Bladym świtem wyszłam z domu. Chłód jeszcze kąsał, mimo słońca pojawiającego się na horyzoncie. Minęłam pierwsze kramy, potem targ, kamienice, rynek i ratusz. Dotarłam do mleczarni, w której było już pełno służących, kucharek, żon, córek i matek. Na końcu kolejki dostrzegłam Lucy, pokojówkę sąsiadów i moją dobrą znajomą.
- Flora! Ty też tutaj! – zawołała na mój widok. – Pani McFlew zachciewa się świeżego mleczka z samego rana?
- Jak zwykle – prychnęłam. – Mam jej już dość. Dawno bym odeszła, ale nieźle płacą.
- Wcale nie tak najlepiej – usłyszałam za sobą.
Naszym oczom ukazała się pani Lawenda. Zamężna od lat, matka dzieciom i straszna plotkara.
- Pani Lawenda! – ucieszyła się na jej widok Lucy. – Poproszę o porcję najświeższych ploteczek, to stanie w kolejce śmiertelnie mnie nudzi!
- Co pani opowiada, panno Lucy – zaśmiała się Lawenda. Pochyliła się do nas nagle. – Mary Weather uciekła z Billy'm od Thorne'ów.
- Co też pani mówi! – zawołałyśmy jednocześnie.
- Odpłynęli na Barbados w załodze Jacka Sparrow'a – dodała Lawenda konfidencjonalnie.
- Tego Jacka Sparrow'a ? – wykrzyknęła Lucy.
- Jest jeden Jack Sparrow – odpowiedziałam. – U kogo ona służyła?
- U komodora Norringtona, jako pokojówka.
- Ten… wysoki blondyn? – nie mogłam skojarzyć człowieka.
- Nie blondyn – poprawiła mnie Lucy. – Nosi perukę. Wysoki i taki przystojny – przewróciła oczami.
- Ile u niego płacą? – zapytałam.
- Myślisz o posadzie Mary? A, no tak, komodor – uśmiechnęła się pani Lawenda. – Tyle co u gubernatora.
- Komodor, nie komodor – wzruszyłam ramionami. – Byle z dala od McFlew'ów.
Przy bramie zatrzymał mnie strażnik.
- Czego chcesz?
- Przystać na służbę. Słyszałam, że zwolniła się posada pokojówki.
Strażnik odwrócił się i krzyknął do przechodzącego chłopca stajennego:
- Przyprowadź panią Stelley!
Po chwili pojawiła się wysoka, czterdziestoletnia kobieta.
- Chcesz tu pracować – zapytała mnie.
Kiwnęłam głową, a ona kazała mi iść za sobą. Wprowadziła mnie do rezydencji głównym wejściem. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego wykwintu.
- Jak się nazywasz? – zapytała.
- Flora Garnet.
- Ile masz lat?
- 19.
- Rodzice?
- Nie żyją.
- U kogo służyłaś?
- U pastora Nessby'ego, McLoony'ch, Herbestów, sędziego Joaquine'a i McFlewnów.
Przeszłyśmy pięknymi kamiennymi schodami, przez cudownie wyłożone tapetami i dywanami korytarze. Stanęłyśmy przed wielkimi mahoniowymi drzwiami. Kobieta zapukała.
- Wejść – odpowiedział głos ze środka. Kiwnęła na mnie ręką i weszłyśmy.
Znalazłam się w ogromnym czarno-brązowym gabinecie. Za biurkiem siedział mężczyzna. W rozpiętym mundurze marynarki wojennej, bez peruki. Dookoła niego walały się papiery i mapy.
- To Flora Garnet. Chce miejsce po Mary.
Mężczyzna podniósł wzrok znad papierów. Był przystojny, bez dwóch zdań.
- U kogo ostatnio służyłaś? – zapytał niskim głosem.
- U państwa McFlewnów, jako pokojówka i pomoc kuchenna – odpowiedziałam.
- Jesteś zamężna?
- Nie, sir. Nie mam ani męża, ani dzieci.
- Dobrze – zwrócił się do kobiety. – Niech ją pani oprowadzi po domu i powie, co należy do jej obowiązków. Będziesz pokojówką w moich komnatach, prywatnych i służbowych.
- Tak jest, sir.
Ukłoniłyśmy się i wyszłyśmy. Kobieta uśmiechnęła się po raz pierwszy.
- Nazywam się Sophie Stelley, jestem ochmistrzynią w rezydencji komodora. Służba tutaj nie jest ciężka, ale musisz być staranna i zdyscyplinowana.
Przeprowadziła mnie przez pomieszczenia dla służby, kuchnię, pokoje komodora, pokoje gościnne, sale reprezentacyjne, w tym salę balową. Była przepiękna. Pełna bieli, złota, kryształu, malowideł, marmuru… Na koniec wróciłyśmy do wejścia po mój kuferek.
- Zamieszkasz ze mną – poinformowała mnie Sophie. – To najlepszy pokój, z widokiem na ogród. W końcu jesteś pokojówką pana.
Zaprowadziła mnie do sypialni.
- Komodor wyjeżdża na kilka dni. Przez ten czas nauczysz się, czego trzeba.
Pokiwałam głową i rzuciłam się na niskie łóżko. Udało się! Żegnam, pani McFlew!
