Słowem wstępu: Tekst będzie składał się na pewno z 5 części, choć możliwe, że się rozrosną, jeżeli się nie zmieszczę tak jak zaplanowałam. Nie wiem, czy komuś się spodoba. Jest to bardzo prosty, bez specjalnych zwrotów akcji fick, składający się z wielu scenek lepszych bądź gorszych, zależy od gustów. Mnie osobiście pisze się go przyjemnie, zabawnie się wymyśla i ogólnie jestem z niego raczej zadowolona. Jak wspominałam, porywający akcją nie jest, ale może kogoś zainteresuje.
Wraz z przebiegiem opowiadania, pojawi się wątek shounen-ai i nie, bynajmniej nie AoKuro. :D
Część 1 „Musimy sobie jakoś radzić."
.
Stęknął z niezadowoleniem, gdy w jego śnie pojawił się niespodziewanie drażniący uszy dźwięk. O co, do licha, chodzi, tyle balonów w strojach kąpielowych i po cholerę komuś jakieś denerwujące człowieka dźwięki. Zmarszczył czoło, wzdychając ciężko w poduszkę. Gdy wypłynął ze snu nieco bardziej w jawę, dotarło do niego, że drażniący dźwięk nie jest bynajmniej wytworem jego wyobraźni, a jest jak najbardziej prawdziwy, całkowicie realny, a jego źródłem jest telefon. Uchylił zaspane oko przyglądając się, jak telefon podryguje wibrująco na stoliku. Ki diabeł… Chrzanić to. Chrzanić telefon i dzwoniącego. On śpi, a jak śpi to się mu, kurna, nie przeszkadza. Zwłaszcza, gdy jest po nocnej zmianie.
Telefon zamarł nad krawędzią stolika.
Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zamknął oczy, zamierzając spokojnie od dryfować z powrotem w sen.
Zaklął parszywie, gdy komórka ponownie się rozdzwoniła i spadła z trzaskiem na podłogę, nie przestając hałaśliwie wibrować na panelach.
Zabije.
Przeczołgał się na skraj wersalki i sięgnął po telefon z mocnym postanowieniem, że opierdoli dzwoniącego z góry na dół aż mu w pięty pójdzie.
- Tak? – warknął nieprzyjemnie.
- Dzień dobry, pan Aomine Daiki? – spytał uprzejmie wysoki, kobiecy głos. Kobieta?
- Tak… Tak, to ja - zreflektował się po chwili milczenia.
- Witam, moje nazwisko Asako, dzwonię z opieki społecznej…
Z czego, do cholery?
- … czy moglibyśmy się umówić na spotkanie?
Aomine opadł na poduszki kompletnie strącony z pantałyku.
- Co? – spytał mało inteligentnie.
.
.
Czując na sobie uważne, uprzejme spojrzenie, Aomine poruszył się niespokojnie. Jasna cholera, co on tu w ogóle robił? A tak, oczywiście…
- Więc? – ponagliła go kobieta.
Aomine rzucił jej chmurne spojrzenie, przeczesując palcami włosy.
- Nie wiem – mruknął, instynktownie grając na czas.
Kobieta westchnęła.
- Proszę pana, jest pan jego jedynym krewnym, jeżeli pan się nim nie zajmie, chłopiec trafi do domu dziecka.
- Wiem, wiem – warknął nieuprzejmie i pochyliwszy się w przód oparł łokcie na kolanach, myśląc gorączkowo.
Kurwa. Kurwakurwa. Że też wszystko, co najgorsze, zawsze musi spotkać właśnie jego.
- Może chciałby pan go zobaczyć? – spytała cierpliwie.
- Co? Nie, ja nie…
- Chodźmy. – Podniosła się z krzesła, a ton jej głosu zdecydowanie nie znosił sprzeciwu.
Wcisnąwszy ręce do kieszeni, podążył za kobietą przez jasne korytarze pełne drzwi i dużych okien, aż dodarli do różnokolorowego holu z mnóstwem rysunków postaci z bajek dla dzieci.
Cholera. Cholera.
- Tutaj. – Kobieta przystanęła przy dużej szybie, wskazując na nią ręką. – Nie widzą nas, to okno weneckie.
Aomine z wahaniem podszedł do szyby. Za nią był duży, kolorowy pokój pełen zabawek i dzieciaków w różnym przedziale wiekowym.
- Chłopiec jest naprawdę spokojny. Nasi fachowcy go przebadali, porozmawiali z nim na temat tego, co się stało…
Daiki tylko jednym ucha słuchał tego, co mówiła do niego, przyglądając się po kolei dzieciom. Och… No tak, to musiał być on..
- To on, prawda? – przerwał jej, wskazując na małego, niebieskowłosego chłopca, który siedział sam, jeżeli nie licząc pluszowego psa i przeglądał jakąś książeczkę.
- Tak, to on. – Uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona, że tak bezbłędnie trafił na właściwego. Aomine z kolei poczuł przerażenie faktem, że tak właściwie, nigdy smarkacza nie widział, a i tak wiedział… Ale w końcu, do cholery, był podobny do jego rodziny, zwłaszcza te włosy…
- Jak ma na imię? – mruknął. Jego kuzynka kiedyś mu o tym mówiła, ale wspomnienie było tak niewyraźne, że nawet nie starał się sobie go przypomnieć.
- Tetsuya. Kuroko Tetsuya.
Daiki drgnął, gdyż chłopiec jakby ściągnięty ich rozmową, podniósł głowę znad książeczki, którą oglądał i spojrzał wprost na nich. Szlag. Te poważne, niebieskie oczy były przerażające. Poczuł ulgę, że gówniarz ich nie widzi. Ale mimo to patrzył prosto na nich tymi swoimi smutnymi oczami… Szlag by to trafił…
- Tak, jak mówiłam, panie Aomine…
- Co mam podpisać? - Słowa wypłynęły z jego ust, zanim w ogóle zdążył pomyśleć.
Kobieta umilkła, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
- Zapraszam do mojego biura, wszystko panu wyjaśnię.
Ostatni raz spojrzał na chłopca, który westchnął niezwykle ciężko i wrócił do przeglądania książki.
.
.
Aomine zmienił bieg i spojrzał w lusterko wsteczne. Z tyłu, przypięty pasem siedział czteroletni chłopiec i najwyraźniej ani myślał zniknąć z jego samochodu. I do jasnej cholery, będzie musiał kupić pieprzony fotelik. Jest gliną, nie może tak wozić gnojka…
Szlag. Życie człowieka jest czasami naprawdę do dupy.
Może gdyby smarkacz nie był tak cichy i spokojny, Daiki potargałby z miejsca wszystkie papiery dotyczące przejęcia nad nim opieki, na razie tymczasowej. Może gdyby płakał, krzyczał, histeryzował, Aomine zwiałby aż by się kurzyło i pozwolił mu dorastać w sierocińcu, albo jak mu się poszczęści, w jakiejś miłej rodzinie zastępczej. Ale nie, tak dobrze nie było. Dzieciak był ucieleśnieniem spokoju i opanowania, a ta powaga była nawet trochę straszna. Czy dzieci w jego wieku nie powinny być bardziej… rozwrzeszczane? Tetsuya w każdym razie nie był. Był spokojny, grzeczny, a gdy dowiedział się, że ma z nim zamieszkać, spojrzał tylko na niego uważnie i tak cholernie bezemocjonalnie, po czym wyciągnął tylko tę swoją małą łapkę w jego stronę.
Zawarczał po nosem, czując rosnącą frustrację.
Zanim pojechał do opieki społecznej, zahaczył o szpital, do którego przywieziono po wypadku jego kuzynkę i męża. Miał szczęście trafić na Midorimę, który pełnił wtedy dyżur i mógł mu, gnój jeden, bardzo obrazowo przedstawić, że po jego jedynej rodzinie prawie nic nie zostało, gdy władował się w nich tir. Skurczybyk. Ale dobry skurczybyk. Widząc, jak Daiki blednie i chyba zielenieje - Aomine nie był do końca pewny, jakie kolory przybiera - zrobił mu mocną, czarną kawę, która przywróciła mu trochę równowagi. I tak właśnie dowiedział się, dlaczego został jedynym bliskim krewnym smarkacza i że jeżeli go zostawi samego, będzie miał na sumieniu własnego członka rodziny. Aomine był policjantem, wiedział, co to znaczy mieć coś na sumieniu. Aż za dobrze. I aż za dobrze wiedział, co się dzieje w niektórych rodzinach zastępczych i na co wyrastają takie małe gnojki bez rodziny.
Tylko, do wszystkich cholerstw świata, co teraz będzie? Uciszyć sumienie jest bardzo łatwo, gorzej z tym, co potem. Przecież on, do licha, pracuje, a do tego nie potrafi zajmować się dziećmi! W jego rodzinie nigdy ich nie było dużo, sam nie miał żadnego rodzeństwa, jak do diabła, miał się zająć małym, czteroletnim smarkiem?
Wzdychając ciężko, zaparkował samochód po blokiem. Wyskoczył z niego i otworzył tylnie drzwi.
- Wysiadka, mały – rzucił, zabierając spod nóg chłopca torbę z jego rzeczami. Tetsuya spojrzał na niego uważnie, tymi swoimi wielkimi, przeraźliwie jasnymi oczami, po czym odpiął pas i zsunął się z siedzenia.
Zaciskając zęby, Aomine wziął wyciągnięta rączkę i ruszył w kierunku bloku.
Może jednak by wolał, żeby mały trochę histeryzował? Nie może to być bardziej przerażające, od tego kompletnego milczenia i spokoju czteroletniego dziecka. Rzucając torbę na podłogę, ruszył w kierunku wersalki, czując, że jak w końcu nie usiądzie to się przewróci. Opadł na kanapę, przeczesując ze zdenerwowaniem włosy.
Co teraz? Co teraz…
Zerknął w bok, spoglądając na chłopca, który nadal stał w małym korytarzyku, tuż koło torby, obejmując tego swojego pluszowego psa i po prostu patrzył się na niego.
Bogowie to skurwysyni, zawsze to wiedział.
- Chodź, poszukamy czegoś do jedzenia – mruknął, wstając z kanapy. Chłopiec popatrzył na niego, po czym ruszył w jego stronę. Gdy chciał go dotknąć i poprowadzić, mały odsunął się lekko.
Daiki wywrócił oczami, idąc do kuchni. Naprawdę dziwny dzieciak.
.
.
Hmmm.
Hmmm…
Aomine mruczał do siebie już od chwili, gapiąc się na zawartość swojej lodówki. Nigdy nie uważał się za człowieka głodującego, no ale cóż… Hmmm…
- Aaa, wiem, płatki. – Ucieszył się ze swojego pomysłu. – Lubisz, chłopie, płatki, prawda? – spytał, zerkając na Tetsuyę, który siedział przy stoliku na książce telefonicznej, kodeksie prawnym i poduszce. Mały wzruszył tylko ramionami, majtając nogami w powietrzu.
- Okej, więc płatki – zadecydował. – Przynajmniej dopóki nie wybierzemy się do sklepu po jakieś inne żarcie – mruknął do siebie, sięgając pod mleko. Przez chwilę zamyślił się, gapiąc się na butelkę. – Podgrzewamy? – Uniósł brew, patrząc na smarka. Dzieciak pokręcił przecząco głową.
- I bardzo dobrze! Nienawidzę tego ciepłego gówna, ohyda – powiedział zniesmaczony, a coś na kształt małego uśmiechu pojawiło się na twarzy Kuroko.
Opierając się o kredens i mieląc w ustach płatki z mlekiem, Aomine zamyślił się ponownie. Trzeba koniecznie coś zrobić z gnojkiem. Nie może rzucić roboty, a samego go przecież nie zostawi w domu. Trzeba go do jakiegoś przedszkola dać czy coś. Podrapał się po skroni myśląc intensywnie. Pytanie, czy w pobliżu jest jakieś przedszkole i czy go przyjmą.
Czas. Potrzeba mu trochę czasu.
Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer.
- Co jest, Aomine? – odezwał się nieco gderliwy głos po kilku sygnałach.
- Potrzebuję wolnego, szefie. – Skrzywił się, słysząc głośne westchnienie.
- Czy ja kiedyś doczekam się, że zadzwonisz do mnie w innej sprawie? – spytał zgryźliwie. – Przypominam, że miałeś wolne dwa tygodnie temu.
- To było co innego. – Wywrócił oczami. – Sprawy… rodzinne, szefie.
- Och… A więc jednak coś ważnego od ciebie chcieli? – dopytał się. – Jak dostaliśmy telefon z opieki społecznej szukającej z tobą kontaktu…
- Tak, chcieli – przerwał mu niecierpliwie. – Mówiłem, sprawy rodzinne, potrzebne mi kilka dni wolnego.
Przez chwilę w telefonie panowała cisza.
- Dobra – odezwał się w końcu. – Masz czas do końca tygodnia na załatwienie wszystkiego, potem chce cię widzieć na komendzie.
- Jasne. Dzięki, szefie.
- Ta, pewnie, dziękuj mi, dobrze wiedziałeś, że postawisz na swoim – prychnął. – Jestem dla was za miękki, do cholery.
Aomine parsknął tylko śmiechem.
.
.
Przestąpił niezdecydowany z nogi na nogę, wpatrując się w półkę sklepową. Z wahaniem sięgnął po mały słoiczek i obejrzał go dookoła.
- Czy ty to jadasz? – spytał, podtykając słoiczek z zupką dla dzieci pod nos Kuroko. Chłopiec popatrzył na Aomine, potem na słoiczek, a potem znowu na Aomine i pokręcił przecząco głową, a Daiki dałby sobie głowę urwać, że w spojrzeniu gnojka było pobłażanie.
- Okej, czaję, jesteś dużym smarkiem, nie jesz mielonego gówna – mruknął opryskliwie, odkładając słoiczek na miejsce i podążył dalej z drepczącym za nim Tetsuyą.
Skąd on, do licha, miał wiedzieć, co jadają małe gnojki? No ale skoro nie jada gównianych papek, to chyba może kupić coś, co on sam też zje, prawda? Wrzucił do koszyka, w którym znajdowało się już świeże pieczywo i owoce, kilka mrożonek, po czym podszedł do działu z nabiałem. Mleko. Przede wszystkim. Z czymś muszą jeść te cholerne czekoladowe i cynamonowe płatki, które zamierzał kupić. I może serki topione? Z szynka, a co, niech się gówniarz odżywia. Spojrzał w dół słysząc grzechot. Popatrzył na Kuroko, który wbijał w niego spokojne spojrzenie, po czym na koszyk, w którym wylądował z owym grzechotem jogurt waniliowy… z czekoladowymi gwiazdkami?
Aomine kucnął, przyglądając się z uwagą jogurtowi.
- A więc lubisz jogurty, taa? – spytał, zerkając na chłopca. Kuroko kiwnął potwierdzająco głową. – Dobra, to jeszcze jakiś chcesz?
Tetsuya podszedł do chłodziarki i stając na palcach sięgnął po jeszcze jeden serek waniliowy z gwiazdkami i wrzucił do koszyka, patrząc z zadowoleniem na Aomine.
Daiki parsknął śmiechem.
- Okej, stary, możemy jeść nawet waniliowe gówno z gwiazdkami – stwierdził, wrzucając jeszcze kilka opakowań do koszyka. Zaopatrzywszy się w jeszcze kilka rzeczy, jak makaron, sosy w słoikach, herbatę owocową podążyli do kasy. A następnie po fotelik. Aomine mało nie połamał sobie zębów od zaciskania, gdy ekspedientka szczebiotała coś radośnie o kochającej się rodzinie… Ludzie są tępi, on nie jest, kuźwa, żadnym pieprzonym ojcem. Wujkiem, jak już, do licha.
- Co powiesz, stary? – spytał po kilku dłuższych chwilach przeklinania, warczenia i złości podczas montowania ustrojstwa w samochodzie. – Od dziś wozisz się w tym.
Tetsuya popatrzył na fotelik, potem na Aomine, a jego spojrzenie było chmurne, jakby pytał „Muszę?".
- Bez marudzenia, smarku – burknął. – Ciesz się, że nie jest różowy i dla niemowlaka. Jestem gliną, mały, nie możesz jeździć bez tego. Wskakuj.
Kuroko westchnął cicho i wgramolił się do samochodu.
.
.
Aomine nie mógł się pozbyć wrażenia, że wszystko idzie zbyt gładko i zbyt spokojnie. Być może był to instynkt, który z czasem wyrabia się u każdego funkcjonariusza policji, ale w każdym razie coś podpowiadało mu, że chyba przegapił jakiś dość istotny szczegół.
Ze znudzeniem przyglądał się lecącej w telewizorze bajce o jakimś ryżowym superbohaterze. Do czego to doszło, żeby był zmuszany do oglądania jakiś odmóżdżających kreskówek. Zerknął na Tetsuyę, który wciśnięty w kąt kanapy nie odrywał wzroku od telewizora i poziewywał, opierając policzek na tym swoim psim koledze.
I wtedy na Aomine spłynęła świadomość, niczym boskie objawienie, że w swoim małym mieszkaniu nie posiada drugiego łóżka. Świadomość ta zmroziła go na kilka dramatycznych chwil. Miał co prawda drugi pokój, ale służył on raczej za graciarnie aniżeli przestrzeń zdatną do zasiedlenia jej przez czteroletniego chłopca, który-nie-miał-swojego-łóżka.
Szlag. Szlag, szlag, szlag, że też nie pomyślał o tym wcześniej. Zerkając na zegarek stwierdził, że jest zdecydowanie zbyt późno, aby jakiś sklep był w stanie go poratować. Pożyczki od kogoś też nie wchodziły w rachubę, musiałby ze sobą wziąć dzieciaka, a to absolutnie wykluczone. Jakoś… Jakoś będą musieli sobie poradzić.
- Jesteś śpiący? – spytał ostrożnie, mrużąc oczy.
Tetsuya spojrzał na niego, po czym wzruszył ramionami.
Aomine z trudem pohamował warknięcie. Co za dzieciak.
- Koniec oglądania, smarku, trzeba się w końcu położyć.
Chłopiec zsunął się z wersalki i popatrzył na niego wyczekująco. Daiki nachmurzył się. Bogowie, za co…
.
.
Westchnął ciężko, wciskając twarz w poduszkę, gdy promienie słońca podrażniły jego oczy. Czemu on wiecznie zapominał o tych chrzanionych zasłonach? Przez kilka chwil dryfował w sennym błogostanie, kompletnie rozluźniony i zadowolony.
Otworzył gwałtownie oczy.
Poduszka obok była pusta. Obrócił się, wspierając na łokciu i odetchnął z ulgą.
Tetsuya siedział na łóżku, ściskając pluszaka i przyglądał się mu.
Aomine parsknął śmiechem. Małe brwi chłopca zbiegły się.
- Trzeba ci kupić grzebień, smarku – zaśmiał się, patrząc na rozwichrzone włosy chłopca.
Nachmurzony Kuroko przyklepał włosy, wywołując jego jeszcze większe rozbawienie.
- Rany. – Daiki obrócił się na plecy, gapiąc się w sufit. Co za popieprzone życie. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że przyjdzie mu kiedykolwiek zajmować się jakimś małym szczurkiem zdanym tylko na niego. Zerknął kątem oka na chłopca, a ten przyglądał mu się cały czas ze spokojem. Doprawdy, dzieci nie powinny być tak opanowane i ciche.
- Jesteś głodny? – spytał.
Tetsuya wyglądał przez chwilę na głęboko zamyślonego, po czym kiwnął głową.
- To ruszaj się, trzeba opędzlować lodówkę, zanim nam żołądki przyrosną do kręgosłupów – mruknął, podnosząc się ciężko z łóżka i kierując się do kuchni. Kawa. Koniecznie musiał się napić kawy.
Po błogosławionej dawce kofeiny i porządnym talerzu czekoladowych płatków uznał, że jest już na tyle obudzony, że trzeba koniecznie przystąpić do misji numer dwa, czyli znalezienia dla smarka przedszkola.
- Chodziłeś już tam kiedyś, prawda? – spytał, grzebiąc w szafce łazienkowej. – Chodziłeś? – Spojrzał na siedzącego na pralce chłopca, który pokręcił głową.
- No to jak nie chodziłeś, to teraz będziesz. Nie mamy wyjścia, stary. – Wstał, gdy udało mu się w końcu znaleźć nową szczoteczkę do zębów. – Ja muszę pracować, a ty, kolego, jesteś nieletni i za młody, żeby zostać samemu w domu, kapujesz? – Wcisnął w rękę chłopca szczoteczkę z pastą do zębów i sięgnął po swoją własną. – Musimy czegoś poszukać, a jak czegoś nie znajdziemy, to ja naprawdę nie wiem, co będzie – wymamrotał ze szczoteczką w buzi. – Co jest, czemu nie myjesz zębów?
Tetsuya popatrzył na niego.
Aomine jękną.
- No weź, stary, nie rób mi tego. Nie umiesz sam? – Poruszał własną szczoteczką, a Kuroko pokręcił głową.
Szlag by to trafił.
.
.
Aomine zabębnił palcami po kierownicy, usilnie starając się nie irytować. W ilu jeszcze ośrodkach usłyszy, że nie mają wolnych miejsc, a do tego mają aż nadwyżkę bachorów? Co im za różnicę robił jeden mały dodatkowy smark? A w dodatku totalnie grzeczny i spokojny. Ludzie są kompletnie bez serca. Oczywiście, Aomine wiedział, że jest jedno pewne miejsce, do którego może jechać od ręki, ale już na samym początku stwierdził, że zdecydowanie woli go unikać, dopóki nie jest to konieczne. Ale teraz konieczność była bardziej nagląca i z ciężkim sercem Daiki zaparkował pod ładnym, kolorowym budynkiem przedszkola.
Niech to kule biją!
Przez kilka chwil warczał sam do siebie, po czym wysiadł gwałtownie z samochodu.
Niech się dzieje co chce, najwyżej ją udusi.
Spacerował wzdłuż korytarza z chmurną miną, pod bacznym spojrzeniem Kuroko. Słysząc stukanie obcasów na schodach, przełknął ślinę. Smok nadchodził…
Na korytarzu pojawiła się niska, zgrabna kobieta w ładnym, eleganckim żakieciku. Dostrzegając Aomine zatrzymała się raptownie.
- Dai-chan? Co ty tu robisz? – Uśmiechnęła się szeroko, pochodząc do niego.
- Taa, cześć, Satsuki – mruknął, pochylając się i całując kobietę w policzek.
- Coś ty taki naburmuszony, co? – zaśmiała się. – Masz jakąś sprawę? Zwykle mnie nie nachodzisz w miejscu pracy.
- Mam sprawę. I to naglącą – przyznał z irytacją.
Kobieta uniosła pytająco brew.
- Potrzebuję miejsca w przedszkolu – burknął.
- Ale chyba nie dla siebie? – zachichotała rozbawiona.
- Oczywiście, że nie dla siebie, głupia – fuknął. – Dla… - Obejrzał się na ławeczkę, ale ta była pusta. Szlag, gdzie go wcięło? – O, jesteś – odetchnął, dostrzegając chłopca koło siebie. Rany, co za dzieciak, tak go straszyć. I pojawiać się tak niespodziewanie! – Dla niego. – Wskazał palcem w dół na Kuroko, który patrzył z uwagą na Satsuki.
Kobieta zrobiła wielkie oczy dostrzegając chłopca, po czym popatrzyła na Aomine.
- Czy ja o czymś nie wiem? – spytała.
- O wielu rzeczach nie wiesz – westchnął ciężko. – To syn mojej kuzynki. Jestem jego opiekunem. Mieli wypadek.
- Och… - zasłoniła usta dłonią zmartwiona. – Tak mi przykro.
Aomine wzruszył tylko ramionami. Satsuki kucnęła, uśmiechając się do chłopca.
- Cześć, kolego – przywitała się. – Jestem Satsuki, a ty jak masz na imię? – Wyciągnęła rękę w jego kierunku, ale mały Kuroko, złapał tylko za spodnie Aomine, chowając się za jego nogą i nie przestając się jej przypatrywać.
Daiki był z jednej strony rozbawiony, ale z drugiej, dziwne uczucie nie chciało go opuścić, gdy smarkacz tak instynktownie szukał ochrony u niego. Drażniące.
- Dzieci cię nie lubią, Satsuki, nic się nie zmieniło – zaśmiał się.
- Lubią mnie – wydęła naburmuszona policzki, wstając.
- Oczywiście – parsknął. – To jak, możesz go przyjąć? Muszę coś z nim zrobić, gdy jestem w pracy. – Wywrócił oczami.
- Mogę, mogę, ale chodźmy do mojego gabinetu, porozmawiamy o wszystkim.
.
.
- Także w gruncie rzeczy Satsuki jest w porządku, dopóki jej nie wkurzysz, wtedy robi się wiedźmowata – wyjaśnił, ściągając Kuroko bluzkę. – O, stary, mówię ci, harpia taka, że lepiej się jej nie pokazywać na oczy. Masz szczęście, że jest dyrektorką i nie prowadzi żadnej grupy, a już zwłaszcza twojej, bo chyba nie miałbym serca cię tam zostawić i znowu mielibyśmy problem. – Ściągnął chłopcu spodnie i łapiąc do pod pachy wsadził go do wanny pełnej wody. – No, to ty się tu ten, a ja wiesz… – Wcisnął mydło i gąbkę w rączki Tetsuyi z zamiarem jak najszybszego ewakuowania się z łazienki. Chłopiec zmoczył gąbkę i wycelował nią w swoją głowę, mocząc sobie jedną połowę włosów, po czym chlaptając tę swoją chucherkowatą pierś, zaczął ją namydlać.
Aomine jęknął w duchu. A miał nadzieję, naprawdę miał szczerą, prawdziwą nadzieję, że do tego nie dojdzie. Chyba padnie na kolana i popełni rytualne seppuku. Kurwa mać.
- Rany, rany, chłopie – mruknął gderliwie, pojawiając się przy wannie w momencie, gdy Kuroko ponowił próby umycia sobie głowy. Wytarł ręcznikiem zalane wodą oczy chłopca, po czym usiadł na brzegu wanny i przejął w swoje posiadanie gąbkę i mydło. Starając się nie warczeć, szybkimi ruchami namydlił smarka, po czym umył mu włosy.
On myje dziecko. Bogowie skurwysyni, ON myje dziecko. Coś się na tym świecie musiało stanowczo popierdolić.
Podniósł Kuroko, zarzucił mu na głowę ręcznik i owinąwszy go nim jak małą mumię, posadził na go na pralce.
- Chłopie, naprawdę, powinieneś nauczyć się myć sam, nie jesteś przecież baba, nie? – spytał, wycierając jego mokre włosy. Twarz Tetsuyi wychyliła się zza ręcznika i chłopiec z poważną miną pokręcił głową.
- No właśnie! Trzeba się w końcu nauczyć samodzielności! – stwierdził, w duchu ciesząc się, że gówniarz chociaż z toalety potrafi sam korzystać, bo tego by chyba już nie przeżył. – No, stary, ale fryzurę to masz genialną, jakbyś dopiero co wstał – parsknął śmiechem.
Jasne brwi zbiegły się, a chłopiec wyglądał na naburmuszonego, gdy przyklepywał rozwichrzone włosy.
- Nie nadymaj się tak, gościu, mamy grzebień. – Przyczesał włosy małego, po czym ubrał w go w niebieską pidżamę w piłki, a następnie wręczył mu jego nową elektryczną szczoteczkę. To był pierwszy zakup dnia następnego. Aomine stanowczo postanowił, że nie zamierza nikomu, absolutnie nikomu myć zębów. Zabrał więc gnojka do sklepu i pozwolił mu wybrać szczoteczkę. Oczywiście, szczoteczka była nie z żadnym samochodem czy superbohaterem, skąd, smark od razu wybrał tę z psem.
- Myj te swoje kły, mały i idziemy oglądać ryżowego bohatera.
Małemu Kuroko elektryczna szczoteczka bardzo się spodobała i mycie zębów stało się wręcz rytuałem.
- Także wracając do przedszkola, młody, to masz być grzecznym gówniarzem, kapujesz? Ale jak ktoś ci będzie dokuczał, to masz mu od raz dać w gębę, rozumiemy się? Nie możesz być żadną ofiarą losu.
Chłopiec z buczącą szczoteczką w buzi pokiwał głową, po czym wyciągnął szczoteczkę w kierunku Aomine, który westchnął. Taaak, prócz szczoteczki zakupili też pastę dla dzieci, gdyż Kuroko był wyraźnie niezadowolony z normalnej miętowej. Z pomarańczowej zaś był aż za bardzo zadowolony.
- Czy możesz, do cholery, przestać żreć tą pastę tylko myć nią zęby? – spytał gderliwie wyciskając kolejną porcję pasty na szczoteczkę.
Usta Kuroko, wypełnione pastą i szczoteczką rozciągnęły się tylko w uśmiechu.
