Wiatr igrał we włosach, okolica tętniła życiem, pogoda była wspaniała. "Doskonały dzień na mordobicie!", pomyślał dość wysoki i już lekko posiwiały brunet w zielonej koszulce z napisem "Shane O'Mac" oraz nieco wystrzępionych dżinsach. Chwiał się właśnie na drabinie, rozwieszając transparent głoszący "Cud Ze Skrzynki po raz drugi!" na ścianie areny X. Tak, turniej miał się odbyć po raz drugi. Tym razem jednak McMahon postanowił nieco go urozmaicić. "Z pewnością nie będzie to zwyczajne mordobicie, o nie!", pomyślał, zarzekając się. Zachwiał się niebezpiecznie.
- Art, trzymaj tą drabinę! - Zakrzyknął w dół do gładko ogolonego mężczyzny o brązowych włosach. Gość miał na sobie beżowe spodnie z bluzą i białą koszulkę.
- Bez nerwów, szefie. - Odparł spokojnie nazwany Artem. - Mówiłem, że możemy użyć dźwigu, ale szef się uparł na tą starą drabinę. Przecież ona wygląda, jakby spędziła całe swoje życie na poligonie wojskowym!
- Nie marudź, tylko trzymaj. - Warknął Shane, przybijając młotkiem gwóźdź. Udało się - Transparent w końcu został rozwieszony. McMahon powoli zszedł z drabiny. - Gdzie Luna?
- Oprowadza tego całego Vogela po arenie. - Odparł Art, zapatrując się w przestrzeń. - Były już jakieś inne zgłoszenia?
- Tak. Zanim pojawił się tu Vogel, dostałem maila od Dantego. Poprosił, bym zarezerwował mu miejsce. - Mruknął McMahon, obserwując tuman kurzu na horyzoncie.
- Cóż, nikt nie chciałby być przygnieciony przez krasnoluda, prawda? - Parsknął Art.
- Tia... - Zerwał się gwałtowny wiatr. Tuman kurzu błyskawicznie zbliżył się do obu mężczyzn. Jego sprawcą okazał się być podstarzały motocyklista o wściekle czerwonych włosach. Mężczyzna miał na sobie skórzaną kurtę ze znakiem Krwawych Kruków, skórzane spodnie, glany, koszulkę oraz chustkę na szyi. Jego motor zaś niewątpliwie pamiętał lepsze czasy - Był przykurzony i brakowało mu kawałka kierownicy. Shane zauważył, że przy motorze znajduje się zamontowany remington. Art zaś zauważył(Co niesamowicie go zdziwiło), że motocyklista ma na plecach kawał złomu, który niewątpliwie był rakietnicą z bagnetem.
- Czy mi się wydaje czy to jest "Kalina Ann"? - Zapytał ostrożnie Shane'a.
- Co? - McMahon oderwał się od remingtona i przyjrzał się rakietnicy. - Faktycznie... - Motocykl zajechał do nich. Motocyklista zsiadł z niego, po czym rzucił okiem na Arta i Shane'a.
- Arena X? - Zapytał lekko zachrypniętym głosem.
- Tak, owszem. - McMahon poweselał. - Pan na zapisy?
- Ma się rozumieć. - Motocyklista wyjął z kieszeni wykałaczkę, po czym włożył ją do ust. - Adeon Falcontet, do usług.
- A więc jest pan trzecią osobą, która się zgłosiła. - Stwierdził Art. - To "Kalina Ann? - Błyskawicznie zmienił temat, wskazując na kawał złomu na plecach Adeona.
- Tak. Wygrałem ją w karty. - Falcontet uśmiechnął się lekko. - Niesamowite, ale trzy razy pod rząd miałem karetę. To się nazywa mieć szczęście. - Stwierdził to głosem lekko znudzonym, jakby przywykł do podobnych łutów szczęścia. - Trochę ją podrasowałem, ale resztę pozostawiłem tak jak jest, nawet nazwę... - Tymczasem z areny wyszły dwie osoby. Jedną z nich był ciężko opancerzony rycerz o czarnych, krótkich włosach. Na ramieniu spoczywał znak Wszechojca, zaś na twarzy malowała się pewna determinacja. Drugą osobą była... Lisica. Humanoidalna. O ciemnoczerwonym futrze, żółtych oczach i figlarnym spojrzeniu. Ubrana była w niebieską koszulę, która chwilę potem przechodziła w czerwień, by zakończyć się ponownie na błękicie. Tworzyło to dość osobliwą całość.
- Szefie! - Zawołała. - W arenie zmaterializowało się dwóch nowych zawodników!
- To świetnie! - Odkrzyknął Shane. - A kto konkretnie?
- Niejaki Areus i Nebiros! - Twarz Adeona pociemniała. Znał tą dwójkę. Areus Zbawca oraz Nebiros, Wybraniec Chaosu. Ten pierwszy bezustannie usiłował posiąść więcej mocy, bez względu na koszty wokół niego, drugi z nich zaś był legendarnym już generałem Sheogh, który nie przegrał żadnej walki z powodu swojego szczęścia. "Niedobrze, że zakumplowało się dwóch podobnie niebezpiecznych typów...", pomyślał ponuro Falcontet, zapatrując się w horyzont.
- Runda druga, panowie. - Stwierdził goblin w wysłużonej zbroi łuskowej i ze złotą kulką w lewym oczodole, uśmiechając się do grupki osób: Niezwykle rosłego gnolla o szarym futrze, drugiego - Mniejszego i o czarnym oraz do minotaura opierającego swój topór na ramieniu. Gdzieś obok wyczynaniom goblina przysłuchiwał się czaszkogłowy(Czaszka zamiast łba) osobnik w czarnym pancerzu, podrzucający strzelbę leniwie. - Za pierwszym razem nie poszło po mojej myśli, ale tym razem wykonamy nasz - Tak, nasz - plan co do joty. A wtedy podzielimy się nagrodą!
- Nuudy. - Stwierdził czaszkogłowy osobnik, nie zaprzestając podrzucania strzelby.
- Zamknij się, Nocny! - Warknął goblin, ocierając pot z czoła. - To co... - Zwrócił się do partnerów. - Wspólnicy?
- Hmm... - Szary gnoll zamruczał cicho. - Co o tym sądzisz, Kle?
- Jak chcesz, Agron. - Odparł czarny gnoll, machając łapą z rezygnacją. - Możemy spróbować, zawsze jest pewna szansa. - Słuchający minotaur tylko wzruszył ramionami.
- Wspaniale, cieszę się, że się zgadzacie! - Wykrzyknął z autentyczną radością goblin.
- Poznajcie go lepiej, może wtedy będzie wam łatwiej go dopaść po tym, gdy was wyroluje. - Stwierdził nazwany Nocnym, uśmiechając się lekko.
- Zamknij tą kościaną papę, zdrajco! - Warknął goblin, dobywając miecza.
- Hej, mam pomysł. - Stwierdził czaszkogłowy pojednawczym tonem. - Utnę ci główkę dopiero na arenie, zgoda? - Oba gnolle parsknęły śmiechem. Minotaur wzruszył ramionami, zaś goblin zaczął się autentycznie pienić. - Ciao, panowie! - Zakrzyknął Nocny Strzelec, znikając w korytarzu.
- Nieludzie... Tylu ich tutaj... Nic, tylko zabić i wypchać nad kominkiem. Nie mają praw, plugawe pomioty... - Mamrotał pod nosem osobnik w czarnej masce gazowej na twarzy. Resztę jego ciała przykrywał szary płaszcz, spod którego czasem migał czerwony strój. Mężczyzna miał przy pasie miotacz ognia w wersji podręcznej, rewolwer oraz kilka wystających krzyży z gałązek sosnowych. Na plecach spoczywał wielgachny miecz. - Parszywy pomiot zagrażający całej ludzkiej nacji... Ale ja ich wszystkich wytłukę. Wytłukę i zaprowadzę nowy porządek. Pozbawiony futra, łusek czy piór. Tak... Z pewnością... A gdy już mi się to uda...
- Możesz sobie darować ten monolog. - Stwierdził z pewną kpiną w głosie uśmiechnięty mężczyzna o srebrnych, długich włosach. Jego twarz była przykryta kapeluszem o szerokim rondzie, zaś on sam ubrany był w płaszcz podobny do płaszcza osobnika w masce gazowej oraz skórzane, kowbojskie buty bez ostróg. W ręku trzymał kijek, którym nieustannie podrzucał. Właściwie widać było tylko uśmiech - Szczery, pozbawiony chłodu. - I tak nikt nie zwraca na ciebie uwagi.
- Daruj sobie podobne mrzonki, Tantalus. - Warknął mężczyzna w masce. - Wiem, że chciałeś niegdyś pomagać nieludziom. Twoje szczęście, że darowałem ci wtedy życie.
- Ohoho! A mrzonką nazwiesz zamordowanie 36 przypadkowych osób, które - według ciebie - miały związek z nieludźmi? - Zapytał, nie przestając się uśmiechać. Mężczyzna w masce gazowej nie odpowiedział od razu.
- To był wypadek przy pracy. - Odpowiedział szybko. Za szybko.
- Nie, mój drogi. - Na twarzy Tantalusa wciąż gościł uśmiech. - To nie był wypadek przy pracy. To było morderstwo, za które jesteś poszukiwany w całym USA. - Choć głos mężczyzny brzmiał poważnie, to ten wciąż się uśmiechał. - Należy ci się. Do zobaczenia na arenie! - Z uśmiechem na twarzy wyminął go, po czym zniknął w korytarzu.
- Pogratulować dostania się tutaj. - Mruknął brunet w zbroi ze znakiem Wszechojca do krasnoluda w pełnym rynsztunku bojowym, dzierżącego topór. Krasnolud miał rudą brodę pozaplatywaną w warkoczyki.
- I nawzajem. Ten twój Wszechtatuś musiał akurat tobie udzielić swojej opatrzności. Szlag, jedyne wyzwanie, jakie może mnie czekać w tym turnieju właśnie stoi przede mną.
- Nie powiedziałbym, krasnoludzie. - Stwierdził czyjś głos. Rycerz i krasnolud zwrócili głowy w kierunku wampira o bujnych, czarnych włosach kręcących się radośnie. Wampir ten miał na sobie strój arystokraty, misternie wyszywany złotymi liniami. Po twarzy wampira błąkał się lekki uśmieszek, zaś do pasa przypięty miał miecz o falującym ostrzu.
- Proszę, proszę. - Parsknął rycerz. - Pierwszy Skrzypek Mortis zamierza zagrać nam pieśń żałobną! - Krasnolud parsknął śmiechem.
- Zaiste, wymuskany żarcik, imć Serapel. - Stwierdził wampir, zwężając nieco oczy. - Ale tak, co nieco zagram. O to nie musicie się martwić.
- Wierzymy na słowo. - Stwierdził krasnolud nieco ciszej. Arystokrata tymczasem wyjął zręcznym ruchem zza pasa skrzypce ze smyczkiem, po czym przyłożył do brody. I zaczął grać. A jak grał! Cicha, spokojna muzyka, doskonała w każdym calu. Co niektórzy zerkali przez ramię, by zobaczyć, go tak wspaniale gra na skrzypcach. W końcu wampir skończył. Usłyszał kilkanaście oklasków.
- Dziękuję. - Odparł, wykonując dworny ukłon. Rycerz i krasnolud westchnęli rozdzierająco.
- W pierwszym turnieju pomogłaś mojej siostrze. Teraz ja pomogę tobie. - Stwierdziła z uśmiechem na twarzy tygrysica syberyjska o błękitnych oczach i długich kruczoczarnych włosach. Humanoidalna, odziana w czarno-czerwony pancerz z szablą przy boku.
- To wiele znaczy. Dzięki. - Odparła(również humanoidalna) lisica w czerwonym pancerzu, również obdarzona przez naturę błękitnymi oczyma. Przejechała dłonią po swoich kasztanowych włosach, po czym sprawdziła, czy wszystkie rzemyki są dopięte. - Dobrze będzie znaleźć Valencię z powrotem.
- Może nie tym razem. - Stwierdził czyjś głos. Należał on do ubranego na czarno chłopaka o brązowych, krótkich włosach. Nosił on okulary. Na plecach przewieszone były dwa miecze, zaś za pasem chował się obrzyn. - A czemuż to widzę cię tu po raz kolejny?
- Mogłabym ci zadać to samo pytanie. - Odparła lisica z lekkim uśmieszkiem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. - Czyżby drugi raz po to samo, Casper?
- Niezupełnie. - Odparł nazwany Casprem. - Powiedzmy, że... Po coś innego. A ty, Cass?
- Razem z Carissą rozglądamy się za moją siostrą. - Odparła nazwana Cassandrą lisica. Druga dziewczyna(Carissa) przytaknęła entuzjastycznie.
- Ach, to ty. - Casper uśmiechnął się lekko. - Widzę, że rekonwalescencja się udała.
- Tak, udała się. - Przez chwilę panowała cisza.
- Więc niech wygra lepszy. - Stwierdziła Cassandra.
- Czyli któreś z nas. - Odparł Casper, uśmiechając się z lekką pogardą. Żadne z nich nie wiedziało o odzianym na biało chłopaku, który wyglądał kropka w kropkę jak Casper i dokładnie przysłuchiwał się rozmowie z ukrycia...
- Zawodnicy, proszę zająć miejsca w korytarzu przedarenowym. Rozpoczynamy zabawę! - Zakrzyknął Shane McMahon przez głośniki. 64 osobników różnej płci i rasy stłoczyło się w korytarzu, czekając na chwałę bądź zapomnienie...
