Londyn przywitał mnie deszczem i mgłą. Tak ponurej aury nie widziałam nigdy w życiu. Do tej pory jedynie słyszałam, że w Anglii pogoda nie należy do najpiękniejszych. A teraz, wysiadając na dworcu Victoria, przekonałam się o tym na własne oczy. Wyjęłam z kieszeni kartkę z adresem lecznicy, w której miałam odbyć staż.

Nie wspomniałam pewnie, że bardzo chciałam studiować weterynarię. Praktycznie od zawsze było to moim marzeniem. Nie mogłam go jednak spełnić. Po maturze kilka razy zdawałam na wymarzone studia. Za każdym razem brakowało mi punktów. Po kolejnym egzaminie, jeden z profesorów, dał mi do zrozumienia, że na studia dostają się ci, którzy wcześniej opłacą sobie egzaminy. W tym momencie mogłam już o tym zapomnieć. Nie miałam pieniędzy, żeby załatwić sobie wejście na studia łapówką. Po śmierci rodziców, ledwo starczało mi na życie, nie mówiąc o jakichkolwiek fanaberiach.

Pomocną dłoń wyciągnęła do mnie babcia. Moja jedyna żyjąca krewna. Okazało się, że ma w Londynie jakiegoś starego znajomego, który ma niewielki gabinet weterynaryjny. Napisała do niego, a ten zgodził się mnie przyjąć, mimo iż nie studiowałam. Podobno liczył się dla niego jedynie zapał do zawodu jaki niewątpliwie miałam. W liście jaki przyszedł od niego, a jaki pokazała mi babcia, pisał, że dla niego najważniejsze jest podejście do zwierząt, a nie skończone studia. Dalej było napisane, że postara się mnie ukształtować tak, żebym była bardzo dobrym 'uzdrowicielem' zwierząt i nawet jeśli nie uda mi się dostać na studia, będę mogła leczyć. Brzmiało to dla mnie co najmniej dziwnie. Jak bez studiów mam niby leczyć? Dopiero babcia mi wytłumaczyła, że pan Grubbly-Plank był dość ekscentrycznym człowiekiem.

Jego gabinet znajdował się na Stacey Street, praktycznie w centrum miasta. Z dworca, dostałam się tam na piechotę. Nie chciałam wydawać pieniędzy na taksówki czy autobusy. Te kilka kilometrów mogłam przejść normalnie. W połowie drogi zaczęłam tego żałować. Nie miałam parasola, a kaptur kurtki, jak i sama kurtka, nie ochroniły mnie przed deszczem i byłam niemalże całkowicie przemoczona.

W końcu dotarłam do celu. Już z zewnątrz gabinet prezentował się dość niezwykle. Nad wejściem, które było jak dla mnie, stylizowane na stare, wisiał szyld przedstawiający trzy zwierzęta. Gdy mocniej się przyjrzałam, rozpoznałam kota, sowę i ropuchę. W drzwiach minęłam się z mężczyzną ubranym w dziwnie wyglądający, dość obszerny płaszcz. Wnętrze lecznicy wyglądało niesamowicie. Jakby było żywcem przeniesione z dziewiętnastego wieku. Ciężkie, atłasowe zasłony w oknach. Pod ścianami bogato rzeźbione krzesła, wyłożone pewnie jakimś bardzo miękkim materiałem. Ściany były obwieszone obrazami zwierząt. Mogłabym przysiąc, że kilka z nich poruszyło się, gdy weszłam. Za kontuarem z ciemnego drewna stał wysoki i postawny mężczyzna. Widząc mnie uśmiechnął się szeroko.

- Panna Strix jak mniemam - wyszedł do mnie po czym uścisnął mi mocno dłoń. - Proszę mi wybaczyć, że nie wyszedłem po panienkę na dworzec. Sama pani rozumie, pacjenci.

- Tak, to ja - odpowiedziałam grzecznie. Byłam nieco onieśmielona całym otoczeniem. Doktor oprowadził mnie po lecznicy. Wytłumaczył mi, że jego klienci są dość specyficzni i żebym nie dziwiła się zbytnio tym, co zdarzy mi się zobaczyć. Okazało się, że w leczeniu nie używa on zwykłych, syntetycznych leków, a jedynie jakieś ziołowe mikstury. Gdy zapytałam się, dlaczego - odpowiedział, że nie ufa zbytnio niczemu, czego składu sam nie może odtworzyć. Przyjęłam jego tłumaczenie za dość rozsądne. Może rzeczywiście w Anglii leczono innymi metodami.

Po oprowadzeniu po lecznicy, doktor przedstawił mi zakres moich obowiązków. Miałam pomagać mu w gabinecie, przy leczeniu zwierząt, przy przygotowywaniu niektórych prostszych mikstur, które mógł sam zrobić u siebie. Miałam zakaz kontaktu z właścicielami zwierząt. Zdziwiło mnie to nieco. Doktor wyjaśnił mi jednak, że jego klientela jest dość specyficzna i nie wszyscy dobrze reagują na obcokrajowców. Mi wydawało się, że bardziej chodzi o moją znajomość języka. Angielski znałam praktycznie biegle, ale to pewnie nie wystarczyło w swobodnej rozmowie z ludźmi przychodzącymi do jego lecznicy. Po zapoznaniu mnie z lecznicą i moimi obowiązkami miałam już wolne. Będąc jeszcze w kraju, zostałam poinformowana przez doktora, że ten wynajął mi niewielkie mieszkanie, niedaleko gabinetu. Miałam je opłacać z pensji.

Pierwsze dni pracy były dość spokojne. Pacjentów, którzy przychodzili do lecznicy nie było jakoś specjalnie dużo. Doktor wyjaśnił mi jednak, że mimo niewielkiej ich ilości, był on niezwykle ceniony za swoje usługi i właściciele płacili dość dużo za to, żeby zajął się ich zwierzętami. Powoli przyzwyczajałam się do specyficznej atmosfery jaka panowała w gabinecie. Nigdy nie widywałam właścicieli zwierząt, słyszałam jednak czasami ich rozmowy. Z tego co udało mi się zrozumieć, obecne czasy w Anglii i samym Londynie nie należały do najspokojniejszych. Podobno jakieś straszliwe zło rozpanoszyło się po kraju. Gdy zapytałam się o to doktora, ten z początku był mocno zdziwiony by po chwili stwierdzić, że pewnie coś źle zrozumiałam. Nie ponowiłam już tego tematu.

Była mniej więcej połowa czerwca, gdy miało miejsce dość dziwne wydarzenie. Doktor poprosił mnie, bym sama zamknęła gabinet, gdy już skończę przygotowywać ostatnią miksturę. On sam dostał wezwanie do pacjenta i musiał się tam udać niezwłocznie. Przelałam gotowy wywar do odpowiednich buteleczek i uprzątnęłam miejsce pracy. Zamknęłam gabinet i wyszłam na duszną, londyńską ulicę. Klucze do gabinetu miałam wrzucić do skrzynki na listy, skąd doktor Plank miał je wyjąć. Mimo iż był już czerwiec i pogoda powinna się nieco poprawić, ciągle było dość zimno. W ogóle cała ta pogoda była jakaś mocno przygnębiająca i depresyjna. Nie uszłam za daleko, gdy usłyszałam nagle strasznie głośne kocie miauczenie. Przyspieszyłam kroku i zobaczyłam, jak na pobliskim skwerku dwóch chłopaków znęca się nad jakimś kotem.

- Hej, zostawcie go! - krzyknęłam głośno. - Ale już. - Mój podniesiony głos nie robił na nich żadnego wrażenia. Podbiegłam do jednego z nich i wyrwałam mu patyk z dłoni.

- Wypierdalać! - krzyknęłam po polsku. Obaj spojrzeli się na mnie i wcale nie wyglądali, jakby mieli dać spokój kotu. Zacisnęłam mocniej dłoń na patyku – No rzesz, Kurwa Mać! - syknęłam wściekle. Mogłam zobaczyć, jak dwójka odbiega w popłochu. Złamałam patyk i odrzuciłam do w krzaki. Klęknęłam przy rannym zwierzęciu. Duży, biały Maine Coon. Wyglądał na rasowego. Jego długie futro było gdzieniegdzie pozlepiane krwią. Oddychał z wyraźnym trudem. Zdjęłam z siebie kurtkę, po czym delikatnie owinęłam nią kota. Próbował się wyrywać. Trzymałam go jednak dość stanowczo.

- Spokojnie panie kocie, chcę ci pomóc - Mówiłam cichym głosem. Nie miałam już kluczy do gabinetu i nie mogłam wziąć odpowiednich leków dla niego. Musiałam zanieść go siebie i tam się nim zająć. Ostrożnie trzymając kota, poszłam do siebie.

##

#

Normalnie, droga do domu zajmowała mi jakieś dwadzieścia minut piechotą. Zazwyczaj zachodziłam jeszcze do sklepu po coś do jedzenia. Dzisiaj jednak, z rannym kotem na rękach spieszyłam się jak mogłam. Mieszkanie, jakie wynajmowałam, dzięki znajomościom doktora, było malutkie. Jeden pokój, który musiał być salonem jak i sypialnią oraz niewielką kuchenką. Centralnym elementem pokoju, był spory kominek. Dziwiłam się, po co musi być aż tak duży, w takim małym mieszkaniu.

Ułożyłam kota delikatnie na fotelu. Z torby, jaką miałam pod łóżkiem, wyjęłam podręczną apteczkę. W niej miałam wszystko, co było mi potrzebne do opatrzenia zwierzaka. Przyniosłam jeszcze miskę z czystą wodą i zabrałam się do pracy. Zmartwiło mnie, że zwierze nie wyrywało się ani praktycznie nie reagowało, gdy oczyszczałam jego futerko z krwi. Leżało bardzo karnie i dawało zrobić ze sobą praktycznie wszystko.

- Ale ktoś ciebie potraktował, panie kocie - Nie wiem czemu mówiłam do niego po angielsku - Nieźle komuś zalazłeś za skórę. Ale nie bój się. Poskładam cię i będziesz zdrowy.

Najdelikatniej jak potrafiłam, obwiązałam żebra kota bandażem. Jutro musiałam mu przynieść kilka mikstur z lecznicy. Nie miałam przy sobie nic, co mogłabym mu podać.

Po opatrzeniu kota, zaczęłam szykować sobie jedzenie. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Kocisko leżało na mojej kurtce na fotelu skąd miał dobry widok na całe mieszkanie. Miał niesamowite oczy - błękitno-stalowe. Patrzył się na wszystko co robię z mieszaniną wyższości i typowo kociego zdegustowania. Było w nim zresztą, coś arystokratycznego. Nawet jak leżał taki poobwijany bandażami, robił to z niezwykłą godnością. Jakby był ponad coś tak przyziemnego.

Siadłam na łóżku z talerzem kanapek.

- Pewnie ktoś czeka na ciebie kocie? - zagadnęłam. W odpowiedzi dostałam pełne wyższości spojrzenie. - Jak tylko ci podleczę, to odstawię tam gdzie znalazłam. - Mówiłam zajadając się robionymi na szybko kanapkami. Nie zauważyłam kiedy Pan Kot, jak go nazwałam, zasnął. Sama położyłam się spać chwilę później. W nocy miałam dziwny sen. Śniło mi się, że kot zamienia się w mężczyznę i kładzie się obok mnie do łóżka. Musiałam być nieźle zmęczona, skoro śniły mi się takie głupoty. Gdy z samego rana obudziłam się do pracy, białe kocisko spało tam, gdzie je wczoraj zostawiłam - rozwalone na mojej kurtce na fotelu.

- Wstawaj leniuchu. - Zabrałam spod niego moją kurtkę. Kot miauknął oburzony takim zamachem na jego osobę - Przepraszam, że urażam waćpana, ale bez odzienia nie wyjdę - zaśmiałam się widząc jego wielce obrażoną minę. Do dwóch miseczek przygotowałam dla niego jedzenie. W jednej była świeża woda, a do drugiej wsadziłam resztki ryby, jaka została mi z niedawnego obiadu. - Jak wrócę będę miała lepsze frykasy dla ciebie. - Nie wiem czemu ciągle gadałam do niego. Może to z powodu tego, że niemal cały dzień nie miałam do kogo otworzyć ust. W lecznicy niewiele rozmawiałam z doktorem Plankiem, a wieczorami w domu nie miałam się do kogo odezwać. Przysunęłam obie miseczki pod fotel - Żebyś nie musiał do kuchni łazić, nie jest za daleko, ale ty masz leżeć cały dzień. - Pogroziłam mu jeszcze palcem.

Zebrałam swoje rzeczy i wyszłam. Miałam jeszcze trochę czasu w zapasie. Postanowiłam zajść do niewielkiej piekarni obok mojego mieszkania. Tam kupiłam jeszcze ciepłe bułeczki. Zajadając się nimi doszłam do pracy. Doktora Planka jeszcze nie było, co było dość dziwne, bo on zawsze przychodził sporo przed czasem. Usiadłam na barierce naprzeciwko wejścia do gabinetu i czekałam. Nuciłam pod nosem jakąś polską piosenkę. Zauważyłam nagle, że na drzewie, na skwerku naprzeciwko, siadło kilka sów. Zdawało mi się, że niektóre mają coś przy nóżkach.

Doktor Plank spóźnił się prawie godzinę do pracy. Gdy już przyszedł, wyglądał na mocno czymś poruszonego.

- Gdyby pan był wcześniej, miałam ciepłe bułki - zaczęłam mówić wesoło. Doktor jednak nie odezwał się do mnie, poza zdawkowym 'witam'. Wpuścił mnie do środka pierwszą, a gdy nie wchodziłam dalej, czekając na niego w przedsionku, kazał mi się pospieszyć. Sam jednak nie wchodził. Nie czekając już na doktora weszłam do środka. Poszłam do pokoiku, gdzie trzymałam swoje rzeczy. Potem zabrałam się za przygotowywanie mikstur, jakie zaczęłam robić wczoraj. Zastanawiało mnie, skąd u doktora takie zachowanie. Nigdy wcześniej nie zachowywał się tak jak dzisiaj. Trzymał dystans, ale nigdy nie odzywał się tak do mnie, ani nie sprawiał wrażenia przestraszonego. Stwierdziłam, że to nie moja sprawa. Coś się stało u niego i nie mi o tym wiedzieć.

Przez cały dzień w lecznicy był spokój. Dopiero wieczorem pojawił się pierwszy pacjent. Podeszłam pod drzwi gabinetu, gdzie siedział doktor z tym klientem. Drzwi nie były do końca zamknięte i dzięki temu słyszałam co mówią.

- Ty wierzysz co pisze w 'Proroku'? - usłyszałam głos doktora.

- Nie tylko wierzę, ja tam byłem. Po tym jak Albus wezwał nas przez sieć fiuu - odpowiedział jego gość. Mogłam sobie jedynie wyobrazić minę doktora, gdy usłyszałam jego wystraszone westchnięcie. Pozostała część rozmowy nie była dla mnie w ogóle zrozumiała. Dowiedziałam się, że w którymś z angielskich ministerstw wydarzyło się wczoraj coś strasznego, że szukają kogoś, kto zbiegł i jest groźny. Potem nasłuchałam się, że jakiś lord może zagrozić pokojowi na świecie. Wszystko to brałam za gadaninę dwóch angielskich dżentelmenów, którzy lubią czasami przesadzać.

Jak jeden człowiek mógłby zaszkodzić całemu światu? Przecież, jakby działo się coś takiego, inni ludzie na ulicach gadaliby o tym już wcześniej i na pewno bym co nieco usłyszała. Słyszałam jeszcze jak gość radzi doktorowi zamknąć gabinet i uciekać. Ten stanowczo odmówił, mówiąc, że musi oddać komuś do końca dług życia. Nie byłam pewna, czy dobrze wszystko zrozumiałam. Machnęłam ręką na takie gadanie. Nic się nie dzieje, a ci dwaj pewnie uraczyli się koniakiem, jakim doktor częstował co lepszych klientów. Wróciłam do swojego kantorka. Musiałam przypilnować ostatniej mikstury. Potem chciałam się jeszcze zapytać doktora, czy będę mogła wziąć kilka potrzebnych leków dla Pana Kota. Musiałam mu dać coś, na uzupełnienie krwi i wzmocnienie. Przydałoby mi się też coś, na zrost kości. Podejrzewałam, że po wczorajszym spotkaniu z butem jednego z kocich oprawców, zwierzak mógł mieć połamane żebra bo oddychał z wyraźnym trudem. Klient doktora nie siedział długo. Kilka minut później usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych, a po chwili w mojej kanciapie pojawił się doktor.

- Doktorze, czy mogłabym wziąć kilka mikstur do domu? - zaczęłam mówić od razu. - Znalazłam wczoraj rannego kota i nie jest z nim najlepiej.

- Tak, moje dziecko - odpowiedział mężczyzna. - Weź co ci potrzeba. - Cały czas zdawał się nieobecny duchem.

- A mamy coś na zrost kości? - zapytałam jeszcze.

- W moim gabinecie, w szafce obok drzwi - machnął ręką. Nie mogłam się na to patrzeć.

- Doktorze, czy coś się stało? - zapytałam w końcu. - Cały dzień chodzi pan jakiś taki przybity. - Patrzyłam na niego z troską. - Może jakoś mogę pomóc? - Po tych słowach spojrzał na mnie i uśmiechnął smutno.

- Nie daj się zabić – szepnął. - Możesz skończyć na dzisiaj - dodał jeszcze. No tym to mnie zaskoczył. Zawsze siedziałam do końca, a dzisiaj puszcza mnie wcześniej. Nie chciałam już nad tym, myśleć. Zabrałam potrzebne mi rzeczy i poszłam do domu. Na dworze mżyło dość mocno i narzuciłam kaptur na głowę. Przechodząc koło skwerku, gdzie znalazłam wczoraj kota zauważyłam dwie postaci.

- Podobno to tutaj. Ktoś złamał mu różdżkę - powiedziała jedna z nich. Przeszłam czym szybciej obok. Miałam pacjenta w domu i musiałam się nim zająć.

Może to moja paranoja, ale idąc Charing Cross Road, czułam jakieś dziwne napięcie. - Pewnie przez to, czego się nasłuchałam - powiedziałam do siebie w myślach. Opatuliłam się cieplej kurtką i poprawiłam na ramieniu torbę z miksturami. Doktor ciągle mnie poprawiał, żebym mówiła na nie Eliksiry, ale jakoś nie mogłam się przemóc. Dla mnie eliksir był czymś magicznym, a to były zwykłe ziołowe mieszanki.

Po drodze do domu, zaszłam jeszcze do sklepu. Musiałam kupić coś na kolację dla mnie i Pana Kota. Wszystkie koty, jakimi się do tej pory opiekowałam, jadły wszystko co im się wrzuciło do miski. Podejrzewałam jednak, że to białe kocisko może wzgardzić czyś zwykłym. W dziale mięsnym, kupiłam mu trochę okrawków wędlin. Pani, która tam pracowała, obiecała mi zostawić na jutro troszkę kurczaka. Ucieszyłam się bardzo. Szybko zapłaciłam za zakupy. Nie zostało mi wiele do końca miesiąca, ale też niewiele wydawałam. Lwią część pensji pochłaniał czynsz za mieszkanie. Tak jak z początku myślałam, że uda mi się cokolwiek odłożyć, tak teraz wiedziałam, że to niemożliwe. To co mi zostawało, przeznaczałam na zwiedzanie. Pieniądze rozeszłyby się w kraju, a wspomnień nikt mi nie zabierze. Przy wejściu do kamienicy, gdzie miałam mieszkanie, minęłam kilka osób. Spojrzały na mnie dziwnie, ale zanim ktokolwiek z nich zdążył się do mnie odezwać, weszłam na klatkę. Wbiegłam po schodach na odpowiednie piętro.

- Już jestem Panie Kocie - krzyknęłam od progu.

- I co się drzesz człowieku, przecież cie widzę - kocisko spojrzało na mnie jak na poddanego.

- Mam dla ciebie dobre jedzonko i kilka mikstur od doktora Planka. - Gdy wymówiłam jego imię, zwierzę spojrzało na mnie od razu. Zeskoczył z fotela ostrożnie i podszedł do torby, gdzie miałam leki dla niego. - Kocie, ty mi tutaj nie złaź z fotela. - złapałam go delikatnie i postawiłam na łóżku. Zauważyłam, że nie ruszył prawie jedzenia. - Wiesz, że nie wyzdrowiejesz, jak nie będziesz jadł - skarciłam go wzrokiem. Odpowiedziało mi spojrzenie w stylu - karm mnie normalnie, to będę jadł.

Sprzątnęłam rybę i wymieniłam mu wodę w miseczce. Pokroiłam drobniej mięsko dla niego i wrzuciłam mu do miseczki.

- No jedz, to skrawki najlepszych wędlin – mówiłam. - Może one ci posmakują. - Podsunęłam mu jedzenie pod nos, ale ten odwrócił ostentacyjnie głowę. - No jedz to - poprosiłam ponownie.- Nie dam ci mikstur, jak chociaż tego trochę nie ruszysz. - W tym momencie byłam już nieco zdenerwowana wybrzydzaniem kota. Zbliżał się nów, a wtedy byłam bardzo drażliwa i cholernie łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi. Od zawsze w dzień nowiu miałam też ogromną ochotę na surowe mięso. Rodzice starali się to wyplenić ze mnie, ale nie udało im się.

Kot niechętnie zaczął jeść. Miał przy tym minę, jakby ta wędlina nie licowała z jego majestatem.

- Kiciuś, nie chcę ci zrobić krzywdy, to wszystko dla twojego dobra - powiedziałam jeszcze łagodnie. Zabrałam się za szykowanie jedzenia dla siebie. Po tym, jak oboje z kotem zjedliśmy, wyciągnęłam z torby mikstury. Musiałam je podać zwierzakowi.

- Tylko mi teraz nie wybrzydzaj - wzięłam pierwszą buteleczkę i przelałam jej zawartość na spodeczek - Możesz wypić ją sam, albo przekonać się, jak skuteczna jestem w ich podawaniu zwierzętom. - Podsunęłam miseczkę pod sam koci pyszczek. Zwierzak spojrzał na mnie z wyrzutem, że jak śmiałam wątpić w jego inteligencję. O dziwo, sam wypił to co mu podałam. Zdziwiło mnie to mocno, bo mikstura miała paskudny smak i zwierzęta mocno się buntowały przed jej piciem.

- Jaki ty dobry zwierzak jesteś - ucieszyłam się. Podrapałam kota za uchem. Przez chwilę wyglądał, jakby się zastanawiać czy dać się podrapać, czy jednak mu to przeszkadza. - To teraz jeszcze dwie mikstury kiciuś i możesz iść spać dalej - podałam mu jeszcze miksturę na uzupełnienie krwi i zrost kości. O dziwo i je wypił bez problemu, chociaż przy ostatniej krzywił się okrutnie. - Normalnie jesteś jakiś inny, Panie Kocie. Żadne ze znanych mi zwierząt nie wypiło tego samo. Ale ty wiesz co jest dla ciebie dobre.

Kolejne dni mijały dość spokojnie. O ile ogólnie wyczuwalną nerwowość można było nazwać spokojem. W lecznicy spadła ilość pacjentów, ale doktor nie wydawał się być tym zdziwiony. Dalej robiłam mikstury i pomagałam przy nielicznych pacjentach. Dzień przed nowiem, doktor poprosił mnie do siebie.

- Jutro możesz zostać w domu – powiedział, gdy weszłam do jego gabinetu. - Przyjdź dopiero, gdy poczujesz się lepiej.

- Skąd pan wie? - nie spodziewałam się, że będzie on miał jakiekolwiek informacje na temat moich przypadłości. Pracowałam od niedawna, a każdy nów wypadał w dzień wolny od pracy i nie powinien nic wiedzieć. Sama nie byłam pewna co mi jest, ale każdego nowiu czułam się strasznie zmęczona, podenerwowana.

- Twoja babcia napisała, żebym był wobec ciebie wyrozumiały w te dni - mówił z łagodnym uśmiechem. - Nie musisz się niczego obawiać, nie przeszkadza mi to wcale.

- Dziękuję doktorze - szepnęłam. Może i mówił, że mu to nie przeszkadza, ale i tak było mi strasznie głupio z tego powodu. Nie lubiłam czuć się słabsza od innych, a przez te kilka dni w miesiącu byłam całkiem nie do życia. To z tego powodu, rodzice zamieszkali ze mną w Bieszczadach z dala od innych ludzi, żebym nie musiała czuć się gorsza.

Po tej rozmowie wróciłam do swoich obowiązków. Doktor puścił mnie dzisiaj również wcześniej do domu. Korzystając z tego, że mam więcej czasu, mogłam wstąpić na jakieś większe zakupy do sklepu. Mój apetyt na mięso był teraz ogromny i praktycznie całe pieniądze wydawałam właśnie na nie. Przez kilka dni mieszkania z kotem, zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Zwierzak był mało kłopotliwy. Całe dnie pewnie przesypiał, bo co innego miałby robić sam w mieszkaniu. Ja pojawiałam się dopiero wieczorami, a wtedy dawałam mu mikstury, robiłam jemu i sobie jedzenie i szłam spać. Co noc śnił mi się też ten pokręcony sen o kocie zmieniającym się w mężczyznę. Muszę zapytać doktora, czy opary tych mikstur, które warzę mogą powodować takie coś. To nie było naturalne. Szybko zrobiłam zakupy i pobiegłam do domu.

Gdy otwierałam drzwi do mieszkania, miałam wrażenie, że słyszę jakiś huk, zupełnie jakby upadło coś dużego. W salonie, na jego środku siedział Pan Kot. Starał się patrzeć na mnie ze zwyczajową wyższością, ale jednocześnie wyglądał jak przyłapany na szkodzie. Położyłam siatkę z zakupami na podłodze i klęknęłam naprzeciwko zwierzaka.

- Coś ty zmajstrował co? - wyciągnęłam rękę, żeby go pogłaskać, ale ten odsunął się ode mnie dość gwałtownie. Pokręciłam głową wstając. - Oj kocie, kocie. - Odwróciłam się dosłownie na chwilkę, żeby ściągnąć kurtkę i buty. W tym czasie kocisko zanurkowało do siatki z zakupami i złapało jedyny kawałek kurczaka. Gdy weszłam do salonu, zobaczyłam, jak Pan Kot wciągał kurzą pierś na swoje miejsce na fotelu. Na to mięso wydałam ostatnie pieniądze. Miałam z niego zrobić obiad na kilka dni.

- Smacznego kiciu. - Siadłam załamana na łóżku. - Smakuje ci mój obiad co? - Kot, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi, zaczął się zajadać mięsem. Nie próbowałam mu go wyrwać bo i tak nie nadawało się już do niczego. Całe pogryzione i pomemłane przez kota. Bydle nie zjadło wszystkiego. Obgryzło brzeg i zostawiło - Może mam ci je do lodówki schować? - zapytałam siląc się na uprzejmy ton. Pan Kot spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby właśnie tego oczekiwał. - A na deser może śmietanki szanownemu kotu? - zacisnęłam pięści z frustracji. Kot zamruczał na moje słowa. Cholera była niesamowicie inteligentna - A z czego ci ją wezmę, jak nie mam już pieniędzy? - krzyknęłam. Zwierze wyraźnie zdegustowane brakiem śmietanki, odwróciło się ostentacyjnie i zaczęło myć łapy po posiłku. - Ciebie to teraz nie obchodzi, bo się nażarłeś bydlaku. A ja nie mam co jeść. Ale co tam, najważniejsze, żeś ty się napchał. A żebyś się tam obrzygał po wszystkim - ciągle krzyczałam na kota. To, że tak łatwo dawałam się wyprowadzić z równowagi świadczyło o tym, że nów będzie już dzisiaj. - Może byś się na mnie popatrzył a nie... mył sobie jaja - Wkurzona wybiegłam z pokoju.

Może ciepła kąpiel jakoś mnie uspokoi? Nie zamykając drzwi zaczęłam się rozbierać. Stojąc w samej bieliźnie, nachyliłam się, żeby napuścić wody do wanny. Poczułam nagle czyjś wzrok na plecach i spojrzałam w stronę drzwi. Siedziało tam to wredne, nienażarte kocisko.

- Czego tu chcesz? - mruknęłam do niego.- Spadaj stąd, chyba, że chcesz się ze mną wykąpać. Zdjęłam bieliznę i naga zanurzyłam się w ciepłej wodzie. Zamruczałam zadowolona jak jakieś zwierze. Oparłam głowę o brzeg i przymknęłam oczy. Czysty relaks. Ciepła woda cudownie koiła skołatane nerwy. Spojrzałam na Pana Kota. Czułam, że nie wylazł z łazienki. Zamiast tego zbliżył się do wanny patrząc jednocześnie na mnie z dziwną intensywnością.

- No co tam chcesz...wykąpać się ze mną? - oparłam brodę na złożonych na brzegu wanny rękach. - Przecież koty nie lubią wody. - W odpowiedzi dostałam spojrzenie z gatunku - Nie znasz się, kobieto - wyciągnęłam rękę w jego stronę. Kot nie odsunął się jak to miał w zwyczaju. Nie przeszkadzała mu też woda kapiąca na jego pyszczek z moich palców. Poruszył się delikatnie, jakby chcąc się przyłasić a jednocześnie powstrzymać od tego - Nie musisz się tak wstydzić, jak się czasami połasisz do mnie, to ci korona z tego białego łba nie spadnie, a ja zapomnę jakim jesteś draniem - powiedziałam do niego. - Wiesz, że jutro jestem cały dzień w domu, mam wolne w pracy? - sięgnęłam po gąbkę i zaczęłam namydlać całe ciało. - Będziemy leniuchować cały dzień w łóżku... ty i ja, Panie Kocie. Chyba, że chcesz... - Nie dokończyłam zdania, bo ta kocia wredota wskoczyła do wanny.

Momentalnie wstałam nie przejmując się nagością. Kocisko tak szybko jak wlazło do wanny, wyleciało z niej.

- Pokręciło cię totalnie! - krzyknęłam za nim. Stał cały mokry w progu. Co chwila telepał którąś z nóg strzepując z nich wodę. Musiałam szybko wyjść z wanny i złapać tego cudaka, zanim nie zmoczy mi czegoś w pokoju. Złapałam puchaty ręcznik i rzuciłam go na kota. Zanim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób już trzymałam go na rękach. Udało mi się sięgnąć po drugi z ręczników i trzymając kota jedną ręką, drugą wytarłam się chociaż w minimalnym stopniu. Kocisko wynurzyło swój mokry łeb z połów ręcznika i przestało się wyrywać. Jego pysk znajdował się centralnie przy mojej piersi. Mina jaką miał rozbroiła mnie totalnie.

- Jak chciałeś się wykąpać ze mną, nie trzeba było wychodzić z wanny - zaśmiałam się. Poszłam do pokoju i siadłam z nim na łóżku. Tam zaczęłam wycierać kota. Zajęło mi to trochę czasu z uwagi na jego długą sierść. Gdy był już suchy odsunęłam go od siebie. Sięgnęłam do szuflady po zmianę bielizny, gdy poczułam, jak to zboczone kocisko liże mnie po łydce.

- Ej kiciuś, ale ja już jestem czysta. - Strzeliłam go lekko moimi majtkami po pyszczku. Kocisko jakby się ocknęło i z miną „Co złego to nie ja" powlekło się na fotel, który został przez nie zaanektowany. Ogarnęłam jeszcze jakoś w mieszkaniu po zamieszaniu kurczakowo-kąpielowym.

Ignorując całkowicie ogromną ochotę na mięso, złapałam jabłko i położyłam się z książką na łóżku. Wiedziałam z doświadczenia, że cały jutrzejszy dzień przeleżę zmęczona w łóżku. Nie wiem kiedy zasnęłam. Znowu miałam te dziwne sny, w których zmieniałam się w jakąś dziwną istotę. Wszystko było tak niesamowicie realne, że wręcz rzeczywiste. W jednej chwili leżę na łóżku z książką, a w drugiej wstaję z łóżka czując przeogromny głód na surowe mięso. Rozglądam się po pokoju i mimo, że jest ciemno widzę wszystko doskonale. Zwinnie zeskakuję z łóżka. Lekko przygarbiona zaczynam, chodzić po pokoju.

Moje wyczulone zmysły wyczuwają krew. Węsząc spoglądam na fotel, gdzie śpi biały kot. Podchodzę bliżej. Długim paznokciem, prawie, że pazurem dotykam jego łba. Zwierzę zrywa się z miejsca i zaczyna na mnie syczeć. Szybkim ruchem łapię je i podnoszę do góry. Wyrywa się i stara się mnie udrapać. Czuję zapach zaschniętej krwi na jego futerku. Już mam złamać mu kark i rozerwać na strzępy, gdy jakaś siła odpycha mnie od niego. Przykucam tuż obok kominka gotowa do ataku. Przede mną pojawia się wysoki mężczyzna w samych bokserkach. Szczerzę się, prezentując moje ostre zęby. Widzę, że mężczyzna jest ranny. Świeża blizna na boku, kilka siniaków. Pachnie smakowicie. Tak dawno nie miałam okazji jeść ludzkiego mięsa. Zaczynam do niego podchodzić.

- Nie zbliżaj się - mówi spokojnie białowłosy. - Bo będę musiał cię skrzywdzić. - Mówiąc to, wyciąga przed siebie jakiś patyk. Poznaję go, to różdżka.

- Nie dassssszzzz rady... magu... - z mojego gardła dobywa się chrapliwy głos. Jestem na wyciągnięcie ręki od niego. Mężczyzna błyskawicznym, niemal niezauważalnym ruchem przystawia mi różdżkę do gardła.

- Odsuń się potworze - jego rozkazujący ton bawi mnie niezmiernie. Łapię jego nadgarstek. Słychać dźwięk przeskakujących kości. Udaje mi się go zadrapać, mam pod pazurami jego krew. Potem wszystko dzieje się błyskawicznie. Rzucam się na niego, a ten dotyka mnie drugim końcem różdżki.

- Srebroooooo - zaczynam zwijać się z bólu. Jak ono boli. Nienawidzę srebra. Ono rani. Ono złe. Padam na podłogę.

- Będziesz teraz grzeczna? - pyta mężczyzna. Trzyma przede mną srebrną końcówkę różdżki. Nie odpowiadam. Zlizuję spod pazurów jego krew. To nie gasi głodu, a wzmaga go. Gdy nie odpowiadam na jego pytanie, znowu dotyka mnie tym srebrem. To pali.

- Grzeczna... będę grzeczna. - Odsuwam się od niego. - Zabierz srebro... będę grzeczna. - pozwala mi się odsunąć.

- Czym jesteś? - pyta. – Mów! - rozkazuje. Wyciąga w moją stronę srebro.

- Strzyga... strzyga jestem. - powoli podnoszę się z podłogi. Miejsce, gdzie dotknęło mnie srebro pali. Widzę jak na ustach mężczyzny pojawia się dziwny grymas. Jest zadowolony. Czuć to. Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem.

- Gdybyś nie była upiorem, byłabyś całkiem ładną dziewczyną - mówi z zadowoleniem w głosie. Będę grać, żeby go zjeść. Musi tylko odłożyć srebro, a jest mój.

- Ty... też ładny - mówię. Chcę brzmieć łagodnie i dobrze. Niech mi ufa. Specjalnie odsuwam moje długie włosy na plecy. Może teraz widzieć mnie nagą. Niech podejdzie. Skupiam się mocno. Moje pazury zmniejszają się. Niech myśli, że ja uległa. Opieram dłonie na biodrach. Czuję, że chce podejść. Jego zapach jest tak oczywisty.

- Zachęcasz mnie - mówi, ale nie podchodzi. Sama robię krok w jego stronę. Dłonią dotykam swojej piersi. On wyciąga w moją stronę srebro.

- Ja grzeczna... ja dobra - mówię. Nie patrzę na srebro, a w jego oczy. – Zobacz - mówię. Powoli wyciągam rękę i dotykam jego torsu. Hamuję się, żeby nie zatopić w nim swoich pazurów. W tym gorącym, smacznym, podnieconym ciele. On opuszcza swoją różdżkę. Jeszcze nie teraz, cierpliwie, trzyma jeszcze srebro. Robię kolejny krok w jego stronę. Gdy on nie cofa się, przysuwam się tak, że moje piersi opierają się o jego tors. Nagle mężczyzna obejmuje mnie tą ręką, którą trzymał srebro. Jest ono teraz przy mojej szyi.

- Myślałaś, że jesteś sprytna? - szepcze mi do ucha. Dziwny dreszcz przebiega przez moje ciało. - Nie zjesz mnie. - Jego usta dotykają mojej szyi. Nie mam jak się odsunąć, by nie dotknąć srebra.

- Ja... ja... bardzo głodna - powoli dotykam jego twarzy. Na to on przysuwa srebro bliżej mnie. Nie mogę się odsunąć, bo on trzyma mocno - Przeklęte srebro - syczę cicho. Nawet taka jego bliskość mnie osłabia. Głód i srebro - Chociaż trochę krwi... proszę - szepczę.

- Niesamowite... taka silna strzyga... a prosi - Nie ukrywa nawet drwiny w głosie. Czuję jego zadowolenie. Cieszy się, że ma nade mną przewagę. Nie wie, że to tylko chwilowe. Mnie nawet wilkołak nie pokona. Mag też nie. Ale on pachnie. Taki ciepły, smaczny. Przysuwam głowę do jego torsu. Czuję ciepło jego skóry. Mężczyzna spina się, ale nie przysuwa srebra. Końcem języka dotykam jego jasnej skóry. Smakuje wybornie.

- Pozwolę ci spróbować mojej krwi... ale masz być mi posłuszna - mówi mężczyzna. Jestem tak osłabiona głodem i srebrem, że zgadzam się na to wszystko, byle ugasić pragnienie. Palcem obrysowuje moje usta. Gryzę delikatnie. Ostatkiem powstrzymuję się, żeby nie odgryźć mu nic. Czuję cudownie smaczną krew w ustach. Zaczynam ssać. Jestem jak wampir teraz, chociaż krew nie zaspokoi mojego pragnienia ani głodu, ugasi jedynie ten żar, jaki zaczyna we mnie płonąć. Przez krew zaczynam czuć go mocniej. Nie potrafię oderwać się od niego. Gdy krew przestaje płynąć, końcem języka muskam jego palec. Jego oczy są takie rozpalone. Nachyla się nade mną. Dłońmi ujmuje moje policzki. Przygryzam wargi do krwi czekając na jego usta. Całuje mnie. Zachłannie i mocno. Czuję jak nasza krew miesza się w ustach. Odrzuca srebro, ale nie chcę go już atakować. Przestaje pachnieć smakowicie. Przez moje ciało przechodzi dreszcz. W końcu odrywam się od niego. Wiem, że on chce więcej.

- Nie teraz - mówię cicho. – Później - ostatnim co widzę, są jego srebrne oczy. Osuwam się bezwładnie na podłogę.

Nie wiem jak długo spałam, ale czuję się fatalnie. Głowa boli mnie niemiłosiernie, w ustach mam dziwny posmak. Zupełnie jak po dobrej imprezie. Dzisiaj nie wstaję. Nie mam sił na nic. Leżę i zdycham. Zakopałam się mocniej w kołdrę. Usiłowałam przysnąć jeszcze na trochę, ale Pan Kot stwierdził, że sobie pomiauczy. No co za złośliwe bydle z niego.

- Ciszej - odzywam się spod kołdry. - Daj spać sierściuchu. - Na nic się zdają moje prośby. Słyszę jak ta futrzasta cholera drapie drzwiczki od lodówki. Powoli zwlekam się z łóżka. Jeszcze mi brakuje, żeby właściciel mieszkania wkurzał się za jakieś zniszczenia. Gdy doszłam do kuchni zobaczyłam, że kot kuleje na prawą łapkę. - Coś ty sobie kicia zrobił? - Otworzyłam lodówkę, żeby wyjąć kotu jakieś jedzenie. Wszystko robiłam jak w zwolnionym tempie. Nie miałam sił kompletnie na nic. Nów i dzikie sny potrafią być wykańczające. Nie musiałam wyciągać sama kotu jedzenia. Zwierzak wspiął się łapkami na półki lodówki i ściągnął wczorajszą pierś z kurczaka z talerzyka.

- Ty to chyba lubisz takie wymemłane żarcie. - żartuję. Opieram się o blat kompletnie zmęczona. Poczekam, aż Pan Kot raczy zjeść śniadanie. Nie chcę zostawiać niedojedzonego mięsa na podłodze. - Jak się najesz, opatrzę ci łapkę - mówię jeszcze do kota. W końcu kocisko przestaje się pastwić nad kurczakiem. Wracam z nim do pokoju. Tam spod łóżka wyjmuję apteczkę i mikstury. Siadam na łóżku.

- No chodź do mnie - klepię miejsce obok siebie. Zwierzę ostrożnie wskakuje na łóżko i podaje mi łapkę. Omacuję ją delikatnie - Gdzieś ty ją wsadził? - pytam, widząc, że bardzo go boli. Jego spojrzenie jest dziwnie oskarżycielskie - Na mnie tak nie patrz, to nie ja ci ją rozwaliłam – mówię. - Na szczęście nie jest złamana i po eliksirze wzmacniającym powinno być dobrze. - Sama miałam go ochotę łyknąć, ale wtedy może nie starczyć dla kota, a nie chcę też ciągle wynosić mikstur z pracy. Po opatrzeniu kotu łapy i napojeniu go eliksirem, ponownie zagrzebałam się w kołdrę. Musiałam odpocząć, jak chciałam wracać już jutro do pracy.

Sen nie nadchodził. Leżałam w łóżku i wpatrywałam się w sufit. Już dawno nie byłam tak zmęczona po nowiu. Zupełnie jakby coś wyssało moją energię. Podczas gdy ja leżałam, Pan Kot szalał po domu. Oczywiście szalał na tyle, na ile pozwalał mu jego stan. Łaził po całym domu kulejąc i zaglądając we wszystkie kąty. Obserwowałam go. Musiał wyraźnie dochodzić do siebie, bo nie leżał cały czas jak miał to w zwyczaju. Chodził, poznawał dokładnie to miejsce. Leżałam dość długo zanim nie przyszedł sen. Budziłam się co chwilę po czym zapadałam w krótkie drzemki. Gdy już myślałam, że zasnę do rana, Pan Kot otworzył szafkę pod zlewem w kuchni. Usłyszałam rumor, który skutecznie mnie rozbudził, a za chwilę kocisko weszło do pokoju ciągnąc za sobą miotełkę do kurzu. Parsknęłam śmiechem widząc tą scenę. Poprawiłam się na łóżku wygodniej.

- Chcesz mi posprzątać w domu, kiciu? - zagadnęłam. Jego spojrzenie mówiło samo za siebie. - Nie bluźnij kobieto! - Kocisko wciągnęło miotełkę na środek pokoju. Wydawał się być nią zafascynowany. Trącał zdrową łapką piórka miotełki. Obwąchiwał nieufnie i próbował je lizać. W końcu zaczął się do niej łasić ocierając o nią pyszczkiem.

- Ty niewdzięczniku, to ja ciebie karmię i leczę, nie ona! - śmiałam się cicho. Kota tak pochłonęła ta cudowna rzecz, jaką była miotełka do kurzu, że nie zwracał na nic uwagi. Obserwowałam jego wesołą zabawę. Znikła gdzieś jego wyniosłość. Została niczym nieskrępowana kocia radość z życia. Zasnęłam wkrótce potem. Budziłam się co jakiś czas by stwierdzić, że Pan Kot dalej molestuje nieszczęsny przyrząd do sprzątania.

Obudziłam się rano, bardzo wcześnie rano. Niemrawym wzrokiem rozejrzałam po pokoju. Wyglądało, jakby przez mieszkanie przeszedł huragan... koci huragan. Z szafek były powyciągane rzeczy i rozwleczono je po podłodze. Koło łóżka leżała pusta buteleczka po eliksirze wzmacniającym. No utłukę to wredne kocisko! Zrobił mi w domu istny armagedon.

Powoli wstałam z łóżka. Czułam się nieco połamana po tak długim spaniu, ale na szczęście nie czułam już zmęczenia, jakie towarzyszyło mi zawsze po nowiu. Spokojnie mogłam wracać dzisiaj do pracy. Wcześniej jeszcze musiałam posprzątać po tych kocich zabawach. Sprawca tego bałaganu spał w najlepsze, przytulony do miotełki. Rozczulił mnie nieco ten widok. Po cichu, żeby nie budzić kota, zabrałam się za sprzątanie. Ogarnięcie małego mieszkania nie zajęło mi dużo czasu. Wszystko robiłam tak cicho, żeby nie zbudzić Pana Kota. Przygotowałam jeszcze jedzenie i picie dla zwierzaka i poszłam do pracy. Energia wręcz mnie rozpierała. Była jeszcze prawie godzina do otwarcia, ale doktor często otwierał wcześniej. Może już będzie i wezmę się szybciej do pracy.

Plank był bardzo zdziwiony moim pojawieniem się. Jak mi powiedział później, spodziewał się mnie najwcześniej jutro.

- Dobrze się czujesz? - zapytał, gdy pogwizdując szykowałam składniki do kolejnych mikstur.

- Tak – odpowiedziałam. - A dlaczego pan pyta?

- Jesteś... - tu zastanowił się, jakby szukając odpowiedniego słowa. -... Jakaś pobudzona. - Nagle spojrzał na mnie uważnie - Te mikstury na pewno były dla kota? - zrobił groźną minę.

- Tak. Dla tego kota, co go znalazłam niedawno na skwerku obok Phoenix street – mówiłam. - Miał trochę złamań i ogólnych ran. Pewnie jakiś pies go dorwał, a widziałam jeszcze jak jakiś dwóch chłopaków dźgało go kijkami - gadałam jak nakręcona. Dziwnie się poczułam, kiedy doktor posądził mnie o to, że te mikstury mogłyby nie być dla mnie. - Pogoniłam ich, a kota wzięłam do siebie. Podawałam mu te mikstury i teraz jest z nim już znacznie lepiej.

Chyba udało mi się przekonać doktora, bo nie ponowił już tematu. Do końca dnia jednak przyglądał mi się dziwnie. Przez to wszystko nie wzięłam kolejnej mikstury dla Pana Kota. Może nie będzie mu już potrzebna. Zrobił się bardziej aktywny, więc nie jest z nim już chyba tak źle jak na początku.