Bóg to robal? Wiec go obal!
Przed
wiekami w Egipcie,
Jak
spisano w starym skrypcie,
Ludzie
Bogom zaufali,
I się na
tym przejechali.
Bogiem
słońca Ra był wielki,
Lud
widzący jako pchełki.
Żoną
jego Hator była,
Co za dużo
wina piła.
W tym
królestwie źle się działo,
A
najgorsze nadejść miało.
Przez
pustynie wieść ruszyła,
Uciskany
lud wzburzyła.
Straszną
prawdę pieśń ta niosła,
O potędze
co człowieka na Boga wyniosła,
O chłopaku
co w noc czarną,
Zawarł
układ z kreatura marną.
O złej
sile która ciało opętała,
Co się
pod postacią węża ukazała,
Patrząc
okiem co się świeci,
Ruszył
piramidą co leci.
Wiedzy
swej jak czarów używał,
Ludziom
ciemnym rozkazywał,
Co to Boga
w nim zobaczyć chcieli,
I nie dość
rozumu mieli.
Teraz na
jaw wyszła prawda,
Prysła
tajemnica dawna,
O
wierutnej Ra boskości,
W całej
swej okazałości.
Lud co od
wieków był nękany,
Batem w
plecy swe smagany,
Pojął
wreszcie, że ich tłum,
Może
zrobić niezły szum.
Niewolnicy
- Bunt! - krzyknęli,
I tak
wojnę rozpoczęli,
Pochowaną
broń w spichlerzach,
Użyć
chcieli na żołnierzach.
Lecz
kapłani, dranie zimne,
Plany
mieli nieco inne,
Swe
świątynie zamykali,
I do
zrozumienia tak dawali.
Śmiesz na
Boga podnieść rękę?
Więc
piekielną poznasz mękę!
Przekląć
was tu zamierzamy,
I
słońce przed wami schowamy.
Tłum był
jednak nie przejęty,
Uzbrojony
i zacięty,
Ruszył
wściekły na świątynie,
Mówiąc,
że zaćmienie minie.
Zatem
gotuj się do piekła,
Brać
kapłańska butnie rzekła,
Jednak gdy
ujrzeli topór wielki,
Znikł
szybciutko opór wszelki.
Zatrwożeni
więc kapłani,
W kwestii
siły rozeznani,
W oka
mgnieniu się zebrali,
I z
rebelią dogadali.
Kiedy
wreszcie noc nadeszła,
Wieść
się taka wnet rozeszła,
Ręka ludu
miecz już trzyma,
Główny
atak się zaczyna.
Więc Bóg
Słońce się szykuje,
I na
pogrom broń gotuje,
Zebrać
kazał swe oddziały,
Które
z tłumem walczyć miały.
- To
szacunku całkowity brak!,
Wściekły
do nich rzucił tak,
Wtem na
sale goniec wbiegł,
I tak do
zebranych rzekł.
Panie! -
krzyknął sługa,
Kawalkada
ludzi długa!
Ra zaś
złapał się za głowę,
I
zakończył wnet rozmowę.
Kazał
zaprząc dwa rydwany,
Popakować
swe dywany,
I
wysławszy żonę na wakacje,
Kazał
zacząć militarną akcje.
Piękna
Hator rudowłosa,
Rozzłoszczona
jest jak osa.
Za ocean
odesłana,
W
sarkofagu zakopana.
Leży,
słucha, wyczekuje,
Dobrej
chwili wypatruje.
Mężu
swemu życzy źle,
Władzę
na Egiptem przejąć chce.
Jednak lud
Egiptu wrze,
Wszak sam
władzy owej chce,
Pod
piramidami armia wielka stoi,
I się
kmieci zwykłej boi.
Robotnika
silną ręką,
Po maczugę
wielką sięga,
W miecz
był żołnierz uzbrojony,
I przez
tarczę był chroniony.
Lecz
maczugą w głowę dostał,
I na
nogach się nie ostał,
Walki
długo bardzo trwały,
Lecz przed
rankiem kres swój miały.
Nikt się
z armii Ra nie ostał,
I Bóg
sam w pałacu został,
Nie na
żarty przerażony,
Chciał
się zwrócić do swej żony.
Chciał ją
budzić i o pomoc prosić,
Gotów
nawet jej charakter znosić,
Uzbroiwszy
się po zęby
Ruszył do
niej więc w te pędy.
Lecz do
Gizech długa droga,
A pogoda
również sroga,
Szlaki
bardzo są zniszczone,
A kanały
zapiaszczone.
Kiedy
wreszcie nadszedł brzask,
Rozległ
się przedziwny wrzask,
To
krokodyl co to ludzi zżera,
Odkrył na
swym grzbiecie pasażera.
Zaś
ofiara desperacji,
Autor tej
przedziwnej akcji,
Bijąc
gada po ogonie,
Myśli
tylko o swej żonie.
Tak więc
dotarł do stolicy
Ra, Bóg
Słońca bladolicy,
Ku swym
statkom więc nie zwleka
Lecz tłum
wielki go tu czeka.
Szok go
dopadł tu mamuci,
Jego serce
się już smuci,
Kres
żywota prorokuje,
I na
śmierć się już szykuje.
Kiedy
koniec był już bliski,
Stać! -
krzyknęły odaliski,
Szaty
szybko zdjęły swoje,
Wyszło na
jaw, że to woje.
To Anubis,
z ptaka głową,
Z wielką
piką swą rodową,
Drugi zaś
to Horus wielki,
Co to
łamać umie belki.
Dwaj
żołnierze niewolnicy,
Ra
boskiego zwolennicy,
Na ratunek
wyruszyli,
Z
powodzeniem go odbili.
Ra, Bóg
Słońca i żołnierze,
Biegli jak
zaszczute zwierze,
I ku
Wrotom się rzucili,
Na Abydos
wyruszyli.
Lud
Egiptu, w szczęścia pełni,
Swoją
wolę tak też spełnił.
Złego
Boga się pozbyli,
Z ich
planety wyrzucili.
Lecz
problemów to nie koniec,
Z Gizech
nagle przybiegł goniec,
Dziwne
były jego wieści,
Nikt nie
pojął całkiem treści.
Wielka
piramida biała,
Co wśród
piasków zwykle stała,
Nagle
trząść się jęła cała,
I
niezwykły pokaz dała.
Ku
przestworzom odleciała,
Aż się
całkiem niewidoczna stała,
Ludzie
wiary dać nie chcieli,
W głowy
stukać się zaczęli.
Poszli
wszyscy i sprawdzili,
No i sami
zobaczyli,
Piramidy
trzy tam stały,
Zimne
wiatry wokół wiały.
Lecz
największa dziwna była,
Jakby
nieco się zmniejszyła,
Tłum wiec
pojął, że to prawda,
I zniknęła
moc pradawna.
Ra z
pałacu wykurzono
Jego armie
rozproszono,
Gwiezdne
Wrota zakopano,
Skarby
świątyń zaś rozdano.
Do
wydarzeń tych finału,
Dobiegliśmy
już pomału,
Jaka
przyszłość Egipt czeka,
Wolą
tylko jest człowieka.
KONIEC :P
Copywrite by Miss Grey
30 września 2000
