Accipiat cineres terra apterna meos.
Niech ziemia przyjmie prochy moje - Owidiusz.
Chciałam zachować spokój. Jako dorośli potrafimy rozmawiać bez podniesionych głosów, agresywnych gestów i złośliwych komentarzy. Wydawało mi się, że coś tak oczywistego w teorii musi mieć uzasadnienie w praktyce. Jednak patrząc w jego pozbawione wyrazu oczy miałam wrażenie, że wszystkie racjonalne argumenty, które tworzyłam kierując swe kroki w stronę tego miejsca zniknęły zastąpione przez wulgarne wyrażenia nie nadające się do powtórzenia przez kulturalnego człowieka. Chociaż, gdybym próbowała coś powiedzieć, to i tak nic by z tego nie wyszło, bo głos ugrzązł mi
w gardle i za żadną cenę nie potrafił go opuścić. Pozostało mi jedynie wpatrywanie się oniemiała nie dowierzając własnym uszom.
- Mam powtórzyć? - spytał swoim zwyczajowym tonem, którego używał mówiąc do niskiego stopniem służącego, ale nie wobec mnie. Nie wobec tej, którą wziął za żonę i ślubował opiekę
i miłość! Poczułam się, jakby uderzył mnie w twarz, a on nawet nie zadał sobie trudu, by na mnie spojrzeć. Odchrząknął z niewiadomych dla mnie przyczyn. Może chciał zwrócić na siebie uwagę przechodzących pod oknami kobiet, które zatrzymały się, z ciekawością obserwując z pozoru normalną rozmowę małżonków. - Masz się wynieść z mojego pałacu. Natychmiast. I zrywam wszelkie śluby, które cię obowiązują. - Gdy nic nie odpowiedziałam odwrócił się, a ja zdałam sobie sprawę
z tego, jak bardzo naiwna byłam. Myślałam, że to jego kolejny kiepski żart, w którym mówi, jak bardzo mnie nienawidzi, bo każę mu oglądać zachód słońca. Patrzył na mnie z odrazą, jakbym była brudną szmatą nadającą się tylko i wyłącznie do spalenia na najbliższym ognisku. Wokół jego dłoni pojawiły się iskry, więc mimowolnie cofnęłam się pod ścianę. Widziałam już gniew Susanō. Nie miałam odwagi, by być jego świadkiem ponownie. Mój mąż zaśmiał się widząc takie tchórzostwo. Musiałam śmierdzieć strachem, bo wydawał się nagle doskonale bawić. - Starzejesz się, Kushinada. Może i masz w sobie boską krew, ale nie możesz się równać z nami. Potrzebuję młodej, pięknej
i silnej żony, a ty… - Podszedł tak blisko, że widziałam swoje odbicie w jego tęczówkach. Chwycił kosmyki włosów, które uciekły z misternie zaplecionego warkocza i owinął je wokół palca wskazującego. Bałam się odetchnąć. Mógł w tej chwili zrobić ze mną dosłownie wszystko i nigdy nie znaleźliby śladu mojego ciała. Przylgnęłam do zimnego muru odwracając wzrok. Nachylił się do mojego ucha i szepnął lekko mruczącym głosem. - Rozczarowałaś mnie, Kushinada.
Poczułam pod powiekami łzy i odsunął się ode mnie zadowolony z wyniku rozmowy. Machnął dłonią tym samym darując mi życie, a ja nie zastanawiając się długo, chwyciłam mój miecz
i wybiegłam z komnaty potykając się o poły kimona. Miałam ochotę zedrzeć je z siebie w tej chwili, ale musiałam uciec z tego koszmaru. Kroki odbijały się echem po opustoszałych korytarzach i umilkły dopiero wtedy, gdy uderzył mnie w twarz ciepły wiatr muskający korony wysokich drzew. Przystanęłam na chwilę wpatrując się w nie i rozpamiętując moment, w którym je posadziliśmy. Miały przetrwać dłużej niż nasi potomkowie, dłużej niż czas.
Dłużej niż nasz czas, na pewno im się uda, pomyślałam zwalniając kroku, gdy mijałam ostatnią bramę. Gdy tylko moje stopy przekroczyły jej próg, tornado połyskujące złotymi błyskawicami otuliło pałac i znikając zabrało go ze sobą. Rozejrzałam się natrafiając jedynie na pustkę.
Poczułam, jak opuszczają mnie siły, ale uderzenie kolanami o potężne, kamienne płyty, którymi wyłożono drogę nawet nie zwróciło mojej uwagi. Jeszcze nigdy nie rozdzierał mnie taki ból. Każdy punkt w moim ciele cierpiał. Kochałam go, byłam gotowa dać mu wszystko od pierwszego dnia, gdy się spotkaliśmy. Był mi przeznaczony. Wiedziałam, że los mi go zesłał, żeby moje życie wreszcie stało się całością. Tak miało być, tak powinno być…! Dlaczego?
- Dlaczego?! - Krzyk poniósł się echem zderzając się z wiatrem i powracając do mnie słodkim szeptem. Uniosłam twarz patrząc wprost na przepływające ponad ziemią leniwe chmury. Marzyłam
o tym, by stać się nieświadomym elementem fauny i flory. Zatopić korzenie w miękkiej glebie, wypuścić kwiaty i zniknąć, gdy nadejdzie zima. Jakie wszystko byłoby wtedy proste…
Nie wiem, ile czasu zajęło mi podniesienie się z ziemi, ale czy miało to jakieś znaczenie? Wszystko się zatrzymało w chwili, gdy Susanō powiedział te trzy, śmiertelne słowa.
Nie kocham cię.
Zaśmiałam się ocierając resztkę łez szerokim rękawem. Jak mogłam myśleć, że jeden
z wielkiej trójki zawsze będzie z tą, której uratował życie. Zawsze miał mnie za absolutne zero, ale był ze mną, bo kiedyś byłam piękna. Czas nie jest łaskawy. Możliwe, że każdego traktuje z takim samym szacunkiem, z jakim my podchodzimy do czasu, który dostajemy od losu. Od dziecka marzyłam
o wielkiej miłości. spędzałam całe dnie na flirtach i miłosnych uniesieniach z mężczyznami, którzy szybko się mną nudzili. Byłam nieczysta. Czy to twoja zemsta, Czasie, za tamte dziecinne zachowania?
Ruszyłam przed siebie natrafiając na maleńki staw, w którym radośnie pluskało się stado wielokolorowych rybek. Usiadłam na jego brzegu wkładając dłoń w wodę i czując jej lodowate zimno. Zamarłam przyglądając się swojemu odbiciu. Tak szare, tak zwyczajne, tak… stare. Miałam niewiele lat, ale wewnątrz byłam już starcem. Może to miał na myśli…?
Do moich uszu doszło szczekanie. Podniosłam się zaciskając palce na rękojeści Sōngi. Miecz lekko wibrował na mojej skórze zdradzając gotowość do walki. Czekałam w skupieniu, aż z krzaków wyskoczył na mnie jeden z synów Inutaisho, Sesshomaru. Chociaż był potomkiem psa-demona, wyglądał na bardziej ludzkiego niż jego ojciec. Pochodzenie zdradzała jedynie gęsta sierść, odstające uszy i krwistoczerwone oczy pożądające nowych ofiar. Był wyższy ode mnie, ale garbił się nieprzyzwyczajony do poruszania się na dwóch nogach. Węszył obrzuciwszy mnie zdziwionym spojrzeniem. Nie zdążył jednak wyrzec ani słowa, gdyż jego wzrok powędrował wzdłuż mojego ramienia aż do dłoni. Gdy zdołałam sobie uświadomić, jak idiotyczny błąd popełniłam było już za późno.
Poczułam jak jego twarde zęby wbijają się w mój bok. Po ciele przemknęła fala bólu dając ujście w krzyku. Nie próbowałam się wyrywać wiedząc, że może to pogorszyć już i tak beznadziejną sytuację. Jego pazury rozszarpały skórę na moich palcach zmuszając tym samym do uwolnienia Sōngi. Miecz nie uderzył o ziemię, ale został chwycony w locie przez giętki ogon, a moment, w którym zetknął się z łapą Sesshomaru stał się dla mnie wyrokiem śmierci.
Setki razy słyszałam od Susanō, że jedynie Inutaisho jest w stanie zapanować nad piekielną mocą tej broni. Setki razy powtarzał mi, żebym nigdy nie zabierała go poza mury pałacu, bo może się to dla mnie skończyć tragicznie. I tyle samo razy obiecywał, że nie będzie mnie ratował.
Sesshomaru wyszarpnął zęby zabierając ze sobą kawałek mojej szaty i skóry. Upadłam na kolana przykładając obie ręce do rany i obserwując, jak krew powoli opuszcza moje ciało barwiąc świeżą trawę na kolor śmierci.
Zaczęło brakować mi powietrza, obraz przed oczami stanął za mlecznobiałą mgłą. Widziałam jedynie kształt ostrza błyszczący się w ciepłym słońcu. Sesshomaru podszedł do mnie ponownie,
a Sōnga wbił się głęboko w moją pierś pozbawiając mnie jakichkolwiek szans na przeżycie. Nie wyciągnął miecza. Pozwolił, aby moje pozbawione siły ciało powoli się z niego ześlizgiwało uderzając w końcu o podłoże. W ustach poczułam metaliczny smak, ale nie mogłam się już poruszyć. Włosy,
z których zawsze byłam tak dumna, mieniące się tysiącem odcieni płatków sakury rozpadły się dookoła chłonąc czerwień krwi.
Twarz opadła na lewy bok i czułam łaskotanie trawy. Wydało mi się, że między drzewami dostrzegłam ciemne oczy, ale zapadłam po chwili w ciemność słysząc jedynie ryk Inutaisho.
A jednak usłyszałeś mnie, demoniczny psie… Jednak jest już za późno dla mnie. Może i dobrze, że ta historia ma taki koniec. Nie miała sensu, tak czy owak, ta egzystencja. Bez niego, bez jego dotyku, bez jego oczu…
- Kushinada-hime…
Nie przejmuj się piesku, to już koniec. Po tym nic mnie nie czeka, więc po co płakać? Piesku, tylko proszę cię, powiedz mu jeszcze jedną, ostatnią rzecz. Proszę powiedz… mu… że ja nie…
