Spotkamy się w niebie.

John nie czuł strachu. Nie czuł lęku ani paniki. Czuł spełnienie. To na to czekał. To tego pragnął. Oddychał głęboko, oddychał tak, jak nigdy przedtem. Chłonął każdy zapach, każdy dźwięk, każdy ruch. Zamknął oczy i uśmiechnął się. Widział go. Jego oczy, które zaintrygowały go już pierwszego razu, gdy tylko je ujrzał, jego rozwichrzone loki, które zawsze chciał dotknąć, poczuć je; jego uśmiech, dzięki któremu afganistańskie sny pozostały tylko odwiecznymi wspomnieniami. Otworzył oczy i rozejrzał się. Dookoła niego Londyn tętnił życiem. Ludzie spieszący do pracy i do szkoły; starsi i młodsi; kobiety i mężczyźni. Każdy żył swoim życiem. Nikt nie zauważał mężczyzny stojącego na krawędzi dachu Szpitala Świętego Bartłomieja. Mężczyzny, dla którego świat skończył się trzy lata temu. John wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął z niego małą fotografię. Dotknął palcem bujnej czarnej czupryny, potem ostrych kości policzkowych i na końcu pełnych zaróżowionych ust.

'Kiedy byłem w Afganistanie wiedziałem, że w każdej chwili mogę zginąć. Czy to od ataku wroga, czy czyhającej na mnie gdzieś pułapki. Wiedziałem, że moje życie może się w każdej chwili skończyć. Nigdy jednak nie byłem pewien, kiedy ten koniec nadejdzie. Ale wiesz co? Teraz stojąc tu, tu, gdzie dokładnie trzy lata temu stałeś ty patrząc na mnie, płacząc i żegnając się ze mną, jestem pewien. To już teraz, Sherlock. '

John uniósł głowę. Ktoś wykrzykiwał jego imię. Skierował wzrok na dół. Jego serce zabiło szybciej. Wysoka postura, czarny płaszcz, blada cera. Sherlock. Jego telefon zaczął wibrować. John wyjął go i cisnął za siebie. Miał halucynację. Uśmiechnął się i spojrzał na fotografię.

'Chcę już cię poczuć. Chcę dotknąć twoich dłoni, twojej twarzy, poczuć twój anielski zapach…'

'JOOOOHN!'

'Zawsze byłeś moim aniołem.' – Po policzkach Johna popłynęły łzy.

'JOHN! SPÓJRZ NA DÓŁ!'

'I zawsze nim pozostaniesz. Już za chwilę się spotkamy. W twoim nowym domu.'

'JOOOHN!'

'Ja i mój anioł. Spotkamy się w niebie.'

Rozłożył ramiona i skoczył.