- Arkusze rozdane... macie godzinę, czas start.

Krzesło egzaminatora zaskrzypiało, a salę momentalnie wypełnił szelest kartek i ciche skrobanie ołówków, mieszające się z ostatnimi szeptami. Testy sprawdzające nie były niczym nowym w życiu uczniów lecz mimo ich powszechności, każdy z nich reagował na nie inaczej; niektórzy mamrotali pod nosem przekleństwa, kilku wydało z siebie jęk zawodu, a jeszcze inni ochoczo zatarli dłonie nim zabrali się do pracy. Wielu z nich tęsknie zerkało na drzwi, marząc o prażącym słońcu, będącym zapowiedzią nadchodzącego lata i o zakończeniu trzydniowego piekła, dla niepoznaki nazywanego egzaminami. Hanamiya był jednym z niewielu uczniów, którzy bez słowa zaczęli pisać.

Jego twarz nie wyrażała niczego poza czystym skupieniem, pracował szybko, wręcz niedbale, błyskawicznie zapełniając arkusz odpowiedziami. Szybkość była ściśle związana z ilością wiedzy jaką posiadał, mógł ją mieć lub nie. Niektóre pytania wymagały od piszącego dokładnego przeanalizowania treści zadania, zanim mógłby podać na nie odpowiedź. Większość nie byłaby zdolna skupić się na dwóch zadaniach jednocześnie, ale Hanamiya jak chciał, potrafił wykorzystać każdą sekundę.

Po krótkim czasie odłożył ołówek i odchylił się do tyłu, bujając się lekko na krześle. Rzucił okiem na zegar i z zadowoleniem stwierdził, że minęło zaledwie piętnaście minut od rozpoczęcia testu. Na cały dano im godzinę, a on skończył pisać w kwadrans. Pochylił się nad ławką i przycisnął dłoń do ust, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Uwielbiał delektować się myślą, że inni wyciskali z siebie siódme poty, podczas gdy on miał to wszystko na wyciągnięcie ręki. Lepszy od niego był tylko Imayoshi, ale odkąd ich drogi rozeszły się przy wyborze szkół, już nigdy więcej ich do siebie nie porównywano.

Obrzucił swoich kolegów pogardliwym spojrzeniem żałując, że nie ma możliwości zaprezentowania go im w pełnej okazałości. Po części zazdrościł im zajęcia na resztę godziny, w tej sytuacji nie mógł nic zrobić z nadmiarem wolnego czasu, nie mógł wyjść, nie mógł wyjąć niczego z torby i się tym zająć, jedynym co miał do dyspozycji to własne palce i ołówek - dwie rzeczy, które były mu potrzebne tylko do napisania testu. Skrzywił się i oparł podbródek na dłoni, odwracając się w stronę okna.

Przez jakiś czas szukał oczami w nudnej zieleni, kiedy przez bramę zamykającą szkołę przemknął jakiś ciemny kształt. Hanamiya z zaciekawieniem podążył za nim wzrokiem i patrzył, jak postać przebiega przez trawnik i chowa się za jedną z kolumn zdobiących wejście do szkoły. To samo zrobił z kolejną i kolejną, stopniowo przybliżając się do budynku. Cała ta scena wyglądała na tyle komicznie, że Hanamiya zupełnie stracił zainteresowanie egzaminem i całkowicie skupił się na przedstawieniu, patrząc na nie ze szczerą ciekawością jak i z politowaniem.

W końcu ta osoba oderwała się od kolumny, postępiając kilka niepewnych kroków w stronę budynku. Na ten widok Hanamiya aż parsknął śmiechem. Nie miał pojęcia, kim był ten uczeń, ale wszystko wskazywało na to, że zaspał na test i teraz usiłował po cichu wśliznąć się do szkoły. To posunięcie uważał za nic innego jak zwykłą głupotę, przepisy w ich szkole były niezmiennie surowe, więc musiałby złamać sobie nogę lub wymyślić inny dobry powód, żeby się usprawiedliwić.

Już miał go zignorować i wrócić myślami do testu, lecz zauważył w nim coś dziwnie znajomego. Jego ubiór w niczym nie przypominał tego, jaki na co dzień nosili uczniowie Kirisaki Daiichi; podczas gdy oni mieli marynarki i krawaty, on miał na sobie coś w rodzaju bluzy wzorowanej na szkolny mundurek. Każdy jego krok stawał się pewniejszy, a sylwetka wyraźniejsza. Hanamiya zmarszczył brwi, usiłując skojarzyć ubranie z osobą. Dopiero krótkie spojrzenie na brązowe włosy potwierdziło jego najśmielsze obawy, a osobą która zawitała w progi szkoły był…

- ...Ten kretyn. - wymamrotał pod nosem, rozcierając dłonią zmarszczone czoło. Już wcześniej był zaszokowany fenomenem, że niektórzy ludzie najwyraźniej są w stanie przeżyć bez mózgu, ale to co wyprawiał Kiyoshi przekraczało jego najśmielsze oczekiwania. Być może to nie wina zepsutego organu, a dobrej dostawy, ponieważ żaden normalny człowiek nie mógł być aż tak pozytywnie nastawiony do życia jak on. Nawet kontuzja nie starła mu z twarzy szerokiego uśmiechu, w jakim zwykły wyginać się jego usta.

Nie ważne co robił, jakimi słowami i czynami starał się wywołać w nim negatywne uczucia, on zawsze wychodził z tego z szerokim, wręcz dobrodusznym uśmiechem. Co prawda bywały momenty, kiedy ten uśmiech nie był już taki wyraźny i przyjaźnie do niego nastawiony, Hanamiya pragnął wyryć w swojej głowie rozpacz, którą niegdyś ujrzał na jego twarzy, lecz nie mógł. Kiedy zamykał oczy, widział tylko ciepły uśmiech i nie był w stanie ujrzeć niczego poza nim. W jego posiadaniu znajdował się kiedyś wycinek gazety z jego zdjęciem; przytwierdził je do ściany i w wolnej chwili rzucał w nie lotkami. Również było uśmiechnięte. Zerwał je ze ściany dopiero po swojej przegranej i cisnął do kosza, a wraz z nim pamięć o tym bucu.

Ale teraz? Hanamiya nie miał pojęcia, dlaczego tutaj przyszedł i szczerze nie był tym jakoś szczególnie zainteresowany - mógł sobie łazić wszędzie, jednak w stosownej odległości od niego. Problem w tym, że przyszedł właśnie do jego szkoły, wiedział do jakiej uczęszczał na co dzień i właśnie przez ten element nie wierzył w dzieło przypadku. Westchnął cierpiętniczo i zamknął oczy, licząc w myślach do dziesięciu z nadzieją, że przez ten czas Kiyoshi zdąży zniknąć.

Z wahaniem uchylił powieki i niemal natychmiast się skrzywił, bo Kiyoshi wciąż uparcie tkwił w tym samym miejscu i na dodatek machał do niego. Zrobił to tak niespodziewanie, że Hanamiya omal nie spadł z krzesła. Przez chwilę miał wrażenie, że patrzył prosto na niego co przy takiej odległości wydawałoby się czymś niemożliwym. Być może liczył na fart, że jakimś cudem trafi na odpowiednie okno i na odpowiednią osobę, słońce świeciło tak mocno, że okna lśniły jak lustra.

Ostatni raz spojrzał na zegar i westchnął, niechętnie wstając z miejsca. Choć nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie domyślał się, że Kiyoshi nie wiedział kiedy przestać i będzie robił z siebie pośmiewisko przez resztę dnia, dając się zauważyć wszystkim tym, którzy już wcześniej mieli z nim do czynienia. Rzucił arkusz na biurko egzaminatora i udał się w stronę wyjścia, ignorując zdumione spojrzenia. Trzasnął drzwiami i przyspieszył kroku, po minucie sprawnie docierając na dziedziniec.

Kiyoshi wciąż tam był, a kiedy do niego podszedł, nagle zmienił zdanie. Teppei z uwagą przyglądał się ulotce przyczepionej do bramki, kompletnie nie zdając sobie sprawy z jego obecności. Zdecydowana chęć wykopania go poza teren szkoły, ustąpiła chwilowemu zawahaniu. Po kilku chwilach walki z myślą o odwrocie, wypuścił powietrze z płuc i zdecydowanym krokiem podszedł do niego, wyczekująco krzyżując ramiona na piersi. Kiyoshi, zwabiony odgłosem kroków, spojrzał na niego przez ramię i momentalnie rozpromienił się, rozpoznając go.

- Oho, czyż to nie Hanamiya? - zaczął uradowanym tonem, ignorując wymowną niechęć na jego twarzy. - Kopę la...

- Co ty tu robisz? - wycedził przez zaciśnięte zęby, łapiąc go za kołnierz. Potrząsnął nim kilka razy, mając nadzieję że wytrząśnie z niego cały ten dziwaczny entuzjazm, który wręcz z niego tryskał. - Dlaczego tutaj przylazłeś?

- Przyszedłem w odwiedziny! Nie wiedziałem, gdzie mieszkasz dlatego przyszedłem tutaj.

- Zjeżdżaj stąd zanim ktoś cię zobaczy! - syknął przyciszonym głosem, popychając go w stronę wyjścia ze szkoły. Nie miał ochoty znosić docinek ze strony swojej drużyny, dlatego wolał osobiście zadbać o to, żeby Kiyoshi jak najszybciej odpuścił sobie cokolwiek miał na myśli przychodząc tutaj i udał się z powrotem do swojej szkoły.

- Co? A miałem nadzieję że mnie oprowadzisz i przedstawisz swoim kolegom...

- Nie, wynoś się. - warknął, z całej siły zapierając się rękami o jego plecy. - Skąd w ogóle przyszło ci to do głowy? Trwają egzaminy, debilu.

Kiyoshi nie odpowiedział, więc Makoto skwitował to głośnym prychnięciem i zniecierpliwiony, szarpnął go za kołnierz, brutalnie ciągnąc za sobą. Szatyn musiał mocno się zgarbić, żeby dotrzymać mu kroku, Hanamiya ani przez chwilę nie wyczuł w nim oporu, widział w nim psa, posłusznie podążającego za właścicielem pomimo złego traktowania. Skrzywił się z obrzydzeniem, czując ciepły oddech na swoim karku i odwinął rękę, wypychając go za bramkę. Otrzepał marynarkę w miejscu, w którym go dotknął i obrzucił nienawistnym spojrzeniem.

- I masz się tutaj więcej nie pokazywać, zrozumiałeś?

Jego przymilny uśmiech doprowadzał go do szału, nie mógł zdzierżyć go ani sekundę dłużej. Obrócił się na pięcie, zanim choćby zdążył otworzyć usta i odszedł, zaciskając pięści tak, aż pobielały mu knykcie. Zignorował wołanie za sobą i przyspieszył kroku, prawie biegnąc na niedaleki przystanek. Torba, po brzegi wypełniona książkami, dyndała mu wściekle na ramieniu w rytm stawianych kroków.

Ostatecznie nie dał mu dojść do słowa i nie dowiedział się najważniejszej rzeczy; dlaczego przyszedł, choć był doskonale świadomy wyraźnej niechęci, otwarcie manifestowanej przez Hanamiyę już od pierwszego spotkania w gimnazjalnym starciu pomiędzy ich drużynami. Pewną rzeczą był fakt, że to nieplanowane spotkanie skutecznie wyprowadziło go z równowagi. Dłonie trzęsły mu się ze złości, wepchnął je głęboko w kieszenie, próbując powstrzymać ich drżenie. Zerknął przez ramię, upewniając się, czy za nim nie idzie i wszedł do tramwaju, z westchnieniem opadając na jedno z wolnych miejsc. Miał dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec.

Był w drodze do domu, od przystanku do mieszkania dzieliło go zaledwie kilka metrów. Jego kroki stawały się lżejsze, bardziej płynne, a wcześniejsze rozdrażnienie stopniowo ustępowało. Wiedział, że nikt na niego nie czekał i właśnie ta myśl działała na niego kojąco. Nucąc pod nosem osobliwą melodię, wydobył z kieszeni klucze i machinalnie wybrał z nich jeden, przytykając go do otworu w drzwiach.

- Och, czyli to tutaj mieszkasz.

Klucze wyślizgnęły mu się z rąk, lądując z cichym plaśnięciem na wycieraczkę pod jego nogami. Z przerażeniem obrócił się przez ramię, napotykając na...

Uśmiech. Nie dość, że go przestraszył, to jeszcze bezczelnie się szczerzył!

- Przestań za mną łazić! - wrzasnął, w panice pospiesznie zbierając klucze.

- To może zaprosisz mnie na herba...

Trzasnął mu drzwiami przed nosem. Wyrwał klucz z zamka i ze złością rzucił nim w drewno, klnąc na czym świat stoi. Herbatę! Dysząc ciężko, przemaszerował do pokoju, po drodze traktując kopniakiem kosz na śmieci, dając w ten sposób upust nagromadzonej złości. Spojrzał przepraszająco na wystraszoną kotkę i przeszurał nogami aż do parapetu. Zdał sobie sprawę, że zrobił poważny błąd prowadząc go pod same drzwi...

Spojrzał przez firankę za okno i żołądek podszedł mu do gardła.

...dzięki temu wiedział, gdzie go nękać następnym razem.