Część 1
John zerwał się jak oparzony słysząc nagle koło swojego ucha głośne odgłosy rozbrzmiewającej melodii. Usiadł prosto i otworzył szeroko oczy. Na rogu swojego łóżka ujrzał uśmiechającego się do niego triumfalnie przyjaciela, który wygrywał jedną z melodii o skocznym i radosnym charakterze.
- Wolfgang Amadeusz Mozart – rzekł Sherlock, gdy już skończył grać i odłożył na bok instrument. – Muzyka wprost stworzona dla nas na dzisiejszy dzień.
Doktor uniósł pytająco brwi.
- „Marsz turecki", John – powiedział detektyw i przewrócił oczami. – Ubieraj się. Za godzinę wyjeżdżamy.
Blondyn otworzył usta, by dowiedzieć się od przyjaciela chociażby tego dokąd było mu tak spieszno, jednak ten już wybiegł z sypialni i pomaszerował zadziwiająco dziarskim chodem po schodach. Johnowi nie pozostało nic innego jak zsunąć się z łóżka i czym prędzej doprowadzić do porządku dziennego. Wstał i wyjął z szafy świeżą bieliznę, jeansy oraz lazurową koszulę. Po chwili usłyszał dźwięk przychodzącego sms-a spod poduszki, więc cofnął się i wyjął telefon.
Wrzuć na luz, jeśli chodzi o ubiór. SH
- I nie mogłeś mi tego powiedzieć, tylko musiałeś śmigać palcami po klawiaturze telefonu? – krzyknął John w stronę otwartych drzwi. Westchnął, gdy otrzymał kolejną wiadomość.
Jest nowa. Muszę ją przetestować. SH
- Trzeba było uważać z kwasem – mruknął doktor i z powrotem schował do szafy koszulę i jeansy. Zamienił to na szary t-shirt i mające już kilka lat spodnie, których nogawki były lekko wytarte. Zniknął na piętnaście minut w toalecie biorąc w tym czasie szybki prysznic i prędko, ale uważnie goląc się. W wojsku przywykł do krótkiej ilości czasu przebywania w łazience, co z początku zawsze skutkowało kilkoma zacięciami na policzkach lub brodzie. Teraz sprawnymi ruchami ogolił się i wyszczotkował zęby. Wciągnął na siebie spodnie i bluzkę, a będąc już w sypialni w biegu założył na stopy adidasy i zszedł po schodach na dół. W progu poczuł zapach świeżo sparzonej kawy. Wszedł do salonu i to co zobaczył było tak dziwnym zjawiskiem, że przystanął z otwartymi ustami.
- Widzę, że tym razem sprawa wymaga większego poświęcenia. – powiedział do Sherlocka lustrując jego sylwetkę wzrokiem. Jego przyjaciel miał na sobie karmazynowy t-shirt, krótkie granatowe szorty w kratkę oraz szare, wytarte trampki. – Wyglądasz… zupełnie jak nie ty.
- Za to ty wpasowałbyś się swoim strojem do jednego z ludzi mojej sieci bezdomnych. – powiedział detektyw również mierząc bacznie doktora od stóp do głów. – Kazałem ci ubrać się na luzie.
- I tak też zrobiłem. Co jest złego w moim ubraniu? – John zerknął na swoje odbicie w lustrze. – Niczym nie różni się od twojego. No może za wyjątkiem ceny.
Brunet zignorował uwagę mężczyzny i wyjął zza fotela niewielką torbę podróżną. Spakował do niej po kolei paczuszkę zaadresowaną na nieznany Johnowi adres, dwie butelki wody, krem do opalania z filtrem, na co doktor uniósł ze zdziwieniem brwi, koc i latarkę. Na stół położył termos i wyprostował się kładąc dłonie na biodrach.
- Weź to i poczekaj na mnie w samochodzie. – powiedział i wcisnął doktorowi do rąk torbę.
- Skąd…
- Pożyczyłem na jakiś czas. Idź już.
John zacisnął usta i chwycił pakunek. Wziął jeszcze do ręki termos i zszedł na dół po schodach. Przez moment pomyślał, że któryś z nich powinien uprzedzić panią Hudson o ich późniejszej nieobecności, jednak na drzwiach jej mieszkania spostrzegł białą kartkę, na której rozpoznał pismo przyjaciela. Nie zatrzymując się więc wyszedł z kamienicy i rozejrzał dookoła. Dostrzegł na podjeździe terenowy samochód, dokładnie taki sam, którym oboje z detektywem pojechali do Dartmoor, więc logicznie stwierdził, że to o ten pojazd chodziło brunetowi. W momencie, gdy zorientował się, że nie ma przy sobie kluczyków przed oczami spadło coś srebrnego. Spojrzał w dół i ujrzał kluczyki, które Sherlock rzucił mu z okna.
- Nie łaska zwyczajnie podać mi do ręki? – mruknął podnosząc przedmiot z ziemi i odblokował samochód. Położył torbę na tylne siedzenie stawiając na niej termos. Usiadł po lewej stronie kierowcy i poczekał na przyjaciela. Przed oczami miał cały czas jego obraz, który ujrzał w salonie. Wyglądało to tak jakby w nocy ktoś porwał Sherlocka Holmesa i podstawił na jego miejsce kogoś innego, wciskając na niego ten dziwny strój, do którego John kompletnie nie mógł przyzwyczaić swoich oczu.
Po chwili dołączył do niego detektyw i wsiadł po stronie kierowcy zapinając pasy i rzucając na tylnie siedzenie plecak. John podał mu kluczyki, a ten wsadził je do stacyjki i przekręcił. Wcisnął sprzęgło i powoli dodał gazu. Blondyn zapiął pasy i wpatrzył się w drogę przed nimi.
- Dokąd jedziemy? – spytał.
- Douglastown, w Szkocji. – odparł dopiero po dłuższej chwili brunet zakręcając ostro pojazdem. – Lestrade wspominał o tej sprawie już miesiąc temu, ale wtedy ją zignorowałem. Nie wydawała się wielce interesująca.
- Do czasu gdy?
Sherlock uniósł kąciki ust.
- Do czasu, gdy w tej wiosce doszło do trzech porwań i jednego morderstwa.
- Kogo porwano?
- Trzy nastolatki. – Brunet zerknął na swojego kompana. – Dlaczego zapytałeś od razu o porwania?
- Zgaduję, że morderstwo było pierwsze i to wtedy Greg zwrócił się do ciebie o pomoc. – odparł John. – Policjant Yardu nie zwróciłby się do ciebie w sprawie zwykłego porwania.
- Nawet trzech?
Blondyn zawahał się. Odwrócił głowę i pomyślał przez chwilę. Przypomniał sobie jak kiedyś zdarzyło się, że Greg wezwał Sherlocka, gdy porwano trójkę ludzi oraz dzieci. Wtedy za wszystkim stał Moriarty, któremu chodziło tylko o zabawę. Owinął sobie wokół paluszka wszystkich i pociągał za sznurki kogo tylko zechciał.
- Nawet trzech. – rzekł pewnie spoglądając na przyjaciela, który właśnie uniósł lewy kącik ust.
- Niezwykle błyskotliwa dedukcja, John, ale jednak cię zawiodła. – odparł brunet. – Zostaw ją dla lepszych.
Doktor uniósł drwiąco brwi, co detektyw dostrzegł w lusterku. Zaśmiał się pod nosem i zmienił bieg w samochodzie. Mimo iż John nieraz widział prowadzącego pojazd Sherlocka to nadal nie mógł do tego przywyknąć. Taka zwykła czynność wprost nie pasowała do słynnego detektywa doradczego.
- Dowiem się co cię skłoniło do zrzucenia swojego garniaka? – spytał doktor raz jeszcze patrząc na strój Holmesa.
- Odpowiedź na to pytanie uzyskałeś zaraz po przebudzeniu.
- Ty to nazywasz przebudzeniem? Bezczelnie wyrwałeś mnie ze snu. Mogłeś chociaż uprzedzić mnie dzień przedtem, że mamy zamiar gdzieś jechać. Nie zabrałem nawet rzeczy na przebranie!
- Wszystko jest w plecaku. Pakowałem nas od czterech dni.
- Grzebałeś w moich prywatnych rzeczach. – Bardziej stwierdził niż zapytał doktor i spojrzał surowo na przyjaciela.
- Zadziwiające – mruknął do siebie Sherlock.
- Niby co?
- Ty.
- Ja? – John poruszył się niespokojnie w fotelu.
- Przed chwilą to była już twoja druga próba dedukcji w dniu dzisiejszym. Wprawdzie błędna, ale mogę czuć się dumny z ucznia.
- Ucznia? Nie wypowiem się kto tu kogo powinien być uczniem.
- Mówiąc, że się nie wypowiesz zaprzeczasz swemu zdanie i robisz coś, czego nie miałeś robić.
Doktor zmarszczył brwi i pokręcił głową z uśmiechem.
- Zamknij się i jedź.
Blondyn rozsiadł się wygodnie fotelu i przez chwilę wahał się nad włączeniem radia, jednak gdy wyobraził sobie zabójcze spojrzenie przyjaciela zrezygnował z tego wyboru. W duchu miał nadzieję, że tym razem nie będzie on podczas wyprawy kolejnym eksperymentem dla detektywa. Nie spakował nawet środków uspakajających w razie, gdyby wystąpiła taka sytuacja. W zasadzie nie spakował nic. Sherlock wparował rano do jego pokoju, kazał mu wstawać i nim zdążył cokolwiek zrobić znalazł się w samochodzie, który pędził teraz po autostradzie. Przymknął powieki i westchnął. Pomyślał o miejscu, do którego się wybierają. Nigdy nie był w Szkocji i nawet nie myślał o tym, by się tam kiedykolwiek wybrać. Wolał zostać i ustatkować się w Londynie, w miejscu, w którym czuł się najlepiej. Powoli jego głowa opadła na klatkę piersiową i doktor zasnął, czego jak się później okazało miał jeszcze żałować.
3
