Od autora:

Niniejsze opowiadanie było moim debiutem literackim. Po raz pierwszy Sztukę kochania opublikowałam w 2010r. Historia doprowadzona została do rozdziału trzeciego. Rozdziału czwartego, który wówczas w całości przygotowałam, nigdy nie zdecydowałam się opublikować (podobnie było z innymi tekstami, których rozdziały smacznie śpią na dysku komputera). Coś mnie wówczas skutecznie zniechęciło do dalszego pisania, publikowania a nawet czytania.

Kiedy po paru latach zajrzałam na FF odkryłam, że może i nie komentujecie (z małymi wyjątkami, za które serdecznie dziękuję), ale najwyraźniej czytacie Szk. Postanowiłam więc sama odświeżyć sobie tę historię i oczywiście nie mogłam się powstrzymać od majstrowania przy rozdziałach. Nie zmieniły się sprawy zasadnicze, przeróbki są raczej kwestią kosmetyki.

Powstało pytanie czy chcę się porywać na kontynuowanie opowieści (plan istnieje na moim dysku komputerowym) a jeśli, to czy mam chęć robić to jedynie dla własnego ćwiczenia, czy też bawić się w publikacje. Michalina, przeczytawszy mój Zbiór Opowiadań, zapytała czy pociągnę historię dalej. Odpowiedz brzmi – jeśli uda mi się wskoczyć w klimat opowiadania i wskrzesić bohaterów (co jest bardzo trudne po tylu latach), jeśli będzie wena i zachęta z waszej strony – postaram się. Zacznijmy więc tego dnia od opublikowania przeredagowanego tekstu Prologu, R1,R2, R3 i dorzucenia R4.

.

EV 25 czerwca 2015r.


Tytuł: Sztuka kochania (jako ciekawostka - u mnie na komputerze pod tytułem Teatr masek; zastanawiam się dlaczego nie opublikowałam go pod tą nazwą)

Autor: EgoVagus

Korekta literacka: Minerwa

Główne persony dramatu: Severus Snape, Minerwa McGonagall i Albus Dumbledore (trochę Harry`ego P. i Syriusza B.)

Uwagi: Właściwa akcja rozgrywa się rok po drugiej wojnie z Voldemortem. Dla akcji istotne są wydarzenia do piątego tomu włącznie, z pozostałych dwóch tomów skorzystano wybiórczo. Na potrzeby opowiadania, pewne wydarzenia z przeszłości bohaterów zostały zmienione. Uprzejmie informuję, że w pierwszej części prologu niniejszego opowiadania, zostały wykorzystane i sparafrazowane obszerne fragmenty, bezpośrednio zaczerpnięte z: J.K. Rowling, Harry Potter i Zakon Feniksa, rozdział 37.

Opis: Kilku bohaterów, mierząc się z powojenną rzeczywistością, musi znaleźć w swoim życiu nowy cel, wejść w nową rolę. Zmuszeni są zrewidować swe dotychczasowe spojrzenie i podejście do różnych spraw, w tym, do kilku osób ze swego otoczenia. Muszą uporządkować własne, skomplikowane uczucia i uporać się ze słabościami a także docenić swe zalety, czasem odkryć nowe talenty. W tym - pobitewnym zamieszaniu - z jakiegoś niezrozumiałego powodu, dotąd znośne, choć specyficzne relacje pomiędzy Snape'em a McGonagall, bardzo się komplikują.


Pierwsza publikacja: 04 kwietnia 2010r.

Przeredagowany: 2015r.

.

Prolog

.

.

Po tym, jak niecałą godzinę wcześniej w ministerstwie zakończyła się bitwa z Lordem Voldemortem i śmierciożercami, w gabinecie dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, toczyła się przykra rozmowa.

– NIECH PAN PRZESTANIE MÓWIĆ TAK O SYRIUSZU! On tam teraz leży! I ja chcę do niego iść! Powinienem tam być, przy nim!

Harry Potter zerwał się na równe nogi, gotów rzucić się na Albusa Dumbledore`a, który w ogóle nie rozumiał Syriusza, nie miał pojęcia, jak jest dzielny, ile wycierpiał.

– Harry, pani Pomfrey już go łata. Twierdzi, że się wyliże. – Dyrektor spojrzał na niego łagodnie. – Twoi koledzy też nie odnieśli poważniejszych obrażeń, a z pozostałych jedynie Nimfadora Tonks wymaga nieco dłuższej hospitalizacji. Zapewniono mnie, że wróci do zdrowia.

Młody człowiek spuścił wzrok w poczuciu winy.

– Możliwość stanięcia u boku przyjaciela i wsparcia go w trudnej chwili jest zaszczytem a wytrwanie przy nim słusznym powodem do dumy – powiedział Dumbledore, odgadując myśli swojego rozmówcy. – Byliście lekkomyślni, ale również bardzo dzielni i lojalni wobec siebie i sprawy. Mam nadzieję, że to doświadczenie nauczy nas wszystkich czegoś pożytecznego. Również siedzącego naprzeciw ciebie starego człowieka. Gdybym był wobec ciebie szczery, zapewne nie pozwoliłbyś się w to wciągnąć. – Zawiesił głos, przyglądając się chłopakowi zza osadzonych na środku haczykowatego nosa okularów-połówek.

Harry milczał.

– Syriusz lubi zbierać blizny na swojej skórze jak inni odznaczenia na wyjściowej szacie – kontynuował po chwili. – Z co najmniej kilku powodów nie wybaczyłby sobie, gdyby ta afera przeszła bez jego udziału. Myślę, że znasz go na tyle by samemu stwierdzić, iż wspomnienie owej przygody będzie należało do jego ulubionych dzięki temu, że była ona tak brawurowa. W istocie jednak powody, dla których ty, on oraz wasi towarzysze się tam znaleźliście niewiele mają wspólnego z chojractwem i to one sprawią, że dołożycie wspomnienie do chwalebnych.

Dumbledore, patrząc na młodego człowieka, uśmiechał się łagodnie. Harry wiercił się na krześle i zaciskając kurczowo palce, skubał skórki przy paznokciach tak, że te zaczynały krwawić, na moment jednak, jakby coś pogodniejszego przemknęło przez jego napiętą twarz.

– Profesor Snape właśnie przygotowuje eliksiry dla Syriusza...

– SNAPE? – Harry huknął, czując jak emocje buchnęły w jego żołądku i zjeżyły włosy na głowie.

Profesor Snape – rutynowo poprawił dyrektor.

– Niech się trzyma z daleka od Syriusza! On prędzej otruje Łapę, niż mu pomoże! Kiedy powiedziałem, że Voldemort uwięził Syriusza, tylko uśmiechnął się drwiąco, jak zwykle… Ten człowiek, ten… To nie jest człowiek! – wyrzucił z ogromnym gniewem.

– Harry! – Dumbledore jednym słowem powstrzymał wzburzonego nastolatka przed kontynuacją. – Profesor Snape od lat zajmuje się przygotowywaniem eliksirów dla skrzydła szpitalnego, z których również ty obficie korzystasz i jak dotąd wychodziłeś z tego z życiem, a nawet powiedziałbym, zdrowszy.

Młody człowiek cicho prychnął, potrząsając głową; nie dbał o to, że jest niegrzeczny. Dyrektor uprzejmie udał, że nie słyszy.

– Nie ma powodu poddawać się takim emocjom – mówił stary czarodziej. – Rozmawialiśmy już o tym. Wiesz, że w obecności Dolores Umbridge profesor Snape musiał udawać, że nie traktuje cię poważnie. Najszybciej jak tylko mógł powiadomił Zakon o tym, co zaszło.

Harry`ego nie przekonało takie tłumaczenie; nie słuchał dalszego wywodu. Odczuwał przyjemność, oskarżając Snape`a, bo wydawało mu się, że w ten sposób zmniejsza swoje poczucie winy z powodu narażenia Syriusza i innych. Chciał zmusić Dumbledore`a, by się z nim zgodził.

– Snape… Snape kpił sobie z Syriusza… bo Syriusz musiał siedzieć w tym domu… Dawał mu do zrozumienia, że jest tchórzem. To Snape jest tchórzem! Nigdy go nie ma, gdy Voldemort próbuje kogoś skrzywdzić, kiedy zabija kogoś niewinnego! Snape, jakimś cudem, zawsze wychodzi z tego wszystkiego nie draśnięty! Powiadomił was, tak? Wielki bohater, dzięki któremu inni mogli wykonać brudną robotę!

– Harry, uspokój się, proszę. – Głos dyrektora pozostał uprzejmy, jednak słowo „proszę" wypowiedziane zostało z wyraźnym naciskiem, co kolejny raz, na chwilę pohamowało rozgniewanego rozmówcę. – Syriusz jest dorosłym, inteligentnym człowiekiem i nie musi się przejmować bzdurnymi kpinami. Zresztą gwoli uczciwości, żaden z adwersarzy w sporze, o którym mówisz, nie pozostaje bierny. Obaj chętnie wychodzą z niechlubną inicjatywą. Działają na siebie niczym arogancja na hipogryfa. – Dumbledore zrobił małą pauzę. Wydawał się raczej smutny.

Harry z zaciętą miną wpatrywał się w szary krajobraz za oknem.

– Zapewniam cię, że profesor Snape robi dokładnie to, czego od niego oczekuję. – Ciągnął dyrektor.

– Oczywiście! I wszystko mu wolno, w przeciwieństwie do innych! Snape przestał mnie nauczać oklumencji! – warknął Harry. Nie myślał w tej chwili o powodach, dla których tak się stało. – Wyrzucił mnie ze swojego gabinetu!

– Jestem tego świadom. – Dumbledore posmutniał jeszcze bardziej. – Popełniłem błąd, nie ucząc cię osobiście, ale wówczas byłem przekonany, że największym zagrożeniem jest jeszcze szersze otworzenie twego umysłu przed Voldemortem w mojej obecności.

– Snape to tylko pogorszył, po lekcjach z nim blizna zawsze bolała jeszcze bardziej… – Przypomniał sobie, co o tym mówił Ron i brnął dalej. – Skąd pan wie, czy nie próbował mnie zmiękczyć, żeby Voldemortowi było łatwiej przeniknąć do mojej świadomości, żeby mu było łatwiej mnie opanować…

– Ufam Severusowi Snape`owi – powtórzył cierpliwie dyrektor. – Zapomniałem tylko… jeszcze jeden błąd starego człowieka… że istnieją rany zbyt głębokie, by się mogły zabliźnić. Myślałem, że profesor Snape potrafi przezwyciężyć w sobie to, co czuje do twego ojca… i myliłem się. Powinienem był zrozumieć po tym, co wydarzyło się na finiszu twego trzeciego roku.

– Ale poza tym jest w porządku, tak? – zapytał gniewnie Harry, nie zwracając uwagi na wyraźnie już zgorszone twarze i oburzone pomruki rezydentów, wiszących na ścianach portretów. – Snape`owi wolno nienawidzić mojego ojca i Syriusza, i mnie, ale mnie i Syriuszowi nie wolno nienawidzić Snape`a, tak? Syriuszowi nie wolno nienawidzić nawet tej zdradzieckiej kreatury Stworka!

– Syriusz nie nienawidzi Stworka. Uważa go po prostu za niegodnego zainteresowania sługę. Tyle że obojętność i lekceważenie często wyrządzają więcej krzywd niż jawna niechęć… Co do relacji miedzy profesorem Snape`em a Syriuszem, są to zadawnione sprawy. Zlekceważyłem je kiedyś, gdy był jeszcze czas i pozwoliłem, aby wyhodowali w sobie potężne urazy. – Smutno pokiwał siwą głową. – I niestety te zadawnione sprawy odbijają się również na tobie. Widzisz, Severus Snape jako uczeń z całą pewnością nie należał do przyjaznych i układnych, problem jednak polegał na tym, że twój ojciec, Syriusz i poniekąd również Remus Lupin w czasach szkolnych byli, powiedzmy niesforni…

– O nie! Nie chcę tego słuchać – krzyknął młody czarodziej, tym razem w przypływie emocji, aż unosząc się w krześle. – Skrzywdzony Snape! Dlaczego dla pana wszyscy są wini tylko nie Snape?! On jest jakimś przeklętym, tragicznym bohaterem, tak?

– Język, Harry! – głos Dumbledore`a zabrzmiał twardo.

– Ależ młody człowieku, to jest oburzające zachowanie! – Wstrząśnięty dyrektor Dippet, wygłosił z ram swego portretu.

Harry na moment zagryzł szczęki, jakby próbował się opanować, ale nie mógł już stłumić kołujących się wewnątrz emocji. Przemknęło mu przez myśl, że cokolwiek nie zaszło w odległej przeszłości, on ma własne doświadczenia związane z mistrzem eliksirów i ma prawo o nich mówić.

– NIE! – powiedział twardo, z nieco większą samokontrolą. – Ten człowiek, nie ma żadnych ludzkich uczuć, jest zimny i bezwzględny! A pan mu ufa i szuka usprawiedliwienia! Ja nie! Nikt prócz pana mu nie ufa!

– Arogancja godna ojca! – Tym razem ze swych ram odezwał się kąśliwie Phineas Nigellus Black. Najpewniej dla podkreślenia znaczenia owej opinii, władczym gestem poprawił zieloną, malowaną szatę, która, tak czy tak, z lewej strony układała się w paskudną fałdę.

– Nauczyciele też go nie znoszą! – ciągnął chłopak, całkowicie ignorując złośliwą uwagę. – Nawet profesor McGonagall nie potrafi ukryć rozdrażnienia. To chyba coś znaczy. Tym czasem pan spokojnie pozwala by pod jego bokiem Snape szkolił nową armię dla Voldemorta. – Spojrzał z naciskiem w oczy starego czarodzieja a znalazłszy w nich zupełne opanowanie, poirytowany ciągnął dalej: – Bo to właśnie robi jako opiekun Ślizgonów, kształci przyszłych śmierciożerców.

– Dumbledore, nie pojmuję. – Kolejny raz wtrącił się dyrektor Black. – Skorzystaj z mej rady i oddaj tego impertynenckiego szczeniaka razem z moim głupim praprawnukiem Czarnemu Panu. O co to całe zamieszanie?

– Syriusz nie jest głupi! – fuknął w stronę portretu Harry.

– Ja to widzę tak – ciągnął rezydent portretu. - Niech ich bierze a ubędzie dwóch grubiańskich, nie znających swego miejsca…

– Co ty wiesz ślizgoński…?!

– Wystarczy. – Zareagował Dumbledore. – Phineasie, proszę cię, bądź tak uprzejmy i zostaw nas samych. – Ton jego głosu był dość definitywny.

Black, który miał zamiar wnieść protest względem tego, że uczeń śmie zwracać się do niego na „ty" i to jeszcze tym tonem, umilkł, po czym odwrócił się i zaciągnął malowaną kotarę (bez wątpienia nadal nasłuchując).

– Harry – Po chwili zaczął spokojnie dyrektor. - Profesor Snape jest…

– … jest szpiegiem! – przerwał chłopak, nerwowo zrywając się z krzesła. – Ufa pan swojemu szpiegowi! Już pan to mówił. Tylko że on jest śmierciożercą! Zawsze nim będzie! Zdradził Voldemorta… a przynajmniej tak pan utrzymuje. Jednak dlaczego pan nie dopuszcza myśli, że teraz, gdy Voldemort wrócił, Snape mógł dostać od niego lepszą ofertę? Uniknął kary i może dalej działać dla swego Pana. Co ma do stracenia? – Z każdym kolejnym słowem jego głos podnosił się a gniew rósł. – Żyje tylko dla siebie i nikt inny go nie obchodzi! Dla nikogo nie jest tajemnicą, że fascynuje go czarna magia. Doznaje rozkoszy mogąc pastwić się nad kimś słabszym, a jedyne pozytywne uczucia żywi względem swoich kotłów, poza tym tylko nienawidzi. Ja też go nienawidzę! NIGDY MU NIE ZAUFAM! A pan się myli!

Dumbledore wyglądał na bardzo starego i zmęczonego; światło padało na srebrne brwi i brodę, wydobywając z twarzy dyrektora głębokie zmarszczki. Przymknął na chwilę błękitne oczy. Wzburzony Harry zaczął kręcić się po gabinecie.

– Profesor Snape nie jest łatwym człowiekiem. – Odezwał się stary czarodziej. – Jednak to, czy i kto go lubi, to różna rzecz od tego, czy jest wart mojego zaufania i szacunku, Harry. Gdy zaczynają w nas brać górę skrajne emocje, szczególnie te negatywne powinniśmy zawsze czuć się zaalarmowani i wystrzegać wydawania sądów oraz podejmowania istotnych decyzji, ponieważ stajemy się ślepi. Czyjeś nietolerancja i bezwzględność wywołują twój słuszny protest, jednak próbujesz przeciwstawiać się im produkując własne uprzedzenia i dokonując arbitralnych ocen. To zła droga, bo nie pozostawia ani odrobiny miejsca dla czegoś dobrego oraz do zmiany zdania. Idąc taką drogą głęboko i nieodwracalnie się okaleczysz.

Znowu na moment zapanowała cisza. Harry wydawał się rozważać słowa dyrektora choć jego czoło było gniewnie zmarszczone.

– Spójrz na mnie, proszę.

Harry podniósł wzrok. Jego szczęki były kurczowo zaciśnięte.

Wiem, że profesor Snape, bardzo niesłusznie zresztą, patrząc na ciebie, uparcie widzi twojego ojca, jednak dlaczego pozwalasz sprowokować się do tego, by patrzeć na niego oczyma Jamesa, kiedy masz własne? Wystarczy, że oni obaj raz już rozgrywali to tym sposobem?

Wzrok dyrektora kolejny raz przewiercił się przez duszę młodego człowieka, który mimo to nie umiał powstrzymać się od drwiącego, nerwowego uśmiechu. Przez chwilę jedynie feniks, poświstując cichutko, mącił ciszę panującą w gabinecie.

- Myli się pan. Severus Snape, gdy zjawiłem się w tej szkole, był dla mnie białą kartą i na fatalną opinię, którą o nim sobie wyrobiłem, zasłużył systematyczną pracą. – Harry podjął próbę zmiany swego wizerunku, chciał by jego słowa zostały uznane za racjonalne. Próbował przemówić jak ktoś, kto rozumie ponieważ potrafi wyciągać odpowiednie wnioski i nie osądza bezpodstawnie. - To nie ma nic wspólnego z przeszłością i moim ojcem, panie profesorze. Nie dla mnie. To on ma kompleksy i być może z tej przyczyny jest teraz złym człowiekiem. Nie interesują mnie powody, dla których został śmierciożercą tylko fakt, że nim był i jak wierzę, pozostaje. To jemu powinien pan zaserwować tę przemowę i to wiele lat temu.

- Trudne usposobienie nie decyduje jeszcze o tym, po której stronie opowiada się dany człowiek – zareplikował Dumbledore. Tym razem jego spojrzenie nie przenikało Harry`ego, myślami był gdzieś dalej. Po chwili jednak jego wzrok znowu stał się obecny. – Masz niewątpliwie rację, że powinienem podobne słowa skierować do profesora Snape`a wiele lat temu. I oczywiste jest, że nie tylko do niego. Mówię to teraz tobie i będę uparcie powtarzał, nie chcąc aby ktoś w przyszłości miał powód wypomnieć, że kolejny raz zaniedbałem tę ważną sprawę. I jeszcze jedno, Harry. Tak jak o tobie nie pozwolę nikomu wypowiadać się w podobnym tonie, w jakim wypowiedziałeś się przed chwilą o swoim profesorze, tak samo nie pozwolę, by mówiono w ten sposób o Severusie Snapie. Zrozum, że istnieje więcej niż jedno spojrzenie na sprawy. Jesteś mu winien szacunek jako swojemu profesorowi i wybitnemu specjaliście w dziedzinie eliksirów…

– … i czarnej magii! – wtrącił kąśliwie, Harry. – Ciekawe jednak, dlaczego nie ufa mu pan na tyle, by dać mu to jego wymarzone stanowisko nauczyciela obrony? - powiedział odzyskując rezon. Stał teraz naprzeciwko biurka, jakby oczekiwał, że dyrektor podejmie rzuconą rękawicę.

– Tak, również w czarnej magii – głos Dumbledore`a pozostał spokojny. – I przynajmniej tyle szacunku jesteś mu winien. I, Harry, Severus Snape nie jest śmierciożercą…

– Oczywiście! A ten tatuaż na ręku dał sobie zrobić, bo tak było modnie! – Młody czarodziej znowu poczuł, jak narasta w nim gniew. Nie miał zamiaru dać się przekonać w sprawie mistrza eliksirów do czegokolwiek; przez ostatnich pięć lat zbyt dobrze zdążył poznać tego koszmarnego człowieka. – Dlaczego pan go tak broni? Dlaczego tak pan o niego dba?… Dlaczego na Syriuszu, który tyle wycierpiał panu wcale nie zależy, dlaczego na mnie…? Dlaczego uważa pan, że my zasłużyliśmy sobie na… na to wszystko, co nas spotyka, na to cierpienie?

– Harry, to nie prawda! – odezwał się Dumbledore stanowczo. Nie podniósł głosu; nie było w tym gniewu, tylko wyraźny smutek. – Nigdy czegoś podobnego nie uważałem i nie będę uważał. Uwierz mi, proszę, że zarówno ty, jak i Syriusz jesteście dla mnie bardzo ważni.

– Pan uwięził Syriusza w tym domu, a on go znienawidził, właśnie dlatego chciał się stamtąd wyrwać tej nocy…

– Bałem się o jego życie – wtrącił cicho dyrektor.

– Ludzie nie znoszą, jak się ich zamyka! – Poczerwieniały na twarzy Harry mierzył Dumbledore`a wściekłym spojrzeniem. Nagle chwycił jeden z delikatnych srebrnych instrumentów, stojących na stoliku tuż przy nim, i cisnął nim przez pokój. Instrument roztrzaskał się na kawałeczki, uderzając o ścianę. Kilka portretów krzyknęło z oburzenia i ze strachu, a „portret" Armanda Dippeta powiedział:

– No nie, doprawdy!

– Mnie też pan więził, przez całe lato! – wrzasnął, chwytając lunaskop i wrzucając go do kominka. – MAM JUŻ DOSYĆ! ZOBACZYŁEM DOSYĆ! CHCĘ, ŻEBY SIĘ TO WRESZCIE SKOŃCZYŁO! TO JUŻ MNIE NIC NIE OBCHODZI! Koniec! To mnie już nie dotyczy!

Złapał za stolik, na którym uprzednio stał srebrny instrument, i nim też cisnął o podłogę. Stolik się rozpadł, a nogi potoczyły w różne strony.

– Ależ obchodzi cię – powiedział spokojnie stary czarodziej, nie robiąc nic by powstrzymać Harry`ego od zdemolowania mu gabinetu. – Obchodzi cię pomimo tego, że masz już naprawdę dosyć. Niestety, te sprawy dotyczą przede wszystkim ciebie. I obawiam się, że ani próba wzięcia… urlopu, ani też jakiekolwiek, choćby najżarliwsze, oświadczenia nie zmienią tego. A jeśli nie można się od tego uwolnić, Harry, to oznacza, że pozostaje albo się poddać i pozwolić, by Voldemort, bez przeszkód dokonał tego, czego pragnie, albo wziąć to na rogi. Przykro mi.

– Wcale nie! – wrzasnął tak głośno, że zapiekło go w gardle i przez chwilę naprawdę chciał rzucić się na Dumbledore`a i jego też roztrzaskać na kawałki. Zniszczyć ten spokój na jego twarzy, potrząsnąć nim, zadać mu ból, sprawić, by poczuł to, co się działo w nim samym.

– Ależ tak – powiedział dyrektor jeszcze spokojniej i łagodniej. – Straciłeś matkę, ojca, a teraz zamartwiasz się o kogoś najbliższego poza nimi. Musi cię to obchodzić. To bardzo boli i…

– PAN NIE WIE, CO JA CZUJĘ! PAN… SIEDZI TU SOBIE… PAN…

Ale słowa już nie wystarczały, rozbijanie przedmiotów nie przynosiło żadnej ulgi. Chciał stąd uciec. Pobiegł do drzwi, złapał za klamkę i szarpnął. Ale drzwi się nie otworzyły. Odwrócił się ponownie do Dumbledore`a.

– Niech mnie pan wypuści – powiedział drżąc.

– Nie.

Patrzyli na siebie przez chwilę.

– Tak! Teraz!

– Nie.

– Proszę mnie wypuścić. Jeśli mnie pan zatrzyma… Jeśli mi pan nie pozwoli…

– Możesz sobie niszczyć, co chcesz, moje dziecko – oświadczył. – Mam tu tego za dużo. Masz prawo być zły… Masz prawo być na mnie bardzo zły, Harry. Jednak wypuszczę cię stąd dopiero, gdy powiem to, co mam ci do powiedzenia.

– NIE OBCHODZI MNIE, CO MA PAN MI DO POWIEDZENIA. Nie jestem pana dzieckiem… Nie chcę pana słuchać, nic nie chcę słyszeć! Nie chcę więcej wyjaśnień, które nic mi nie dają… Nic nie wyjaśniają! Nie chcę niczego słuchać!

– Ale wysłuchasz… Musisz wiedzieć. – Dumbledore zamknął oczy i zakrył twarz dłońmi.

Harry obserwował dyrektora, ale nawet ta niezwykła oznaka wyczerpania lub smutku czy też czegoś jeszcze innego nie złagodziła jego złości. Przeciwnie, poczuł wobec niego jeszcze większy gniew, bo wielki Albus Dumbledore okazał słabość. A nie powinien, skoro w Harrym wszystko się gotowało i chciał wyładować na nim swą wściekłość.

Stary czarodziej opuścił wreszcie ręce i spojrzał na niego znad swych okularów.

– Już czas – odezwał się – abym ci powiedział to, co powinienem ci powiedzieć pięć lat temu, Harry. Proszę, usiądź.

Niezwykły jak i całe wyposażenie biura zegar odmierzał kolejne minuty – młody człowiek siedział, wpatrując się w niego. Zamiast wskazówek po tarczy, na której znajdowała się woda (prawdziwa lub całkiem jak prawdziwa, co Harry kiedyś próbował zbadać), poruszały się dwa okręty. Na ich żaglach widniał herb szkoły. Tarcza urządzenia, zależnie od pory dnia i pogody na zewnątrz, zmieniała barwę i nastrój. Okręty chybotały się na falach pchane wiatrem lub płynęły ogłupiająco spokojnie. Zastanawiał się jak to możliwe, że równo odmierzają czas (może nie odmierzały). Słońce było już wysoko nad horyzontem. Zaśmiecony srebrnymi kółkami zębatymi i kawałkami drewna gabinet Dumbledore`a skąpany był w jego promieniach.

– Voldemort próbował cię zabić, kiedy byłeś niemowlęciem, z powodu przepowiedni wygłoszonej na krótko przed twoimi urodzinami – ciągnął swoje długie wyjaśnienia dyrektor. Harry spojrzał w jego jasne niebieskie oczy i serce znowu zaczęło mu kołatać w piersi. – Wiedział o niej, ale nie znał jej pełnej treści. Chciał cię zabić, gdy byłeś niemowlęciem, wierząc, że w ten sposób spełnia warunki przepowiedni. Odkrył, na swoją zgubę, że się pomylił, kiedy zaklęcie, które miało cię zabić, odbiło się od ciebie i trafiło w niego. I dlatego, odkąd odzyskał swoje ciało, a zwłaszcza od czasu twojej niezwykłej ucieczki w ubiegłym roku, postanowił zrobić wszystko, by usłyszeć całą przepowiednię.

– Przepowiednia się roztrzaskała – powiedział głucho Harry. – Wciągałem Neville`a po tych stopniach w… w tej sali z kamiennym łukiem… i rozdarła mu się szata… a ta kulka wypadła…

– To, co się wtedy roztrzaskało, było tylko zapisem przepowiedni przechowywanym w Departamencie Tajemnic. Ale przepowiednia została wygłoszona przed kimś i ta osoba wciąż ma sposób, by ją sobie dokładnie przypomnieć.

– Kto ją usłyszał? – zapytał Harry, choć czuł, że już zna odpowiedź.

– Ja. Pewnej zimnej, deszczowej nocy, szesnaście lat temu, w pokoju nad barem w gospodzie Pod Świńskim Łbem. Poszedłem tam na spotkanie z kandydatem na nauczyciela wróżbiarstwa, choć, prawdę mówiąc, nie bardzo chciałem by tego przedmiotu nadal nauczano w Hogwarcie. Tym kandydatem była jednak praprawnuczka bardzo słynnej, bardzo utalentowanej wieszczki, i pomyślałem sobie, że powinienem się z nią spotkać ze zwykłej uprzejmości. Powiedziałem jej, mam nadzieję dość grzecznie, że nie nadaje się na to stanowisko. I już miałem wyjść...

Dumbledore wstał, minął swego młodego gościa i podszedł do czarnego sekretarzyka, stojącego obok chwilowo pustej żerdzi Fawkesa; Harry nawet nie zauważył, kiedy feniks zniknął. Dyrektor pochylił się, podniósł pokrywę i wyjął płytkie kamienne naczynie o brzegach pokrytych runami, w którym chłopak ujrzał kiedyś swego ojca i jego przyjaciół dręczących Snape`a. Wrócił do biurka, postawił na nim myślodsiewnię i przyłożył sobie różdżkę do skroni. Wydobył z niej srebrne, pajęcze włókna myśli i strząsnął je do naczynia. Potem usiadł za biurkiem i przez chwilę wpatrywał się w swoje myśli, kłębiące się w naczyniu, aż wreszcie westchnął, uniósł różdżkę i dźgnął jej końcem srebrzystą substancję.

Wyrosła z niej dobrze znana Harry`emu postać, spowita w zwiewne szale, z oczami powiększonymi do niezwykłych rozmiarów przez grube szkła okularów, która obróciła się powoli, ze stopami zanurzonymi w myślodsiewni. Ale kiedy Sybilla Trelawney przemówiła, nie uczyniła tego swym zwykłym eterycznym, tajemniczym głosem, lecz ochrypłym i twardym, który Harry już raz słyszał.

.

Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana… zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli. Narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…

A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie on miał moc przedwieczną, jakiej Czarny Pan nie zna… i jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje…

.

Nagle ucięła i kiwając się, chwilę milczała, po czym oczy rozwarły się jej jeszcze mocniej, jakby dojrzała coś nowego, porażającego, i znów zaczęła przemawiać:

.

Zegar zaczął odmierzać czas… sługa wyruszył…

Jeśli Czarny Pan nie pojmie działania przedwiecznej mocy, sługę utraci... Ten, który zbłądził, powróci na ścieżkę strażnikiem. W ciemności szlak, gwiazda mu będzie wskazywać. Skarbu chowanego w głębinach nie odda... W imię mocy prastarej przysięgę życia złoży. I zasłonę haniebną na twarzy mieć będzie, póki czas się nie wypełni... W nim ochronę swą znajdzie ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana… Zapłatę da za światło, jakie mu drogę oświetlało i cios przyjmie ostatni, który mu Czarny Pan wymierzy. W jego odwadze nadzieja, w nadziei jego odwaga.

Drogi skrzyżowane, w jedno się zejdą, gdy czas przyjdzie… Ramię ramieniem wsparte w imię jednej potęgi, jedną mocą zdolne zawładnąć… w tym, co tak różne, podobieństwo ukryte, co odległe się wydawało, bliskie się okazać może. Legenda trwać będzie, zakończenie jej to śmierć i życie...

Potęga gniewu Czarnego Pana, wyzwoli większą siłę nad inne. Niech baczy ten, kto przeciw sile tej wystąpi, bowiem tej jednej nic nie przełamie.

Wieczność temu, kto ducha ocali. Śmierć temu, kto do ciała przywiązany.

.

Obracając się powoli, postać profesor Trelawney zapadła się z powrotem w srebrzystą substancję i znikła.

W gabinecie zapadła głucha cisza. Ani Dumbledore, ani Harry, ani żaden z portretów nie zakłócił jej najlżejszym dźwiękiem. Nawet ćwierkający dotąd cicho Fawkes, umilkł. – Harry nie byłby w stanie powiedzieć, kiedy feniks się zjawił.

– Panie profesorze – powiedział w końcu bardzo cicho, jako że Dumbledore, wciąż wpatrzony w myślodsiewnię, zdawał się całkowicie pogrążony w swych myślach. – To… czy to znaczy… Co to znaczy?

– To znaczy – rzekł stary czarodziej – że wbrew temu co się mówi, i w co wierzy Lord Voldemort, są dwie osoby posiadające siłę mogącą doprowadzić do jego upadku. Niebezpieczeństwo znajduje się w zjednoczeniu tego co jemu wydaje się niemożliwe do pogodzenia. Warunkiem jest, że obie osoby rozpoznają i zaakceptują swoje powołanie, odnajdą w sobie ową wyjątkową moc i staną ramię w ramię. Zjednoczą siły. Muszą odkryć w sobie źródło jedności. Myślę, że w ten sposób staną się zaprzeczeniem tego w co wierzy i z czego czerpie siłę Tom… Pierwsza z tych osób urodziła się w końcu lipca, prawie szesnaście lat temu. Rodzice tego chłopca trzykrotnie oparli się Voldemortowi.

Harry poczuł się tak, jakby coś się wokół niego zamykało. Znowu oddychał z trudem.

– To znaczy… ja?

Dumbledore wziął głęboki oddech.

– To dziwne, Harry – powiedział łagodnie – ale to wcale nie musiałeś być ty. Przepowiednia Sybilli mogła mieć zastosowanie do dwóch chłopców, urodzonych w końcu lipca tego samego roku. Obaj mieli rodziców w Zakonie Feniksa, a rodzice ci trzykrotnie cudem uniknęli śmierci z rąk Voldemorta. Jednym z nich jesteś oczywiście ty. A tym drugim jest Neville Longbottom.

– Ale w takim razie dlaczego… Dlaczego pod zapisem tej przepowiedni było moje imię i nazwisko, a nie Neville`a… i tego kogoś?… Tego nawróconego sługi, o którym tam mowa.

– Oficjalny zapis został przemianowany po ataku Voldemorta na ciebie, gdy byłeś dzieckiem. Strażnikowi Sali Przepowiedni wydało się oczywiste, że Voldemort próbował zabić ciebie, ponieważ wiedział, że to ciebie dotyczy przepowiednia Sybilli. Co się zaś tyczy tej drugiej osoby, jak ją nazwałeś „nawróconego sługi", to ta część przepowiedni nie była znana nikomu poza mną. Z pewnych względów wolałem nie dawać żadnych wskazówek w tym kierunku. Nie ujawniłem jej.

– Ale ten chłopiec… Może nie chodzi o mnie? Pan powiedział… Neville też się urodził w końcu lipca… a jego rodzice…

– Obawiam się – odrzekł Dumbledore powoli, jakby wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu wielką trudność – że jednak o ciebie. Zapominasz o następnej części przepowiedni, o ostatecznej identyfikacji tego chłopca, który może pokonać Voldemorta. Sam Lord „naznaczy go jako równego sobie". I uczynił to, Harry. Wybrał ciebie, a nie Neville`a. Pozostawił ci tę bliznę, która okazała się i błogosławieństwem, i przekleństwem.

– Ale przecież mógł się pomylić! Mógł wybrać niewłaściwą osobę!

– Wybrał chłopca, którego uznał za najbardziej możliwe dla siebie zagrożenie. I zauważ, Harry, nie wybrał małego czarodzieja czystej krwi, a więc kogoś, kto według niego godny jest istnienia i zauważenia, ale mieszańca, kogoś takiego jak on. Ujrzał w tobie samego siebie, zanim cię zobaczył. Naznaczając tą blizną, nie zabił jak zamierzał, ale dał wielką moc, a także przyszłość, w której umknąłeś mu nie raz, ale jak dotąd cztery razy, a jest to coś, czego nie dokonali ani twoi rodzice, ani rodzice Neville`a.

– Więc dlaczego to zrobił – zapytał Harry, odrętwiały i zziębnięty. – Dlaczego próbował zabić mnie, gdy byłem dzieckiem? Mógł poczekać i zobaczyć, który z nas jest dla niego większym zagrożeniem i… dopiero zabić.

– To by rzeczywiście okazało się bardziej praktycznym podejściem do sprawy, ale musisz pamiętać, że Voldemort nie znał całej przepowiedni. To zresztą bardzo ciekawe, widzisz, nie raz się nad tym zastanawiałem. Sądzę, że gdyby miał szansę poznać całą wróżbę, wiele rzeczy mogłoby wyglądać inaczej. Poczynając od brzmienia samej przepowiedni. – Oczy Dumbledore`a błysnęły. – Jak sądzę zauważyłeś, że w pewnym momencie profesor Trelawney na chwilę zamilkła. To chwila, w której doszło do zdarzenia, które spowodowało, że narodziła się druga część owej wizji. – Harry spoglądał z lekkim zmieszaniem w niebieskie oczy. – Gospoda Pod Świńskim Łbem od dawna przyciąga, że się tak wyrażę, ciekawszą klientelę niż pub Pod Trzema Miotłami, o czym ty i twoi przyjaciele mogliście przekonać się na własnej skórze… a i ja owej nocy. W tym miejscu nigdy nie można być pewnym, czy ktoś nie podsłuchuje. Oczywiście, kiedy wybrałem się tam na spotkanie z Sybillą Trelawney, nawet mi przez głowę nie przemknęło, że usłyszę od niej coś ważnego. Mieliśmy szczęście, że szpicla Voldemorta odkryto i wyrzucono z gospody tuż po tym, jak Sybilla zaczęła wygłaszać swą przepowiednię.

– Więc usłyszał tylko…

– Usłyszał tylko sam początek pierwszej części, ten zapowiadający narodziny w lipcu chłopca, którego rodzice trzykrotnie oparli się Voldemortowi. Nie mógł więc ostrzec swojego Pana, że zaatakowanie ciebie wiąże się z ryzykiem przekazania ci jego mocy, czyli naznaczenia ciebie jako równego jemu. W efekcie, Voldemort nie pojmował, jakie niebezpieczeństwo mu grozi, gdy ciebie zaatakuje, nie wiedział, że może byłoby mądrzej poczekać albo dowiedzieć się więcej. Nie wiedział, że masz „moc przedwieczną, jakiej Czarny Pan nie zna". Nie spodziewał się tym bardziej, że ktoś poza tobą, może posiąść ową moc. Ergo, dzięki jego zaślepieniu, ów sługa odkrył w sobie zagrażającą jego Panu siłę i podjął wyzwanie. Pochopne działania, kosztowały Toma bardzo drogo i prawdę mówiąc, nadal nie zdaje sobie w pełni z tego sprawy. Tym bardziej też nie rozumie, iż sam sprowokował te wydarzenia, że sam włożył w wasze ręce broń, mogącą go zniszczyć.

– Ale ja jej nie mam! – po chwili wymówił Harry zduszonym głosem. – Nie mam żadnej mocy, której on nie ma, nie potrafiłbym walczyć tak, jak on walczył tej nocy, nie jestem w stanie nikogo opętać, aby opanować jego umysł… albo zabić. Nie potrafię nawet właściwie rzucić… Cruciatusa – powiedział i zacisnął wargi na myśl o Bellatriks Lestrange. Nadal gdzieś w zakamarku umysłu słyszał jej szalony śmiech, a przed oczami miał upadającego Syriusza i paniczną myśl, że to koniec, że stracił go bezpowrotnie.

Dumbledore przez dłuższą chwilę, w milczeniu, przyglądał się młodemu czarodziejowi.

Harry, istnieje moc, która jest większa od śmierci, od ludzkiej inteligencji, od wiedzy którą człowiek może posiąść.– Ton głosu dyrektora uniósł się jedynie lekko, ale to wystarczyło, by wypowiadane słowa zabrzmiały potężnie. Niebieskie oczy zapłonęły jaskrawym blaskiem. – Większa od najpotężniejszych zaklęć, nie do wyczarowania przez jakąkolwiek z różdżek. Istnieje coś, co nie ma granic.

Harry czuł jak serce mu przyspiesza.

– Sprawia – ciągnął Dumbledore – że człowiek znajduje w sobie siłę by w jej imię przezwyciężyć największe ze swych ułomności i gotów jest poświęcić swe najbardziej wyszukane plany, największe ambicje, zdrowie i życie. – Na chwilę zawiesił głos i powoli pokręcił srebrną głową. – Moc, która ma rzeczywistą zdolność odmieniania, oczyszczania. To coś, co sprawia, że zdolni jesteśmy do współodczuwania z drugą istotą i do miłosierdzia.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Gdy Harry zdecydował się wreszcie spojrzeć w błyszczące oczy, Dumbledore odezwał się ponownie:

– Tę właśnie moc ty posiadasz w wielkiej obfitości, a Tom Riddle nie ma jej wcale, wyrzekł się jej, paradoksalnie ocenił jako nic nie wartą, zbędną. To ta siła zaprowadziła cię tej nocy do Syriusza. To ona nie pozwoliła Voldemortowi opętać cię całkowicie, bo nie mógł znieść przebywania w ciele tak pełnym mocy, której on nie cierpi. Nie oklumencja cię ocaliła, ale twoje serce. Ta sama moc sprawiła też, że masz na swej drodze współtowarzysza… Widzisz, człowiek, który podsłuchał przepowiednię, sam jest bohaterem drugiej jej części. W chwili, gdy wyruszył, by donieść swemu Panu, o tym, co usłyszał, wkroczył na drogę własnego przeznaczenia, a zarazem na twoją drogę. Oczywiście nie zdawał sobie wówczas z tego sprawy. Gdy Tom zdecydował, że to o tobie mówi podsłuchana przepowiednia… ów człowiek przeraził się, ponieważ bardzo zależało mu na życiu twojej matki.

– Znał moją mamę? Sługa Voldemorta?

– Tak. No cóż, nie od urodzenia był sługą Voldemorta. Kiedyś, w dzieciństwie, zanim pewne rzeczy się wydarzyły i pchnęły go w złe towarzystwo, był przyjacielem twojej mamy. Potem ich drogi się rozeszły, ale, jak widać, on, gdzieś w sercu pozostał wierny tej przyjaźni z dzieciństwa. Przepowiednia mówi, że stanie się strażnikiem i nie pozwoli odebrać sobie skarbu, który kryje w swym wnętrzu, że będzie o ten skarb walczył do końca… – Dyrektor znowu zdawał się spoglądać gdzieś daleko; jego twarz ozdobił cień smutnego uśmiechu.

Harry przyglądał się w skupieniu staremu czarodziejowi, próbując przypomnieć sobie słowa przepowiedni, przyswoić wszystko, co powiedział Dumbledore i jednocześnie zgadnąć, kto mógł być przyjacielem jego matki w dzieciństwie; tak mało wiedział o swoich rodzicach.

– Obawiam się, że to nieco skomplikowane. – Dyrektor powrócił do wyjaśnień. – Znane mi fakty przedstawiają się mniej więcej tak: Lord Voldemort postanowił, że nagrodzi wiernego sługę a ową nagrodą miało być zaufanie i udział w jego tryumfie. Honor. Choć oczywiście nie był to gest bezinteresowny. Po pierwsze, zapewnił swego sługę - a był to sługa z pewnych względów cenny - że przychyli się do jego prośby i oszczędzi życie twej matki.

Młody człowiek czuł jak krew coraz mocniej dudni w jego głowie a serce jakby gubi rytm, nie nadążając; jak zaczyna mu brakować powietrza bo jego płuca się zapadają. Coś w jego umyśle krzyczało, że była szansa by jego mama przeżyła. Dlaczego Voldemort nie dotrzymał słowa?!

- Nakazał mu jednak – mówił Dumbledore - w odpowiedni sposób zamordować pewną osobę, inną kobietę. Sytuacja była złożona. Voldemort przygotowując się do ostatecznego, wielkiego tryumfu, jak sądzę, uważał, że przed zabiciem ciebie, Harry, by osiągnąć pełnię mocy, powinien zgodnie ze starym prawem odbyć rytuał i złożyć odpowiednio cenną ofiarę. Postanowił wyrzec się dwóch cennych rzeczy okazując tym samym szacunek i potwierdzając ufność w siłę dawnego rytuału.

Harry, pomimo łomotu w głowie starał się nie stracić nic z tego co stary czarodziej relacjonował. Tam być może była niezbędna odpowiedz.

- Po pierwsze, Tom, odmówił sobie dokonania osobistej zemsty na kobiecie, która wiele lat wcześniej boleśnie zraniła jego dumę. Sądzę, że to musiało być dla niego ciężkie wyrzeczenie, a więc wyraz swego rodzaju pokory. Po drugie, w decydującym momencie wojny zdecydował pozbawić się bardzo użytecznej, unikalnej magii jaką oddawał na jego usługi jeden z Śmierciożerców, ten który podsłuchał przepowiednię.

Widząc, że Harry nie do końca pojmuje w czym rzecz, stary czarodziej pogłębił wyjaśnienia:

- Pozwalając splamić tym zabójstwem ręce owemu słudze, zdecydował się bezpowrotnie utracić część niezwykłych magicznych możliwości, jakie miał ów człowiek. Prawo, na które Voldemort się powoływał mówi, że rytualna ofiara złożona przez tego, który dotąd pozostawał czysty - czyli nigdy wcześniej nie odebrał życia drugiemu człowiekowi, nawet w obronie własnej - będzie miała nieporównanie większą moc, niż gdyby uczynił to ktoś, kogo ręce są nieczyste. Sługa, o którym mowa był wyjątkowym okazem w kolekcji Toma – pozwolono mu zachować dotąd ową czystość. Wszystko miało zadziałać na zasadzie doskonale ułożonego domina. Ofiara miała go wzmocnić a poza tym wiedział, że śmierć owej kobiety spowoduje pewne zamieszanie w społeczeństwie, że prawdopodobnie chwilowo wytrąci mnie z równowagi, co z kolei ostatecznie ułatwiłoby mu zabicie ciebie. Obliczenia go zawiodły, ponieważ nie uwzględniały pewnej decydującej danej. No cóż… Kwestia przeznaczenia to głęboki temat do rozważań, my możemy rozpatrywać tę konkretną sytuację. Gdyby ktoś inny podsłuchał przepowiednię… Gdyby podsłuchana została cała pierwsza jej część... Gdyby… Cóż by było gdyby? Rzecz w tym, że ten człowiek – sługa Voldemorta, któremu już zależało na życiu i, jak wierzę, szczęściu twojej matki, o ironio, wyjątkowo szanował i admirował ową kobietę, którą Voldemort kazał mu zamordować… I w tym miejscu cały misterny plan walił się w gruzy.

Dumbledore uśmiechnął się lekko, w odpowiedzi na zszokowaną minę młodego człowieka.

- Tak, to dość zaskakujące, Harry, przyznam, że i ja w pierwszej chwili byłem zaskoczony. Tom zaś do dnia dzisiejszego, że się tak wyrażę - nie zaskoczył w czym rzecz. Jak wiesz nie wierzy w bezinteresowne poświęcenie i miłość, więc nie bierze pod uwagę tego, że może mu to pokrzyżować plany. W tym względzie nic się nie zmienia. To właśnie, Harry, jest ten skrywany skarb, którego ów człowiek nie miał i nadal nie ma zamiaru oddawać - miłość do kobiety, którą kazano mu zabić i do twojej mamy, nad którymi zawisło wówczas niebezpieczeństwo. Tom Riddle nieopatrznie powołał do życia szaleńczo zdeterminowanego i niebezpiecznie uzdolnionego wroga, który jednocześnie stał się naszym przyjacielem, bardzo wiernym i, że tak się nieelegancko wyrażę, bardzo użytecznym.

– Ten człowiek, przyszedł i powiedział panu co Voldemort planuje zrobić? Co kazał mu zrobić?

– Tak. I to przede mną złożył przysięgę, o której mowa w przepowiedni.

– Ale skoro zależało mu na mojej matce i na tamtej kobiecie, której nienawidził Voldemort, to dlaczego on wcześniej stał się jego sługą? Jak mógł jednocześnie szanować kogoś, kochać i służyć temu potworowi? I nie prosił żeby Voldemort oszczędził… dziecko i męża. On chodził do Hogwartu? Uczył się razem z moją mamą i tatą? Z tą kobietą?... Dlaczego Voldemort jej nienawidził? To znaczy, dlaczego miała dla niego takie znaczenie? Mama ją znała, przyjaźniły się?... Ten człowiek, to czarodziej czystej krwi? Syriusz i Remus nigdy nie mówili o przyjacielu mamy.

– Mnóstwo pytań, Harry. Zacznijmy może od tego, że nie można przejść przez życie nie robiąc od czasu do czasu czegoś, czego po fakcie wolałoby się ze wszystkich sił uniknąć. Na tym ta zabawa polega czy nam się to podoba czy nie. Wszyscy tego doświadczamy.

Krótka pauza, jaką dyrektor uczynił, wydała się młodemu człowiekowi nieznośnie ciągnąć a słowa ciążyły.

- Życie, mój młody przyjacielu, powinno być dla każdego jak ekscytująca podróż, w której stara się on rozpoznać a potem podążać za swoim szczęściem. Iść trzeba, mimo że po dniu słonecznym następuje dziesięć dni deszczu, wiatru, gradu i innych dopustów. A trudne doświadczenia mogą sprawić, że odrodzimy się, że to co nieodpowiednie obumrze w nas, mogą też oczywiście załamać i pogrążyć. Na dwoje filiżanka z fusami wróżyła. Rzecz polega na tym by nie rezygnować z poszukiwania prawdziwego szczęścia. Każde życie to ciągłe obumieranie i ponowne narodziny, tylko tak można naprawdę żyć.

Fawkes wydał skrzekliwy dźwięk jakby w odpowiedzi na słowa dyrektora. Dyrektor skinął głową w kierunku swego skrzydlatego towarzysza.

- Spalamy się by się oczyścić.

Harry z zaciekawieniem spojrzał na dumbledorowego pupila.

- Gdy próbujemy trwać bez tego cyklicznego oczyszczenia, wówczas dzieje się coś złego – ciągnął stary czarodziej. - Wtedy tracimy możliwość szczęścia. Jeśli rozpoznajemy je to uświadamiamy sobie, to co nie jest naszym dobrodziejstwem i zmieniamy kurs. To może być proces mniej lub bardziej bolesny. Czasem człowiek musi zejść głęboko w ciemność by z tej studni dostrzec swoją gwiazdę, tę która nadaje właściwy kierunek, wyznacza drogę. To, że robimy coś niewłaściwego nie musi oznaczać, że jesteśmy źli, że nie ma w nas dobra. Tragedia zaczyna się, gdy w zaślepieniu nie dostrzegamy, że przekroczyliśmy pewne granice, których nie wolno nam przekraczać. Choć nawet wówczas można zmienić kurs, tyle tylko, że trudno, zazwyczaj zbyt trudno – głos Dumbledore`a wzniósł się, a potem nagle zapadła cisza.

Harry słuchając, od jakiejś chwili w napięciu wpatrywał się w dziwny zegar. W wydęte do tyłu żagle okrętów uderzał potężny wicher. Mimo tego statki parły naprzód, pod wiatr, przeciwstawiając się potędze żywiołu. Za okrętami czaił się mrok, przed nimi coś jaśniało. Spojrzał za okno, chcąc sprawdzić pogodę; na zewnątrz nie było wiatru. Dyrektor przyglądał się mu przez jakiś czas.

– To nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności. – Młody czarodziej wymówił na głos myśl, która nagle pojawiła się w jego głowie. Bardzo wyraźnie pamiętał zdanie, które powiedział mu Dumbledore po zajściach w Komnacie Tajemnic, na zakończenie drugiego roku nauki.

Dyrektor uśmiechnął się z satysfakcją i skinął głową.

– Tak, Harry. Nasze wybory – powiedział. – To my sami musimy właściwie rozpoznać nasze powołanie i pogodzić się z nim, nieustannie dobierać odpowiednie środki i podążać drogą, która pozwoli je realizować. Nikt inny tego za nas nie zrobi, nie dokona wyboru. Czasem nie rozpoznajemy tej drogi właściwie, a czasem świadomie się przeciwstawiamy. I to odnosi się do nas wszystkich. Tyle tylko, że są wybory dotyczące spraw zasadniczych i te, które mniej radykalnie wpływają na bieg rzeczy.

Harry w zamyśleniu kiwnął głową.

- Niektórzy zorientowawszy się, że bardzo zbłądzili, ruszają w drogę powrotną - kontynuował Dumbledore. - Z desperacją większą niż ta, z którą brnęli w poprzednim kierunku. Ze świadomością błędu i ceny, jaką przyszło zapłacić. Z pragnieniem naprawienia krzywdy.

- Niektórych rzeczy nie da się naprawić - powiedział zdecydowanie Harry.

– Nie da się odwrócić tego, co się stało. Wszystko co mamy, to tak naprawdę to co jest tu i teraz i ewentualnie to co przed nami. Dlatego desperackie próby naprawiania błędów przeszłości i zbytnie obciążanie się jej bagażem – ciężarem porażki, poczuciem winy, utrudniają podążanie właściwą ścieżką. - Dumbledore uśmiechnął się nieco gorzko. – Jeśli jednak udaje się człowiekowi choć trochę otworzyć na prawdę, odnajduje w sobie nieoczekiwanie wielką moc. Są jednak i tacy, którzy płyną z prądem, pogrążając się w ciemności. Nie chcą prawdy, boją się jej. Wolą wierzyć, że za kolejną zasłoną coś na nich czeka, coś, co podkreśli ich wyjątkowość, zagłuszy ból i zabliźni rany… Znajdują jedynie nienasycone pragnienie, poczucie wiecznego braku. Pozwalają umrzeć sercu i rozpaść się duszy, nie pojmując, że one są istotą.

Znowu na chwilę zapadło milczenie. Gdy dyrektor odezwał się ponownie jego głos nabrał tempa i stał się nawet nieco pogodniejszy:

– Hogwart istnieje ponad tysiąc lat, kształcą się tu nie tylko czarodzieje z całej Wielkiej Brytanii. Tom Riddle, jak wiesz, był kiedyś moim uczniem. Tak jak ty, twoi rodzice, ten sługa i owa dama…Tak jak mnóstwo innych czarodziejów i czarownic. Ja oczywiście też swego czasu miałem jedenaście lat i bardzo przejęty szedłem do stołka, by nałożyć na łepetynę wyświechtany, lubiący zdrową polemikę kapelusz starego Godryka. I musiałem zdecydować do jakiego domu… – Od strony jednej z półek, tej, na której leżała mało estetycznie wyglądająca, filcowa część garderoby, odezwało się znaczące pochrząkiwanie. – Tak... Co do Syriusza i Remusa… – kontynuował Dumbledore. – Zaczęli się przyjaźnić z Lily dopiero na szóstym czy siódmym roku i myślę, że po porostu nie zdają sobie sprawy z dawniejszych przyjaźni twojej mamy, szczególnie tych, które miały swój początek nim zaczęła uczęszczać do Hogwartu. I tak, twoja mama znała ową kobietę.

Harry czuł się, jakby dyrektor uprzejmie poczęstował go jednym ze swoich landrynków z niespodzianką w środku. Odpowiedział na pytania tak, że można było długo przeżuwać te kilkanaście zdań, ale żołądek nadal pozostał dość pusty. Z jednej strony Harry czuł się silniejszy i spokojniejszy, z drugiej jednak, coś mu podpowiadało, że pod tą całą mądrością kryje się dla niego coś, czego by bardzo nie chciał. Że jemu jakoś bardziej niż wielu innym przeznaczone jest mierzyć się z tym, o czym stary czarodziej mówił. To nie była podnosząca na duchu myśl. Próbował analizować informacje. A więc Syriusz i Remus nie znali przyjaciela mamy. Dlaczego zerwali przyjaźń? Kiedy? Miał mnóstwo, tysiące pytań…

– Tam była mowa o tym, że on będzie… mnie chronił. Ten czarodziej, który wrócił. Ale on wtedy nie dbał, że zginę, że Voldemort mnie zabije.

– Kiedy przyszedł do mnie, ustaliliśmy, że prośba dotycząca otoczenia ochroną twej mamy, jaką mi przedstawił, obejmuje również tych, bez których ona nie mogłaby żyć – odpowiedział Dumbledore.

Harry przyglądał się starej twarzy. Dumbledore, przez chwilę, sprawiał wrażenie jakby raz jeszcze przeżywał emocje z tamtej chwili, gdy ów człowiek przyszedł prosić go o ratunek dla rodziny Lily i dla tamtej drugiej kobiety.

– Zapewniam cię też, że wypełnia swoje przeznaczenie i jest prawdziwym cierniem dla Toma i jego przyjaciół – kontynuował dyrektor. – Jego praca jest dla nas bezcenna. To niebywale odważny człowiek. Oczywiście poza nim są też inni odważni i niezbędni w tej walce ludzie.

Harry pomyślał, że ostatnim zdaniem dyrektor znowu próbuje wrócić sprawy Snape`a. Poczuł ukłucie irytacji. Nie mógł powiedzieć, że obdarzył jakąś szczególną sympatią tego sługę, który miał go chronić, ale z całą pewnością nie uważał za stosowne porównywania jego decyzji o odejściu od Voldemorta oraz jego odwagi do decyzji i działań Snape`a.

Obaj przez dłuższy czas milczeli.

– On też zna całą przepowiednię? – zapytał wreszcie Harry.

– Nie!

Odpowiedz zaskoczyła Harry`ego.

– Pan mu powie?

– Nie. On rozpoznał swoją drogę, składając przysięgę i by się ona wypełniła, nie musi znać treści przepowiedni. W tym wypadku tak jest lepiej, uwierz mi.

– Ale… To… Kto to jest, panie profesorze?

– Wystarczy, Harry, że ja to wiem. W ten sposób jest bezpieczniej. Przepowiednia mówi o tym, że ów człowiek będzie nosił maskę, dopóki wszystko się nie wypełni. Tak musi pozostać. Ty wiesz, że masz obrońcę i kogoś w pewien sposób bliskiego, chociaż nie znasz jego twarzy i imienia.

– Ale… Pan mi to wszystko powiedział i jeżeli Voldemort wkradnie się do mojego umysłu… może odgadnąć kto to.

– Ach, tak. Myślę, Harry, że tu pojawia się jedna z kilku korzyści, jakie dzisiaj odnieśliśmy – powiedział nie bez satysfakcji Dumbledore. Młody czarodziej poczuł się zdezorientowany. – Jak słusznie zauważyłeś, gdyby Tom posiadł informacje, które ci przekazałem, nie miałby wątpliwości o kim mowa. To byłaby trudna sytuacja dla naszej strony. Jestem jednak pewien, że odtąd będziesz miał więcej prywatności, jeśli chodzi o swój umysł. Dzisiejsza wizyta, jaką złożył u ciebie Voldemort, była dla niego wystarczająco bolesną nauczką, by więcej tego nie próbował.

Harry popatrzył uważnie w niebieskie oczy i po chwili pokiwał głową. Dumbledore uśmiechnął się porozumiewawczo, ale jego twarz nie była wesoła. W związku z tym, że tego co właśnie usłyszał Harry, nie mógł poznać nikt poza osobami obecnymi w gabinecie, nawet ów szpieg, w umyśle młodego czarodzieja pojawiały się pewne bardzo niepokojące kwestie.

– Ten człowiek… On ma… być gotów oddać swoje życie - odezwał się po chwili, bardzo niepewnym głosem; musiał wiedzieć więcej. - Tak mówi przepowiednia. Jak on będzie wiedział, że ma… że mamy wspólnie stanąć przeciw Voldemortowi? I ja… Nie chcę aby znowu ktoś przeze mnie ginął. A ta kobieta, kim ona jest? Przyjaźniła się z mamą? Dlaczego była ważna dla Voldemorta? Kim ona jest dla pana? Pan powiedział, że jej śmierć wstrząsnęłaby panem i na to liczył Voldemort. – W tym momencie Harry nieoczekiwanie zrobił się paskudnie czerwony na twarzy.

Cień uśmiechu znowu przemknął przez twarz dyrektora, ale zaraz potem stała się ona na powrót poważna i zatroskana. Harry podniósł głowę i spojrzał na niego. Dopiero teraz naprawdę dostrzegł, jak bardzo Dumbledore jest zmęczony i przygnębiony.

– Człowiek ów, póki będzie żył, będzie cię chronił, Harry, tego jestem pewien. Nie zostawi cię samego. To naprawdę potężny i niezwykle odważny czarodziej. Gotów jest zapłacić własnym życiem, dlatego, że wierzy w to, iż możesz pomóc pokonać Voldemorta. Dlatego, że warto je poświęcić w imię miłości, dla pamięci twojej mamy i tego, że dla niej ty byłeś największym skarbem.

- A ta dama… - kontynuował po chwili milczenia dyrektor. - Jej tożsamość również pozostanie tajemnicą. To bardzo intymna sprawa owego czarodzieja, jego życzeniem, które z wielu względów zamierzam uszanować, jest, bym utrzymał sprawę w sekrecie. Zresztą, to jest w tej chwili konieczne, by zachować bezpieczeństwo. Ona wiele lat temu odmówiła Tomowi przyjęcia wyjątkowej łaski, jaką postanowił właśnie jej ofiarować. Tak przynajmniej on postrzega swoją kalkulację – jako łaskę. Pożądał jej mocy i pragnął by uznała jego wyższość, aby go podziwiała. Odmowa bardzo boleśnie zraniła jego poczucie dumy. Jak sądzę, jedynym zadośćuczynieniem, jakie mogłoby go usatysfakcjonować jest upokorzenie jej i osobiste wymierzenie ostatecznej kary. – Gdy dyrektor wypowiadał ostatnie zdania, Harry nie miał już najmniejszych wątpliwości, że jeśli taka zemsta kiedykolwiek zostanie dokonana, to nastąpi to po trupie starego czarodzieja a cena będzie bardzo wysoka. - Ta kobieta jest dla mnie, kimś bardzo drogim, Harry. Tak drogim jak ty byłeś dla swoich rodziców, chociaż nie jest moją rodzoną córką. Znała dość dobrze twoją mamę; obie się szanowały i darzyły sympatią.

Harry`emu przemknęło przez myśl, że nigdy dotąd nie zastanawiał się nad tym, czy dyrektor ma rodzinę, jakichś bliskich, życie prywatne. A Voldemort, Tom Riddle? Jego obrońca i Voldemort pragnęli tej samej kobiety. Dla jednego była to kalkulacja, dla drugiego… Miłość? Jednemu odmówiła, a drugiemu? Czy należała do domu Slytherina? Prawdopodobnie tak, Voldemort nie podziwiałby niczego, co wyszło z innego domu. Ten sługa na pewno też nie należał do domu Gryffindora. Jak te wydarzenia umiejscowić w czasie? Kim był człowiek łączący jego matkę i kobietę, która jest dla starego czarodzieja jak córka? Na myśl o tym, że dyrektor jest tak związany z kimś z domu Slytherina zrobiło mu się trochę mdło. Jednak, wedle słów Dumbledore`a, jego mama darzyła ją sympatią i szacunkiem. Ta kobieta musiała być więc jakimś wyjątkiem w domu Salazara albo jednak nie była Ślizgonką. Może Krukonka? Krukonka chyba mogłaby zaimponować Ridlowi. Gdzie Dumbledore ukrył tę kobietę? Czy dyrektor ma dom, w którym zamieszkuje w wakacje? Czy istnieje możliwość, by odnaleźć na ten temat jakieś informacje w bibliotece szkolnej, w archiwum? Gdyby mógł jakoś zaangażować w sprawę Hermionę, ale… nie może. Czuł, że na dobre gubi się we własnych myślach; miał wrażenie, że coraz to nowe pytania rodzą się w jego głowie, że nie nadąża by je zapamiętywać, zadawać, i że każde jest ważne, jakby zależało od niego życie.

– Dlaczego udało się mu… wam ocalić tę kobietę, a moja mama i tata…? Gdyby on nie doniósł wtedy Voldemortowi…

– Jeszcze raz, Harry. Ten człowiek popełnił bardzo kosztowny błąd i mimo wielkich jego i moich starań nie udało się zapobiec niektórym sprawom. Pamiętaj jednak, że mimo wszystko pozostał wiernym przyjacielem. To nie on był zdrajcą, który z zimnym wyrachowaniem wydał swych bliskich na śmierć. Twoi rodzice zaufali złej osobie, zostali zwiedzeni, podobnie, jak ów człowiek wcześniej. On uwierzył Voldemortowi i jego wizji. Warto pamiętać, że wszyscy od czasu do czasu popełniamy błędy, które potrafią poważnie zaważyć na życiu naszym i innych. Ja, jak wiesz, również je popełniam i są to nawet stosunkowo duże błędy a ostatnio było ich szczególnie wiele. Czasem reflektujemy się i staramy naprawić, co się da i jak się da. To oczywiście nas nie usprawiedliwia, ale bywa, że pomaga zrozumieć i może - gdy przyjdzie odpowiedni moment - wybaczyć. Dodam: o ileż słuszniej jest odpuścić błędy młodości niż te, które człowiek popełnia, będąc w moim wieku. – Uśmiechnął się smutno.

– Wybaczyć. Ja nawet nie znam tamtego człowieka. – Harry był poirytowany, ale patrzył na dyrektora z konsternacją. – Jak to wszystko ma działać, skoro go nie znam? Jak on mnie chroni skoro nawet go nie znam? Gdzie był, gdy działy się te wszystkie rzeczy? Gdzie był dzisiaj? I jak człowiek, który kocha, może służyć potworowi? Pan mówi o błędzie, że on nie wiedział kogo dotyczy przepowiednia, ale musiał wiedzieć, że jeśli doniesie to ktoś niewinny zginie. Chciał kupić sobie łaskę swego Pana za życie dziecka. Jak ktoś taki może bezinteresownie kochać? Kim on jest?

– Ludzie to bardzo skomplikowane stworzenia… Jestem pewien, że istnieje jeszcze inna kwestia dotycząca ciebie, o którą chciałbyś zapytać.

– Koniec tej przepowiedni… Tej o mnie. Tam było coś takiego: „żaden nie może żyć…"

– „… gdy drugi przeżyje."

– Więc czy to znaczy – zapytał Harry, jakby wydobywał z trudem słowa z głębokiej studni pełnej rozpaczy – że jeden z nas musi… Musi zabić drugiego?

– Być może. Tom uważa, że musi zabić. W istocie chodzi o to, że jeden musi nie żyć by drugi mógł żyć. I wszystko wskazuje na to, że do unicestwienia Voldemorta macie doprowadzić ty i twój strażnik.

Przez długi czas obaj milczeli. Gdzieś daleko, za murami gabinetu słychać było głosy uczniów zmierzających zapewne, jak pomyślał Harry, do Wielkiej Sali na śniadanie. Wydało mu się wręcz niemożliwe, by na świecie mogli istnieć ludzie, którzy wciąż mieli ochotę, by coś zjeść, którzy się śmiali, którzy ani nie wiedzieli, ani się tym wszystkim nie przejmowali.

Spojrzał na Dumbledore`a i zobaczył łzę spływającą po jego policzku i niknącą w długiej, srebrzystej brodzie.

– Ten człowiek… On będzie przy mnie, gdy… gdy nadejdzie czas? – Harry pragnął teraz tej pewności, chciał obietnicy, a nawet przysięgi.

– Tak rozumiem słowa przepowiedni. „Drogi, które się krzyżowały, w jedno się zejdą, gdy czas się wypełni. Ramię ramieniem wsparte w imię jednej potęgi, jedną mocą zdolne zawładnąć". Wierzę, że będzie przy tobie a ty przy nim, że odnajdziecie w sobie coś co was połączy, zjednoczy.

– Obaj mamy się poświęcić… – głos Harry`ego zadrżał. – To tego Voldemort… nie zniesie.

– Tak, poświęcenia w imię miłości. On nigdy tego nie pojmie i sądzę, że siła tej przedwiecznej magii może go zniszczyć. Już raz, czternaście lat temu, ta magia ocaliła ciebie, a Voldemort o mało nie zginął... I niewiele się nauczył o prawdziwej naturze tej magii, nadal jej nie docenia. Wczoraj sparzył się kolejny raz próbując przejąć nad tobą kontrolę. Nie spróbuje opanować tej mocy, bo to sprzeczne z jego filozofią, będzie trzymał się od niej z daleka i nie będzie uwzględniał jako ostatecznej broni, której można przeciw niemu użyć. Czy ta moc się uwolni w odpowiedniej chwili i stanie bronią, jest jednak kwestią waszej woli… Waszych wyborów. I zdolności współodczuwania z innymi istotami, przebaczenia, Harry.

– Jak ja niby mam pokonać Voldemorta, skoro tamten drugi człowiek, ten mój… ten człowiek ma wedle przepowiedni zginąć od jego zaklęcia! Bo o tym mówi ta przeklęta przepowiednia. A on jest na pewno dużo potężniejszym czarodziejem ode mnie? On… Pan mówił, że gdy chodziło o tamtą ofiarę, którą Voldemort chciał złożyć, że ten człowiek wcześniej nie zabił. Czy…?

- Jeśli chcesz zapytać, mój chłopcze, o to czy twój strażnik zna się na rzeczy i potrafi walczyć a w razie konieczności zabić odpowiedz brzmi - tak. Jak powiedziałem to wyjątkowo potężny i wszechstronnie utalentowany czarodziej. Ale, Harry, myślę że istotą tej walki, którą macie odbyć nie jest rywalizacja na to kto szybciej i celniej rzuci któreś z zakazanych zaklęć. Chociaż sprawne operowanie różdżką zawsze się przydaje.

Przez chwilę milczeli, po czym Harry raz jeszcze zebrał się w sobie chcąc zadać pytanie.

- Tam było… że gniew Voldemorta… że wyzwoli siłę, której nic nie przełamie. – Nagle, gdy usłyszał własne słowa, dotarła do niego prawda. Zacisnął powieki z trudem łapiąc oddech. – Obaj mamy… Obaj... Obaj mamy przyjąć ostatni cios… Obaj musimy… Zginiemy. Po co to wszystko skoro to przesądzone? Po co to odwlekać? Mam po prostu dać się zabić - ostatnie zdanie wypowiedział w taki sposób jakby nagle wszystkie problemy jego i świata zostały rozwiązane i zniknął jakikolwiek powód do zdenerwowania. Mimo to ręce mu drżały a twarz zrobiła się biała.

– Oczywiście, że nie, Harry. Przepowiednie mają to do siebie, że naprawdę jasne stają się dopiero po fakcie - głos dyrektora był mocny, ale nie stracił nic ze swego ciepła i spokoju. I ten spokój wydawał się Harry`emu zupełnie nie na miejscu. – Nie jest wskazane, kto wygra, tylko jaka siła zwycięży jeśli zostanie wyzwolona. Jest powiedziane, że potężny gniew Voldemorta wyzwoli moc jeszcze potężniejszą, której nic nie przełamie, ale nie, że to on będzie ją miał. Myślę, że ta siła już się wyzwoliła, mój drogi chłopcze.

– Wspaniale! Genialnie! – ryknął młody człowiek. Blada twarz w jednej chwili pokryła się krwawym rumieńcem. Nie umiał już trzeźwo myśleć. - Po jakiego czorta w ogóle ktoś wygłasza takie brednie? Hermiona i McGonagall mają rację! – krzyczał, jakby odwołując się do najwyższych autorytetów, które miały właśnie moc, by zdyskredytować przepowiednię. – Wróżbiarstwo jest durne, bezużyteczne, szkodliwe! To przez niezrozumiałą przepowiednię Voldemort zabił moich rodziców!

– Przez strach… Próżność. Nienawiść. Kłamstwo. Przez zło, które wybiera, Voldemort, robi, co robi. Przepowiednia, Harry, jest tym, czym chcemy by była. To my sprawiamy, że wypełnia się w taki, a nie w inny sposób. To nasze wybory, czyny sprawiają, że przepowiednia staje się naprawdę czytelna po fakcie. Wówczas dopiero mamy jasną sytuację, pewność, co oznaczają jej słowa. Dopiero po tym, gdy dokonamy naszych wyborów.

– Ja niczego nie wybierałem czternaście lat temu!

– Teraz wybierasz. Teraz twoja kolej! Harry, ta siła, której nic nie przełamie - to to, co czternaście lat temu już raz oparło się potędze gniewu Voldemorta.

Niebieskie oczy głęboko zajrzały w zielone.

– Skąd pan wie, skoro nic nie jest jasne? – wymówił niemal bezgłośnie Harry.

– Widzę to… Widzę, Harry, gdy patrzę na ciebie i twych przyjaciół, gdy patrzę na tamtego człowieka, który powrócił, by chronić to, co kocha. Czuję, gdy myślę o twojej mamie i tacie… Widzę to każdego dnia. Wszędzie dokoła.

– Ja widzę co innego…

.

.

xxx

Od trudnej rozmowy w gabinecie dyrektora upłynęły niemal dwa lata. Nad zdruzgotanymi skrzydłami zamku unosił się duszący dym, z niektórych okien i wyrw wydostawały się płomienie. Piękne, zielone o tej porze roku błonia, na których powinni zabawiać się w przerwach między zajęciami uczniowie, wyglądały jakby ktoś wywrócił je na nicę – czarno brunatne, kamieniste, usiane ciałami. Zewsząd dochodziły gniewne krzyki i lament.

Po tym, jak zniszczone zostały wszystkie horkruksy, dla Czarnego Lorda stało się jasnym, że jeden z jego najbardziej zaufanych ludzi Severus Snape, był zdrajcą. Położenie Voldemorta w jednej chwili stało się więcej niż kłopotliwe. Błyskotliwy plan mający zapewnić szybkie zwycięstwo legł w gruzach; Snape odpowiadał za kilka istotnych spraw dotyczących tej bitwy, zbyt wiele wiedział. Ugodzony do żywego, ogarnięty furią czarnoksiężnik osobiście przystąpił do bitwy.

Członkowie Zakonu Feniksa usilnie starali się chronić Harry`ego Pottera; odsunąć perspektywę ostatecznego, przepowiedzianego starcia, jako że nikt nie potrafił sobie wyobrazić tej chwili. Zdeterminowany młody człowiek podjął jednak decyzję i korzystając z zamieszania, stanął przed Voldemortem, by zmierzyć się z nim sam na sam. Jeśli, jak utrzymywał dyrektor, istniała szansa by w ten sposób zakończyć ów koszmar nie mógł dłużej sprawy przeciągać.

Potężny, niezniszczalny - jak wierzyli - Dumbledore, poraniony w pojedynku z Czarnym Panem, ledwo stał na nogach. Tym czasem przez łysą, diaboliczną czaszkę Voldemorta ciągnęła się szeroka wypalona szrama. Szatę miał na boku poszarpaną i poklejoną – utykał. Zarówno dla popleczników jak i przeciwników, widok rannego Lorda był wstrząsem; zapewne i on sam nie czuł się z tą ludzką słabością najlepiej. Mimo wszystko Riddle w chwili obecnej trzymał się dużo lepiej niż dyrektor. Ich pojedynek dosłownie wstrząsnął ziemią i zamkiem, doprowadzając do ruiny jedno ze skrzydeł budynku. Tom zdołał się wycofać, rzucając w dyrektora paskudną klątwą tnącą. Doszło do tego w chwili, gdy Dumbledore próbował powstrzymać walące się mury, by nie przysypały większości walczących skupionych w tej okolicy.

Harry po cichu błagał wszystkie moce na ziemi i w niebie, żeby obiecany Anioł Stróż jakimś cudem zjawił się i wsparł jego ramię. Stał jednak samotnie. Voldemort utworzył wokół nich specjalnie przygotowany na tę okazję płaszcz ochronny, który nie pozwalał nikomu prócz śmierciożerców wtargnąć do środka. Dyrektor, z całą desperacją wykorzystując swą imponującą potęgę magiczną, nie mógł się przebić. Przepowiednia musiała się wypełnić; to nie Dumbledore miał w tym ostatecznym momencie mierzyć się z Voldemortem.

Anioła nie było, natomiast nagle, nie wiadomo z jakiego odmętu bitewnego wypadł zakrwawiony, upiorny Snape, posyłając kilka okropnych klątw w dwóch śmierciożerców, którzy stanęli mu na drodze. Mistrz eliksirów, dzięki swojemu niechlubnemu Mrocznemu Znakowi, który teraz nieprzerwanie palił jego lewe przedramię, przebił się przez zaporę i spróbował zasłonić Złotego Chłopca. Ostatecznie Potter miał wedle przepowiedni szansę zlikwidować Czarnego Pana. Snape klął w myślach; bachor może i miał jakąś niezrozumiałą szansę, ale na pewno nie był nią pojedynek z największym czarnoksiężnikiem ostatnich wieków.

Voldemort na ów widok oblizał z rozkoszy pozbawione warg usta i unosząc kościstą dłoń, zatrzymał śmierciożerców próbujących pochwycić zdrajcę. Miał na linii strzału dokładnie dwie osoby, których śmierci pragnął najbardziej. Zgon jednak nie miał nadejść prędko; wobec obu miał specjalne plany. Zwierzyna sama wskoczyła w jego sieć; nie było dla nich odwrotu. Wybawić mogła ich jedynie jego łaska, Lord nigdy jednak nie był zainteresowany możliwością dołączenia do swych tytułów przydomku Łaskawy. To niosło mu obietnicę rozkosznej zabawy. Zasady były proste, jak wyjaśnił, a nawet brutalnie zaprezentował. Każde uchylenie się od klątwy powodowało, że przedostawała się ona na zewnątrz, rozszczepiając się i rozpryskując i w zamieszaniu trafiała w walczących. Z dużym prawdopodobieństwem ofiarami miały zostać osoby z jasnej strony, jako że było ich obecnie więcej. Poza tym na Voldemorcie ewentualne straty wśród śmierciożerców nie robiły wrażenia.

Największa furia bitwy minęła, wszystko zaczęło przycichać. Śmierciożercy zbierali się za plecami swego pana. Kilku z jego najbardziej zagorzałych sług już nie żyło; wśród poległych była Bellatriks Lestrange. Szalona Bella, próbując trafić Avadą w Ginny, natrafiła na rozwścieczoną Molly Weasley, która tego dnia straciła już jedno ze swoich ukochanych dzieci.

Napięcie rosło. Wyglądało, jakby widzowie wyciszali się przed wielką premierą z udziałem gwiazd. Teraz w zasadzie wszystko zależało od tego, jak potoczą się losy trzech osób mierzących się różdżkami na tej dziwnej scenie.

Voldemort przez chwilę z politowaniem oglądał przedstawienie, w którym Potter wraz ze swoim znienawidzonym nauczycielem przepychali się, próbując jeden drugiego zdjąć z linii strzału.

Mistrz eliksirów nie mógł uwierzyć, że bachor ma tyle siły. Przeklęte wygibasy na miotle – klął w myślach. Szarpnął chłopaka, niemal przerzucając go za siebie. Jego czarne oczy dziczały, gdy próbował rejestrować każdy ruch Voldemorta i jednocześnie utrzymywać kontrolę nad Potterem. Chłopak przypadkiem uderzył go w pęknięte żebro; mężczyzna z trudem złapał powietrze i palce odruchowo zacisnęły się mu na karku Harry`ego tak drapieżnie, że ten ugiął się na nogach sycząc.

– TY tłusty… - wycedził przez zęby Potter. - Chroń tych na zewnątrz!

– Ostatnie pożegnanie gołąbki? – Zimny głos Czarnego Pana rozszedł się po korytarzach. – Poruszające… Zwierzyna wyhodowana na rzeź przez starego durnia!

Obaj stali na linii strzału nadal siłując się na ręce, żaden nie zamierzał ustąpić, a ktoś musiał przyjąć klątwę, by nie przebiła się na zewnątrz. Dumbledore nadal szeptał jakieś zaklęcia, próbując przełamać zasłonę lub chociaż wznieść na około jakąś dodatkową, która mogłaby przejąć ewentualne wydostające się z wnętrza klątwy. Pragnął dać Harry`emu i Snape`owi szansę na walkę. Każda osłona, jaką wznosił po kilku sekundach, była unicestwiana przez pole wytwarzane przez barierę Voldemorta.

Dyrektor miał cichą nadzieję, że zdoła zdziałać więcej; mimo wszystko nawet on, wytrawny gracz, nie umiał w tej ostatecznej chwili przyglądać się bezczynnie, ze spokojem zaakceptować sytuacji, którą po części sam świadomie wykreował. Za plecami słyszał szarpany oddech profesor McGonagall, jej ciche błaganie, aby coś zrobił, by ich stamtąd wydostał… To, co się działo nie należało już jednak do niego.

Czarny Pan eleganckim ruchem przekręcił nadgarstek i przygotował różdżkę do jej koronnego zadania. Nie musiał się z niczym spieszyć.

– Expelliarmus! – wykrzyknął Harry, wykręcając się Snape`owi.

Śmiech Lorda potoczył się po sali, gdy bez wysiłku zbił zaklęcie Pottera, które poleciało w tłum, przewracając kilka osób.

– Nareszcie! Czekałem na twoje słynne zaklęcie, Harry Potterze! Jak sądzę, możemy przejść do dalszej części skoro już zadałeś najpotężniejsze uderzenie. Chyba że ty, Severusie, pragniesz się popisać. Może coś zaprezentujesz? Coś, co dostarczy temu tłumowi, który nas ogląda, niezapomnianych wrażeń. Nie bądź taki skromny w ostatnich chwilach swej egzystencji, wymyśliłeś przecież kilka bardzo efektownych zaklęć! Zaimponuj im, choć ten jeden raz.

Voldemort zdawał się czekać. Severus Snape doskonale rozumiał, na czym polega gra. Nie mógł pozwolić się sprowokować, nie wolno mu było podjąć dyskusji. W jego głowie w jednej chwili wszystko zaczęło cichnąć, skupiony, wytrenowany umysł stał się gładki, monolityczny, jakby wymazał z niego wszystko, zostawiając jedynie perfekcyjną ciemność. Po chwili przez tę nicość przebiło się światło. Najpierw jeden błysk, potem w oddaleniu pojawiły się inne. Zawsze ten sam wzór, ta sama konstelacja. On tu - one tam. Istnienie tych świateł uzasadniało jego istnienie, jakby były źródłem całej jego energii. Poza nimi była pustka, przestrzeń, w której kreował, którą mógł wypełnić tym co starannie wybrał. Nikt nieproszony nie miał wstępu w tę przestrzeń, tu nic nie mogło zostać narzucone woli Severusa. W tym obszarze powstawały przez lata obrazy, które serwował Czarnemu Panu, gdy ten miał ochotę pogrzebać w jego umyśle. Tą metodą, próbą manipulacji Lord nic nie mógł zyskać w przypadku mistrza eliksirów; w istocie, to Snape był tym, który manipulował.

– Kogo osłaniasz Severusie? – ciągnął Voldemort głębiej zaglądając w czarne oczy mistrza eliksirów.

Snape poczuł silny napór na swój umysł. I po raz pierwszy odmówił Czarnemu Panu wejścia. Voldemort nieznacznie wykrzywił usta, gdy fala jego magii odbiła się od szczelnie zamkniętych wrót umysłu dawnego sługi. Wycofał się. Nie zależało mu, chciał jedynie sprawdzić czy Snape odmówi współpracy i na tym poziomie.

- Dla kogo weźmiesz moją klątwę? – kontynuował Lord. - Dla starca, który przez te wszystkie lata traktował cię jak psa wziętego na powróz, kundla do węszenia, przyjmowania razów; który wreszcie zażądał, byś oddał swoje życie za tego bachora, za syna Jamesa Pottera? A może dasz się zabić za swych szanowanych kolegów; za drogą Minerwę, która modli się teraz gorąco, by mały Harry przetrwał, by to w ciebie trafiło zaklęcie… i pochłonęło to, za czym nikt z nich nie zapłacze!

- Jak śmiesz, Riddle!? – impulsywnie wyrzuciła z siebie profesor McGonagall, wysuwając się przed Dumbledore`a. Wypowiedziane przez dyrektorkę nazwisko zrobiło znaczące wrażenie; tym bardziej, że McGonagall mimo całej swej odwagi, od czasu powrotu Voldemorta, na co dzień używała jednak ogólnie przyjętego Sam-Wiesz-Kto.

Mistrz eliksirów ze swego miejsca nie widział kobiety. Przeklął jednak w myślach gryfonów za permanentną tendencję do wtrącania się i rzucania w ogień dla szlachetnej idei. Gdyby sytuacja była inna, z krzywym uśmieszkiem pomyślałby o tym, że Czarny Pan usłyszy teraz, być może po raz pierwszy w swym życiu, kilka bardzo ostrych słów na temat własnego postępowania. Nie miał też wątpliwości, że osoba, która je wypowie, będzie bardzo śmiało patrzyła w czerwone oczy. W tym jednak wypadku nie pojawił się w jego umyśle nawet cień złośliwej satysfakcji. Starał się opanować irytację.

- Zawsze byłeś kłamcą, prawda pozostaje dla ciebie zbyt ciężkim wyzwaniem! – kontynuowała kobieta. - Próbujesz mówić o ludziach i uczuciach, o których nie masz pojęcia. - Szorstki szkocki akcent McGonagall wyraźnie sugerował, że jest bardzo głęboko poruszona. Wyprostowane, napięte, jakby gotowe do skoku ciało lekko drżało. Surowa twarz pokryła się szkarłatnym rumieńcem, który niemal zlewał się krwawą smugą, jaka wypłynęła z głębokiego rozcięcia na skroni i zaschła. Wielkie niebieskie oczy zwęziły się i błyszczały jak lodowata stal. - Jeśli się ma tak wygórowane ambicje jak ty, najpierw wypada znaleźć odwagę by zmierzyć się ze swoim własnym cieniem. W przeciwnym razie zaczyna się być żałosnym a wreszcie śmiesznym. - Furia jaka ją ogarniała zmiotła na bok jakikolwiek strach i rozsądek.

Białe węże nozdrza Voldemorta zadrgały wściekle, jednak w mgnieniu oka opanował się a gdy przemówił jego głos był zimny i gładki, wywołujący ciarki.

- Ach tak, profesor McGonagall. Symbol odwagi i szlachetności domu Gryffindora. Severusie, muszę z przykrością przyznać ci rację – przelotnie zwrócił się do Snape`a. – Istotnie przedstawia sobą żałosny obraz. Starzejąca się, zgorzkniała wdowa, która z próżną nadzieją spogląda w oczy przełożonego.

McGonagall mocniej zacisnęła usta. Dało się słyszeć gniewny pomruk wśród gryfonów i wyraźnie wybijające się przekleństwo rzucone w stronę Snape`a głosem Syriusza Blacka.

- Minerwo – kontynuował Voldemort - nigdy nie potrafiłaś właściwie ocenić sytuacji. Powiedz, kiedy zrozumiałaś, że zmarnowałaś życie? Kiedy poczułaś panikę? Możesz mi powiedzieć, powspominamy. Daruj sobie jednak ten urażony ton! Ten teatr szlachetności.

– Banda tchórzliwych sługusów utwierdziła cię w błędnym przekonaniu, że jesteś kimś wartym uwagi i podziwu, Riddle! – Jej wysoki szorstki głos drgał od emocji, jednak w miarę mówienia stawał się na powrót coraz bardziej pewny i kategoryczny. Podeszła bliżej magicznej zasłony i wbiła ostre spojrzenie w nieludzkie oczy. – Śmiesz wygłaszać te brednie ukrywając się za bezpieczną zasłoną. Twoje przerośnięte ego…

Biała koścista dłoń bez różdżki drgnęła i silnie uderzona w twarz zaklęciem profesor McGonagall poleciała do tyłu, upadając pod nogi Neville`a Longbottoma. Kilka innych osób po bokach również zachwiało się, ugodzone odpryskami zaklęcia.

– Pozwól, że przerwę! – wymówił jedwabiście Voldemort. Czerwone oczy w wężej twarzy błysnęły potwornie, skóra okrywająca ostre zęby rozsunęła się mocniej, odsłaniając je.

W pomieszczeniu zapanowało poruszenie. Nikt, dosłownie nikt, nie zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, czy choćby dostrzec, kiedy i jak zaklęcie zostało posłane. Twarz Minerwy McGonagall zalała się krwią, która pociekła z nosa; przez chwilę zdawała się trochę oszołomiona siłą uderzenia. Neville i Charlie Weasley podnieśli ją i osłaniali podtrzymując jednocześnie. Dumbledore oceniwszy sytuację, skupił resztkę swych sił na Voldemorcie.

– To lekcja dla ciebie Minerwo, byś w końcu poznała swoje miejsce i zrozumiała, kto tu rządzi. Stary lew nie zdołał nawet zauważyć, że jego suczce coś grozi. – Cmoknął kilka razy wydając dość obrzydliwy, mlaszczący odgłos i znowu na chwilę odsłonił białe kły. – Pochleb sobie, obmyślę dla ciebie coś specjalnego… Na koniec. Po tym, jak już zapłaczesz nad ciałem Pottera. Spełnię twe pragnienie i nie będą przegradzać nas żadne zasłony.

Jego zwierzęco czujne oczy zdawały się doskonale dzielić uwagę pomiędzy ludzi znajdujących się poza zasłoną a Harry`ego i mistrza eliksirów. Potter był czerwony na twarzy, niczym jedna z barw Gryffindoru, Snape z kolei był uderzająco biały jak jeden z kolorów domu Slytherina.

Zarówno Harry jak i Severus Snape z wysiłkiem chwytali każdy oddech; nie potrafili się powstrzymać przed spoglądaniem na próbującą samodzielnie ustać na nogach profesor McGonagall. Ani jeden, ani drugi nie miał szansy zatrzymać zaklęcia, byli bezużyteczni, bo tak zechciał Czarny Pan.

Voldemort uznał, że to, co się przed momentem zdarzyło zrobiło odpowiednie wrażenie i prawdopodobnie ostatecznie rozwiało wszelkie wątpliwości, co do rozkładu sił, jak i tego, kto wygrał tę wojnę. On po prostu miał ochotę się jeszcze zabawić i to był jedyny powód, dla którego jego przeciwnicy nadal żyli. Zdecydował pomieszać w tym kotle tak, by mikstura, która powstanie pozwoliła mu odbudować poczucie godności, którym mocno zachwiała zdrada Snape`a. Przy okazji mógł załatwić kilka innych spraw, które zatruwały jego umysł i plamiły wizerunek.

– Człowiek, który nie ma dość odwagi by wysłuchać prawdy na swój temat, nie będzie mnie instruował, gdzie jest moje miejsce i co mam robić! – wymówiła mocnym, choć nieco nosowym głosem Minerwa McGonagall i odrzucając z ramion powstrzymujące ją teraz dłonie Molly Weasley i jej syna, ponownie wysunęła się naprzód. Z zakrwawioną twarzą i szatą, z długimi kasztanowymi włosami rozrzuconymi po ramionach i plecach w nieładzie, wyglądała wstrząsająco.

– Doprawdy? Widzę, że jesteś zdeterminowana by dostarczyć mi nieco rozrywki. Niech będzie, pokonwersujmy jeszcze – odezwał się niemal czułym szeptem, który był doskonale słyszalny w obrębie całego holu. – Zastanówmy się, w którym punkcie tego, co powiedziałem, swym kocim wzrokiem dostrzegłaś kłamstwo? Mamy czas… – Zrobił kilka spokojnych kroków w jej stronę, poruszając się jednak mniej płynnie niż zazwyczaj, ze względu na ranę na udzie; to zapewne zniechęciło go do dalszych ruchów. Jego różdżka nadal była skierowana w zwierzynę i Snape nie miał wątpliwości, że jest ona gotowa do błyskawicznego użycia.

– Uważasz się za szlachetną i sprawiedliwą. Za niestrudzoną obrończynię prawdy. A jednak unikasz karania swoich Gryfonów za odrażająco nie sportowe zachowanie – ciągnął zimno. – Twoi ulubieńcy z przed dwudziestu lat, tak dobrze bawili się prześladując, na przykład naszego drogiego Severusa. Ach, ależ ty nie mogłaś uznać tych wybryków za znęcanie się nad nim. I nie próbuj zaprzeczać… – Jego ręka ruszyła się płynnie sprawiając, że mistrz eliksirów w mgnieniu oka porzucił Pottera i znalazł się dokładnie na linii strzału; za zasłoną Dumbledore mimo swego wieku i obrażeń błyskawicznie szarpnął profesor transmutacji, sprawiając, że znalazła się za nim i wyczarował tarczę. Wszystko to, wydarzyło się jakby w jednej chwili. Rzecz w tym, że żadne zaklęcie nie zostało posłane. Szalony śmiech Voldemorta poniósł się po zamku.

– Doskonałe! Co za przedstawienie. Severusie – pełen przygany głos skierował się teraz do Snape`a – porzuciłeś Pottera dla swej ulubionej koleżanki, bogini sprawiedliwości… A może dla tego chwiejącego się, żałosnego starca? - Kolejny ruch ręki sprawił, że profesor eliksirów znalazł się znowu przed Potterem, który z kolei próbował odzyskać pozycję czołową. Voldemort bawił się coraz lepiej, dyrygując swymi przeciwnikami niczym szmacianymi laleczkami. – Jesteś dość inteligentny, przemyśl swoje postępowanie, Severusie! Minerwo, nie ukrywaj się za plecami tego starego bezzębnego węża udającego lwa. Widzisz, mam informacje z pierwszej ręki. Przez lata delektowałem się, mogąc oglądać wspomnienia naszego mistrza eliksirów i Petera Pettigrew. Ten drugi, o ile się nie mylę, był twoim Gryfonem. – Uśmiechnął się drwiąco. - Miażdżące wnioski same się nasunęły. Nigdy, ani razu, nie dopuściłaś do głosu prawdy. Zawsze winien był obmierzły Ślizgon. Jego jeden, ślizgoński, nic nie warty głos przeciw kilku złotym gryfońskim zaklęciom. To dawało przecież pewność… W każdym razie tobie wystarczało. Tak było wygodnie. Tak aż do dzisiaj było wygodnie.

– Przytłaczające, pokrętne oratorstwo! – zabrzmiał nadal szorstki, nieco jednak łamiący się głos profesor McGonagall; jej głowa uniesiona była wysoko, ale dłonie drżały. – Jesteś śmieszny! Ktoś mający tak wypaczone poczucie prawdy i sprawiedliwości jak ty… ma czelność wypowiadać się w kwestiach moralnych, ferować wyroki...

– Tworzylibyśmy więc doskonały zespół jeśli chodzi o skrzywione poczucie sssprawiedliwości – wysyczał. – Chociaż ja mam w sobie mniej obłudy, Minerwo. Inne zasady. Jasne. – McGonagall dziko prychnęła. – Nie wątpię, że byłaś zachwycona gdy ulubienica, szlama, wybrała twego pupila, odsuwając się od potępieńca, którym pogardzałaś. I winieniem ci podziękować Minerwo. Wyrzutek przyszedł do mnie, a ja otworzyłem temu niewdzięcznikowi moje ojcowskie ramiona. Jego zaangażowanie, desperacja, inteligencja i talent do eliksirów były niezwykle użyteczne. Tyle miał do ofiarowania, tyle nadziei w czarnych ślepkach… tyle gniewu, żalu. I nic oprócz talentu do stracenia. Nic do stracenia. – Pozbawione warg usta znowu rozciągnęły się w czymś na kształt potwornego uśmiechu. – Był zawsze taki użyteczny. Dobry mistrz eliksirów to cenna zdobycz, a genialny warzyciel… jaki mi się trafił, pozwolił wprowadzić w życie wiele, wiele interesujących projektów. Nie dalej jak tydzień temu dostarczył mi partię eliksirów, którą wczoraj bardzo efektownie spożytkowałem, musiałaś czytać w Proroku. Nie wątpię, że szlachetny Dumbledore – zwrócił się do dyrektora – wiedział o tym, jakie eliksiry warzy NASZ obecny tu mistrz. Godził się poświęcić tych, których jak publicznie głosi broni.

– Ciekawe czyje zlecenia były ambitniejsze, Severusie? – Zajrzał w czarne oczy Snape`a. – Moje, czy też te dla szkolnego ambulatorium? Co sprawiało, że czułeś się czymś więcej niż podłym robakiem? Co czyniło cię wielkim, wartym uwagi mojej i tego starca? Talent do eliksirów to zdaje się jedna z niewielu wartości jakie sobą przedstawiasz dla otoczenia. Musisz być więc wdzięczny Minerwie, starcowi i ich ulubieńcom bo to w końcu oni pchnęli cię na drogę, która pozwoliła spełnić się pod mymi skrzydłami. Najmłodszy Mistrz Eliksirów w Europie od czterystu sześćdziesięciu lat o ile mnie pamięć nie myli. I to zdaje się mnie pierwszemu z dumą prezentowałeś swój dyplom. Jak syn ojcu. Wzruszające.

Twarz Minerwy McGonagall, pomijając okropnego krwiaka na lewym policzku i ślady krwi, stała się bardzo blada.

– Severusie, czas, by twój ojciec upomniał się o ciebie, mój… marnotrawny – wymówił Czarny Pan z karykaturalną czułością, uśmiechając się potwornie do Snape`a.

Mistrz eliksirów stał bez ruchu, nawet jego pierś zdawała się prawie nie unosić.

– Albusie! - Ponownie zwrócił się do starego czarodzieja. - Porozmawiajmy jeszcze o tobie. Zdaje się, że do dzisiaj utrzymujesz dawne zwyczaje, prawda? Jakie szlachetne, sssprawiedliwe było odebranie Ślizgonom Pucharu Domów i szerokim gestem władcy podarowanie go Gryffindorowi opanowanemu przez kolejnego Pottera. Tak, słyszałem opowieści o tym. Na uczcie pożegnalnej przed wszystkim upokorzyłeś dzieci, które pracowały na swą nagrodę przez cały rok, no i pokazałeś ssswemu psssu jego miejsce. Trzy domy świętowały, wiwatowały na cześć mądrego i szlachetnego dyrektora. Tak postępuje prawdziwy władca. Sam ustala, co jest sprawiedliwe, a co nie.

Dumbledore stał nieporuszenie. Niemal wszystkie oczy skierowane były na niego.

– Zgrabnie sklejasz informacje, by tworzyć złudzenie prawdy - odezwał się spokojnym, mocnym głosem Albus Dumbledore. - Używasz jednak wielu terminów, których znaczenia nie znasz i nie jesteś nawet w stanie sobie uzmysłowić. Jestem pewien, że nikogo nie powinieneś nazywać synem. Nigdy nie pojmiesz, co znaczy być, czuć się czyimś ojcem. Poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka i miłość są od dawna poza twym zasięgiem.

– Jak zwykle wykręciłeś… psssa ogonem! - syknął Czarny Pan. – Te szlachetne wartości są być może w twoim zasięgu ale to nie znaczy, że masz ochotę je chwytać, prawda? Chyba, że chodzi o wykorzystywanie tych, którzy na nie cierpią. Przyznaję, w tym jesteś wielki. Czy więc wynik ostatecznie aż tak bardzo nas różni? Może spróbuj ugiąć kolana, starcze, i poprosić o wybaczenie swe dzieci, czyż właśnie miłość tego nie dyktuje? A może ty nie uważasz, że popełniłeś jakiś błąd, może…

– Pozwolę sobie niegrzecznie ci przerwać, powstrzymując falę sugestii i domysłów. Żyję wystarczająco długo, by powiedzieć, że popełniłem całe morze błędów. Bez wątpienia też nie do wszystkich przyznaję się z łatwością. Jednak w przeciwieństwie do ciebie uświadamiam sobie tę jedną z moich rozlicznych ludzkich ułomności. Wszyscy narodziliśmy się i zejdziemy z tego świata jako ludzie; jedni mniej, inni bardziej ludzcy, ale zawsze cieleśnie śmiertelni, Tomie - wygłosił chłodno w odpowiedzi Dumbledore. Głos dyrektora drastycznie kontrastował z jego obecnym stanem fizycznym; była w nim potęga, której cień raz jeszcze delikatnie zasnuł umysł Voldemorta.

Utrata horkruksów uczyniła dość kłopotliwą lukę w planach Lorda; temat śmiertelności w tej chwili był szczególnie dla niego niewygodny i mimo wszystko niepokojący. Jednak to przecież on kontrolował sytuację, on rozdawał karty, on poruszał laleczkami. On rozegra to tak jak mu się spodoba, a potem zakończy tak, jak będzie najwygodniej. Wszyscy muszą sobie uświadomić, że to Lord Voldemort posiada władzę. Władzę absolutną... Kreuje rzeczywistość.

– Nie będziesz miał już okazji Dumbledore! - płynnie się odezwał. – Ale, poznaj moją łaskę, postaram się, by większość, wobec których zawiniłeś nie miała czasu na wypominanie. Niezaprzeczalnym faktem jest, że Gryffindor stał w twoim i Minerwy rankingu ponad prawem, ale to się zmienia – zimny głos wzniósł się. – Liczyłem na to, że nasz drogi Severus mógłby wprowadzić tu nieco porządku i właściwych obyczajów w moim imieniu. Severusie, czy jest choć jedna osoba w tym tłumie zwolenników Dumbledore`a, która tobą nie gardziła? – Ponownie zwrócił się do stojącego nieruchomo niczym posąg Snape`a. – Choć jedna osoba warta twego poświęcenia, bólu… Tych wszystkich lat upokorzeń?

Ramię mistrza eliksirów przerzucone było przez ramię Pottera. Smukła dłoń zaciskała się na karku chłopaka; drżąca dłoń Harry`ego trzymała kurczowo za wełniany surdut profesora. Tworzyli razem dziwny obraz.

– Bezsensowna śmierć – kontynuował Voldemort. - Chcesz zginąć za Pottera, syna swojego prześladowcy… chrześniaka prześladowcy, podopiecznego prześladowcy. Żaden z nich nie miał odwagi przyznać się do własnych czynów. A ty nigdy nie zaprzeczyłeś, gdy cię karali za ichwiny. Taki dumny. Cierpieć i umrzeć za syna szlamy, która bez wahania zdeptała przyjaźń, którą sobie ślubowaliście. Brzydziła się ciebie jak wszyscy pozostali. A ty błagałeś mnie bym zachował ją przy życiu. To było takie żałosne. A ona nawet w tej ostatniej chwili pogardziła tym co dla niej wyskamlałeś.

Snape ani na chwilę nie odrywał skupionego wzroku od Voldemorta; do pewnego stopnia odciął się od tego, co na zewnątrz, by być zdolnym zarejestrować każde drgnięcie wiotkiego ciała Lorda. Słyszał każde słowo, zdanie, wyczuwał pewne ruchy w otoczeniu, ale po wstępnym rozeznaniu spychał je wszystkie do specjalnego ciemnego schowka w swym umyśle.

– Zrezygnowałeś z wniesienia oskarżenia przeciw Blackowi, który próbował cię zabić – ciągnął Czarny Pan. - Ochroniłeś wilkołaka, żeby go nie eksterminowano za to, że cię poturbował… Tchórze znowu byli bohaterami, a ty? Dla dyrektora liczyli się jedynie jego Gryfoni, nie odrażający Ślizgon. I do dzisiaj nic się nie zmieniło!

– Kaleczysz fakty! – krzyknął Harry, potrząsając nerwowo różdżką. Nadal nie puszczał profesora sam czując na sobie uścisk Snape`a. W głowie miał mętlik. Powtarzał sobie, że to co usłyszał przed chwilą jest kłamstwem, kolejną, podłą manipulacją. Snape nie mógł być… tym, na którego czekał. Harry nie czekał na Snape`a. Snape go nienawidził, tak jak on nienawidził Snape`a. Poza tym jednym, nie mieli ze sobą nic wspólnego.

– Doprawdy? – rozległ się zimny, nieczuły głos Voldemorta. – Współczuję ci chłopcze, w takiej chwili właśnie ode mnie dowiadujesz się o tym, jacy w rzeczywistości są twoi bohaterowie, twoje wzory do naśladowania. To smutne! – Voldemort czuł rozkosz, wiedząc, że jego słowa wdzierają się do wielu umysłów, wgryzają się w duszyczki owieczek należących do stadka Dumbledore`a, siejąc w nich spustoszenie… Karmił się tym, co się z nimi działo. Poczucie żalu i winy rysowało się teraz na bardzo wielu twarzach, wiele oczu zwracało się ku tym, o których mówił - z pytaniem, może oskarżeniem, zawodem.

– Mylisz się. Znam tę historię – z ponurą satysfakcją rzucił mu w twarz Harry. Starał się skupić na kwestii relacji Snape`a i Hunctwotów.

– Naprawdę? – W wypowiedzianym słowie nie było zdziwienia, jedynie drwina. – Jak mówią to zwycięzcy piszą historię. Czyją ty wersję znasz?

Harry ogromną siłą woli powstrzymał się od tego, by nie ulec pragnieniu i nie spojrzeć na stojących w zasięgu jego oczu Syriusza i Lupina. Widział kiedyś kilka wspomnień Snape`a w myślodsiewni i nie potrafił do końca zaakceptować zachowania swego ojca i jego przyjaciół, nawet było mu trochę żal młodego Ślizgona. Jednak tę historię z niewiarygodnie głupim żartem Syriusza znał jednie z wyjaśnień Remusa i swojego ojca chrzestnego. Wiedział jednocześnie, że wspomnienie tego wydarzenia doprowadzało Snape`a do furii - szaleństwa pełnego nienawiści wymierzonego we wszystkich, którzy mieli związek z wydarzeniem. Zdał sobie sprawę, że Snape nadal nie drgnął; rytm jego oddechu, opanowany po zamieszaniu z profesor McGonagall, był równomierny, obecnie niemal zbyt wolny. Czy ten człowiek nie ma już żadnych cholernych emocji? – pomyślał, czując, jak coś gniewnego szarpnęło się mu w żołądku. A potem zaraz przyszło jakieś olśnienie: – Nie pokazuje emocji. Nie pozwala sobą manipulować. Nagle przypomniał sobie, co Snape powiedział mu w czasie lekcji oklumencji – „Głupcy, którzy mają serce na wierzchu… nie panują nad swoimi emocjami… nurzają się w smutnych wspomnieniach, pozwalając łatwo się sprowokować... To ludzie słabi... którzy nie mają żadnych szans przeciwko jego mocy" – z jakiegoś powodu zapamiętał je wyjątkowo wyraźnie, wręcz ostro. Nie pierwszy raz pojawiły się w jego umyśle; Harry nie umiał nigdy dostatecznie zapanować nad swoimi emocjami.

– A więc znasz opowieść wedle chwalebnej rodzinnej tradycji. A może uważasz – ciągnął wytrwale Czarny Pan – że Severus Snape zasługiwał na to, by go tak traktowano? Stara prawda mówi - kto nie potrafi wywalczyć lub kupić sobie pozycji i szacunku, nie jest godny by je posiadać. W tym duchu hodowali cię krewni, do których rokrocznie odsyłał cię dobry Dumbledore. Jak psa. Pospolitego pchlarza do budy, na łańcuch… Tyle macie wspólnego z Severusem. – Ohydny uśmiech wykwitł na płaskiej twarzy. – Nic dziwnego, mój Harry, że boisz się walczyć jak czarodziej i kryjesz się za…

Harry nie zdążył zareagować, gdy z sali dobiegł ich ryk Syriusza:

– SŁUCHAJ, TY NĘDZNA KREATURO! NAJWIĘKSZYM MENTEM I TCHÓRZEM NA TEJ SALI JESTEŚ TY SAM! - Syriusz Black był biały na twarzy, a jego oczy płonęły dziko. – Nawet od twoich śmierciościerów tak nie śmierdzi strachem przed śmiercią, jak od ciebie. Wszyscy widzieliśmy jak czmychałeś dzisiaj przed Dumbledore`em! – brnął dalej Syriusz, wilczo szczerząc umazane krwią zęby; miał rozcięty policzek i wargę. – Wiemy, jak zasłaniasz się przez większość życia innymi. Może opowiesz, Riddle, o swoim ojcu… mugolu, którego zamordowałeś? Tryskasz odwagą, kiedy masz przed sobą dziecko. Ssstraach – ostatnie słowo przeciągnął tak, że ciarki przeszły po plecach zgromadzonych. - I słusznie. Słusznie się boisz. Kolekcjoner w piekle czeka na ostatni fragment twojej poszarpanej duszy. Dzisiaj będzie miał całość! Horkruksy zniszczone, nie ma ucieczki, Voldemort.

– Obiecuję, Black, że w stosownej chwili twej marnej egzystencji uświadomię ci czym jest piekło, ugoszczą cię w nim jako honorową personę! – Potężny, opanowany głos dosłownie uderzył zebranych. Czerwone, nieludzko zwężone źrenice nie odrywały się od dwóch czarodziejów znajdujących się w kręgu. Długie ramię trzymające różdżkę chwilami delikatnie drżało; Snape był w stanie to dostrzec. Czarne oczy mimowolnie przestały mrugać; skupił swą uwagę na zwierzęcej twarzy. Nie potrzebował różdżki i zaklęć by włamać się do umysłu i niepostrzeżenie przejrzeć jego powierzchnię. Delikatnie przeszedł przez niestrzeżoną w tym momencie zasłonę. Uchwycił krążące na powierzchni emocje. Słowa Blacka trafiły wyjątkowo celnie. Raniły Bestię w kilku miejscach.

– Wykorzystaj pozostałe chwile swego marnego istnienia na ostatnie wyznanie, chlubo Gryffffindoru – mówił Lord, nie wyczuwając w swym umyśle mistrzowskiej i niewiarygodnie bezczelnej obecności Snape`a. – Może przyznaj się drogiej Minerwie i wszystkim zebranym do prawdy. Opowiedz, jakim byłeś bohaterem w szkole, jak łgałeś w żywe oczy dumnej ze swych lwiątek opiekunce. Może milczący ze spuszczoną głową wilkołak cię wspomoże. I nie przerywaj mi więcej, zakało swego godnego rodu!

– Ty, oślizgły gadzie, jesteś zakałą naszego… – nie dokończył, bo Voldemort krótko machnął różdżką i usta Syriusza Blacka zrosły się, nie dając mu możliwości dalszej mowy. Severus z ledwością powstrzymał syknięcie, gdy dotarła do niego ta błyskawicznie powzięta przez Lorda decyzja o uderzeniu i jednoczesne niemal uczucie przyjemności, jakiej doznał Czarny Pan, posyłając klątwę. Jego umysł odczuł to bardzo intensywnie. Boleśnie. Kontakt został zerwany.

– Expelliarmus! – wrzasnął Harry. Emocje znowu wzięły górę. Jego zaklęcie po raz kolejny zostało zbite i poszybowało w tłum. Voldemort kolejny raz nie pofatygował się nawet by użyć różdżki, zbił zaklęcie ruchem lewej dłoni, nie wypowiadając formuły na głos. Ręka Snape`a zacisnęła się mocno na karku Pottera. Był to jedyny ruch, jaki wykonał. Harry przeniósł uwagę na nowe wrażenie, jego emocje skupiły się na profesorze eliksirów.

– Jak zawsze nie miałeś nic wartościowego do powiedzenia Black – odezwał się Czarny Pan, nie obdarzając go nawet spojrzeniem i całkowicie ignorując Pottera. – Mój Severusie, widzisz, za kogo chcesz oddać życie… Wszyscy całkowicie nieudolni, żałośni – ciągnął jakby okaleczonym drwiną, ojcowskim tonem - Czy któryś kiedykolwiek cię przeprosił? Podziękował? Stoją tam, ci sami co przed laty. Lwy. Duma Gryffindoru, duma Hogwartu! Czy chociaż Dumbledore nagrodził dobrym słowem swego psa? Poklepał cię, dał kość do obgryzienia, jakieś smakowite resztki z gryfońskiego półmiska? – Zaśmiał się okropnie. – Nie? Ja dawałem ci szansę na wielkość, u mnie miałeś pozycję godną swych umiejętności, zalet. Szanowano cię, cenili cię. Ja byłem ci jak ojciec, surowy, wymagający, ale sprawiedliwy. To jabyłem przy tobie, gdy stawiałeś pierwsze kroki na drodze do kariery w swej profesji, do szacunku. Zdradziłeś swojego ojca! Czy naprawdę pomyliłem się, czy powinienem traktować cię jak ten starzec? Jak nic nie wartą szmatę, Severusie? Mój Severusie, a może… poprosisz mnie o przebaczenie? Pomyśl… mój niewierny.

Krzywy, przyprawiający o ciarki uśmiech znowu ukazał się na płaskiej, pokrytej jakby pergaminową skórą twarzy Voldemorta. Różdżka obróciła się w jego dłoni i delikatny ruch wycelował jej koniec w tłum młodych ludzi stojących tuż za plecami Snape`a.

– Crucio! – wymówił Czarny Pan ze słodyczą.

– Nie! – wrzasnął Potter.

Harry próbował odepchnąć Snape`a i wziąć na siebie klątwę, ale mistrz eliksirów przytrzymał go w żelaznym uchwycie, okręcił i przyjął zaklęcie na swe plecy. Żadnego szarpania się, po prostu szybki, płynny, precyzyjny obrót.

Odziane w czarne szaty ciało nienaturalnie wygięło się w łuk, niemal wyrzucone w powietrze siłą zaklęcia. Twarz Snape`a wykrzywiła się w potwornym bólu. Mężczyzna zwalił się na ziemię, kuląc się i prężąc na przemian. Czarne oczy zamykały się kurczowo i, jakby wypełnione szaleństwem, szeroko rozwierały, szczęki zacisnęły się silnie. Żaden krzyk nie wydobył się z jego ust, przedzierały się za to duszone w piersi jęki i chwytany chwilami chrapliwy oddech.

– Crucio! – wrzasnął Potter, wskazując bezlitośnie na Voldemorta.

Voldemort zbił zaklęcie, które poszybowało w tłum. Stojący najbliżej profesor Filius Flitwick i Remus Lupin, zdążyli wytworzyć tarcze chroniące część znajdujących się w polu rażenia osób; zaklęcie posłane przez Dumbledore`a przechwyciło odbite promienie i posłało je w sklepienie sali. Kilka wiązek, które się wymknęły, trafiło w tłum, rzucając na ziemię dwoje uczniów; szybkie finite przerwało krzyki ofiar i przerażonych widzów.

Czarny Pan, kątem oczu obserwując zamieszanie, nadal uśmiechał się potwornie. W czasie, gdy na zewnątrz trwało zamieszanie, pozwolił Harry`emu skierować różdżkę na wijącego się na ziemi Snape`a i wypowiedzieć zaklęcie kończące działanie klątwy.

– Potter, jakie poruszające! – odezwał się z wyraźną satysfakcją. – Co za gniew! Zaklęcie Niewybaczalne. Z taką siłą! OTO TY! Złoty Chłopiec, nadzieja i wzór… To miał być oczywiście popis szlachetności. Przecież zawsze życzyłeś temu człowiekowi, temu psu, by cierpiał, by zdechł w męczarniach. Znam twoje myśli, znam twoje sny. I rozumiem cię! To on przyniósł mi przepowiednię… To on odpowiada za śmierć twojej rodziny… To on dręczył cię, poniżał, prześladował przez te wszystkie lata. Od pierwszego dnia. A wszystko za to, co robił, jaki był twój ojciec, ty się nie liczyłeś. Stał się dla ciebie tym, czym dla niego był twój ojciec i jego wspólnicy. Nie potrafił wygrać z Jamesem Potterem i jego powiernikami jako chłopczyk więc wyżył się na dziecku jako dorosły. Nic tego nie usprawiedliwia.

Harry klęczał przy drżącym mistrzu eliksirów i próbował go podnieść. Snape z trudem łapiąc oddech, zatrzymał spojrzenie na twarzy chłopaka. Jego nabiegłe krwią oczy, na wpół przesłonięte przez strąki włosów, wyglądały potwornie. Złapał Pottera za ramiona i wsparł się na nim, skupiając wzrok na zielonych tęczówkach. Oczy chłopaka były szeroko otwarte. Obraz powoli rozjaśniał się i stabilizował; z poruszających się ust Harry`ego zaczynały dobiegać do niego zrozumiałe słowa.

- Profesorze! Panie profesorze…

Harry miał wrażenie, że wszystkie poboczne myśli w jego głowie bledną wobec tej teraz tak oczywistej - że to Snape był człowiekiem, z którym miał stanąć ramię w ramię. To on był przyjacielem mamy. To on wrócił. Ukryty za ohydną maską. Przez te wszystkie lata starał się chronić Harry`ego. I był tutaj, w tej ostatniej chwili. Nie zawiódł. Snape nie znał przepowiedni.

Voldemort nie rozumiał, ale Harry wiedział, że Snape go nie opuści.

Minerwa McGonagall z twarzą, w której czaił się cień jakiegoś obłędu, na wpół wisiała w zaciśniętych ramionach Dumbledore`a; dyrektor krępował jej ręce, powstrzymując przed rzuceniem zakazanej klątwy w Voldemorta (zasłona odbijała czary, kierując je w tłum). Część ludzi zasłaniała oczy przed potwornym teatrem, jaki reżyserował Voldemort. Scena cierpienia Severusa Snape`a, do którego po tym, co usłyszeli i zobaczyli, nie potrafili się jeszcze ustosunkować, była jednak ponad wytrzymałość wielu osób. Pociemniały na twarzy Ron trzymał wściekłą Hermionę, która podobnie jak profesor McGonagall próbowała rzucić w Czarnego Pana zakazanym zaklęciem. Dumbledore zdawał się nie mrugać, jakby nie chciał ani na sekundę stracić obrazu. Jego stara twarz pełna była sprzecznych emocji; niebieskie oczy pozostawały chmurne, odbijała się w nich udręka, ale było też coś jeszcze… Patrzył na Severusa i Harry`ego i to coś w jego wnętrzu rosło, potężniało.

Harry już wie. Zrozumiał i… wybaczył. Severus zobaczył Harry`ego.

Gdyby ktokolwiek w tym momencie spojrzał na twarz Dumbledore`a, najprawdopodobniej musiałby uznać, że starzec w obliczu klęski postradał zmysły; zmęczoną twarz rozjaśniał delikatny, nieco smutny uśmiech i duma.

Snape otrząsnął się nieco i, odtrącając pomoc Pottera, wstał. Kiedy już trzymał się pewniej na nogach, złapał chłopaka za ramię, jakby chciał z powrotem odzyskać nad nim kontrolę. Sino-blade, napięte oblicze przesłonięte było kurtyną czarnych, poklejonych, skotłowanych włosów. Mimo usilnego starania, nie udawało się mu powstrzymać upokarzającego drżenia ręki, w której trzymał różdżkę; Potter wcisnął mu ją w dłoń chwilę wcześniej. Próbował ustabilizować oddech; czuł, jakby klatka piersiowa miała pęknąć mu przy każdym pełniejszym wdechu. Dzięki Bogu jego układ trawienny był wystarczająco pusty, by zdołał uniknąć tej upokarzającej sytuacji, w której dochodzi do niekontrolowanego wypróżnienia we wszystkich możliwych kierunkach. Następowało to u większości ofiar owej zabawy, gdy zaklęcie rzucał Lord Voldemort; Severus również miał kiedyś sposobność, znaleźć się w tym gronie. Ból był wszędzie. Snape znał ów stan, wiedział, że musi go zagłuszyć, wyciszyć jeszcze na jakiś czas, na moment, tak, by jego zmysły, te, których potrzebował, stały się ostre jak u polującego zwierzęcia. To była sprawa tak konieczności, jak i dumy, potrzeby zachowania krztyny godności.

Paradoksalnie ból fizyczny i umiejętność znoszenia go sprawiały, że czuł się teraz pewniej, na swój sposób wolał cierpieć publicznie pod zaklęciem cruciatus, niż wysłuchiwać, roztrząsanych na forum upokarzających spraw dotyczących własnej osoby.

– Jak zawsze dostarczyłeś mi wyjątkowej rozrywki, mój niewierny Severusie. Powinienem dla ciebie wymyślić jakieś specjalne zaklęcie… By usłyszeć twój krzyk, błaganie o litość! Taki dumny! Doceniam! Chyba nie sądzisz, że ktoś z tych tu wystawi ci pomnik w uznaniu? O ile to możliwe, znienawidzą cię jeszcze bardziej w poczuciu winy… Ja rozumiem, zawsze cię rozumiałem! Mój marnotrawny synu… Będę surowy, bardzo surowy, ale jeśli poprosisz o przebaczenie, Severusie...

Severus Snape wiedział, że to ostatni moment. Przez myśli przetoczyły mu się dziesiątki obrazów… wśród których było oblicze starca i jej twarz… I oczy Pottera.

– Wybacz mi! – wyszeptał wreszcie, spoglądając głęboko w czerwone, płonące źrenice Voldemorta. Na maleńką chwilę wyraz obłudnej satysfakcji pojawił się na wężej twarzy. – Wybacz, Harry! – Po raz pierwszy wymówił imię chłopaka. To był Harry, nie James. W tej ostatniej chwili mógł to przyznać, może dlatego, że oczy Pottera, gdy patrzył na niego były inne niż dotąd. Severus był w tych oczach inny, jak kiedyś gdy patrzyła na niego Lily.

Zawiodłem! – pomyślał Harry. Równie szybko jak mistrz eliksirów zrozumiał, że to ta chwila. Widział przed oczami, zamiast Czarnego Pana, twarze ludzi, których kochał, cenił, na których mu zależało, którym na nim zależało.

- Dziękuję, profesorze – jego słowa zmieszały się niemal ze słowami wyszeptanymi przez Snape`a. Ani na moment nie przyszło mu do głowy to, co przyszło wielu osobom obserwującym tę scenę, to, co pomyślał Voldemort. Teraz, w tej jednej chwili, po raz pierwszy, całym sobą ufał Snape`owi tak, jak dotąd całym sobą wierzył, że Snape jest zdrajcą.

– Avada… – Czarny Pan wykrzywił się szyderczo, a potem gadzie oblicze stało się już całkiem nieludzkie. Teraz zdawał się z podnieceniem oczekiwać ostatniej chwili, efektu, jakby chciał odczuć, wysmakować go wszystkimi zmysłami; ciekaw, który którego zdoła zasłonić, kto zostanie na deser. – … Kedavra – wolno, z namaszczeniem wypowiadane słowa uruchomiły piekielną siłę.

Stali patrząc, jak zmierza ku nim zielone światło. Hol był na tyle rozległy, że dzieliło ich kilkanaście metrów od Voldemorta. Naprężone zmysły rejestrowały wszystko, jakby czas zwolnił bieg, a mimo to nie dawał szansy na wykonanie jakiegokolwiek sensownego ruchu.

I stało się. Klątwa dotarła i światło rozlało się po tarczy, która wytworzyła się kilka centymetrów od nich, barwiąc jej przeźroczystą powierzchnię na zielono; jakby zgęstniałe, bezbarwne powietrze zasilające szmaragdową teraz osłonę wydobywało się z ich ciał. Śmiertelne zaklęcie zebrało się na powrót i wystrzeliło, posuwając się tym samym torem, jakim wcześniej je posłano. Trudno było potem komukolwiek, kto obserwował tę scenę określić, ile czasu naprawdę to wszystko trwało; z pewnością na tyle krótko, że zaskoczony Lord nie zdążył zareagować. Po chwili ten, który mienił się być panem świata, nieśmiertelnym, leżał martwy.

Zasłona oddzielająca Pottera i Snape`a od reszty obecnych znikła, ale oni jakby tego nie dostrzegli. Przez dłuższą chwilę nikt nie był zdolny przerwać ciszy. Wszystko się zatrzymało. Pośród ludzi walczących po jasnej stronie stali zamarli, jakby wypruci z wszelkiej energii i ducha śmierciożercy.

Dokonało się niemożliwe.

Nagle chropowaty, twardy głos przeciął martwotę. Po środku schodów znajdowała się profesor Trelawney, jej stopy wisiały kilkanaście centymetrów nad ziemią, jej podarte, zabrudzone szaty unosiły się, lekko falując. Zamkowe korytarze rozbrzmiewały słowami przepowiedni, której świadkiem lata temu był Dumbledore.

Wraz z wypowiadanymi zdaniami na wielkiej ścianie, pod którą leżało martwe, powoli obracające się w popiół ciało Voldemorta, wypalały się litery, słowa, zdania, aż cała treść przepowiedni została wyryta w prastarym kamieniu.

„…

Wieczność temu, kto ducha ocali. Śmierć temu, kto do ciała przywiązany."

Kończyły ją jednak nowe zdania:

Każdemu nagroda w tym, co ocalił.

Na tyle silni, na ile zjednoczeni i na tyle słabi, na ile podzieleni.

Tym jesteście, czym wybory wasze.

Czuwajcie! Tajemnicę potęgi znając."

.

.

xxx

Severus Snape zawarł się w lochach Hogwartu, Harry Potter okopał się na Grimmauld Place 12. Po skąpych wyjaśnieniach dla prasy, jakich udzielił Harry, po całkowitej odmowie komentarza przez Snape`a i uprzejmych, ale bardzo kontrolowanych wyjaśnieniach, jakie przedstawił Dumbledore, rozpętała się prawdziwa zawierucha.

Ruszyła wielka, nieokiełznana machina domysłów, w której naczelne miejsce zajmowała sprawa Severusa Snape`a. A właściwie jej dramatyczno romantyczny aspekt. Tajemnicza miłość. Ukochana. Po prawdzie w przepowiedni nie było dosłownie powiedziane, że była, czy też jest jakaś ukochana. Jednak mimo tego, że nawet Dumbledore i Harry Potter zdecydowanie odcięli się od komentowania podobnych domysłów, taki właśnie wniosek został wyciągnięty nie przez kogo innego jak tylko Ritę Skeeter. Reszta reporterów ochoczo go podchwyciła a czytelnicy przyjęli z aplauzem. Idealnie pasował do wielkiej historii. Mistrz eliksirów, ku swej bezgranicznej irytacji, stał się tragicznym bohaterem, mrocznym kochankiem – idolem tłumów i przedmiotem najróżniejszych, śmiesznych analiz. Jedną z dziennikarskich opcji było to, że ukochaną Snape`a była matka Złotego Chłopca. Harry próbował w tym względzie pewne sprawy wyjaśnić, wspominając o przyjaźni tych dwojga w czasach szkolnych i zaprzeczając innym relacjom, co naturalnie nie powstrzymało spekulacji. Prasa zgodnie orzekła, że po prostu musi być jakaś ukochana i w związku z tym co jakiś czas pojawiały się zdjęcia przedstawiające mistrza eliksirów w towarzystwie pięknej kobiety (lepiej lub gorzej spreparowane). Wynikało z tego, że Severus Snape prowadzi bardzo bujne życie towarzyskie.

Snape bezskutecznie próbował usunąć lub chociaż zasłonić nieszczęsną ścianę, na której widniała treść przeklętej przepowiedni. Dumbledore twierdził, że została tam umieszczona z woli samego Zamku i nie ma możliwości, by ją usunięto lub ukryto. Tłumaczył, że po tym, jak minie pierwsze zamieszanie, jej treść przestanie stanowić pożywkę dla rządnych sensacji, a stanie się po prostu jedną z mądrości, które dobrze jest zachować w sercu. Snape naturalnie nie miał zamiaru potulnie akceptować owej sytuacji.

Harry Potter pojął, że niedorzecznością z jego strony było to, iż wcześniej narzekał na brak prywatności; wydawało się, że obecnie miał przed sobą perspektywę spędzenia reszty życia w kilku zabezpieczonych zaklęciami ścianach albo bycia rozszarpanym przez tłumy wielbicieli, czyhające na zewnątrz. Naturalnie i on był bohaterem każdego kolejnego wydania Proroka Codziennego i większości innych dzienników, tygodników, kwartalików... w całej magicznej Anglii i poza nią. Dzięki wyrytej na ścianie zamku przepowiedni, miał zapewnioną publiczność do końca życia, a nawet dłużej. Na szczęście nie musiał oglądać tego wiekopomnego pomnika każdego dnia; naprawdę myślał o Snapie ze współczuciem. Podejrzewał nawet, że mężczyzna po tym wszystkim co przeszedł, tego jednak nie wytrzyma i wyniesie się gdzieś w diabły. Zamek, który był dla nich obu domem, zdradził ich… Zamek! Irytek nie da Nietoperzowi żyć… – skonstatował bezgłośnie. – Jedyna nadzieja w Krwawym Baronie. Zawsze wyglądało na to, że mają ze Snape`em dobre układy – pomyślał i roześmiał się, uznawszy, że duch domu węża i opiekun Slytherinu wykazują pewne podobieństwa. W ogóle Harry sporo myślał o Snapie, ale, pomijając konieczne wyjaśnienia, które należały się jego przyjaciołom i bliskim, w tym Syriuszowi, unikał rozmawiania o profesorze. Nawet dyrektorowi dał sugestywnie znać, że nie chce na ten temat dyskutować; może kiedyś do tego dojrzeje, teraz jednak nie umiał o tym mówić. Prawdę powiedziawszy, póki co o niczym nie chciał rozmawiać ze starym czarodziejem. I o dziwo Dumbledore zdawał się szanować jego decyzję.

W zasadzie, po bitwie rozeszli się ze Snape`em, nie zamieniając ze sobą słowa. Mistrz eliksirów zresztą z nikim nie rozmawiał, wszelkie próby nawiązania z nim nieco bardziej osobistego kontaktu trafiały jak w próżnię. Nie dał się też dotknąć pani Pomfrey ani żadnemu uzdrowicielowi, mimo że bez wątpienia jego obrażenia były dość poważne. Harry, dobrą godzinę po zakończeniu bitwy, mając sposobność by przejść obok profesora i starając się nie spotkać jego wzroku zawzięcie wpatrywał się w ręce Snape`a - dojrzał, że nadal drżały a ramiona były bardzo napięte. Gdy Dumbledore próbował zainterweniować i skłonić go do przyjęcia pomocy medycznej, mistrz eliksirów spojrzał na niego takim wzrokiem, że dyrektor pokiwał głową ze smutkiem i pozwolił mu odejść. Profesor McGonagall, która z pewnej odległości obserwowała tę scenę, podeszła potem do swego zwierzchnika i coś nerwowo mu wyrzucała, ale w końcu też odeszła.

Fakty były takie, że Snape wlał w siebie kilka eliksirów, które pomogły mu się utrzymywać na nogach przez następne godziny i wytrwale wypełniał obowiązki głowy domu. Jako że był to dom Salazara Slytherina sytuacja była wyjątkowo ciężka. Kilkoro z jego uczniów zwerbowanych przez Czarnego Pana aresztowali aurorzy, inni musieli być odseparowani od krewnych, którzy nosili na przedramieniu znak Voldemorta, gdyż w bitwie stanęli u boku swego wychowawcy zdradzając rodziny. Poza tym, jak każdy z czterech opiekunów, musiał zająć się sprawą poległych podopiecznych. W międzyczasie dostarczył do skrzydła szpitalnego ogromną, przygotowaną zawczasu porcję eliksirów i ku zdziwieniu znacznej części obecnych udzielał magomedycznej pomocy ciężej rannym. U jego boku operowały dwie sprawne ekipy złożone z kilku ślizgonów; pomagali utrzymać porządek, przenosić rannych i dostarczali odpowiednich wywarów oraz środków opatrunkowych swemu opiekunowi. Jedną z grup kierował Draco Malfoy. Potem Snape nagle zniknął.

Harry też nie bardzo miał ochotę na jakiekolwiek rozmowy, pozwolił się jednak wyściskać i oklepać. W zasadzie nie miał poważniejszych zranień ani kontuzji, był zmęczony i zdezorientowany. Uciekł do Pokoju Życzeń gdy zaczęto zbierać ciała poległych i przenosić je do klasy znajdującej się obok Wielkiej Sali. Rozumiał, że nie powinien, ale nie potrafił na to patrzeć. Nie chciał być w centrum zainteresowania, nie chciał by myślano o nim jak o bohaterze czy nawet głównym aktorze tych wydarzeń. Nie potrafił już nic sensownego zrobić. Starał się unikać dyrektora, Syriusza, Lupina… profesor McGonagall… wreszcie nawet Weasleyów. Snape`a nie musiał próbować unikać, jako że ten zajął się tą sprawą we własnym zakresie. Hermiona i Ron zrozumieli jego potrzebę, warunkiem było to, by Harry wziął ich ze sobą.

Jakiś czas milczeli, siedząc w dość ciemnej komnacie, potem wiszące w powietrzu myśli, pytania, emocje zostały uwolnione i mimo zmęczenia Harry wyjaśnił im pewne sprawy. To mu nawet pomogło, zazwyczaj mu pomagało – ich wierne trwanie na posterunku, rozsądek i zasadniczość Hermiony i pewien rodzaj beztroski i ignorancji Rona. W ciągu ostatniego roku wszyscy zdecydowanie dojrzeli, jakby przeskoczyli kilka kolejnych stopni wtajemniczenia, jeśli chodzi o życie. Był czas, że ich wzajemne relacje stały się trudne, ale koniec końców przyjaźń umocniła się.

.