Życie Severusa Snape'a składało się z kilku regularnych aż do bólu czynności. Od kilkunastu lat jadał posiłki o tej samej porze. O jednakowej godzinie czytał prasę, książki, mył się (tak, naprawdę to robił) i kładł spać. Lubił porządek tak samo wokół siebie, jak i w życiu. Był człowiekiem raczej regulaminowym i wypełniał wszystkie obowiązki. Chociaż o niektórych z nich wolał nie myśleć, takich jak nocne sabaty śmierciożerców.
Jedną z takich rutynowych przyjemnych czynności był nocny obchód po zamku. Dlatego spacerujący po ciemnych i opustoszałych korytarzach Hogwartu Mistrz Eliksirów niczym wielki, czarny nietoperz nie był dziwnym zjawiskiem. Przeciwnie, to jego absencja mogłaby oznaczać coś niedobrego. Dzisiejsza noc jednak była spokojna i wszystko przebiegało wokół ustalonego mniej lub bardziej świadomie planu.
Tak więc o równej pierwszej trzydzieści wyszedł ze swoich lochów, starannie zabezpieczył je zaklęciem i udał się na ukryty korytarz na siódmym piętrze. Nazywał go właśnie ukrytym, ponieważ był pewny, że nikt się na niego nie natknął, a nawet jeśli, to nie obdarzył go większym zainteresowaniem (oprócz samego dyrektora, który czasami udawał się tam, gdy potrzebował Severusa).
Co było zdaniem Severusa błędem – mimo, że korytarz nie był ani imponującym gmachem, ani nie posiadał wejść od żadnych przepastnych komnat czy pokoi i nie wisiały na nim żadne okazałe obrazy, to zawierał coś o wiele bardziej cennego. A mianowicie przepastne okno, mające na oko trzy i pół metra szerokości i pięć wysokości, z którego rozpościerał się niepowtarzalny i bardzo przyjemny dla oka widok na Zakazany Las i jezioro, które o świcie mieniło się delikatnymi kolorami. Wbrew powszechnemu przekonaniu, Severus Snape lubił kolory inne niż czerń, czerń i czerń. Nie lubił ich w swoim wykonaniu, dlatego nosił takie same, przepastne krucze szaty. No bo czy nie przyprawiłby wszystkich o zawał, gdyby wyskoczył pewnego dnia w szacie o koloru pomarańczowego brzasku? Przynajmniej dla biednej i leciwej Minerwy mogło by się to skończyć tragicznie. Wprawdzie przyczyny wyboru czerni miały o wiele bardziej głębsze podstawy psychologiczne, jednak Severus nie mógł przecież wiedzieć, że brały górę w tej kwestii jego kompleksy, o których istnienia siebie nie posądzał. W końcu udało mu się osiągnąć w życiu to, co najbardziej sobie cenił – wiedzę, spryt i inteligencję. Dlatego przyziemnym zdawało mu się przejmowanie swoim wyglądem, choć zdawał sobie sprawę ze swojej szpetności i nieatrakcyjności.
Więc skąd to umiłowanie do kolorów? Sam nie wiedział, jednakże często śniła mu się po prostu ich różnobarwna mieszanka, która kojarzyły się z różnymi rzeczami. Niebieski niezaprzeczalnie kojarzył mu się z własną matką, Eileen, która miała zwyczaj przywdziewać odzienie właśnie w tym kolorze, szczególnie w kobaltowym odcieniu. To była kolejna umiejętność Severusa, niespotykana zazwyczaj u mężczyzn – potrafił rozróżnić niemal każdy odcień każdego koloru. Dlatego był również bardzo uczulonym na wrażenia estetyczne człowiekiem.
Dalej idąc, brudnożółty – kojarzył mu się z fałszem i złością. Nie mógł wiedzieć, że to przez ojca o właśnie takich zjadliwych, prawie że fosforyzujących oczach. Gołębi kolor symbolizował nieodwołalnie spokój, podobnie błękitny, ale on również przynosił ukojenie. Zielony kojarzył się Severusowi z potęgą, złoty z pychą. Fiołkowy z dropsami, na co wpływ miał niezaprzeczalnie sam ich dawca-dyrektor. Czerwony z bólem, wściekłością, krwią. Czarny zaś symbolizował po prostu brak. Brak myśli, uczuć, brak wszystkiego. Był swoistym „resetem", nie nastrajał, nie napraszał się ze skojarzeniami. Był kolorem najbardziej neutralnym i bezpiecznym. Nie oznaczał w jego mniemaniu zła, mimo że taki kolor umiłowali sobie właśnie śmierciożercy. Zło mieściło się niezaprzeczalnie w jaskrawszych odcieniach żółci.
No i jego ulubiony, brzoskwiniowy… Tak, to był zdecydowanie kolor, w którym chciałby widzieć ukochaną kobietę. Ale, że takowej nie posiadał i na pewno nigdy mieć nie będzie, przychodził właśnie tutaj, patrzeć, obserwować i wyczekiwać całą noc, aż brzask przyjmie tak uwielbianą przez niego barwę i otuli miłym doznaniem jego czarne oczy. Nie był zdesperowany – to w zupełności mu wystarczało. Jako, że Severus Snape był właśnie Severusem Snapem, gdyby miał wybrać między idealną dla niego kobietą, a obserwowaniem brzasku w jego ulubionym oknie, prawdopodobnie wybrałby to drugie, nawet dłużej się zastanawiając. Nie było mu wiadomo, dlaczego, ale taki po prostu był. Dziwny. Nie podpadający pod żaden ludziom wzorzec. Samotnik.
Jakże wielkie więc było jego zdziwienie, kiedy znalazł się na wymienionym już wielokrotnie niewielkim korytarzu na siódmym piętrze po stronie wschodniej zamku i okazało się, że nie jest tam sam.
W prawie że całkowitej ciemności nie potrafił dojrzeć, kto w oddali opierał się o kolumienkę jego ukochanego okna. Jednak jego poczucie osobistej własności, które odnosiła się do tego okna (które zresztą nie było takie do końca jego), poczuło się nadszargane.
Zmrużył oczy, żeby móc dojrzeć lepiej intruza-samobójcę. Po chwili już mógł powiedzieć, że owy śmiałek miał, a raczej miała, bujne kręcone włosy, przez które przeświecało światło księżyca unoszącego się w oddali za kudłatą głową. Delikwentka była niska, średniej postury i wydawała się być absolutnie przekonana o tym, że jest tu sama.
W Severusie odezwały się powszechnie znane odruchy gnębienia młodzieży i poczuł nieodpartą chęć nastraszenia i ukarania dziewczyny. Podszedł więc bezszelestnie do okna i wręcz nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy owa dziewczyna okazała się nikim innym, jak Hermioną Granger, przyjaciółka tego Pottera i denerwującą Panną Wiem-To-Wszystko. Uśmiechnął się złośliwie pod nosem i odezwał cicho:
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Panna Granger we własnej osobie. – Dziewczyna, jak można się było tego spodziewać, podskoczyła i natychmiast odwróciła się w stronę zimnego jak lód głosu. Skierowała na niego swoje przerażone oczy i gdy zobaczyła, z kim ma do czynienia, zamarła.
- Niemożliwe. Czyżby Panna Wiem-To-Wszystko-I-Koniecznie-Wam-Powiem zaniemówiła? Nie omieszkam zaznaczyć tego dnia w osobistym terminarzu.
Ta kpina chyba nieco ja otrzeźwiła, bo odchrząknęła i powiedziała hardo:
- Czuję się zaszczycona. Nie wiedziałam, że lubi pan uczniów tak bardzo, że myśli pan o nich w życiu prywatnym.
- Dobrze wiesz, Granger, że ja nie mam życia prywatnego – warknął, a potem nazwał sam siebie w myślach idiotą za wywnętrznianie się durnej siedemnastolatce.
Dziewczyna jednak zmarkotniała i po chwili spojrzała na niego dziwnie. No tak - litość, ohyda. Za to będzie kolejny dzień polerowania kociołków…
- Nie wiedziałam, że pan tu przychodzi – powiedziała zupełnie innym głosem, nieco zaciekawionym, ale zniknęła z niego tamta hardość.
- Jeszcze nie interesuję się uczniami do tego stopnia, żeby informować ich o takich szczegółach, jak to nazwałaś, mojego życia prywatnego – syknął. – Apropos, trzydzieści punktów od Gryffindoru za…
- Piękny widok – przerwała mu jakby nigdy nic młoda Gryfonka. – Często pan tu przychodzi? Nigdy pana nie widziałam.
- A, więc to nie jest twój pierwszy raz. To już będzie sześćdziesiąt punktów za szlajanie się po nocach, Granger… - tym razem przerwała mu samym wzrokiem. Było w nim sporo wyrzutu, ale również trochę… smutku. Chciała go wziąć na litość? Ha, w takim razie go nie znała.
- Pan już tak ma, że nie odpowiada na zadane pytania, prawda?
- Odpowiadam – warknął. – Na te, które pochodzą od ludzi na poziomie, Granger, a wybacz, ty się do takich nie zaliczasz. Jazda do…
- Może pan się po prostu boi się odpowiedzi? Albo nie chce jej udzielić? – spróbowała podejść go od innej strony Hermiona, która najwyraźniej ustanowiła sobie za cel dzisiejszej nocy doprowadzenie go do szewskiej pasji.
- Ja się niczego nie boję, Granger. Powinnaś już to wiedzieć. A skoro zapomniałaś, radzę zapamiętać i to dobrze.
- Niech pan powie. Dlaczego pan tu przychodzi? To do pana dosyć… niepodobne.
Snape zacisnął mocniej szczęki, starając się nie przekląć głupiej i impertynenckiej dziewuchy. Aby sobie pomóc, zaczął liczyć w myślach do dziesięciu. Gdzieś przy „siedem" w miarę się uspokoił i wypuścił głośno powietrze. Już miał jej odparować, i to tak, że biegłaby z prędkością światła do swojego dormitorium, ale wytrąciły go z równowagi jej kolejne słowa:
- Profesorze, proszę. Naprawdę mnie to ciekawi.
Już miał jej powiedzieć, że może tą ciekawość sobie wsadzić gdziekolwiek, bo nie obchodzą go jej zachcianki, ale coś w jej spojrzeniu sprawiło, że jego samego zdziwiły następne słowa, które do niej wypowiedział:
- Popatrzeć. To chyba logiczne. Można by pomyśleć, że taka wszystkowiedząca uczennica, jak ty, powinna to wydedukować – powiedział, patrząc nieco złośliwie.
- Dziękuję – uśmiechnęła się, ale zaraz po chwili odsunęła na widok jego miażdżącego spojrzenia. – Za komplement – dodała nieco ciszej.
- Ja nie powiedziałem żadnego… - Severus urwał, analizując w myślach, czy przypadkiem nie powiedział czegoś tak, że mogła rzeczywiście jego kpinę odebrać jako – brrr – komplement.
Hermiona wyczuła chyba jednak, że jej nauczyciel eliksirów spina się coraz bardziej i zaraz zapewne ryknie, przy czym nie omieszka odjąć jeszcze kilkudziesięciu punktów jej domowi, więc zrezygnowała z perspektywy podziwiania nocnych widoków i zaczęła się wycofywać.
- Mądry ruch, Granger. – Cholera, znowu! Nie wypowie już nic, ale to absolutnie nic, co wyrwane z kontekstu mogło by zabrzmieć pozytywnie w stosunku do Granger. Tak jakby na potwierdzenie jego podejrzeń uśmiechnęła się do niego. Ale nie był to uśmiech złośliwy - prawie osiemnastoletniej uczennicy, która go przechytrzyła, tylko uśmiech niemal… życzliwy. Zobaczył to w jej oczach. Dużych, pełnych. Brązowych.
Dziewczyny jednak po chwili nie było, a jej szybkie kroki niosły się echem po korytarzu, by po chwili prawie całkiem ucichnąć.
- Sześćdziesiąt punktów od Gryffindoru za nocne włóczenie się po korytarzu! – zawołał za nią, żeby nie myślała, że wymigała się byle gatką od kary. Nie byłby zresztą sobą, gdyby tego głośno nie powiedział.
Severus westchnął i pochylił się, by tak jak zawsze oprzeć się o kamienny parapet. Za oknem bez szyb rozpościerał się widok, który wydawał się mu zawsze tylko i wyłącznie jego (ze sporadycznymi wizytami Dumbledore'a, ale on się przecież nie liczył). A tymczasem okazało się, że ten korytarz był odskocznią od rzeczywistości dla jeszcze jednej osoby.
„Ten brązowy kolor jednak rzeczywiście jest ciepły"- myślał, obserwując słońce wlewające się leniwie na srebrzące jezioro kilka godzin później, mając jednak przed oczami zupełnie inny obraz – czyjeś orzechowe oczy.
Tak, brązowy zdecydowanie kojarzył mu się z ciepłem.
