PROLOG
N znów śnił się ten sam koszmar. Jego ukochany Mello, cały we krwi z martwym wzrokiem, który był utkwiony w przerażonym spojrzeniu białowłosego. Nad ciałem blondyna stał on: młody szatyn, który ze stale widocznym na ustach szyderczym uśmiechem trzymał w ręku jeszcze gorący pistolet.
Możliwe, że Near mamrotał coś przez sen, albo po prostu poruszył się niespokojnie. Było to swoistym alarmem dla śpiącego tuż obok blondyna, a ten niemal natychmiast obudził się i zerknął na drobnego towarzysza, którego skóra aż błyszczała od potu. Delikatnie przesunął dłonią po jego czole.
- N? - Łagodnie zaczął go budzić, ale białowłosy nie reagował. - N? Kocie? - Kolejna próba, która okazała się fiaskiem. - Near?! - Tym razem prawie krzyknął, ale wciąż nie otrzymał odzewu. - Nate! - Imię o dziwo poskutkowało, gdyż jego partner wreszcie otworzył oczy.
- Mello! - wtulił się do nagiej piersi lubego. - Jesteś! Ten sen... - Prawie szlochał, chłonąc bliskość oblubieńca, jak gąbka wodę.
- To był tylko sen, Near - uspokajał go blondyn, po czym lekko cmoknął go w skroń.
- Tak, to był tylko sen. - Posłusznie przytaknął na jego słowa, wiedząc już, że tej nocy nie dane mu będzie zaznać więcej snu, a tamten koszmar będzie go długo prześladował...
