Świat Harry'ego Pottera, oraz postacie należą do J.K. Rowling
Smutek to okropne uczucie, które powoli zabija człowieka od środka. Przychodzi w niespodziewanych momentach, odbiera zdolność racjonalnego myślenia, sprawia, że serce pęka na miliony maleńkich kawałeczków, ale nie wiadomo jak je pozbierać. Można robić wszystko by o nim zapomnieć, zepchnąć go do niezbadanych części duszy, mieć nadzieję, że uda się go pozbyć, ale on nie odchodzi. Czeka, aż popełni się błąd, aż pomyśli się o tym, co ten ból spowodowało, zobaczy się to, co ci o tym przypomina. Czeka aż zostanie się ze swoimi myślami, by okryć człowieka swoją lodowato zimną szatą i zacisnąć ręce na jego sercu.
Smutek jest bezlitosny, gdy raz wtargnie do duszy to nie ma sposobu, by się go pozbyć. Z czasem przyzwyczajamy się do niego, staramy się zrozumieć, uczymy się z nim żyć, ignorować go. Jest toksyczny i zaraźliwy, brutalny. Chwila nieuwagi i wszyscy wokół zaczną odczuwać jego skutki.
Smutek jednak nie jest zły. Smutek jest surowym nauczycielem, którego działania zapamiętuje się do końca życia. Lekcje udzielane przez smutek są cenne, kształtują moralność i przesuwają granice wytrzymałości. Czasami zalicza się je na najlepszą ocenę i wychodząc z tego silniejszym, a czasami odnosi się całkowitą porażkę i powoli osuwamy się w pustkę, przegrywając.
Czasem powody smutku są błahe, można więc łatwo z nim żyć, łatwo można też zmienić rzeczywistość, by z nim wygrać. Jednak czasami powodem smutku jest coś tak ogromnego, z czym nie da walczyć, coś, czego nie można zmienić. I już zawsze będzie musiało się żyć z tą okrutną bezsilnością.
Żadna prawda nie może uleczyć smutku po stracie ukochanej osoby. Nie może go uleczyć żadna prawda, żadna uczciwość, żadna siła, żadna dobroć. Przeżywszy ten smutek w pełni, możemy się jedynie czegoś z niego nauczyć, lecz to, czego się nauczymy, wcale nam się nie przyda, kiedy nadejdzie następny, niemożliwy do przewidzenia smutek.
Haruki Murakami - Norwegian Wood
Smutek zawsze mu towarzyszył. Zawsze był w jego sercu, nigdy go nie opuszczał. Gdy był małym chłopcem utracił rodziców. Wraz z ich śmiercią utracił też miłość i troskę. Nawet nie pamiętał tego czasu, był zbyt młody.
Jednak poczucie straty pozostało w jego sercu.
Gdy obserwował swojego kuzyna, kochanego, otoczonego czułością i matczyną opieką, czuł smutek tak ogromny, że wręcz fizycznie go odczuwał. Gdy widział swojego kuzyna obdarowanego ojcowską dumą, serce mu się łamało. Jednak największym bólem było to, że jego wujostwo go nie kochało. Przyjęli go do swojego domu, ale go nie kochali. Brzydzili się go. Jedynym powodem, dla którego nie został oddany do sierocińca musiało być poczucie obowiązku.
Zdał sobie z tego sprawę mając tylko pięć lat. Nie kochali go. Nie troszczyli się o niego. Był sam. Całkowicie samotny. Niekochany. Niepotrzebny. Marzył o tym, by ktoś go zabrał z tego miejsca. By ktoś dał mu dom, rodzinę i miłość. Gdy miał osiem lat, przestał marzyć. Stracił nadzieję.
Jednak dostał szansę od losu. Znalazł przyjaciół. Został przyjęty z troską i opieką. Jednak to nie była jego rodzina. Patrzenie na nich, szczęśliwych, pełnych życia, na tych którzy nie poznali gorzkiej straty, sprawiało mu jednocześnie radość, jak i wywoływało tęsknotę. Mogli go przyjąć, mogli go zaakceptować, ale nie mogli zlikwidować poczucia straty.
Całkowicie zapomniał o smutku, gdy go spotkał, swojego ojca chrzestnego. Pierwszy raz w życiu czuł się chciany, czuł się kochany, nie czuł się samotny. Pierwszy raz rzeczywiście miał rodzinę. Mężczyzna był najbliższą imitacją ojca, był kimś, kto go kochał bezwarunkowo, kimś, kto był w stanie zrobić dla niego wszystko, poświęcić wszystko.
I Syriusz poświęcił wszystko dla niego. Zginął dla niego. Zginął przez niego. Gdyby nie był taki głupi, jego ojciec chrzestny nadal by żył. Nie wpadłby za Zasłonę, nie musiałby walczyć z Bellatrix. Gdyby Harry nie potrzebował ratunku, Syriusz byłby teraz z nim, mogliby się śmiać z opowieści o jego rodzicach, żartach jego ojca. Mogli być razem. Szczęśliwi. Jednak Harry to zepsuł, zniszczył wszystko. W jednej chwili zawalił się cały jego nowo wybudowany świat.
Harry Potter spojrzał na niebo, dziś pełne gwiazd. Jego twarz, oświetlona tylko bladym światłem księżyca i gwiazd wydawała się biała, zbyt blada, by należeć do kogoś żywego. Jego zielone oczy wypełnione były cierpieniem i poczuciem winy, widać było w nich pozostałości po płaczu.
Nie mógł spać, nie mógł jeść i nie mógł normalnie myśleć. Nie miał pojęcia jak ma teraz funkcjonować. Zawiódł wszystkich, na których mu zależało. Naraził ich na niebezpieczeństwo. Wszyscy umierają dla niego. Przez niego. Jego rodzice, Cedrik, Syriusz… A kto wie ilu jeszcze niewinnych zginie.
Westchnął zmęczony i oparł czoło o zimną szybę. Chłód pomagał pulsującym bólem głowy, na krótką chwilę pomagał zatrzymać kotłujące się myśli. Nie było to dużo, ale jedyne co miał by sobie pomóc. Chciał… Właśnie. Czego chciał? Sam już nie wiedział. A może po prostu było tego zbyt dużo, by uświadomić sobie, czego w zasadzie chciał. Zresztą jego pragnienia nie były ważne. Żadne z nich się nie spełni, wszystkie są niemożliwe do zrealizowania.
Czuł się samotny. Dursley'owie w większości zostawili go samego. Chociaż wolałby wykonywać jak co roku masę obowiązków w czasie wakacji, niż po prostu być samemu. Nie chciał być samotny. To tylko mu przypominało o tym, co stracił, to jakie błędy popełnił. Przypominało mu to, że jest winny. Winny… Winny.
Nie obchodziło go to, co mówił Dumbledore, był winny śmierci Syriusza, przez niego jego przyjaciele cierpieli. Gdyby tylko posłuchał Hermiony! Wszystko by było inaczej. Lepiej. Syriusz by żył…
Otrząsnął się z transu swoich własnych myśli, które doprowadzały go tylko do jeszcze większego smutku i desperacji. Skupił się na gwiazdach. Mimo często pochmurnej pogody w Surrey ta noc była ciepła, a niebo czyste, ozdobione gwiazdami, które przypominały mu diamenty wszyte w czarny aksamit. Było piękne. Mogłoby się wydawać, że skrywa w sobie miliony tajemnic świata. Mogłyby opowiedzieć tysiące historii.
A może był po prostu samotny. Może desperacko pragnął z kimś porozmawiać. Albo mieć koło siebie kogoś. Kogoś żywego. Kogoś, kto nie będzie go oceniał przez pryzmat jego reputacji, sławy. Niesłusznej zresztą. Gdyby nie poświęcenie jego mamy… Gdyby nie Lily Potter, Harry byłby martwy.
Nastolatek spojrzał na stary budzik, który kiedyś należał do Dudley'a. Północ. Wiedział, że powinien iść spać, bo ciotka Petunia na pewno nie pozwoli mu zostać w łóżku zbyt długo. Jakby nie patrzeć, był idealny do wykonywania prac domowych. Jednak nie był dobry do bycia po prostu człowiekiem.
Przeniósł się na swoje łóżko i posłał ostatnie spojrzenie na nocne niebo. Był zaskoczony, gdy zobaczył na ciemnym aksamicie spadającą gwiazdę. Uśmiechnął się, gdy ostatki jego dziecięcych nadziei wypełniły jego serce.
-Chciałbym… Chciałbym by ktoś we wszechświecie był w stanie mnie naprawić… Chciałbym tylko by ktoś mnie naprawił. -wyszeptał chłopiec, wpatrując się w gwiazdę.
Harry położył się na łóżku i skulił się przy ścianie. Pozwolił by płacz po raz kolejny przyniósł do niego sen. W końcu nie była to nowość, od kiedy tylko wrócił z Departamentu Tajemnic.
- A ty jak się masz? - spytał Puchatek.
- Nie bardzo się mam — odpowiedział Kłapouchy. - Już nie pamiętam czasów, żebym jakoś się miał.
Alan Aleksander Milne- Kubuś Puchatek
Kiedyś wiedział kim jest. Wiedział co chce robić w życiu, wiedział, jakie miał cele. Miał masę marzeń gotowych do zrealizowania. Masę pomysłów, które chciał wprowadzić w swoje życie. Pełnią siebie wierzył, że pewnego dnia on i jego rodzina będą żyć w lepszym, spokojniejszym świecie. Wierzył, że wojna się skończy i wszyscy będą szczęśliwi.
Jak bardzo się mylił!
Poświęcił wszystko by walczyć o to, co uważał za słuszne. I stracił to, co było dla niego najcenniejsze. Poznał gorzki smak zdrady oraz bezsilności. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że zaczął znowu normalnie funkcjonować. Pamięta ten czas jak przez mgłę. Gdy próbuje wracać pamięcią do tych wspomnień wszystko jest zamazane i niewyraźne. Jedyna rzecz, którą pamięta bardzo dobrze to rozpacz, która nie chciała go opuścić przez długi czas.
Przypuszczał, że gdyby nie jego przyjaciele, to dawno by już się stoczył na samo dno. To oni sprawili, że potrafił funkcjonować w społeczeństwie. To oni go zmuszali by codziennie rano wstawał z łóżka, czasem tylko po to by z samego rana mógł się upić. To oni wciskali w niego jedzenie, gdy sam nie czuł potrzeby jeść. To oni byli przy nim przez cały czas.
Po tych wszystkich latach był im wdzięczny, naprawdę. Był im wdzięczny za każdym razem, gdy byli dla niego, gdy wypłakiwał wszystkie łzy nad swoją złamaną duszą. Oczywiście nigdy by się do tego nie przyznał, co to to nie. Jednak oni wiedzieli.
Minęło prawie piętnaście lat od dnia, kiedy jego przyjaciele… jego bracia… wzięli go i się nim zaopiekowali. Pomogli mu uleczyć złamane serce. Pomogli mu zrozumieć samego siebie i poukładać swój świat na nowo. Nawet jeśli był to drastycznie inny świat od tego, o którym kiedyś marzył. Wiedział, że nigdy nie odpłaci im się za to, co dla niego zrobili. Jednak był pewien, że będzie próbować do samego końca.
Prawie piętnaście lat temu, jego rodzina została zaatakowana przez szaleńca. A on nie był w stanie ich ochronić. Świadomość tego go zabijała od środka. Pozostawiała w nim pustkę, czasem tylko pojawiał się w nim ogromny smutek. Jego ukochana żona i syn byli martwi, a on przeżył. Nie powinien przeżyć. To oni powinni żyć, a on tej nocy miał umrzeć.
Jednak wciąż trwał w tym świecie, mając u boku tych, którym ufał ponad życie. I za których by swoje życie oddał. Walczył by do ostatniego tchu, gdyby to mogło sprawić, że jego przybrani bracia będą żyć.
Właśnie dlatego, gdy szaleniec zabił jego rodzinę, czuł się tak… Złamany. Był tym człowiekiem, który mógłby poświęcić wszystko dla tych, których kochał, dla tych którymi chciał się opiekować. Tak go wychowano. I nawet jeśli miał wiele wad, to był dobrym i lojalnym człowiekiem.
James Potter oddałby wszystko by jego rodzina przeżyła tamtej nocy. Nawet własne życie. Gdyby tylko oni byli bezpieczni.
Jednak nie byli. James czuł, jak bardzo ich zawiódł. I pamiętał o tym każdego dnia, gdy wstawał do pracy, w każdej chwili, gdy spędzał czas z Remusem i Syriuszem, w każdym momencie, gdy zostawał sam. Świadomość tego, co utracił nawiedzała go cały czas. I mimo że wiele razy próbował zapomnieć, to nie mógł.
Nie był dumny z tego, że przez pierwsze lata po śmierci Lily i Harry'ego upijał się do nieprzytomności. Tylko po to by uciec od emocji, z którymi nie potrafił żyć. By uciec od ciążącego mu na sercu ogromnego poczucia winy.
Często śniła mu się ta noc. Przychodziła do niego w koszmarach, nie pozwalając mu zapomnieć. Jakby rzeczywistość była mniej brutalna, to w snach też nie znajdował ukojenia. Często budził się w środku nocy z krzykiem i łzami. Wtedy Syriusz i Remus byli dla niego. Uspokajali go, dawali mu nadzieję. Ale nigdy nie okłamywali go, że pewnego dnia będzie lepiej. Wiedział, że nie będzie. Nigdy nie będzie lepiej.
-Idziesz James?-usłyszał za sobą głos Remusa, który wyrwał go z zamyślenia. Odwrócił się do przyjaciela, by posłać mu słaby uśmiech. Wracali ze spotkania z Albusem. James jak zwykle był pierwszym, który opuścił gabinet swojego przeszłego dyrektora.
-Chyba zapomniałem coś ze swoich kwater. -skłamał od razu gładko. Potrzebował czasu dla siebie. Szczególnie gdy Voldemort, zabójca jego rodziny wraca do pełni swoich mocy.-Sprawdzę to i wrócę do domu.
Remus przyglądał się mu przez chwilę, by w końcu przytaknąć powoli.
James trzy lata po śmierci swojej rodziny zaczął pracować jako nauczyciel Obrony przed Czarną Magią w Hogwarcie. Dzięki temu jeszcze nie zwariował. Sprawiało to, że przez większość roku był w szkole. Zamek zawsze go uspokajał i był jego azylem. Tutaj mógł uciec od rzeczywistości, a Remus i Syriusz mogli go odwiedzać, gdy tylko mieli na to ochotę. W wakacje zaś w trójkę mieszkali w rodzinnym domu Syriusza, na Grimmauld Place. W czasie tych lat byli w stanie zmienić dom do tego stopnia, że wygodnie można w nim było mieszkać.
-Nie guzdraj się zbytnio Jamie.- Wilkołak uśmiechnął się do niego z troską widoczną na jego zmęczonej twarzy. Niedawno była pełnia i Lupin jeszcze nie czuł się najlepiej.
-Spokojnie Remi, nie mam zamiaru pozwolić by Łapa doprowadził cię do szaleństwa.- Na te słowa oboje zaśmiali się cicho.-Jeszcze...-dodał po chwili co wywołało jeszcze większy uśmiech na twarzy jego przyjaciela.
-Przez większą część roku świetnie dajemy sobie radę, kilka minut nie zrobi wielkiej różnicy.- Mężczyzna wzruszył ramionami, ale widać było, że trochę zmartwienia spadło z jego ramion.
James poczuł w sercu ciepło, gdy uświadomił sobie, że jego przyjaciel nadal się o niego tak bardzo martwi. To było miłe uczucie wiedzieć, że komuś zależy. Mimo echa bólu w swojej duszy cieszył się z towarzystwa swoich kompanów.
Okularnik jeszcze raz obiecał przyjacielowi, że się pośpieszy i skierował się do swoich kwater. Znał tę drogę na pamięć, w czasie roku szkolnego przemierzał te ścieżki niemal codziennie. Teraz jednak były wakacje, więc jego celem nie było złapanie tych, którzy wymykali się ze swoich pokojów wspólnych. Teraz jego celem były jego kwatery. W końcu, jeśli kłamać… To chociaż trzeba dobrze kłamać.
Remus na pewno by zauważył, gdyby James wrócił do domu z pustymi rękami. A James nie miał zamiaru się tłumaczyć przed Remusem. Ani przed nikim, gdyby James się głębiej nad tym zastanowił.
Wszedł do swojego gabinetu i ruchem różdżki otworzył drzwi do swoich prywatnych komnat. Znalazł się w salonie, który był niewielki, ale przytulny. Ściany były w kolorze błękitu nieba, który ujawniał się w czasie dnia, gdy światło słoneczne wpadało do pokoju przez dwa ogromne okna na jednej ze ścian, ich parapety były tak szerokie, że można było na nich usiąść i podziwiać widok na jezioro. Zasłony, które wisiały w oknach były w kolorze ciepłego brązu. Pomiędzy oknami wisiał wielki obraz przedstawiający złoty znicz na czerwonym tle. Tyłem do okien stała skórzana kanapa, która kolorem pasowała do zasłon, a przed nią stał duży, drewniany kufer, który od wielu lat był wykorzystywany jako stolik do kawy. Po obu stronach stolika stały fotele wykonane w tym samym stylu co kanapa. Cała ta część pokoju była zwrócona do kominka, obok którego znajdowało się wejście do jego kwater. Jedna ze ścian była prawie całkowicie zakryta regałem wypełnionym książkami. Na tej samej ścianie były drzwi do pokoju dla gości. Na drugiej ścianie zaś były dwie pary drzwi. Do jego sypialni i do łazienki.
James lubił swoje komnaty. Było tu przytulnie i czuł się tu bezpiecznie. Kochał siadać w swoim fotelu, oprzeć nogi o swój stolik, który nie był stolikiem i oceniać wypracowania swoich uczniów lub po prostu czytać jakąś ciekawą książkę. Wbrew pozorom James lubił się uczyć, dowiadywać się więcej. A czytanie mu to umożliwiało.
Było to też dobre miejsce, by być odwiedzanym przez przyjaciół, by po prostu usiąść razem i wypić piwo kremowe. Ale najlepsze w jego kwaterach było to, że to było jedyne miejsce, gdzie mógł być całkowicie sobą, a nikt mu nie przeszkadzał. Nikt nie pojawiał się tutaj nieproszony.
Zwykle w salonie panował lekki nieporządek taki jak niedopita filiżanka kawy czy sweter rzucony w pośpiechu na fotel. Na stoliku można było zobaczyć masę niesprawdzonych wypracowań lub plany zajęć, które miał prowadzić. To sprawiało, że pomieszczenie było jeszcze bardziej przytulne i zapraszające wszystkich gości. Dziś jednak w salonie panował porządek, jedynie na kufrze pozostał samotny list.
James chwycił stary list do ręki i przemierzył pokój, by usiąść pod oknem i spojrzał na niebo. Nie musiał spoglądać na list, który trzymał. Znał jego treść na pamięć, tak wiele razy już go przeczytał. Pergamin był już lekko żółty i pognieciony, co tylko udowadniało jego wiek i to, że często ktoś czytał jego treść. Schował papier do kieszeni swojej szaty i cicho westchnął, nie odrywając wzroku od gwieździstego nieba.
James często siadał w tym miejscu, gdy musiał pomyśleć. Siadał i obserwował gwiazdy, czasami jezioro. Kiedyś pewnie by zaśmiał się, gdyby ktoś mu powiedział jak często wpadał w takie zamyślenie. Nie uwierzyłby, że jest w stanie mieć takie momenty. Kiedyś nie był taki. Śmierć jego ukochanych zmieniła go w dużo cichszego i spokojniejszego człowieka.
Większość postronnych obserwatorów nie wiedziała jak bardzo mężczyzna się zmienił. A zmienił się ogromnie. Większość myślała, że z nim wszystko jest w porządku, że poradził sobie z tym, co się stało. Jednak tak bardzo się mylili. W każdym momencie swojego samotnego życia walczył ze smutkiem i tęsknotą, z poczuciem winy i bezsilnością.
Siedział tak przez dłuższą chwilę, gapiąc się w niebo. W jego głowie nie było zbyt wiele myśli, po prostu pozwalał sobie czuć. Nie myśleć, ale odczuwać. Jednak z transu wyrwał go widok gwiazdy przemieszczającej się po niebie.
James zamknął oczy i skupił się na chwilę myśląc nad życzeniem. Jak już widzi spadającą gwiazdę, to przez chwilę może poudawać, że jego życzenie się spełni, prawda?
-Chciałbym… Chciałbym by ktoś we wszechświecie był w stanie mnie naprawić… Chciałbym tylko by ktoś mnie naprawił.-powiedział czarodziej i potarł palcami oczy.
To czas by wrócić do domu. Rzucił zaklęcie sprawdzające czas. Właśnie minęła północ.
Uważaj jednak, o czym marzysz, bo marzenia czasem lubią się spełniać. I to niekoniecznie tak, jak byś chciała
Katarzyna Michalak- Sklepik z niespodzianką. Bogusia
Ciemność była wszędzie wokół. A wraz z ciemnością cisza, cisza tak przeszywająca, że aż lodowata. W tym miejscu, jeśli można to nazwać miejscem nie było czasu. Było to miejsce, które moglibyśmy nazwać miejscem poza światami, miejscem wyjętym spoza władzy śmiertelników. Jednak gdyby ktoś się tu znalazł, nie mógłby być przestraszony.
Tutaj panowała moc. Czysta i nieskalana złem. Niewinna i łagodna. Opiekuńcza. Moc, która opiekowała się wszystkimi światami, Moc, która była wiecznym obserwatorem. Moc obserwowała, od wielu miliardów lat. Widziała jak ludzie wznoszą się na wyżyny swoich możliwości, widziała jak upadają i załamują się.
Ale Moc bardzo rzadko interweniowała w życie śmiertelników. W końcu nie byłoby to sprawiedliwe, prawda? Gdyby pomagała jednemu, to i kolejnym musiałaby pomagać. Jednak istniało kilka momentów, które pozwalały jej na interwencję.
Moc mogła spełniać życzenia, życzenia wypowiedziane przez istoty o czystych sercach. Życzenia wypowiedziane pod spadającymi gwiazdami, przez które mogła obserwować świat.
Gdy usłyszała życzenie, jedno życzenie wypowiedziane przez dwie istoty… Nie mogła odmówić spełnienia tego życzenia. Dwie istoty, które potrzebowały się wzajemnie by ich życzenie mogło się spełnić. A ona umożliwi spełnienie tego życzenia.
Nie wiedziała, czy to z nudy, czy może z poczucia obowiązku wobec praw, które ustanowiła milenia temu. Ale wiedziała, że zrobi wszystko by spełnić życzenie tych dwóch samotnych, złamanych i zagubionych dusz.
-Obiecuję, że wasze życzenie się spełni.
I wtedy pojawiło się w ciemności światło, które rozjaśniło wszystko jak świeca, by zgasnąć wręcz natychmiast.
