Rzym. Piękne miasto. Stolica obecnych Włoch, a niegdysiejszego Cesarstwa Rzymskiego. Miejsce, gdzie można zobaczyć tysiące lat historii; od Koloseum, poprzez Bazylikę św. Piotra, do Schodów Hiszpańskich. Niewątpliwie jedno z najbardziej niezwykłych, romantycznych i atrakcyjnych miast na świecie. A przynajmniej w Europie. Co roku, tysiące turystów odwiedza ten zakątek świata, chcąc oderwać się od codzienności i przykrych doświadczeń. Przyjeżdżając tu, pragną przenieść się choć na moment do dawnych czasów - starożytności, średniowiecza, renesansu... Ilość okresów w historii, do których można odpłynąć poprzez zwiedzanie pozostałości po konkretnej epoce, jest w tym miejscu całkiem spora.
Jakie to szczęście, że mam aż nadto wolnego czasu, by pozwiedzać sobie to wszystko... A nawet więcej...
Taka oto sarkastyczna myśl nawiedziła Antonia - dwudziestodwuletniego Hiszpana, który chcąc zaznać rozrywki, a także pragnąc uciec od problemów w domu, wybrał się na samotną podróż do Italii. Jednak naszego optymistę od samiutkiego początku spotykały nieprzyjemności i problemy. Na włoskim lotnisku dowiedział się, że jego bagaż tajemniczo zniknął. Miał zatem przy sobie tylko niewielkich rozmiarów plecaczek turystyczny, zawierający wyłącznie drobne, bilet powrotny, komórkę, trochę jedzenia (którego nie zdołał zjeść na rodzimym lotnisku i w samolocie) oraz jakiś notes wraz z ołówkiem (bazgrolenie jest bardzo miłym zajęciem, gdy nie ma się nic ciekawego do roboty na odprawie, tudzież podczas samego lotu...). Z takim oto wyposażeniem, nasz drogi Antoś ruszył na miasto, gdzie spadło na niego kolejne nieprzyjemne zajście - okradziono go. Byłoby może i nawet do tego nie doszło, ale nasz dwudziestoparolatek był zbyt zapatrzony na jeden z renesansowych kościołów, by zdać sobie sprawę, że położył komórkę na murku jakiś czas temu i jej nie pilnował. Oczywiście, gdy spojrzał na ten murek ponownie, telefonu tam nie było. Nie dalej jak dwie godziny później, jakiś sprytny złodziej o nieprzeciętnych zdolnościach (tudzież figlarny wiatr) wydobył z jego lekko otwartego plecaka bilet na samolot powrotny... Dowiedział się o tym niefortunnym zdarzeniu w chwili, gdy wyjmował portfel chcąc zapłacić za kawę w jednej z kawiarni. Jednak większą część swego optymizmu Antonio stracił w momencie, gdy powiadomił o wszystkim swoją siostrę, a ta mu oznajmiła bardzo dobitnie, że nie zafundują mu kolejnego biletu. Mógł się takiej odpowiedzi spodziewać, zważywszy na to, iż jego rodzeństwo stawało na głowie, żeby pozapłacać choć częściowo rachunki, utrzymać dom i spełniać najważniejsze z bieżących potrzeb - jak na przykład kupowanie jedzenia. Niemniej jednak dalej miał jakąś cichą nadzieję, że w jego starszej siostrze i dwóch braciach odezwie się instynkt wzajemnej pomocy. Tymczasem los skazał go na bezcelowe włóczenie się ulicami i uliczkami Rzymu, w nadziei, że jakoś uda mu się wymyślić sposób na powrót do ojczyzny...
W końcu utknięcie kilka tysięcy kilometrów od domu, na dodatek w obcym kraju, pośród samych nieznajomych ludzi i bez zbyt optymistycznych perspektyw na najbliższą przyszłość nie napawało optymizmem. Ale czy to jego wina, że pomimo tak pogodnego i łagodnego usposobienia, los ciągle płata mu wredne figle? Jasne, że nie. Po prostu Bóg, Jego Syn, Duch Święty lub jacyś święci w Niebie mają czarny humor i lubią się ponabijać z dobrych osób raz na jakiś czas... Tudzież sprawdzać siłę ich wiary. A nie raz i nie dwa takie próby były naprawdę trudne, przez co wielu ludzi straciło ufność w Boże miłosierdzie i po prostu się od Ojca odwróciło. Lecz ten oto młody dorosły jeszcze nie zaprzestał do końca wierzyć w to, że jego los zmieni się na lepsze. To był chodzący przykład "hiszpańskiego optymizmu". Ale nie we wszystkich sprawach zachowywał on taką pogodę ducha... Były i takie sytuacje, kiedy tracił nadzieję na lepsze jutro. Zaliczała się do nich obecnie panująca atmosfera i tryb życia w jego rodzinnym domu. W całej Hiszpanii panuje kryzys, który nie omieszkał ominąć jego rodziny. W sumie, sytuacja krytyczna w jego familii panowała już od dłuższego czasu... Rodziców nie miał - umarli, gdy był mały, więc wychowywało go starsze rodzeństwo. Jeden z braci wyjechał dawno temu do Portugalii, gdzie ciężko pracuje w firmie transportowej i raz na jakiś czas - gry przypomni mu się o krewnych - wysyła jakieś pieniądze. Nigdy nie jest tego dużo, ale zawsze coś. Drugi z braci pracuje w Barcelonie, przez co rzadko odwiedza ich rodzinny dom w Madrycie. Z zawodu jest wykładowcą na uniwersytecie i jeśli tylko pozwala mu na to czas i środki, przyjeżdża do stolicy na dłużej, by wspomóc jakoś siostrę. Najbardziej zapracowana jest właśnie owa siostra, która nie dość, że najbardziej pilnowała wychowywania Antonia (jego bracia miewali czasem dziwne pomysły...), to jeszcze na dodatek musiała zadbać o calutki dom. Pracuje w pobliskim sklepie i nie zarabia wiele, aczkolwiek wystarcza to na potrzeby bieżące. Ale skąd wytrzasnąć pieniądze na utrzymanie tak dużej posiadłości, której duma i przywiązanie do korzeni nie pozwalają sprzedać? Na dodatek doszły ostatnio dodatkowe koszty spowodowane sprawą w sądzie i nieuregulowanymi długami ich rodziców... Chłopak nie chciał wnikać w szczegóły - najchętniej by się w ogóle od tych wszystkich problemów odciął. Lecz nie mógł. Na każdym kroku dawały mu one o sobie znać. Więc postanowił sobie, że wyjedzie na wakacje, które miał nadzieję pomogą mu odetchnąć od napiętej atmosfery.
Na wyjazd do Włoch zbierał długo. Właściwie, to pomysł wycieczki za granicę, zrodził się u niego w wieku 10 lat. Właśnie wtedy zaczęły się pojawiać pierwsze problemy... Było to stanowczo za dużo dla kogoś tak młodego, dlatego Antonio zaczął myślami uciekać do krainy marzeń, gdzie zwiedzał sobie najdalsze zakątki świata. Ale skąd on mógł znać miejsca takie jak Park Yellowstone w USA lub norweskie fiordy? Poznawał świat oraz jego cuda poprzez przeglądanie i czytanie książek, zwłaszcza atlasów. W tym okresie właśnie zrodziła się jego fascynacja Italią. Zapragnął poznać ten kraj - jego zabytki, obyczaje, zwyczaje i tradycje. Chciał także nauczyć się włoskiego języka. Dlatego w szkole średniej, w przeciwieństwie do większości swoich kolegów i koleżanek, wziął sobie włoski zamiast francuskiego. I trzeba przyznać, że jeśli chodziło o ten konkretnie język obcy, był uczniem niezwykle pilnym. Natomiast co do reszty przedmiotów szkolnych... No, nie szło mu za dobrze. Często zrywał się z lekcji, ale nie po to, by obijać się jak jego rówieśnicy. Kiedy robił sobie wagary, cały swój wolny czas przeznaczał na pracę. Trzeba było jakoś wspomóc rodzinę... W taki oto sposób nasz drogi Hiszpan przeżył całe liceum (ba, nawet w gimnazjum zaczął się już zrywać...). Na studia nie miał co liczyć - pozostała mu jakaś niewymagająca praca gdzieś w okolicy. Odnalazł ją w miejscowej kwiaciarni. Połowa wypłaty zawsze trafiała do siostry, która to zarządzała sprawami finansowymi, a druga jej część lądowała w jego osobistej skrytce na oszczędności. Kiedy tylko udało mu się uzbierać odpowiednią kwotę, zakupił bilety i bez większego namysłu ruszył do miejsca, o którym słyszał jedynie z podręczników szkolnych i książek w bibliotece. Do Włoch. Do Rzymu. I kto by pomyślał, że przyjdzie mu spędzić czas bliżej nieokreślony w miejscu, do którego z takim zapałem dążył?
Znowu myślę negatywnie... Muszę znaleźć jakieś pozytywy obecnej sytuacji! Ale czy poza zwiedzaniem zabytków, są jakieś plusy?...
Westchnął przeciągle, szukając odruchowo po kieszeniach swojej komórki. Jednak po chwili zorientował się, że przecież zgubił ją jakiś czas temu. Wolał o tym myśleć w ten sposób, aniżeli sądzić, że ktoś go okradł. Była to myśl mniej bolesna i przytłaczająca... Antonio należał do tego typu osób, którzy woleli wierzyć, że ludzie są na ogół dobrzy i nie należy się niczego z ich strony obawiać. Rzecz jasna, taki tok myślenia nie był zbyt często spotykany w obecnym społeczeństwie, przez co takich jak Antoś często się wykorzystywało. Niemniej jednak, on wciąż uparcie ufał w Bożą opatrzność i w dobro tego świata. Z tego powodu, pomimo tylu niepowodzeń w życiu, nie poddawał się i starał odnaleźć wyjście z obecnej sytuacji, która do najłatwiejszych nie należała.
Tymczasem słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Niebo przybrało piękny odcień żółci, pomieszanej z delikatną czerwienią i pomarańczem, a także wysublimowanego różu przechodzącego w chłodny błękit i łagodny fiolet. Istna paleta. Nasz dwudziestoparolatek, choć widział już nie raz i nie dwa zachody słońca, tym razem stał jak urzeczony. Promienie słoneczne odbijające się w fontannie na placu i marmur skąpany w ich blasku. Otoczone półcieniem kopuły i filary... To było coś niezwykłego. Ale dla przeciętnego Włocha, taki widok nie robił pewnie wrażenia. Lecz czy dziwić się temu? W końcu, dla niego zachód słońca nad Madrytem też nie był czymś fascynującym - ot, widok jakich wiele. Zabawne, że takie samo zjawisko można inaczej odebrać, jeśli zachodzi ono w różnych miejscach, prawda?
Przyglądał się temu pięknemu cudowi natury, jakim było chowające się za horyzontem słońce, by później skierować się przed siebie, czyli w tym wypadku w jakąś przyciemnioną uliczkę. Nie miał dokąd iść, więc co mu szkodzi iść na wprost? Może chociaż w ten sposób najdzie go jakiś pomysł na rozwiązanie problemu... Albo chociaż napotka kogoś, kto będzie mu inspiracją w myśleniu. Czasem tak się zdarza, może przytrafi się i tym razem? Z taką właśnie nadzieją gdzieś w sercu, spacerował sobie oglądając się dookoła. Po obu stronach uliczki ciągnął się rząd starych, lecz urokliwych kamienic. Wszystkie liczyły sobie trzy piętra, a w prawie każdym oknie znajdowały się doniczki z kwiatami. Nadawało to swoistego klimatu temu miejscu. Szedł tak już dłuższą chwilę, może i nawet zeszło mu pół godziny na ten bezcelowy spacerek... Nie miał bladego pojęcia jak wiele czasu upłynęło, w końcu w zegarek się nie zaopatrzył, a telefon przepadł. Stwierdzając, że przydałoby się gdzieś usiąść i na spokojnie wszystko przemyśleć, udał się w stronę najbliższych schodków prowadzących do środka jednej z kamienic. Usadowiwszy się na nich, wydał przeciągłe westchnienie i zabrał się do porządkowania myśli. Nie zajęło mu to dużo czasu, dlatego postanowił się zastanowić nad bardzo znaczącą kwestią: "Gdzie ja będę spał?" Pierwotnie zakładał, że wynajmie sobie jakiś naprawdę tani pokoik lub też wykupi kilkudniową wycieczkę z noclegiem w pakiecie. Środki na spełnienie tych zamiarów miał w bagażu, który nieszczęśliwie się gdzieś zawieruszył.
- Fortuna como se puede ver, no es mi amigo... - pomyślał na głos w swym rodzimym języku. Powiedział to cicho, na dodatek z nutką goryczy w głosie, jednak naraz zmobilizował szare komórki, aby pomogły mu znaleźć rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Bo po cóż użalać się nad nieprzyjacielską naturą fortuny?
Gdzie ja znajdę teraz jakikolwiek nocleg? Cholera. Chyba będę spał pod mostem. Choć kto wie, może jednak znajdzie się jakaś życzliwa dusza, która mnie przygarnie?...
Jego z lekka smętny tok rozumowania przerwała muzyka. Z początku ledwie dosłyszalna, po chwili przybrała na sile. Antonio nie mógł dojść, skąd ona dobiegała. Dźwięk w uliczce rozchodził się równomiernie, przez co mogła ona pochodzić równie dobrze zza rogu, jak i z okna na przeciwko schodków, na których siedział. Jednak nie minęła chwila, gdy zaprzestał dociekań. Melodia, która wpadała do jego uszu była zbyt piękna i urzekająca, by móc skupiać się na czymś innym. Był tak zauroczony dźwiękami otaczającymi go ze wszystkich stron, że przymknął oczy. Stanął przed nim urokliwego rodzaju krajobraz. Po jego prawej stornie rósł gęsty i nieprzenikniony las, w którym drzewa pięły swe korony ku błękitnemu niebu upstrzonemu gdzieniegdzie białymi jak śnieg obłoczkami. Było to jakieś dzikie miejsce, gdzie trawa sięgała mu po pół łydki, słońce oświetlało całą scenerię, a delikatny wietrzyk muskał jego skórę. Pomimo zwykłości tego miejsca, wyczuwało się w nim jakąś swoistą magię. Wtem, w odległości kilku metrów od siebie dostrzegł samotne drzewo o rozłożystych gałęziach. Na jednej z tych gałęzi zawieszona była najzwyklejsza w świecie huśtawka. Naraz, cała ta scena zdawała mu się być jakimś odległym wspomnieniem z dzieciństwa. Wspomnieniem z czasów, gdy jeździło się w lecie do dziadków na wieś, a tam urządzało długie wędrówki po polach i lasach, kąpało w pobliskiej rzece, huśtało na huśtawce zrobionej przez dziadka-majsterkowicza i jadło pyszny babciny obiad. Antonio nie miał dziadków, więc automatycznie nie mógł czegoś takiego przeżyć, ale mimo wszystko... Ta muzyka nie tyle pobudzała pamięć słuchacza, co ukazywała wspomnienia siedzące gdzieś w głębi samego grającego. Widok, który dzięki tej przecudnej melodii mógł ujrzeć Hiszpan, wzbudzał w nim radość, szczęście i te emocje, które przepadły gdzieś w odmętach jego serca już lata temu...
Nie zauważył nawet, kiedy muzyka ucichła. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, zaczął się gorączkowo rozglądać w nadziei, że jeszcze może uda mu się odnaleźć źródło tego cudownego balsamu na duszę i serce. Jednak spotkało go prawie, że gorzkie rozczarowanie. Po wspaniałych dźwiękach skrzypiec nie pozostało już ani śladu... Zaraz, skrzypiec?
A, no tak... Przecież to były skrzypce. Że też dopiero teraz to zauważyłem...
Chłopak westchnął przeciągle, starając się powrócić myślami do tego, od czego odwiodła go magiczna muzyka sprzed chwili. Nie była to czynność przyjemna, ale jak mus to mus. Trzeba w końcu pomyśleć nad miejscem do spania...
- Eh, dlaczego ta melodia tak szybko zniknęła? - wyrwało mu się nagle. Nie chciał myśleć o problemach. Wprawiały go one w podły nastrój, którego tak bardzo nie znosił... Nienawidził wszelkich problemów i roztrząsanie ich po raz enty było znienawidzoną przez niego czynnością. Mógłby nawet rowy kopać! Wszystko zdawało mu się lepsze, niż zaprzątanie sobie głowy negatywnymi sytuacjami i problemami...
Wtem, jak na umówiony sygnał, ktoś rzucił w niego kulką z papieru. Rozejrzał się oczywiście energicznie na boki w poszukiwaniu sprawcy tego czynu, ale nikogo nie dostrzegł. Co to w ogóle miało być? Jakiś głupi żart? Nie szkoda papieru na takie dziecinady? Jeśli chciano mu zakomunikować, by się wyniósł z tych schodów, można to było zrobić w bardziej cywilizowany sposób. Jednak jakaś dziecięca wręcz dociekliwość, która towarzyszyła mu od dnia narodzin dała sobie w tej chwili znać. Za jej radą postanowił jednak rozwinąć ową papierową kulkę, a nie wyrzucić do śmieci, jak na początku zaplanował. I bardzo dobrze się stało, że zrobił tak, a nie inaczej. Czemu? Bo na owej pomiętej kartce wyraźnie pisało w języku włoskim: "Jeśli chcesz znów tego posłuchać, przyjdź jutro"