Hej wszystkim:). Witam serdecznie w 2011 roku (niech będzie jak najlepszy i niech przyniesie mi wenę, a Wam to, czego sobie życzycie!). Dawno nie pisałam nic oprócz recenzji filmów. Ostatnio jednak przyśniła mi się moja Erica (!) i postanowiłam znowu poświęcić jej nieco uwagi, czego wynikiem jest ten oto fick o jej synu, Kyle'u. Mam nadzieję, że ten one-shot się Wam spodoba, miłego czytania! Proszę, 3majcie kciuki, żebym wróciła do pisania! Kocham przecież to robić, ale wena bywa kapryśna!:(

Pozdrawiam,

Wasza Dai.

KYLE CONNOR, LAT 15

- Nie zrobisz ze mnie żołnierza! – wykrzyczałem to, co chciałem powiedzieć od początku kłótni z tatą i obserwowałem jego reakcję. Wpatrywał się we mnie rozognionymi oczami. – Jestem ciapą! – dodałem, chociaż chciałem użyć innego słowa. – Pudłuję, jak strzelam! Przegrywam w bójkach! Dupny jestem w podchodach! Nie jestem taki jak ty! Albo wujek John! Czy mama! Nie nadaję się na...

- Wystarczy! – przerwał mi. – Odmaszerować!

- Ale...

- Odmaszerować, Connor! – wysyczał. – To jest rozkaz!

Zasalutowałem krzywo i wyszedłem.

Zanim wróciłem do domu, błąkałem się bez celu po opustoszałych o tej porze ulicach; przez trzy przecznice kopałem zardzewiałą puszkę po pepsi i natknąłem się na cztery patrole. Dzieciakowi kazali wracać do mamusi. Nie poznali mnie; gdyby było inaczej, nawet słowem nie wspomnieliby o „mamusi". Cieszyłem się mimo wszystko: oto powiedziałem tacie to, co leżało mi naprawdę długo na sercu. A Wielki Generał Damien Connor nie mógł udawać, że tego nie słyszał.

Szybkimi ruchami ołówka rysowałem z pamięci sowę. Sowę, przez którą zginąłby mój oddział, gdyby to nie były ćwiczenia na poligonie. Na froncie, gdybym miał walczyć z blaszakami, naprawdę nigdy w życiu nie zapatrzyłbym się na sowę! A tak nie mogłem oderwać oczu od wyjątkowo wielkiego ptaka. Wcześniej nie widziałem puchacza wirginijskiego. Myślałem, że wyginęły. Automaty maszyn reagowały na te nocne drapieżniki i zabijały je setkami; na szczęście lasery nie dosięgły wszystkich.

Uniosłem twarz znad kartki; cieniując skrzydła sowy. Rysunek wyszedł mi bardzo profesjonalnie. Puchacz wyglądał jak żywy.

- Mamo – powiedziałem. – Wiem, że tam jesteś.

Nie odwróciłem głowy. Wyczułem jej obecność zaraz za plecami; położyła mi dłoń na ramieniu.

- Kyle – szepnęła i musnęła ustami czubek mojej głowy. – Słyszałam, co się stało.

Nadal rysowałem; sowa nie mogła ot tak wisieć w powietrzu ze złożonymi skrzydłami, więc szkicowałem teraz pod nią gałąź.

- Jesteś zły na tatę?

- Tak. – Nie było sensu kłamać. – Wkurza mnie te pierdolony kult pierworodnego.

Znowu mnie pocałowała i usiadła obok na posłaniu. Pogłaskała się po zaokrąglonym brzuchu pod obcisłym swetrem; była w piątym miesiącu ciąży. Wiedziałem, że kiepsko znosi swój obecny stan, ale jak zwykle nie narzekała. Mama była twarda. Twardsza niż tata.

- Jeśli chcesz, wezmę cię na trochę do siebie – powiedziała łagodnie. – Niech tata się uspokoi, prawda?

- Nie uspokoi się! – krzyknąłem, po czym szybko ściszyłem głos. – Uparł się, że mam być żołnierzem, a ja nie chcę walczyć! Nie nadaję się! Jestem jakiś... – Błyskawicznie ugryzłem się w język i spojrzałem przerażony na mamę. Nasze spojrzenia spotkały się. – Przepraszam! – Usiadłem obok niej i objąłem mocno.

Wiele razy słyszałem historię o dniu moich urodzin. Mama nie chciała wydać mnie na świat, dopóki nie wrócił tata. Bała się wtedy, bo minął czas zakończenia misji, a jego nie było. Powiedziała, że zaczeka, że ona i ja zaczekamy. Tata na szczęście wrócił. Potem usłyszałem, że godzina dłużej i urodziłbym się z jakimś poważnym niedotlenieniem czy czymś podobnym. Mama często patrzyła na mnie z takim wzruszeniem i boleścią. Byłem słabym, chorowitym dzieckiem, a ona się o to obwiniała. Nadal to robiła.

- Przepraszam – powtórzyłem.

- Bardzo cię kocham, Kyle – powiedziała łagodnie. – Tata też cię kocha. Bardzo chcieliśmy cię mieć.

- Wiem. Chcę, żebyś mnie wzięła do siebie.

Uśmiechnęła się, obejmując mnie. Poczułem na karku jej zimną, metalową dłoń. Poddałem się temu kojącemu chłodowi.

Następnego dnia szedłem za mamą żołnierskim krokiem korytarzem Bazy Głównej. Mijani oficerowie salutowali z szacunkiem. Wreszcie stanęliśmy pod zasuniętymi drzwiami i mama spojrzała w oko kamery. Zostaliśmy wpuszczeni do środka. Dwóch techników podniosło się znad komputerów i przywitało nas. Wycofałem się pod ścianę, kiedy z nimi rozmawiała. Na poziomym ekranie obok mnie wyświetliła się trójwymiarowa mapa.

Po chwili drzwi syknęły i do pomieszczenia weszła kobieta, której duże, ciemne oczy od razu znalazły moje. Musiała być wyższa od mnie o kilka centymetrów; miała krótko obcięte jasne włosy i twarz, o której nie można było powiedzieć „ładna" czy chociaż „ciekawa", ale miałem wrażenie, że gdybym nawet teraz trzymał ołówek, narysowałbym bez problemu te ostre kości policzkowe, wysokie czoło, bladą kreseczkę blizny obok ust, których dolna warga była pełniejsza i kanciasty podbródek. Jej sylwetka była mocna i umięśniona, a czarna, motocyklowa kurtka opinała kształtny biust i mało kobiecą talię bez wyraźnego wcięcia. Było w niej coś męskiego i agresywnego.

- Pani generał. – Zasalutowała po ściągnięciu rękawiczek. Jej lewa dłoń była metalowa.

- Mój syn Kyle – przedstawiła mnie mama. – Major Maya Gutierrez.

Uścisnąłem jej rękę. Przy tej kobiecie czułem się jak dzieciak, którym w końcu byłem. Nagle zawstydziło mnie moje chude, słabowite ciało i niemal babskie dłonie o palcach nie do spustu czy noża, a do ołówka. Wycofałem się pod ścianę. Mama rozmawiała z Mayą, ale nie potrafiłem skupić się na słowach, jakie padały. Wpatrywałem się w nowo poznaną kobietę. Miała w uszach więcej kolczyków niż moja siostra, co kontrastowało z poważnym wyglądem żołnierki. Razem z mamą oglądały mapę. Maya żywiołowymi ruchami mechanicznej dłoni pokazywała pewien obszar.

- Będziesz gotowa w dwadzieścia cztery godziny? – zapytała wreszcie mama.

- Oczywiście, ma'am.

- Doskonale. – Mama posłała mi uśmiech znad ramienia kobiety.