Też macie wrażenie, że Morfeusz was nie kocha? Że wtedy, kiedy najchętniej byście spali całą wieczność, on mówi krótkie „wypierdalaj" i drastycznie wyrzuca was ze swojej krainy? Bo ja owszem. Ostatnio próbuję się wyspać. I wiecie co? Nie wychodzi mi.

- BIAŁY SZATANIE, CZAS POWITAĆ NOWY DZIEŃ!

Tak. Mityczny bóg snu spiknął się z tym blond kurduplem. Los mnie chyba nienawidzi, ewentualnie chce mi pokazać, że uprawianie hazardu na weselach nie popłaca.

- Hej ho, z łóżka by się wstało!

- Spierdalaj.

- Och, czyżby ktoś się nie wyspał? Białasku, jak to tak! – ta słodka maska kompletnego niewiniątka przyprawiała mnie już o próchnicę. Ja rozumiem być złośliwym raz, drugi, trzeci. Ale żeby tak dzień w dzień od miesiąca!?

- Polska mendo. Czy chcesz, żeby twoje drogocenne sztalugi wylądowały w piecu?

- Ani mi się waż, bo zajebię.

- Och, czyżby komuś tutaj zrzedła mina? Ojej, bo się rozryczę!

- Lepiej rusz dupsko i się ogarnij, a nie porządnych ludzi męczysz.

- Powiedział, co wiedział.

Tak z grubsza wyglądały nasze poranki. Fajnie, nie? Od razu chce się żyć! A tak uściślając całą sprawę, to cóż…

Mam porządną robotę, ludzie dobrze mi płacą. Pracuję kiedy chcę i jak chcę, nic mnie na dobrą sprawę nie ogranicza. Tymczasem ten zwyrodniały karzełek ma tak nieregularny tryb życia, że idzie się załamać. Zajęcia w kropkę, wąż z familią zamieszkał w każdym możliwym zakamarku jego portfela, a do tego dziad jeden uprzykrza mi życie jak tylko potrafi. Powinna cholera jedna napisać książkę „Jak zniszczyć współlokatorowi dzień na tysiąc jeden sposobów".

A na dobrą sprawę jestem jeszcze potulny, bo te jego sztalugi i pioruńsko drogie akcesoria wciąż stoją w salonie. Równie dobrze mógłbym to wywalić cichaczem do kontenera albo oddać dzieciom w przedszkolu. Jestem przekonany, że ich matki byłyby równie zadowolone z prania ich ubrań co ja teraz, kiedy wszystkie czarne skarpetki miałem w kolorowe plamy.

Na całe szczęście buty nie doznały uszczerbku na urodzie, ale nic nie jest pewne, kiedy to zło sięga po pędzle. Już przez te jego ćwiczenia straciłem ukochaną podkoszulkę, nie mam najmniejszego zamiaru pozwolić mu skrzywdzić moich innych skarbów, verdammt!

Jak tylko się wygramoliłem z łóżka i oporządziłem, poszedłem do kuchni coś wszamać. I się niezmiernie wkurzyłem, bo to chuchro o blond kłakach zużyło całą resztkę kawy. No ja przepraszam, ale to to już jest rozbój w biały dzień! Przecież jak to tak, bez kawy do śniadania!?

- Masz mi w tej chwili iść kupić kawę. Pronto.

- Sam sobie idź, neonazisto.

- Ideologii w to nie mieszaj. Mam przypomnieć, gdzie była komuna ?

- W Rosji.

- O, to fajnie wiedzieć, że Kraków też ruski.

- Ty sobie lepiej atlasy pooglądaj, a nie żądania stawiasz.

- Jak sobie chcesz.

I jak gdyby nigdy nic poszedłem do salonu, wziąłem sporą garść tubek z farbami i wypierdzieliłem za okno. Przy okazji usłyszałem krzyki zdziwienia jakiegoś przechodnia.

- Słyszałeś? To twój hajs poszedł na spacer.

- NIE ZROBIŁEŚ TEGO.

- Skoro tak twierdzisz.

Wziąłem drugą garstkę i ją też wywaliłem na ulicę, akurat w momencie, kiedy Feliks wparował do pokoju.

- TYYY…! WIESZ, ILE KOSZTUJĄ OLEJE!?

- Ale rzepakowe czy słonecznikowe?

- NOSZ KURWA JA PIERDOLĘ WASZA MAĆ!

- Już się tak nie piekl, bo ci żyłka pęknie.

- MASZ MI W TEJ CHWILI IŚĆ KUPIĆ NOWE FARBY.

- Sam sobie idź, moherze.

Zemsta jest słodka, ale zemsta za zemstę już niekoniecznie. Przekonałem się o tym w chwili, gdy mój drugi ukochany podkoszulek został skrzętnie przyozdobiony kucykami pony i tęczą.

Mieszkanie z mściwym artystą to ciężki chleb, zwłaszcza dla kogoś tak zajebistego jak ja.