Mój pierwszy fandomowy fanfic, więc proszę, nie zjedzcie mnie xD Oczywiście krytyka mile widziana :) Niestety brakuje mi bety, więc za wszelkie błędy z góry przepraszam, starałam się jak mogłam. Bez zbędnego przedłużania zapraszam do przeczytania prologu :)
Nigdy nie idźcie do liceum, uwierzcie mi. Nawet jeśli będą wam czymś grozili, nie dajcie się i mówię wam to ja, Tony Stark, obecny geniusz, przyszły miliarder i tak dalej. Szkoła średnia to przerażające miejsce, zwłaszcza, jeżeli wpadnie się w niezłe bagno i to nawet nie z własnej winy, akurat coś o tym wiem.
Mimo wszystko, na starość będę wspominał tę przygodę, może nawet ze śmiechem, jeżeli mnie za to nie wyrzucą. Nawet jeśli, to żyje się tylko raz. Pozostało już tylko jakoś zgrabnie i bez większego echa wyplątać się z tej dziwnej, aczkolwiek emocjonującej sytuacji.
Tasza stwierdziła, że nie byłbym sobą, gdybym tak zrobił. Chyba się na nią obrażę. Albo wrzucę pająka we włosy. Ewentualnie wysadzę szafkę.
Chociaż z drugiej strony, zabiłaby mnie za to samym uniesieniem brwi. Cholernie się jej boję, mimo że działamy w jednej drużynie. Tymczasowo. To Rosjanka, więc z nią nigdy nic nie wiadomo. Ale przynajmniej jest zabawnie.
Tasza jest jedyną laską w naszej drużynie i czasem mi się wydaje, że ma większe jaja niż pozostała piątka razem wzięta. W końcu musi sobie jakoś radzić wśród tego całego testosteronu. Mimo wszystko jest całkiem niezła, oczywiście poza momentami, w których mrozi mnie tym swoim spojrzeniem pod tytułem „zero absolutne". Nie mogę później spać.
Jest jeszcze Bruce, niepozorny kujon (fizyka, fizyka, FIZYKAAAAA), który od pół roku chodzi na terapię kontrolowania gniewu. Podobno zrównał z ziemią (a raczej ze ścianą) kilku gnojków zanim go przenieśli do nas (jednocześnie!). Wolałem nie ryzykować, więc nie pytałem.
Natomiast Steve to już zupełnie inna bajka. Bruce nazywa go „kręgosłupem moralnym" Clinta i mnie. Zupełnie nie wiem czemu. Owszem, może czasami przesadzamy, ale też nie jesteśmy jakimiś Mormonami, jak niektórzy. W każdym razie Steve to bardzo sympatyczny chłopak, uosobienie bóstwa pacyfistów. Jedyne, co mnie w nim martwi, to jego silne uczucie do Peggy, dziewczyny, która kończyła liceum, gdy my je zaczynaliśmy. Od kilku lat jej nie widział, a mimo to nadal go do niej ciągnie. Ja chyba bym tak nie umiał, chociaż od ponad roku regularnie zawieszam oko na Pepper, koordynatorce gazetki szkolnej.
Wśród moich nowych znajomych znalazł się również Clint, jedna z gwiazd drużyny koszykarskiej. Jego celność i precyzja przeszły już do legendy. Ma ojca policjanta, więc dość często można go spotkać na strzelnicy. Mimo wszystko, nadal nie udało mu się ustrzelić Taszy, na której widok niemal autentycznie się ślini. Problem w tym, że ona traktuje go tylko ciut delikatniej ode mnie. Przynajmniej nie wypala mu dziury w twarzy oskarżającym spojrzeniem za każdym razem, gdy coś pójdzie nie tak. Tylko niby dlaczego to zawsze jest moja wina?
Ostatni już, Thor to prawdziwy mięśniak. Bardzo dużo ćwiczy (gdy dowiedziałem się, że jest partnerem Taszy w judo, zacząłem się poważnie martwić i to bynajmniej nie o nią) i jeszcze więcej je (Steve zawsze oddaje mu swój lunch. Obiad zresztą też. Jak taka święta Teresa.). Nie grzeszy również intelektem (nie znam się na mózgach zwykłych śmiertelników, jednak do poziomu mojego IQ jeszcze mu dużo brakuje), ale uwielbia sudoku. Do tej pory nie potrafię rozgryźć tego powiązania. Ma rzesze piskliwych fanek, które doprowadzają mnie swoim jazgotaniem do szału i poważnie naruszają moją przestrzeń osobistą. Nie mam pojęcia, jak Clintowi udaje się za każdym razem powstrzymać Taszę przed masowym mordem i wysmarowaniem krwią całej stołówki. A zdarza się, że widzę ten błysk w jej oku kilka razy wciągu jednej przerwy.
Mimo wszystko najważniejszą informacją odnośnie Thora było to, że okazał się być powiązany z obiektem naszych działań, co niestety trochę popsuło nam plany. Do tej pory zastanawiam się, co z tym fantem zrobić, ale nie byłbym Tonym Starkiem, gdybym nie znalazł wyjścia.
