Nie chciałem umierać. Wolałem mieć nadzieję, tam gdzieś ktoś na mnie czeka wierzyć, że moją śmiercią zasmucę tylko osobę, na której mi zależy.

Ból nie ustępował. Czułem, jakby noga płonęła mi żywym ogniem. Ta część mojej świadomości, która nie starała się powstrzymać mnie o krzyczeniu z bólu, powiedziała mi, że nadal się poruszamy. Aytanin nadal niosła mnie do Drzewa Domowego, nie mogłem wytrzymać sam ze sobą, wiedząc jak przeze mnie cierpi. Starałem się nie myśleć o wydarzeniach ostatnich dni, próbując iść samemu. Nieoczekiwanie Aytanin przyspieszyła, jakby coś dodało jej sił.

-Dom -wyszeptała, Talion otworzył oczy, nie wytrzymał, zemdlał.

ROZDZIAŁ 1

Pora śniadania, Jake siedział razem z resztą członków klanu przy ognisku. Co chwila pojawiały się i odchodziły kolejne osoby. Przed nim siedziała Neytiri z grupką kobiet omawiając najnowsze plotki. Przysłuchiwał się temu z braku innych zajęć, ale jakoś bez większego entuzjazmu. Z gwaru rozmów trudno było usłyszeć coś sensownego, a bawiące się dzieci skutecznie zagłuszały wszelkie myśli. Nagle wszystko zostało przerwane, Jake wyczuwając zmianę nastroju zaczął przypatrywać się wejściu. Najpierw zobaczył dwóch idących w jego stronę Na'vi a za nimi dość dużą grupkę osób. Talion i Aytanin- nie dalej jak około dwa tygodnie temu informowali go z uśmiechem o swojej kolejnej wyprawie. Ta ostania musiała się nie udać. Taliona można by uznać za martwego, gdyby niepodnosząca się nierównomiernie klatka piersiowa. Jego prawą łydkę pokrywały bandaże z liści z, pod których widać było świeżą krew. Na szyi rzucało się w oczy głębokie przecięcie, wyglądało jakby ktoś, nieumiejętnie chciał mu poderżnąć gardło. Aytanin niosąc go podpierała się na włóczni. Wszyscy ucichli, musieli się spodziewać najgorszego.

-Co się…?- Zapytał Jake wstając powoli.

-Tawtute…

Takiej odpowiedzi najmniej się spodziewał, członkowie klanu wstrzymali oddech. Kilku wojowników podniosło łuki, słychać było tylko bojowe okrzyki. Dzieci wtuliły się w swoich rodziców. Kilku Na'vi odwróciło się, szukając za sobą oznak pojawienia się nieprzyjaciela.

-Chodźcie -Neytiri wstała, podbiegła do pary nowoprzybyłych. Jake zawołał na najbliższego łowcę i razem ponieśli Taliona, za nimi szła Aytanin a później cały klan.

Doszli do miejsca uzdrowień, położyli go na liściach. Przybiegło kilka kobiet, i razem z Neytiri zaczęły zajmować się rannym.

Jake przykucnął niedaleko, a przed nim usiadła Aytanin.

-Proszę, powiedź mi, co się stało.

-Wyruszyliśmy, sami nie wiedząc gdzie idziemy. Po kilku dniach, daleko stąd zobaczyliśmy innych Na'vi przygotowujących się do bitwy. Wyruszyli, a my śledziliśmy ich, chcieliśmy sprawdzić, co się dzieje. Wędrowali chwilę i doszli po końca lasu. Widzieliśmy ogromny obszar, z wypaloną roślinnością, który pilnowali Ludzie Nieba. Ci Na'vi nie wiedzieli o nich nic, pewnie po raz pierwszy na oczy widzieli takie istoty. Tawtute musieli ich zauważyć, albo jakoś wykryć, bo wszyscy zaczęli strzelać. Zginęło trochę Ludzi Nieba, ale więcej ofiar śmiertelnych było po stronię Na'vi, więc się wycofali. Nam też udało się zabić kilku Ludzi, jedyni wiedzieliśmy jak najlepiej celować. Ale odeszliśmy, daleko w głąb lasu, była noc, zasnęliśmy w konarach drzewa. Rano chcieliśmy zbadać całą sytuację. Pobiegliśmy w inną stronę i znaleźliśmy się na łące. Talion poszedł dalej a ja zostałam napić się przy strumyku w lesie. Nagle usłyszałam strzały, krzyk i głosy Tawtute. Wychyliłam się, i zobaczyłam Taliona z zakrwawioną nogą ciągnionego przez kilkoro Ludzi. Nie miałam pojęcia, co robić. Zaczekałam, i pobiegłam na miejsce gdzie stali. Znalazłam tylko to- podała Jake'owi zakrwawiony i złamany w połowie łuk- zaczęłam ich śledzić, ale zgubiłam trop. Biegłam dalej, szukałam go do późnego południa, ale wróciłam czekać na poprzednie miejsce. Ale dużo czasu minęło zanim się pojawili. Myśleli, że pozbyli się trupa, też tak sądziłam, zostawili go z tymi wszystkimi ranami. Podeszłam bliżej, zabiłam Tawtute i zabrałam Taliona. Jakoś zatamowałam krew i opatrzyłam rany.- Mówiła szybko, ale wyraźnie.

-Odpocznij, jak daleko stąd są ludzie?- Zapytał Jake.

-Jakieś cztery dni drogi

-Dobrze, Neytiri idź znaleźć Mo'at.

Razem wyszli przed Drzewo Domowe. Jake miał ją zatrzymać, ale wyglądało na to, że nie chce jeszcze odchodzić.

-Jednak… szybko, chodźmy razem po Mo'at. Co z nim będzie? –Złapał Neytiri za rękę i ruszyli w stronę Drzewa Dusz.

-Mam nadzieję, że nic poważniejszego. Jednak szybko to on na tej nodze nie poskacze. No i zostaną mu blizny, a przynajmniej ta na szyi. Musimy się szybko zebrać i wyruszać, nie można czekać.

-Wiedziałem, że kiedyś wrócą. Ale nie tak wcześnie, dopiero minęło kilka lat.

Mo'at znaleźli tam gdzie się tego najbardziej spodziewali- pod Drzewem Dusz. Od kilku dni głównie tam przesiadywała. Wyglądało na to, że uporczywie szuka jakichś odpowiedzi.

Siedziała oparta o pień Drzewa z zamkniętymi oczami. Musiała ich usłyszeć, gdy podchodzili, bo od razu ruszyła się z miejsca.

-Chodź, musimy szybko dostać się do Drzewa Domowego, opowiemy ci po drodze.

Dotarli na miejsce, wyglądało na to, że nagle pojawili się wszyscy członkowie klanu sprawdzić, co się dzieje.

-Teraz już wiem, co się działo. Od ponad czterech tygodni Eywa nic nie mówiła.- Skomentowała sprawę Mo'at i zaczęła się przyglądać dużej, grupce stojącej przy wejściu. Zrobili im przejście, gdy podeszli. Po środku, z pochyloną głową, oparta o pień Drzewa na ziemi siedziała Aytanin.

-Talion, nie żyje –powiedziała do Neytiri głosem całkowicie pozbawionym wyrazu.