Ten fanfik stanowi mój pierwszy duży projekt. Wyszedł od prostego pomysłu, ale zaczął raptownie ewoluować i jeszcze nie do końca wiem, dokąd mnie ta historia doprowadzi, nawet jeśli mam pewne pojęcie o tym, do czego chcę, by doprowadziła.

Najlepszym przykładem jest Sasuke. Wyskoczył nagle i nie mam pojęcia, co tutaj robi, ale już wiadomo, że zagarnie dla siebie sporą część tej opowieści. Widać to jego cecha dystynktywna (w końcu i w oryginale nie miał siedzieć od samego początku). Chciałam, by podjął pewną decyzję w przyszłości (oraz by w ogóle wyrósł na trochę innego człowieka) i tak jakoś się samo potoczyło.

Gwoli pełnej jasności: choć wraz ze wspomnieniem Tenten cofamy się o kilka miesięcy i na parę najbliższych rozdziałów tam zostajemy, to wcale nie oznacza, że na kolejne pojawienie się Guya będziemy musieli czekać długo, jeśli mam w tej kwestii coś do powiedzenia. Ponieważ go uwielbiam. Tak bardzo.

Dajcie znać, co sądzicie. Uwagi, sugestie, dokarmianie? Przyjmuję z otwartymi ramionami.

„Naruto", oczywiście, nie należy do mnie.


– Nie możesz zmienić przeznaczenia – odparł spokojnie Neji, patrząc na niego z góry. – Dlaczego ciągle próbujesz?

Głowa Lee bolała jeszcze od zderzenia z ziemią. Przez moment leżał na plecach, podziwiając korony drzew, pokryte młodymi listkami. Świeżo rozwinięte, połyskujące gdzieniegdzie przebijającym przez gałęzie ostrym światłem popołudniowym, śmiały się do niego. Nie z niego, nie z niego!

– Nigdy się nie poddam! – wrzasnął. – Udowodnię wszystkim, że mogę być geninem! Dokładnie jak każdy inny.

– Nie każdy może tego dostąpić – odparł Neji, mierząc go zimnym spojrzeniem rodowych oczu, praktycznie przepustki do zdania egzaminu z kręceniem liścia na czole i pewnie wszystkich innych, jakie miały jeszcze nastąpić, a które Lee po prostu musiał oblać. – I na pewno nie zrobisz tego ty.

Szarpnął się na ziemi, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Z cichym westchnięciem, Tenten ukucnęła i wsunęła mu rękę pod pachę.

– Chodź – zachęciła niemal dotykając ustami jego ucha. Lee zaczerwieniłby się, gdyby była damą… Ale Tenten była po prostu Tenten. A on wcale nie chciał pomocy, bardzo mu było dobrze dokładnie tam, gdzie wpółleżał.

– Nie, nie, ja dokładnie tutaj chcę zostać! – zapewnił gorąco, zapominając, że jej uszy znajdują się naprawdę blisko jego ust. – Z tego miejsca na trawie mam doskonały widok na piękne, wiosenne liście – zauważył już ciszej, widząc jej skrzywioną w bólu twarz.

– Skoro tak mówisz… – mruknęła bez przekonania.

– Nie wiem, jak wy, ale ja nie zamierzam tracić dzisiaj więcej czasu na podobne nonsensy. – Pożegnał ich krótkim, sztywnym, uprzejmościowym skinieniem głową i po prostu odszedł, jakby byli nikim.

– Myślę, że powinnaś iść razem z nim – powiedział Lee, jak zwykle niezdolny do bycia subtelnym, choćby nawet w przeciwnym wypadku groziło mu powieszenie.

Niektórzy ludzie wierzą w teorię światów równoległych. Być może w którymś z nich Tenten posłuchała go i odeszła z cichym „no, to do jutra", a inna zostawiła go bez słowa. Ale ta tylko wzruszyła ramionami i usiadła obok.

– Rzeczywiście – powiedziała. – Stąd te rozwinięte wyglądają całkiem przyzwoicie. Ale te młode, nie do końca dojrzałe…

– Żartujesz?! – poderwał się na równe nogi, w całości połykając ogromny, zastawiony na niego haczyk. – Te świeże, całkiem nowe, to przecież wielka nadzieja liściastego rodu! Kiedy będą wiedziały, że wreszcie są gotowe i się rozwiną, może nawet przebiją te, które wystartowały wcześniej!

– Zielonością czy produkcją chlorofilu?

– Obydwoma! – zapewnił entuzjastycznie. Po chwili podrapał się po głowie. – Eee, czekaj. A to jedno nie wynika z drugiego?

– Może, może nie – odparła obojętnie. Po chwili złośliwa iskierka zagrała w jej oku. – Ej, czy to znaczy, że wy chłopcy też mieliście specjalne lekcje o układaniu kwiatów?

Tenten czy nie, tym razem Lee się zaczerwienił.

– Przecież o chloroformie było na normalnych lekcjach! Tych dla wszystkich!

– O chlorofilu, głupku!

– Przecież właśnie to powiedziałem!

Tenten machnęła nad nim ręką jako nad beznadziejnym przypadkiem. Nagle wpadła na pomysł, który uznała za absolutnie rewelacyjny.

– Hej, nie chciałbyś znowu postać dla mnie z jabłkiem na głowie, żebym mogła poćwiczyć celowanie?

– Żartujesz?! – zaczęli swoją ukochaną grę. – Pamiętasz, co się stało ostatnim razem?

– Przecież nie miałeś nawet najmniejszej rany!

– Tylko dlatego, że Iruka-sensei się wtrącił! Mogłem stracić oko!

– Sam mówiłeś, że musisz potrenować szybkość i refleks!

– Ale sens tego ćwiczenia był inny! Miałaś celować w jabłko!

– Och, to było całe wieki temu! – No, może bardziej miesiące, ale to bez znaczenia. – Moje oko poprawiło się od tego czasu nie-po-rów-ny-wal-nie! Czy to nie dlatego zawsze bierzesz mnie na sędzinę do twoich głupich wyzwań?

– O twoje oko się nie martwię! Bardziej o moje. – Tenten pokazała mu język. – I o twoją rękę.

– Wiesz co, to już oficjalne! – powiedziała, uderzając ręką w ziemię dla podkreślenia wagi swoich słów. Nie było to tak wymowne, jak tupnięcie nogą, ale niestety nie mogła tego zrobić, bo siedziała i w końcu udało jej się wymacać pupą całkiem wygodne miejsce. – Za dużo czasu spędzasz z Nejim i robisz się niemiły. Jak tak dalej pójdzie, przestanę cię lubić! – Ścisnęła usta w cienką linię, starając się jak najdokładniej udać wyraz twarzy, który miał czasem Iruka-sensei, gdy był wyjątkowo niezadowolony.

Lee zrobił zabawną minę i nawet przez chwilę chciała zachichotać, ale jego następne słowa wepchnęły jej śmiech do gardła.

– Ty… naprawdę mnie lubisz? – zapytał z nadzieją tak bolesną, że zrobiło jej się dziwnie.

Rozważała, czy po prostu nie odpowiedzieć, że jest bardzo głupi i tyle, ale uznała, że to nie byłoby dla Lee dość jasne. Nawet jeśli okazywanie uczuć było niegodne prawdziwej kunoichi, mogła sobie na to pozwolić… Troszeczkę. Powiedzmy, raz na rok? Tak, raz na rok brzmiało w porządku.

– Jasne, że cię lubię… Głupku. – Nie mogła sobie darować.

Lee wstał nagle i z bardzo uroczystą miną położył rękę na piersi.

– Obiecuję, że nigdy nie będę zachowywał się jak Hyūga Neji, jeśli tylko… Eee… Nie przestaniesz mnie lubić – dokończył cichutko, błądząc wzrokiem gdzieś w okolicach własnych butów. – I będę cię traktował jak chłopaka – dodał po namyśle.

– Ej, a to ostatnie co ma znaczyć?! – krzyknęła, podrywając się z ziemi, jedną rękę zaciskając w pięść, a drugą wymierzając w niego oskarżycielski palec.

– No, że będę się z tobą bił i pozwalał do siebie celować i w ogóle! – powiedział tonem, który wskazywał jasno, że zupełnie nie wie, o co jej chodzi.

– Takie rzeczy można też robić z dziewczyną!

Podrapał się po głowie, wyraźnie nieprzekonany. Tenten wzięła się pod boki i tupnęła wreszcie nogą, co było bardzo przyjemne, nawet jeśli tylko w miękką ziemię.

– No, poważnie mówię. Dziewczyny też mogą rzucać kunaiami i walczyć i być super. Nie słyszałeś nigdy o kunoichi?

– Niby tak…

– Żadne niby! Mogę być świetna i być dziewczyną, jedno drugiemu nie przeszkadza.

– Ale ja nie mogę się bić na poważnie z dziewczyną – stwierdził stanowczo.

– Niby dlaczego?

– Eee… Dziewczyny są… A chłopcy są… Ech, nie umiem tego wyjaśnić – dokończył kulawo, znowu sięgając ręką do głowy.

– Przestań się drapać, bo wydrapiesz sobie dziurę i mózg ci wycieknie – zapewniła, mrużąc oczy. – Widzisz, nie masz żadnego dobrego argumentu!

– Bicie dziewczyn jest złe! – zapewnił Lee z rozpaczą, nie wiedząc kompletnie, jak wyjaśnić jej, dlaczego to było takie okropnie okropne i dlaczego po prostu nie mógł się zgodzić na to, żeby się z nią bić, jeśli nie umówią się, że dla niego będzie chłopakiem.

– No, to w takim razie ja zostanę mistrzynią rzucania kunaiów, a ty. – Dźgnęła go palcem w pierś. – Mistrzem ich unikania.

– Ej, to niesprawiedliwe! – jęknął. – A jeśli tym razem naprawdę stracę oko?

– Pomyśl. Skoro nie możesz się ze mną bić, a potrzebujesz być szybszy, jaki jest lepszy sposób, niż unikać mojej broni? Z rzucania jestem najlepsza na całym roku, twoje słowa. Jeśli nauczysz się, jak się bronić, też będziesz najlepszy… z czegoś.

– Z uciekania, dzięki wielkie – odparł kwaśno.

Tenten wzruszyła ramionami.

– Skoro nie to, to co możemy razem robić?

Chwilę stali w ciszy.

– Doobra… – powiedział w końcu Lee. – Chodź, pokażę ci moje ulubione miejsce treningowe.


Uczniowie akademii na jego roku mogli budzić co najwyżej żałość. Po Lee nie należało spodziewać się niczego, ale nawet Tenten, która powinna mieć jako takie pojęcie o czakrze, nie potrafiła wyczuć jōnina, który siedział w krzakach i podglądał ich w najlepsze, jak jakiś zboczeniec.

Sam nie wiedział, dlaczego właściwie zgadzał się na te idiotyczne wyzwania. Parę miesięcy wcześniej Lee zaczął za nim łazić i nie chciał się odczepić, ciągle paplając, że chce z nim walczyć.

W końcu, gdy już nie mógł tego znieść, położył go na ziemi w trzech ruchach. I zajęło to tyle wyłącznie dlatego, że może był zimny i pod pewnymi względami bezduszny, ale nie zamierzał tego żałosnego idioty wysłać do szpitala, a wymagało to pewnej finezji. Tak czy inaczej odniósł miażdżące zwycięstwo. Problem polegał na tym, że to nie zmieniło nic.

Patrzył na Lee jak na ćmę, która waląc głową w klosz, przeszkadza skupić się na książce.

Tylko pokonanie go sprawiało, że na chwilę się odczepiał, ale potem wracał, prędzej lub później. Gdyby darzenie uczuciami kogoś tak beznadziejnego nie było poniżej godności członków jego klanu, Neji powiedziałby, że powoli zaczyna go nienawidzić.

Patrzeć na całą tę sprawę z właściwym jego urodzeniu chłodem ułatwiał fakt, że to nie mogło już długo potrwać. Ten śmieć, który wyobrażał sobie nie wiadomo co, w końcu zostanie tak daleko za jego plecami, że nawet największa determinacja niczego nie będzie mogła tu zmienić.

Lee zniknie na zawsze. Zupełnie jak ćma, której życie jest tak krótkie.


Gdyby miała być całkiem szczera, to wszystko była chyba jej wina. To znaczy oczywiście nie wszystko, wszystko. Jej istnienie nie wpłynęło w żaden sposób na którąkolwiek z wielkich wojen, no, o ile nie była w poprzednim życiu kimś naprawdę ważnym.

Co nie byłoby znowu takie złe i całkiem nieźle tłumaczyłoby, dlaczego, choć tak marzyła o tytule najlepszego wojownika w całym kraju – albo o jakimkolwiek tytule, byleby na sam jego dźwięk przeciwnikom miękły kolana. Podczas długich, gorących, letnich nocy, kiedy przewracała się pod swoją kołdrą w kunaie (jeśli nawet była różowa, nikt nie musiał o tym wiedzieć. To nie tak, że kogoś tam zapraszała), wymyśliła ich chyba z tysiąc. Niosąca Śmierć, Pierwsza Dama Ukrytego Liścia, Krwawa Żniwiarka, żeby wspomnieć tylko parę – choć tak bardzo chciała być najlepsza, urodziła się bez jakichkolwiek specjalnych zdolności.

Tak, to musiała być karma. W poprzednim życiu była pewnie jakąś kobietą kage, której zazdrośni kronikarze zmienili gdzieś po drodze płeć. Pewnie zabiła setki ludzi i teraz za karę została Tenten. Ale ona im jeszcze wszystkim pokaże! Kiedyś.

Teraz leżała na ziemi, oddychając ciężko. Pocieszało ją tylko to, że Lee wcale nie wyglądał lepiej. Nie mieli broni i nie chciało im się po żadną iść, więc w końcu skończyli, grając w berka. Myślała z początku, że to raczej głupi pomysł, ale Lee, którego wszyscy w akademii jeszcze niedawno nazywali „smrodem", bo tak się ciągnął, okazał się zaskakująco szybki.

Te ciągłe pojedynki z Nejim musiały jednak coś dać. No, ale to właśnie była jej wina.

Pomyślała o dniu, kiedy to się wszystko zaczęło.

Ostatnimi zajęciami było jej ulubione rzucanie do celu, ale wcześniej czekało ich odpytywanie z pieczęci ręcznych, do którego w ogóle się nie uczyła. To znaczy chciała, później w nocy, kiedy doczyta wreszcie do końca nową książkę, którą mama skończyła i podrzuciła jej, jako całkiem dobrą. Tenten uważała, że jest rewelacyjna. No w każdym razie ciekawsza od podręcznika. Do którego zamierzała zajrzeć, naprawdę. Ale w międzyczasie zrobiło się naprawdę późno.

Dlatego właśnie jeszcze wieczorem wyszła z pokoju, by zrobić sobie herbatę i wspomnieć coś mimochodem o tym, że naprawdę bardzo boli ją brzuch.

A rano zakradła się do pokoju rodziców i potrząsnęła mamą. Być może w innym wszechświecie udało jej się nie obudzić taty, ale w tym poniosła sromotną porażkę.

– Spakuj się i idź. Uciekanie nie ma sensu.

Łzy wściekłości i rozpaczy zakręciły się w jej wielkich, brązowych oczach, ale ten ostatni drań – dlaczego mama za niego wyszła, było dla niej nie do pojęcia – pozostał nieugięty.

Obiecał, że zrobi dla niej ulubione ciasto na pocieszenie i będzie mogła zjeść go tyle, ile dusza zapragnie, jeśli nie zda.

– Jeśli zdasz, to nie więcej niż pięć kawałków.

Głupi ojciec. Przecież powinien dawno zauważyć, że nie była w stanie zjeść nigdy więcej niż cztery. To taki był z niego spostrzegawczy genin? Jak w ogóle miała zdać, jeśli jej rodzice przedstawiali sobą podobny poziom?

No, mama przynajmniej dotarła do chūnina. A on jakie miał prawo, żeby jej mówić, co ma robić?

Na złość nie wzięła drugiego śniadania, pozostawionego specjalnie dla niej na stole kuchennym i zapakowanego w ukochane pudełko z ślimakiem na wieczku. Niech się zeschnie. Za to zabrała ze sobą kunai, którego używała jej ciocia i dała jej pewnego dnia w prezencie, na szczęście.

Już w drodze na zajęcia zrobiło jej się szkoda ślimaka. Po dotarciu na zajęcia była na siebie zwyczajnie wściekła. W domu nie zjadła niczego i zadowoliłaby się teraz kulką ryżową, byleby tylko coś sobie wepchnąć do ust. Głód przestał ją jednak wkrótce gnębić, gdy jej żołądek definitywnie zawiązał się w supeł z nerwów. Stało się to już na pierwszej lekcji. Dotąd była pełna nadziei i wierzyła, że zdąży przewertować podręcznik właśnie na niej. Przebiegła wszystkie pięć schodów od drzwi wejściowych na ulicę, nim się zamknęły, co uważała za dobrą wróżbę. Ale z jakiegoś niepojętego powodu Mizuki-sensei postanowił stanąć z tyłu klasy i stamtąd oglądać sobie, jak niewinni ludzie pocą się przy tablicy, próbując rozrysowywać taktyki najlepiej dopasowane do podanych przez niego okoliczności.

Jeśli miała być szczera, zawsze wydawało jej się, że Mizuki-sensei trochę przesadza z tym, czego od nich wymaga. Albo może nie uczyła się wystarczająco. Ale jak dla niej za mało tłumaczył i widząc, jak inni wypadają na jego zajęciach, dochodziła do wniosku, że raczej się nie myliła.

Jedynie Neji radził sobie wyśmienicie. Tylko, że on na wszystkich zajęciach radził sobie wyśmienicie. Na szczęście dla nich Mizuki-sensei go uwielbiał (co najmniej, jakby jego geniusz był jego osobistym osiągnięciem) i gdy ktoś zbytnio ociągał się przy tablicy, prosił Nejiego, by wyjaśnił, jak rozwiązać zadanie i ogólnie po to, by mógł trochę popokazywać całym sobą, dlaczego życie całej reszty sali jest jedynie marnowaniem cennego powietrza.

Spytała Tatsuki jak wyglądał „koń". Nim zdążyła pokazać jej pod ławką, Mizuki-sensei wziął ją do tablicy.

– Drużyna, którą dowodzisz, spotyka shinobiego z Wioski Piasku z ochraniaczem na czoło przekrzywionym tak, że symbol znajduje się po lewej stronie jego głowy. Co robisz?

Tatsuki zerknęła na nią w popłochu, szukając ratunku. Tenten zaczęła grzebać rozpaczliwie w pamięci. Wioska Piasku była neutralna wobec Liścia. Raczej nie oznaczało to początku wojny. Przekrzywiony ochraniacz? Cokolwiek oznaczał, raczej potwierdzał jej teorię, niż jej zaprzeczał.

Zbiegowie z innych wiosek, którzy szukali zaczepki lub nielegalnego zarobku, skreślali symbol, by każdy wiedział, że są wojownikami. Niektóre klany wieszały ochraniacze w dziwnych miejscach lub w osobliwy sposób, ale przecież nawet Mizuki-sensei nie był dość szurnięty, by pytać ich o zwyczaje poszczególnych klanów, z obcej wioski w dodatku. Nagle sobie przypomniała. Tylko jak przekazać to Tatsuki?

Nakreśliła palcem dwie elipsy wokół oczu.

– Włożyć okulary i spytać go o dokumenty? – palnęła.

Cała sala huknęła śmiechem.

– Spokój! Co masz na myśli, mówiąc: dokumenty?

– Coś potwierdzającego jego tożsamość?

Kolejna salwa przetoczyła się po sali. Tenten osunęła się na krześle.

– Neji, proszę, wyjaśnij, kim jest człowiek, którego spotkała drużyna z tego ćwiczenia?

– Byłym ANBU z misją dyplomatyczną od Kazekage.

– Dokładnie. Wszyscy aktywni ANBU noszą przekrzywione opaski z tego prostego powodu, by wiadomo było, z jakiej są wioski, skoro na twarzy mają maskę. Gdy odchodzą, często nie porzucają tego zwyczaju. Czy wiesz już, dlaczego to, co powiedziałaś, nie miało najmniejszego sensu?

– Ponieważ i tak nie pokazałby mi dokumentów?

Kilka osób zaśmiało się po raz kolejny. Parę westchnęło z irytacją. Mizuki-sensei również.

– Shinobi nie noszą ze sobą dowodów tożsamości. Część ANBU nawet czegoś takiego nie ma. To absolutnie podstawowa wiedza! To, o czym chciałaś powiedzieć, to zwój identyfikacyjny. A poza tym skąd wzięły ci się te okulary? – Czekał chwilę, aż stało się jasne, że nie uzyska od niej żadnej odpowiedzi. – Siadaj. I nie rozmawiaj więcej na zajęciach.

Zmarszczyła brwi, ale ani słowem nie pisnęła, że to Tenten ją zaczepiała. Szepnęła do niej „przepraszam", gdy siadała. Tatsuki tylko machnęła ręką.

Mizuki-sensei nie spytał jej do końca zajęć. Z jednej strony była to ulga. Z drugiej, głupio się czuła. Koleżanka została ośmieszona przed całą klasą z jej winy. Ale też jak mogła pomyśleć, że chodzi o okulary? W gruncie rzeczy pewnie spytałby ją prędzej czy później i i tak by wyszło na jaw, że niczego nie umie. Jednak tak czy inaczej: kiepska sytuacja.

Nie miała czasu już więcej o tym myśleć, bo zbliżał się koszmar. Wyciągnęła z torby kunai i ścisnęła go w dłoni.

– O, co to? – spytała Tatsuki.

– Kunai. Dostałam go od cioci, na szczęście. Też chcecie ścisnąć przed odpytywanką?

Szczęśliwy kunai ruszył w trasę między najbliższymi ławkami. Nim zdążył do niej wrócić, powtórzyła jeszcze raz „psa", „ptaka", „tygrysa", ktoś spytał ją o „smoka" i w efekcie nie sprawdziła, jak wyglądał „koń", więc oczywiście…

– Tenten, „koń". – Długo zbierała się do wstania, rzucając na boki spojrzenia proszalne.

W końcu Kaoru, który siedział przed nią, wyciągnął rękę do tyłu i na plecach pokazał jej ułożenie. Skopiowała je skwapliwie i z wdzięcznością.

Wszyscy, wpatrujący się w nią ludzie, zamarli. Masaki pociągnęła siostrę za rękaw i wskazała ją głową. Zachichotały. Iruce-senseiowi nie było do śmiechu. Prawdę mówiąc wyglądał, jakby miał zaraz zacząć parować uszami.

– Co to ma znaczyć?! Nie spodziewałem się po tobie podobnego żenującego wyskoku…

– Ale co ja zrobiłam? – spytała, skołowana, opuszczając rękę z wystawionym trzecim palcem.

Atmosfera momentalnie się zmieniła. Rumieniec na twarzy nauczyciela pozostał, ale teraz był on oznaką zażenowania.

– Mam rozumieć, że nie wiesz, co właśnie pokazałaś? – Widząc jej minę, nie czekał na odpowiedź. Jego wzrok przemknął po sali i spoczął na Kaoru.

– Skłanianie przyzwoitej osoby, by pokazała podobny gest, wysyła cię prosto na karę po zajęciach. Dzisiaj prowadzi je Mizuki-sensei. Siadaj, Tenten. W środę wypytam cię z wszystkich podstawowych pieczęci.

Tatsuki spojrzała na nią dziwnie, gdy opadała na krzesło, zdruzgotana.

– Serio nie wiesz, co to znaczy?

Wzruszyła ramionami. Jej koleżanka zerknęła na nauczyciela.

– Później ci wyjaśnię.

Tenten nie była głupia. Po reakcji łatwo mogła zgadnąć, że chodziło o coś wulgarnego, co, gdyby nie była tylko bezwolną ofiarą żartu, wysłałoby ją pewnie na mycie wszystkich ławek albo gorzej. Nie była pewna, czy chce wiedzieć. Ale dobry shinobi potrzebował każdej wiedzy.

Gdy wreszcie nastąpiła przerwa i Tatsuki wszystko jej wyjaśniła, bardzo lapidarnie, Tenten doszła do wniosku, że nie, nie każda wiedza była shinobi bezwzględnie potrzebna. Zwłaszcza, jeśli przez nią miał ochotę zakopać się w jakiejś norze i nigdy więcej się stamtąd nie wyczołgiwać.

– Niech no ja tylko dorwę Kaoru! – warknęła.

Tatsuki wzruszyła ramionami tak, że aż torba spadła jej z ramienia.

– Weź go jako partnera do rzutów. Będziesz miała dobrą motywację.

– E tam, od dostania po żebrach zabawką rany nie dostanie. A poza tym, czy my nie będziemy razem?

– Właśnie… Ja tak jakby obiecałam już Aice, że będę z nią. Ciągle ląduje z tym Lee. Wiesz, jak jest.

– Mhm… – mruknęła, chociaż nie, nie wiedziała. Zawsze była z Tatsuki, Fumi lub Harumi, ale dwie ostatnie już ustawiły się razem.

Aika patrzyła na jej koleżankę wyczekująco.

Tatsuki uśmiechnęła się w tamtą stronę uspokajająco i rzuciła:

– Muszę lecieć.

– Pójdę z tobą. Skoro mnie opuszczasz, powinnam sobie czym prędzej kogoś znaleźć.

Większość ludzi już się ustawiła.

– Uch, Kaoru jest zajęty – zauważyła Tatsuki. – Twoja zemsta będzie musiała poczekać.

– Myślę, że Mizuki-sensei zajmie się zemstą jak trzeba. Jeśli nie, poszatkuję go, gdy już będziemy używać prawdziwych kunaiów. Teraz pytanie, kogo wziąć? Cześć! – pozdrowiła Aikę.

– A my się już dzisiaj nie witałyśmy? – Ona się zawsze tak czepiała. – Myślicie, że Iruka-sensei pozwoli nam ćwiczyć we trójkę?

– Nie pozwoli – odparła Tenten zrezygnowanym tonem. – Szukam kogoś do pary.

Aika nie wydawała się zmartwiona jej ciężkim losem.

– Może weźmiesz Lee? – zaproponowała. – Nikt go nigdy nie chce.

– To raczej kiepska rekomendacja – zaśmiała się Tatsuki.

– Ech, wszystko mi jedno – powiedziała Tenten.

– Weź go, jest naprawdę miły.

Tenten musiała się niemal ugryźć się w język, by nie powiedzieć, żeby sama go sobie wzięła i zamiast tego przyjrzała się chłopcu z długimi, czarnymi włosami, który, przygarbiony, stał w rogu pola treningowego.

– Jest raczej powolny, prawda? – spytała, nieprzekonana.

– Nie wiesz? Chłopcy nazywają go „smrodem".

Aika skrzywiła się.

– Jak dla mnie to okropne. – Po raz kolejny Tenten miała ochotę powiedzieć jej, że sporo tak mu współczuje, to może sama z nim poćwiczy. – Ale bardzo szybki nie jest.

Tenten rozejrzała się, ale wyglądało na to, że wszystkie dziewczyny są zajęte.

– No dobra, to idę – stwierdziła, wpychając ręce w kieszenie.

Przemierzyła pole treningowe raźnym krokiem. Już wolała Lee od takich chłopaków jak Kaoru, a tym, którzy nie zdążyli się z nikim dogadać, partnerów wybierał odgórnie Iruka-sensei.

Lee zdawał się nie zwracać na nią uwagi, co było raczej irytujące. W każdym razie dopóki do niego nie podeszła i nie rzuciła mu prosto w twarz:

– Hej, chcesz być ze mną?

Ukłonił się, zabawnie marszcząc przy tym grube brwi.

– Byłoby mi bardzo miło, ale… Zwykle ćwiczę z kimś innym i nie wiem, czy nie zrobię tej osobie przykrości.

– Aika ćwiczy z Tatsuki – ucięła Tenten krótko, wskazując za siebie.

Lee jakby dopiero teraz zauważył, że jego koleżanka od ćwiczeń praktycznych jest już na polu treningowym.

Uśmiechnął się dzielnie.

– W takim razie będę zaszczycony – wygłosił te słowa z wielką powagą. Tenten musiała przyznać, że nikt nigdy nie mówił do niej tak grzecznie. Przeszła jej przez głowę myśl, że sobie kpi. Jeśli tak, wkrótce odkryje, że nie przypadkiem miała tytuł najlepiej rzucającej kunoichi na roku.

Ten moment wybrał Iruka-sensei na pojawienie się z pudłem pełnym kunaiów z zabezpieczonymi końcówkami. Nie mogły porządnie zranić, ale waga sprawiała, że dostanie nimi dalej zaliczało się do doświadczeń nieprzyjemnych.

– Wszyscy mają pary? Doskonale! To na miejsca i zaczynamy.

Ostatnie kilka lat spędzili, rzucając do tarcz. Zmieniło się to dopiero tydzień wcześniej. Tenten była zachwycona. Ćwiczyła trochę z mamą i błyszczała na tych zajęciach. To była jedyna rzecz, w której dorównywała nawet Nejiemu. A może i go przewyższała!

Ustawili się naprzeciwko siebie, w odległości piętnastu metrów. Tenten wybrała swoje ulubione miejsce, czyli na końcu, zaledwie paręnaście kroków od lasu.

Na szczęście dziewczyny były na tyle miłe, że jej go nie zajęły.

– No, to kto pierwszy? – spytała, przyglądając się krytycznie trzem kunaiom, które wybrali z pudełka.

– Ty – odparł szybko, po czym ustawił się bokiem, zginając lekko kolana i unosząc ręce.

Postanowiła nie roztrząsać tego czy był uprzejmy, onieśmielony, czy też chciał najpierw sprawdzić jej umiejętności i rzuciła pierwszym kunaiem.

Lee obserwował uważnie jej ruchy i mimo braku bezpośredniego ostrzeżenia, zdążył się poruszyć, nim kunai trafił go w wątrobę, zostawiając na jasnym ubraniu kółeczko niebieskiego, łatwo zmywalnego proszku. Dokładnie tak, jak na to liczyła.

Błyskawicznie przerzuciła następny z prawej ręki do lewej, zamachnęła się i trafiła robiącego właśnie nagły skok Lee między żebra.

Zadowolona ze swojego występu, zakręciła trzecim kunaiem na palcu, dając partnerowi kilka sekund na zorientowanie się w sytuacji. By być uczciwym, należy dodać, że Lee wykorzystał je, jak najlepiej umiał. Złapał równowagę po dwóch ciosach i kiwnął ciałem w sposób w miarę kontrolowany, próbując ją zmylić.

Uśmiechnęła się lekko pod nosem, roztańczona w swoim żywiole, skupiona jak mnich i śmiercionośnie precyzyjna. Trzeci kunai wyskoczył z jej dłoni i poszybował, trafiając prosto w cel.

– Ałałała! – krzyknął Lee, ściskając ręką koszulę na piersi, jak namiętny kochanek w wieczór wyznania miłości. – Trafiłaś mnie w sutek – powiedział z wyrzutem. – Ja nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego.

Gdy zorientował się, co właściwie powiedział, policzki zabarwił mu rumieniec, który soczystością barwy mógłby konkurować z polną różyczką.

– Ja…przepraszam. Naprawdę nie to chciałem powiedzieć.

Tenten osobiście była zdania, że nie ma się z czego tłumaczyć. Była zachwycona swoją perfidią, ale to jak usilnie starał się naprawić nieistniejącą właściwie gafę, ostudziło ją w pewnym stopniu. Robienie podobnych dowcipów to było coś w stylu Kaoru. Ona nie powinna była się tak zachować.

– To ja przepraszam – powiedziała, drapiąc się pod koczkiem. – Taki strzał to nic miłego.

– Celowałaś tak? – spytał, a jego oczy wybałuszyły się jeszcze bardziej niż zwykle, o ile to w ogóle możliwe.

– Jasne! – potwierdziła, lekko urażona. Oczywiście, że tam celowała. W końcu tam właśnie trafiła.

– Jesteś niesamowita! – powiedział z głębokim uznaniem. – A ja muszę poćwiczyć szybkość i refleks.

To chyba w tamtej chwili postanowiła, że Lee zostanie jej pierwszym przyjacielem.

– No, to teraz twoja kolej – stwierdziła z uśmiechem.

Natychmiast dostrzegła zmianę w jego postawie. Gdy miał się bronić, ustawienie początkowe miał naprawdę niezłe, z tego przynajmniej, co się orientowała. Dopiero potem w jego ruchy wkradała się lekka niepewność. Gdy stanął do ataku, jego ciało od razu jakby zgarbiło się w sobie. Wątpiła, by miało mu to w czymkolwiek pomóc.

Nie wiedziała czy sprawił to jej dobry występ, czy coś innego, ale jakby uszło z niego całe powietrze. Choć wierzyła w swoje umiejętności, podejrzewała, że nie były aż tak oszałamiające i musiał istnieć inny faktor, który paraliżował jej partnera.

– No, dajesz! – Uśmiechnęła się zachęcająco.

Zmarszczył brwi i wbił w nią wzrok, ale było w tym coś pustego i pozbawionego determinacji. Nim jeszcze rzucił, wiedziała, że nie trafi.

I tak pierwszy kunai minął jej ramię. Drugi wylądował przy stopie. Przy trzecim wyglądało na to, że wreszcie do miny ukazującej wielkie skupienie doszła rzeczywista uwaga. Celował dłużej, ale zdołała odbić broń ręką. Pozostawiła smugę niebieskiego proszku na krawędzi jej dłoni.

Natychmiast ruszył, by pomóc jej wyciągać kunaie z ziemi. Był rzeczywiście, jak mówiła Aika, bardzo miły.

– Hej, co to było? – spytała, gdy się zbliżył. Ręce smętnie zwisały mu po obu stronach ciała i to ją zirytowało. – Jakbyś w ogóle nie próbował mnie trafić – zauważyła.

– Przepraszam – odparł cicho.

– No, może spróbujesz jeszcze raz? – zaproponowała, kucając i wyciągając z ziemi najbliżej leżący kunai.

– Nie trzeba – uśmiechnął się do niej blado, ale szczerze. – Teraz przecież twoja kolej.

– No, dobra…

I tak to szło przez następne pół godziny. Z każdą kolejną rundą rzutów starała się trafiać w coraz mniej bolesne punkty, a najlepsze, co udało się Lee, to było kilka całkiem celnych ataków w nogi.

W pewnym momencie doszła do wniosku, że robi to specjalnie. Zachowywał się tak, jakby nawet nie próbował jej trafić.

– Hej, nie musisz dawać mi forów! – krzyknęła.

– Słucham?

– Nie musisz bać się, że mi się coś stanie, przecież te kunaie są zabezpieczone.

– Niby tak…

– Boisz się, że padnę na ziemię i będę zwijać się z bólu, jeśli mnie dobrze trafisz? Nie jestem taka miękka!

– W-wiem o tym. Nie chciałem cię urazić ani nic podobnego…

– Ej, przestańcie gadać, bo nas rozpraszacie – krzyknął Ren. – To jasne, że nie chce cię trafić, bo jesteś dziewczyną. Ostatni raz, jak z jedną ćwiczyłem, to się popłakała.

– To nieprawda! – krzyknęli jednocześnie.

Tenten zerknęła na Lee, lekko zdziwiona, ale wydawał się szczerze oburzony podobnym posądzeniem.

– Błagam was, nie od dziś wiadomo, do czego przede wszystkim służyły kunoichi w czasie wojen…

Lee wydawał się zagubiony. Tenten nie miała tego problemu.

– Ty oślizgły, parszywy dupku – syknęła. – Zazdrościsz mi, bo jestem zwyczajnie lepsza od ciebie.

– Ta! A pamiętasz jeszcze „konia"? Icha, icha!

– Kto w ogóle przyjął do akademii tak odrażającą kreaturę jak ty?

– Ile wymyślałaś to przezwisko?

– Na pewno krócej, niż ty znajdujesz drogę do kibla, żeby wyrzygać się po zobaczeniu własnej twarzy.

– Typowe. Jedyne, na czym możesz się skupić, to cudzy wygląd.

– Możecie wreszcie przestać? – Wtrącił się trzeci głos.

Oboje się obrócili. Trzecia para przerwała trening i teraz Neji szedł w ich stronę z rękami skrzyżowanymi na piersi, podczas gdy jego partner zbierał kunaie.

– Rany, Neji, nie udawaj nauczyciela – jęknął.

Spojrzał mu prosto w oczy na tak długo, że odwrócił wzrok.

– Przeszkadzacie nam w treningu. Bądźcie cicho.

– Hej, nie będziesz nam rozkazywać. – Głos Rena brzmiał lekko niepewnie.

Tenten poczuła się zdegustowana.

– Wybacz, jeśli nie będę potulnie słuchała, jak się mnie obraża.

– To żenujące, jak łatwo dziewczyny dają się sprowokować – zauważył chłodno Neji.

Miała ochotę krzyczeć. Jak łatwo założył, że to była jej wina. Czy wszyscy faceci byli seksistami?

Nie zadała tego pytania głośno. Czysta furia, jaka wypełniła jej głowę, nie pozwoliła na kontrolowanie słów, które wypadały z jej ust, nim było za późno i całe zdanie je opuściło:

– Ty też się boisz, że jestem od ciebie lepsza?

Wszyscy zamarli. Chyba nawet przestali oddychać, czekając na to, co zrobi Hyūga Neji, największy talent całej akademii.

Obrócił lekko głowę i powiedział do swojego partnera:

– Ustaw się.

Wziął kunaie od Rena, który stał najbliżej. Ten był tak zdziwiony, że oddał je bez słowa protestu, co nie uszło jej uwadze. Tak szybko zeszło z niego całe powietrze.

Jedna jej część była przerażona i miała ochotę zmięknąć jak on. Druga żyła nadzieją, że wkrótce z dumy tego tak zwanego geniusza zrobi marmoladę.

Nie chodziło o nic osobistego. Nie chodziło o to, że ją obrażono. Bo nie obrażono tylko jej. Nie tutaj. Bo tutaj wywleczono fakt, że jest kobietą, że jest przyszłą kunoichi!

Chodziło o pokolenia takich jak ona, z których tacy śmiecie jak oni, z wyższym urodzeniem czy nie, szydzili bezwstydnie, jakby były pyłem pod ich stopami.

Nawet jeśli w trudnych czasach robiły nieprzyjemne rzeczy, robiły to z miłości do wioski. Miały takie samo, o ile nie większe prawo, by cieszyć się szacunkiem, niż wielcy bohaterowie. Niż sam hokage!

Ile kobiet poświęciło wszystko, swoje życie, dumę i wolność, by tacy jak ci tutaj mogli cieszyć się pokojem?

Zapłonęła świętym oburzeniem, co, jak miała nadzieję, powinno pomóc jej sprawie.

– Byakugan – żyły na twarzy Nejiego wyodrębniły się ostro.

Trafił w trzech miejscach i jego partner osunął się na kolana. Ledwo powstrzymała się przed wybałuszeniem oczu. Reszta wybałuszała. Co się stało? Przecież te kunaie powinny być zabezpieczone! Nawet widziała niebieski proszek na jego ubraniu, więc dlaczego?

– Jak to zrobiłeś? – spytał Lee, wypowiadając na głos wątpliwości, które dręczyły chyba ich wszystkich.

Neji pozwolił sobie na mały, kpiący uśmiech.

– Byakugan pozwala mi widzieć punkty Tenketsu.

– Punkty Tenketsu? – spytała mimo woli.

Westchnął.

– Punkty dróg wylotu czakry. Są niewielkie, ale wystarczy trafić w kilka, by uszkodzić dopływ.

– Uszkodziłeś mi dopływ czakry? – spytał jego partner ze zdumieniem. Podźwignął się z ziemi i stanął na drżących nogach, dysząc. – Jeszcze żyję.

Neji skrzyżował ręce na piersi.

– To chwilowe.

– Dziwne, bo dalej boli.

– Nie mówię, że tak chwilowe – odparł, zirytowany. – Będziesz miał te trzy punkty i kilka w ich pobliżu zablokowane przez najbliższe kilka godzin.

– Co to znaczy w praktyce? Ej, mam prawo wiedzieć – dodał, widząc jego minę. – W końcu tym dostałem.

– Gdybyś używał czakry, odczułbyś to bardziej. Będzie boleć przez najbliższe dwie, trzy godziny. A teraz… – odwrócił się i spojrzał wprost w oczy Tenten. – Wygląda na to, że wygrałem.

Te słowa ją sparaliżowały. Nie mogła się poddać, ale jak miała konkurować z czymś takim?

Nagle Lee odezwał się, a ton jego głosu przykuł uwagę wszystkich obecnych:

– Nie wierzę w to, co mówisz.

– Coś ty powiedział?

– Dobrze słyszałeś. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Punkty czakry? Nie wierzę, żeby trafienie tylko trzech powodowało coś takiego.

– Punkty Tenketsu. Jeśli chcesz, twoje też mogę zablokować. Zgłoś się tylko do mnie na następnych zajęciach.

– Jakoś nigdy nie zrobiłeś tego przy Iruce-senseiu.

– Nie widzę powodu, by ci się tłumaczyć.

– To miał być test celności, a nie wyścigi w tym, kto potrafi brutalniej położyć na ziemię swojego partnera! – krzyknął Lee, a wściekłość w jego głosie nawet ją lekko przestraszyła.

– Chodziło o to, by jak najskuteczniej trafić przeciwnika. Trafiłem go tak, że padł na ziemię. Jak chcecie to przebić? Twoja koleżanka ma cię uśmiercić trzema zabezpieczonymi kunaiami? Bo innej możliwości nie widzę.

– Nie, nie ma mnie zabić. Partnerzy się nie zabijają. I nie uszkadzają nikogo tak, że kładzie się na ziemi w głupim teście celności!

– Miałem wygrać i wygrałem. Nie wiem, o co ci chodzi.

– O zaufanie! Nie robi się takich rzeczy, po prostu nie.

– Jesteśmy shinobi.

– Och, więc bycie shinobi oznacza dla ciebie zwycięstwo za wszelką cenę?

– Hej, uspokójcie się, wy dwaj. On mnie tylko lekko poturbował, słyszałeś, za kilka godzin dojdę do siebie.

– Powinien był cię chociaż ostrzec. Powinien powiedzieć Iruce-senseiowi, że coś takiego potrafi.

– Dlaczego miałbym to robić?

– Jesteśmy z tej samej wioski. Będziemy walczyć po tej samej stronie.

– Wątpię.

– O czym ty mówisz?

– Tylko tyle, że nie sądzę, aby twoim przeznaczeniem było zdanie egzaminu na genina.

Tenten zamarła. Prawdę mówiąc też nie widziała tego całkiem różowo, z problemami Lee z czakrą i w ogóle, ale żeby rzucić mu tym tak prosto w twarz? To wydawało się… okrutne.

– Ja… – zająknął się. Nagle, nie wiedzieć czemu, miała ochotę się rozpłakać. – Ja… My! Ja i Tenten… Staniemy się lepszymi geninami od ciebie! – wciągnęła głośno powietrze. – Nam będzie można ufać! – krzyknął, a w jego oczach pojawiły się łzy.

Nagle rzucił się do torby, którą na czas ćwiczeń pozostawił przy drzewie i wyciągnął z niej jabłko. Szybko wytarł twarz wierzchem dłoni w geście, który tylko jemu wydał się dyskretny, wstał i z głośnym „acha" wyciągnął je w stronę Nejiego.

– Żałosne. Czego ma to dowodzić?

– Pokażę ci, jaka jest siła prawdziwego zaufania! Tenten! Twoja celność z tej odległości to sto na sto, prawda?

– Do nieruchomych obiektów… – potwierdziła, marszcząc brwi z niepokojem. Do czego on dążył?

– Ja będę tym nieruchomym obiektem – ogłosił i położył sobie jabłko na głowie. – Masz jeszcze swój kunai?

Chciała krzyknąć, że chyba sobie żartuje. Spojrzała na Rena, zmierzyła wzrokiem Nejiego i wszelki protest zdławił się gdzieś w drodze do jej gardła.

– Dobrze – usłyszała i zdała sobie sprawę, że to pojedyncze słowo wypowiedziały jej własne, zdradliwe usta.

Nie mogła się teraz poddać. Nie mogła tego zrobić Lee. Nie mogła tego zrobić sobie. Partnerzy. To słowo dobrze brzmiało w jej głowie. Stanęła pewnie na nogach i uśmiechnęła się do swojego partnera.

– Ej, ludzie, nie możecie tak na poważnie… – powiedział słabo Ren.

Zignorowali go.

– Pójdę po nauczyciela – powiedział cicho partner Nejiego.

Zatrzymał go. Na jego bladej twarzy żyły znów były doskonale widoczne. Aktywował te swoje magiczne oczy. Bardzo dobrze. Niech patrzy. Niech wszyscy patrzą. Udowodni, że można jej ufać.

Spojrzała na Lee. Zabawne. Pierwszy raz wyglądał na naprawdę pewnego siebie.

Gdyby teraz dać mu do ręki kunai, z pewnością by trafił. Ani drgnął, starając się, by miała możliwie czysty strzał.

Zamachnęła się i rzuciła.

Nagle dało się słyszeć głuche, metaliczne trzaśnięcie. Jej kunai został odbity i pofrunął w stronę lasu.

– Co tu się wyprawia?! – praktycznie ryknął Iruka-sensei. – Chciałaś go ZABIĆ?!

Tenten zamarła. Mieli przechlapane. Poprawka, ona miała przechlapane. Właśnie złamała jakieś pięć zasad.

– To nie tak, Iruka-sensei! – Lee podbiegł i praktycznie stanął między nią a nauczycielem, jabłko dawno na ziemi, zapomniane. – To ja ją namówiłem. Chcieliśmy udowodnić wartość wiary w partnera, to wszystko!

Iruka-sensei patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, ale wydawał się z grubsza ochłonąć. To, jak szybko potrafił wpaść w furię i tempo, w jakim umiał wrócić do swojego zwykłego, spokojnego stanu, nie przestawało jej zadziwiać. Ale może to była umiejętność, którą osiągali wszyscy, nim przyszło im zostać chūninami. Albo to tylko cecha dystynktywna nauczycieli.

– Rzucając sobie kunaiem, kunaiem, podkreślam, w oko?

– Nie w oko, Iruko-senseiu. W jabłko! Miałem je na głowie, powinno tu gdzieś leżeć…

– Zapomnij o jabłku, Lee. Skąd mieliście kunai?

– To mój szczęśliwy kunai, Iruko-senseiu. Ja… wzięłam go, żeby mi przyniósł szczęście na teście z… pieczęci ręcznych.

– O ile sobie przypominam, wtedy nie zdał się na wiele. W zamian za to zesłał wam spotkanie ze mną za trzy godziny w sali numer pięć.

Iruka-sensei wykonał kilka pieczęci, chyba był wśród nich „pies"? I sztucznie spotężniałym głosem poinformował jakieś pół lasu o końcu zajęć.

– Nikt nie może wygrać ze swoim przeznaczeniem – mruknął Neji, gdy już odszedł.

Tenten zdecydowała, że go nienawidzi.

– Przykro mi – mruknął jej partner w zbrodni.

– Ej, to nie twoja wina.

Kolega Nejiego podszedł do nich znienacka.

– Nie przejmujcie się – powiedział i uśmiechnął się miło. – Ja na pewno nie dałbym Hyūdze rzucać sobie w oko.

– Hej, nie rzucałam mu w oko!

– To dlaczego Iruka-sensei się wtrącił?

– Ej! – krzyknęła za jego plecami. – Trafiłabym świetnie! Dobra, idę do domu. Muszę powiedzieć rodzicom. Ty też powinieneś. Niby Iruka-sensei nic o tym nie wspomniał, ale zirytuje się pewnie, jeśli przyjdziemy bez nich.

– Jasne – odparł dziwnym tonem. Widocznie bał się, podobnie jak ona.

Podczas powrotu do domu, rosła w niej wściekłość. Odtwarzała wszystko w głowie. Przez chwilę pozwoliła sobie na rozczarowanie swoim nauczycielem. Dlaczego właściwie nie pojawił się, gdy Ren obrażał wszystkie kunoichi albo gdy Neji mówił Lee te straszne rzeczy? Dlaczego czasem wydawało jej się, że dorosłych nigdy nie ma w pobliżu, gdy są najbardziej potrzebni?

Ale najgorsze było to, że przez głupie gadanie kolegi Nejiego obleciał ją strach. Zresztą co to za kolega, który mówi o nim per „Hyūga". Pewnie geniusze nie mogą sobie na żadnych pozwolić. Są zbyt… błyskotliwi! Ale jeśli miał rację i była o włos od pozbawienia kogoś życia, całkiem przypadkiem?

Nic dziwnego, że od podobnych myśli miała paskudny humor. I co więcej, czekała ją pierwsza w życiu prawdziwa kara i musiała o tym jakoś powiedzieć rodzicom.

Od progu przywitał ją wspaniały zapach upieczonego ciasta. Jej brzuch zaburczał donośnie. Ściągnęła buty i ruszyła korytarzem.

– Cześć i czołem! – krzyknął z kuchni ojciec i już po samym tonie jego głosu wiedziała, że ma na twarzy wielki uśmiech. – No i jak, czujesz się lepiej, że jednak poszłaś? – spytał, nie podnosząc wzroku znad krojonej słodyczy.

Zdecydowała, że nienawidzi go bardziej od Nejiego.

– Przez ciebie prawie zabiłam dzisiaj człowieka! – wrzasnęła z furią, ledwo drzwi się za nią zamknęły. – Jeśli zaraz przyjdą policjanci i zabiorą mnie na przesłuchanie, to nie ma mnie po co bronić!

Z satysfakcją patrzyła, jak odrywa wreszcie wzrok od tego głupiego ciasta, które pewnie przyśle jej do aresztu. Postanowiła twardo, że go nie tknie. Może odda chudemu, obdartemu współwięźniowi, a sama zadowoli się przedwczorajszymi sucharami, czy czym tam karmią przestępców.

Może racje są tak małe, że będzie musiała jeść szczury biegające po celi, żeby przeżyć? Ale w końcu się podda i umrze, zwinięta w kącie, z głodu. Albo powiesi się na prześcieradle. Albo poderżnie sobie gardło spinką. Słyszała, że ludzie w desperacji potrafią robić takie rzeczy.

W czasie, gdy pławiła się w gorzkim zadowoleniu z wizji trwającego tygodnie, bezbrzeżnego cierpienia, którego miała wkrótce doświadczyć, jej ojciec umył i wytarł ręce, prosząc przodków o cierpliwość.

Postawił pokrojone ciasto przed jednym z krzeseł.

– Siadaj i jedz. I opowiedz mi, co się stało.

– Prawie trafiłam kolegę kunaiem – powiedziała, sadowiąc się i wgryzając w pierwszy kawałek. – Krwawiłby jak prosiak. Iruka-sensei niemal dostał wylewu. Za dwie i pół godziny mamy stawić się na „rozmowie" – zerknął szybko na zegarek na kuchence. – Wtedy pewnie mnie zgarną.

– Prawie? Nie trafiłaś?

– Oczywiście, że trafiłam! To znaczy… Chciałam trafić w jabłko i coś nie wyszło.

– No, więc trafiłaś go w coś innego?

– Przecież tłumaczę ci, że nie!

– A kogokolwiek trafiłaś?

– Nie!

– No, to dlaczego miałby cię ktokolwiek „zgarniać"?

– Dlaczego zadajesz takie głupie pytania? – Nie mogła pojąć, jak mógł przyjmować to tak spokojnie. – Przecież miałam kunai. Nie powinnam była mieć kunaia. Dlaczego nie zapytasz mnie, skąd się wziął w mojej ręce i jak to się stało, że rzuciłam nim w kolegę?

– Podejrzewam, że to stary kunai ciotki Momo. W końcu żadna inna nasza krewna nie dała ci nigdy broni, prawda? A nie wzięłabyś niczego z zapasów moich lub mamy – powiedział i pierwszy raz do jego głosu wkradła się groźna nuta. Tenten potrząsnęła szybko głową, otwierając szerzej oczy, by sprawiać wrażenie jeszcze bardziej prawdomównej. Tata wydawał się tym usatysfakcjonowany. – Dobrze. Wiesz, że gdyby któreś z nas było na misji, coś poszłoby źle i nagle zabrakłoby nam ostatniej sztuki broni, co do której bylibyśmy przekonani, że mamy ją przy sobie, rzeczywiście miałabyś nas na sumieniu?

– Przecież zawsze sprawdzacie wszystko, nim wyjedziecie – zauważyła, ale to nic nie pomogło na chłód, który nagle ogarnął jej ciało. Sięgnęła po kolejny kawałek ciasta.

– Wkrótce odkryjesz, że jedną z najgorszych rzeczy w aktywnej służbie jest rutyna. Nie wszystko będzie dla ciebie zawsze świeże i nowe.

– Pff, to oczywiste! – krzyknęła, nie rozumiejąc, dlaczego nie skupią się na jej przyszłej karze.

– Oczywiste lub nie, głupie błędy wynikłe z popadnięcia w rutynę są najczęstszą przyczyną śmierci w naszym zawodzie.

– A nie wróg? – zauważyła złośliwie.

Tata tylko wzruszył ramionami.

– W walce nie mierzysz się tylko z wrogiem. Każdy przeciwnik to w pewnym sensie tylko figura. Pomyśl o tym, jak o zagadce do rozwiązania. Rozwiązaniem jest unieszkodliwienie przeciwnika.

– Tak, tak, a jeśli nie rozwiążę zagadki, ja sama umrę. To kombinowanie z figurami i zagadkami ma ułatwić zabijanie?

– Nie, to ma przede wszystkim pomóc przeżyć tobie i twoim towarzyszom. Zabijanie nie jest priorytetem i czasem da się go uniknąć. W każdym zadaniu chodzi przede wszystkim o to, żeby osiągnąć określone cele i wrócić cało do domu.

– Tylko tyle? No, to to ja wiem od pierwszego dnia akademii!

– Świetnie, ale czy lekcja dobrze wsiąkła ci do głowy? – Dokuczał.

Wiedziała dobrze, że się z nią droczy i nie była już taka wściekła. Jeszcze jeden kawałek ciasta znalazł się w jej ręce. Zdecydowała, że wszystko już z nimi w porządku i znowu go lubi.

– A jeśli nie da się zrobić i jednego, i drugiego? Wszyscy w akademii mówią, że misja jest priorytetem, ale co, to znaczy, że mam dać mojemu towarzyszowi broni umrzeć gdzieś pod drzewem, bo się spieszę z dostarczeniem jakiegoś głupiego zwoju?

Tata westchnął ciężko i podrapał się po brodzie.

– Nawet nie próbuj zmieniać tematu! To poniżej twojej godności, jako najlepszego taty na świecie!

– O, to teraz znowu jestem najlepszym tatą na świecie?

– Och, daj spokój – odparła, rumieniąc się. – Co z umierającym pod drzewem towarzyszem broni?

– To skomplikowane…

– Każdy tak mówi! – krzyknęła, zniecierpliwiona, bo naprawdę każ-dy tak mówił.

– Może dlatego, że to prawda. Co mówią nauczyciele w akademii?

– Większość, że misja jest najważniejsza.

Tata zmarszczył brwi.

– To… No, moim zdaniem to nie do końca prawda.

Spojrzała na niego, zdziwiona. Wziął kawałek ciasta, choć prawie nigdy nie jadł tego, co sam zrobił i wgryzł się w nie, przeżuwając powoli, jakby chciał zyskać trochę czasu, by zebrać myśli.

Poczuła się nawet dumna, że zrobiła się taka spostrzegawcza, nim sobie przypomniała, że pewnie i tak wyrzucą ją z akademii. Nagle tata zadał jej pytanie:

– Czy uczyliście się może o Białym Kle Konohy? – widząc jej minę, powiedział, bardziej do siebie, niż do niej. – Oczywiście, że nie. A o Kopiującym Ninjy Kakashim?

– Chyba nie…

– Ech, dziwnie to się wszystko układa. To jego syn, jest teraz chyba jednym z najsilniejszych jōninów. No, w każdym razie… Kiedy byłem młody… Ej, nawet nie próbuj się krzywić, jeszcze nie dziadzieję. Ta historia do czegoś prowadzi! Kiedy byłem młody, Biały Kieł Konohy był jednym z najbardziej znanych ninja i pozostałe cztery wielkie wioski wystawiły ogromną nagrodę za jego głowę. Ale zdarzyło się, że musiał wybrać między misją a drużyną i wybrał to drugie.

– Twoja opowieść coś nie jest zbyt szczegółowa. Jakaś nagroda… Jakaś misja… To wszystko brzmi jak bajka. Skoro był tak znany, dlaczego nigdy się o nim nie uczyliśmy?

– Po tym, jak poświęcił dobro wioski dla dobra drużyny, ta pierwsza się od niego odwróciła. Ta druga prawdopodobnie także. Nie zniósł upokorzenia i popełnił seppuku – z niejakim zadowoleniem zauważył, że to ją zamknęło. – Gdy byliśmy w akademii, wszyscy pokazywali nam go jako wzór, a potem z dnia na dzień kazali nazywać go zdrajcą. Wielu z nas uważało go za kogoś do naśladowania naprawdę, nie tylko dlatego, że tak nam powiedziano. Dorośli ciągle powtarzali, że zostanie następnym hokage. To wszystko było druzgocące i nawet trochę obrzydliwe. Dlatego nie cierpię tak bardzo, że zostałem geninem. Hej, kiedy mówią, że na wysokiej pozycji ciąży wielka odpowiedzialność, na serio mają rację. Misje rangi „D", gdy trwają, są najbardziej znienawidzone przez wszystkich. Ty też będziesz ich nienawidzić, zapewniam. Koszenie trawników, ściąganie kota z drzewa i noszenie za staruszkami zakupów, tak głównie wyglądają. Będziesz myślała, że to poniżej twojej godności jako dumnej absolwentki akademii. Ale potem, gdy zaczniecie dostawać trudniejsze zadania, ktoś w końcu umrze. A im wyżej będziesz, tym mniej osób zostanie w twoim otoczeniu. Nie dlatego, że praca shinobi to ciężka rzecz i czasem utkwisz gdzieś poza domem na długie miesiące, jak mama lub ja. Chodzi też o to, że jeśli zaczną ci w końcu nadawać przydomki i tytuły i będzie ich z czasem coraz więcej, utkniesz w ciągłym udowadnianiu, że jesteś ich warta. Nie mam w tym zakresie wielkiego doświadczenia, ale przyznać muszę, że nie wygląda mi to na nic przyjemnego. A co do twojego pierwotnego pytania, mogę dodać tyle, że kiedy to, o czym ci opowiedziałem, się zdarzyło, byłem bardziej zdruzgotany upadkiem wielkiego bohatera, niż konkretnymi okolicznościami, w jakich to się zdarzyło, ale o ile dobrze pamiętam, Konoha poniosła głównie ogromne straty finansowe. Jedna z wiosek zerwała pęczek umów handlowych i, jak przypuszczam, wycofując swoje ciche poparcie dla rozmaitych działań na skalę międzynarodową, jakie podejmował wtedy Kraj Ognia. Potężny problem, ale dalej nie wart życia przyszłego hokage i jego towarzyszy, jeśli ktoś miałby mnie pytać. Dlatego jedyna rada, jaką mogę ci zaoferować, jest raczej prozaiczna. Zawsze kalkuluj straty i zyski. I nie popełniaj seppuku, jeśli możesz. Już wolę, żebyś się wyprowadziła.

– Przestań sobie żartować z podobnych rzeczy, tato!

– Ja nie żartuję. Byłbym wyjątkowo niepocieszony, gdyby coś podobnego przyszło ci kiedykolwiek do głowy. Zdradzę teraz moją wioskę i powiem, że jesteś od niej po stokroć ważniejsza. Prawda, że życie Tenten jest stokroć ważniejsze od Konohy?! – krzyknął w stronę drzwi wejściowych, które jej mama właśnie zamykała za sobą.

– Oczywiście! – potwierdziła gorąco, zdejmując sandały. – Czy powiecie mi, dlaczego właśnie zdradziłam wioskę dla swojej córki, czy mam użyć swoich niezwykłych zdolności i spróbować zgadnąć? Może tym razem uda mi się szybciej, niż w czterdzieści minut…

– Mamo, mamo, mamo! – zawołała, rzucając jej się na szyję, gdy pojawiła się w drzwiach. – Chyba wyrzucą mnie z akademii. Macie rozmowę z Iruką-senseiem za… – zerknęła na kuchenkę. – Godzinę!

– Och, uruchomiłaś przypadkiem jakieś potężne jutsu i wszyscy w budynku spalili się na frytkę? Uch, mam nadzieję, że nie zatrudnią nas do zdrapywania dzieci ze ścian, to brzmi raczej traumatycznie.

Odpukała w drewnianą szafkę, postanowiwszy chwilowo zignorować fakt, że była malowana.

– Fuj, mamo! – powiedziała z wyrzutem. – Nikogo nie zabiłam.

– To w czym problem, bo nie rozumiem?

– Miała mały wypadek z nieautoryzowanym użyciem kunaia, o ile się dobrze orientuję.

– A… Haha. Nie martw się – machnęła ręką. – Robiłam takie rzeczy codziennie. Z ciotką Momo przemycałyśmy tony broni do szkoły, a potem…

– Raczej nie opowiesz tego Iruce-senseiowi, gdy wręczy ci papier, że jestem wydalona z akademii.

– Na to chyba nie ma… Ech, nieważne. Nikt cię nie wyrzuci, słowo.

– Jak możesz być tego taka pewna?

– Bo one naprawdę przemycały z ciotką Momo tony broni.

– Idź się umyć i wyruszamy. – W drodze do łazienki słyszała jeszcze, jak mama krzyczy: – hurra, nasze pierwsze spotkanie z dyrektorem!

I odpowiedź taty:

– Ten Iruka-sensei chyba nie jest tam dyrektorem.

– Uch, coś wydaje mi się, że powinniśmy zacząć chodzić na jakieś spotkania z nauczycielami albo co.

Oby nie. To mogłoby wysadzić Iruce-senseiowi mózg. Nic dziwnego, że wytrzymywał zajęcia z nimi, skoro mógł znieść rozmowy z ich rodzicami.

Gdy dotarli przed salę, Lee już tam był. Sam. Czy stchórzył i nie powiedział rodzicom? Przecież Iruka-sensei go za to oskalpuje. Ale gdy nauczyciel wyszedł, nie skomentował tego w żaden sposób. Zaprosił go do środka i cicho zamknął za sobą drzwi.

Tenten miała ochotę trochę mimochodem popodsłuchiwać, ale przy rodzicach nie mogła. Szkoda. Nie wyglądało na to, żeby Lee miał dostać bardzo po głowie za to, że nie przyprowadził swoich. Żałowała, że nie miała dość jaj, by postąpić podobnie. Cóż, może to nie takie dziwne. W końcu nie nosiła żadnych przy sobie.

Gdy Lee wyszedł, był blady i przygnębiony. Chciała go spytać, kiedy mają wziąć swoje rzeczy z szafek, ale nie zdołała, bo Iruka-sensei zaprosił ich do sali i mama złapała ją za rękę:

– Później porozmawiacie – szepnęła tak cichutko, by tylko ona usłyszała. Ale przecież potem nie będzie już o czym rozmawiać.

Wymienili uprzejmości. Iruka-sensei wziął sobie krzesło zza biurka. Rodzice usiedli razem z nią w szkolnej ławce. Wyglądało to wszystko razem bardzo głupio.

Przemknęła jej przez głowę myśl, że być może nauczyciel wcale nie chciał, by przyprowadziła ich ze sobą. Ta sala tak bardzo nie była do tego przystosowana. Ale to nie miało sensu, bo przecież musiał osobiście powiadomić ich o tym, co się z nią stanie. To w końcu oni zapłacili za akademię. No i byli jej rodzicami, po prostu. W jej rozumieniu znaczyło to, że tak jakby w swoje prawa mieli wpisane, by wiedzieć o wszystkim.

– Miał dzisiaj miejsce pewien incydent – zaczął Iruka-sensei wolno, jakby się namyślając. – Tenten ćwiczyła z kolegą, tym chłopcem, którego widzieli państwo na korytarzu. Postanowili rzucać niezabezpieczonym kunaiem do jabłka na jego głowie.

– Och, nie stracił oka, prawda? Wyglądał całkiem zdrowo, ale teraz każdą rzecz tak szybko wstawiają…

– Nie, proszę pani… Nikomu nie stała się najmniejsza krzywda.

– Nawet jabłku?

Tenten pociągnęła ją rozpaczliwie za rękaw. Nie mogła powiedzieć przy Iruce-senseiu, żeby przestała sobie z niego żartować, nawet jeśli miała na to wielką ochotę.

– Podejrzewam, że mogło doznać pewnego uszczerbku na skórce, gdy zostało upuszczone na ziemię. Ale nie mogę być niczego pewien.

Iruka-sensei też? Dlaczego nagle gadali o przeklętym jabłku? Kogo obchodziło przeklęte jabłko? Spojrzała na tatę, szukając ocalenia, ale na próżno. Wpatrywał się w okno jak znudzony uczeń z brodą ręką podpartą i nijak nie chciał się odwrócić, by złapać z nią kontakt wzrokowy.

Zdecydowała, że nigdy nie zostanie chūninem. To musiało chodzić o to. Wszyscy chūnini byli zwyczajnie stuknięci.

Nagle obrócił lekko głowę i spojrzał wprost w twarz jej nauczyciela.

– Co się teraz stanie z naszą córką? Czy zostanie oddana Ibikiemu-sanowi? No, wie pan, by torturami wydobyć z niej prawdę? – spytał z kamienną twarzą. Ten zdrajca. – Tego wydaje się spodziewać.

Spojrzał na nią i nieoczekiwanie się uśmiechnął.

– Ponieważ to twoje pierwsze przewinienie i w dodatku nikomu nie stała się krzywda, zostaniesz po lekcjach w przyszły poniedziałek i piątek. Mam wtedy dyżury.

Tenten zastanawiała się, czy teraz powie im o jej drugiej wielkiej wpadce, ale nic podobnego się nie stało.

Wręcz przeciwnie. Powiedział im wprost, że to wszystko i zapytał, czy nie mogliby odstąpić mu córki jeszcze na moment, bo chce z nią porozmawiać na osobności.

– Oczywiście – powiedział tata. Mama klepnęła ją w ramię i pokazała pod ławką uniesiony do góry kciuk. – Pójdziemy do sklepu i spotkamy się w domu.

Jasne. Dobrze wiedziała, że tylko czekał, by móc wreszcie zapalić. Odmachała im i poprawiła się na siedzeniu. No, to teraz miała się nasłuchać. Ale gdyby się dowiedzieli, umarłaby z zażenowania.

Teraz, gdy byli sami, mógł się już wściekać, ile wlezie. Nie wiedząc o tym, znów został jej ulubionym nauczycielem. Pal sześć środową wypytywankę i wszystkie straszne rzeczy, które zaraz usłyszy.

Ale on zaczął zupełnie nie tak, jak się spodziewała:

– Twoi rodzice to bardzo mili ludzie, prawda?

– Najlepsi w kosmosie, proszę senseia.

– W naszym zawodzie niewielu ma takie szczęście. – Nie rozumiała, po co jej to mówi, ale miała dość oleju w głowie, by siedzieć i uważnie słuchać. – Rodzice wielu z twoich kolegów i koleżanek są zbyt zajęci, by spotykać się z nauczycielami. Czy wiesz właściwie, dlaczego uczęszczasz do „akademii"?

– Żeby zostać kunoichi?

– Tak, ale chodzi mi o to, dlaczego to miejsce nazywa się „akademią".

– Bo szkoli ludzi do wykonywania konkretnego zawodu?

– To też, ale jest parę szkół, po których również uzyskujesz prawo do wykonywania konkretnego zawodu. Nie, chodzi również o to, że jeśli tu wstąpisz, w myśl prawa uzyskujesz pewną niezależność. Dlatego, jeśli zdarzy ci się jeszcze coś przeskrobać i wezwę cię na rozmowę, nie musisz przychodzić z nimi, jeśli nie powiem ci, że powinnaś. Możemy załatwić to między sobą. – Czy właśnie była krytykowana za poinformowanie rodziców o tym, że ma rozmowę z nauczycielem? Nie mogła nic poradzić na to, że mowa Iruki-senseia kojarzyła jej się z przestrogami jej mamy. „Uważaj na starszych mężczyzn, którzy mówią, żebyś ukrywała coś przed nami. To mogą być pedofile!". Dobrze, że nie proponował jej cukierków. Chyba wyczuł jej zaniepokojenie, bo dodał: – Nie zrozum mnie źle. Nie powinnaś ukrywać rzeczy przed rodzicami. Tylko o to, że jako uczennica akademii, decydujesz sama o sobie. – Nie, ciągle brzmiał jak pedofil. – Rozumiesz?

– Chyba tak…

– Chodzi po prostu o to, że jako uczennica akademii, w myśl prawa stajesz się dorosła.

Była coraz bardziej zaniepokojona.

– No, ale przecież to oni zapłacili za moją możliwość uczenia się tutaj.

– Ale to ty podpisałaś umowę.

– Przepraszam, ale… No… Dlaczego właściwie mi pan to mówi? – Jeśli spodziewała się, że nagle jego skóra się rozpadnie i wychynie zza niej wilk albo że się wścieknie, miło się rozczarowała.

– Hm… Chciałem, żebyś wiedziała, jakie są twoje prawa. I, choć może nie powinienem o tym mówić, byś zwracała uwagę na pewną… tendencję w akademii. Nie wszystkie dzieci mogą pochwalić się najlepszymi rodzicami w kosmosie. Niektórzy podpisują umowę z akademią i w ten sposób zyskują niezależność.

Pomyślała o Lee i nagle zrozumiała, co Iruka-sensei starał się jej przekazać. Rodzice Lee musieli być jakimiś pijakami i degeneratami. Gdyby miał po powrocie do domu powiedzieć im, że konieczne jest, by wytrzeźwieli w dwie godziny i przyszli na spotkanie z nauczycielem, na pewno stłukliby go na kwaśne jabłko. To nawet miało sens, gdy nad tym pomyśleć. Zawsze przecież chodził posiniaczony. A ona myślała, że to od treningu!

– Iruka-sensei?

– Tak?

– Co pan ma na myśli?

– Hm. Tacy ludzie podpisują trochę inną umowę, niż ci, za których uczenie się tu płacą rodzice. Oni uzyskują coś w rodzaju stypendium i z niego się utrzymują, a potem, po zakończeniu akademii, spłacają je, już jako genini.

– A jeśli nie zdadzą?

– Muszą znaleźć inny sposób, by spłacić dług.

– To kompletnie niesprawiedliwe!

– Każdy jest badany, nim zostanie przyjęty.

Chyba nie dość dokładnie, pomyślała ponuro. Lee do teraz nie wykazał najmniejszych zdolności do panowania nad czakrą. Co, jeśli nigdy mu się to nie uda? Niezdolny do tego, by wykonywać jedyny zawód, do którego się szkolił. Jak ma zdobyć dobrą pracę i utrzymać swoich rodziców z marginesu? Bo Lee był dobrym chłopakiem, nie miała co do tego wątpliwości i prawdopodobnie siedział tu wyłącznie z ich powodu. Pewnie dołączył do akademii tylko po to, by móc się utrzymywać ze stypendium i później im pomóc.

Ale Iruka-sensei rzeczywiście rozmawiał z nią jak z dorosłą. Mogła chyba równie dobrze zaryzykować i go o to spytać.

– Proszę senseia, dlaczego badania nie są dokładniejsze? No, nie wiem. Dlaczego nie zaprasza się do tego ludzi z rodziny Nejiego? Jego kekken genke potrafiłby chyba odkryć, gdyby coś było nie tak. – Skoro jego magiczne oczy były w stanie dostrzec punkty wylotu czakry, to pewnie umiały zobaczyć, czy z samą czakrą wszystko w porządku, prawda?

– Kekkei genkai. Byłoby to prawdopodobnie zbyt kosztowne i nie stuprocentowo skuteczne. Zawsze istnieje margines błędu.

– To niesprawiedliwe – wymamrotała.

Chwilę siedzieli w ciszy, podczas której Tenten postanowiła, że gdy zostanie geninem, to wepchnie swoją pensję Lee przez okno, jeśli nie da rady drzwiami. Bo na pewno będzie się bronił przed taką dobroczynnością, głupek.

– A teraz chyba czas, żeby powiedzieć mi, co stało się takiego, że wymyśliliście z Lee, by rzucać w siebie kunaiem? Muszę przyznać, że nie spodziewałem się czegoś podobnego po tobie.

– Chodziło o to, by udowodnić wartość zaufania, proszę senseia.

– I ty miałaś rzucać, a potem Lee?

– Tylko ja.

– Dlaczego? Skoro chcieliście pokazać wartość zaufania, powinno być wzajemne.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Że Lee nie byłby w stanie tego zrobić? Że chciała pokazać, że jest lepsza od Nejiego? Pierwszy raz przyjrzała się sobie i zobaczyła, że wszystkie jej powody były puste i śmieszne, teraz.

– Chciałam pokazać, że kunoichi też mogą być coś warte – powiedziała cicho.

– Ryzykując zdrowiem swojego partnera? Co do tego mają kunoichi?

– Oni… Ja… Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – odparła nieszczęśliwie. Nie mogła powiedzieć senseiowi, co mówili. Zostałaby małą, śmierdzącą donosicielką i stała się godna ich pogardy. Musiała poradzić sobie z nimi sama, jakoś.

– Coś powiedzieli, prawda? Nie musisz mi nic mówić. Spójrz na mnie, Tenten i posłuchaj uważnie. Każdy ma honor i prawo, by go bronić. Ale robienie tego kosztem swojego partnera to głupota i to najgorsza możliwa. Właśnie ona czyni cię człowiekiem pozbawionym honoru.

– Byłam przekonana, że dam radę. Ciągle robiłam takie rzeczy w domu i zawsze wychodziło. – Teraz ten argument nawet w jej uszach brzmiał śmiesznie.

– Mylisz się. Jeśli chcesz zostać prawdziwym mistrzem w obchodzeniu się z bronią, a muszę dodać, że szczerze wierzę w twoje zdolności w tej dziedzinie, nie wolno ci nigdy zapomnieć o marginesie błędu, rozumiesz? Wiatr, drgnięcie ręki, złośliwość losu, takie rzeczy wpływają na celność nawet najwybitniejszych wojowników. Akceptuje się to w walce. Nie można jednak zaakceptować, gdy celuje się w przyjaciela.

Nie zaprzeczyła, że Lee jest jej przyjacielem. Nie powiedziała nic. Rzeczywiście, gdy tak nad tym pomyśleć, to naprawdę kiepsko wyglądało. Ona, niezabezpieczoną, śmiertelną bronią radośnie rzucająca w okolice głów kolegów. Teraz naprawdę była zdziwiona, że nikt nie wykopał jej z akademii w jednej sekundzie, z krótką notką do jej akt, że jest największą idiotką, jaką nosiła ziemia.

– Rozumiem, Iruko-senseiu. Przepraszam.

– Myślę, że to nie mnie głównie powinnaś przeprosić, ale przyjmuję. A teraz wracaj do domu, nim twoi rodzice zaczną zastanawiać się, co nam tak długo zajmuje.

Znów jak dla niej zabrzmiał jak pedofil, ale mogła mu wybaczyć, bo tak naprawdę Iruka-sensei był całkiem mądry. I w nią wierzył, tak powiedział! Nawet jeśli sądził, że zachowała się niehonorowo, mogła mu wybaczyć, bo chyba miał rację. To w sumie było głupie.

– A i jeszcze jedno – dodał, unosząc palec, gdy była już przy drzwiach. – Nawet, jeśli dostrzegam twój talent w obchodzeniu się z bronią, nie widzę go w innej, ważniejszej dziedzinie. Pamiętaj o środzie. Każę ci pokazać wszystkie ręczne pieczęcie, nie ma zmiłuj.

– Rozumiem, proszę senseia. Do widzenia.

Ruszyła do domu z mocnym postanowieniem, że pouczy się ręcznych pieczęci… kiedyś. Teraz pragnęła tylko dotrzeć do swojego pokoju i pobić poduszkę, wyobrażając sobie, że to jej własna twarz, a potem rzucić się do snu.

Nie było jej to dane, na szczęście lub niestety, zależy, jak na to patrzeć. Za drzwiami czekał na nią Lee. Właściwie nie wiedziała, czy „czekał" było tu najlepszym określeniem, dopóki nie wstał na jej widok i nie powiedział:

– Cześć.

– Cześć. Co tutaj robisz? – Już w momencie zadawania pytania była wściekła na słowa, które wypływały z jej ust. Brzmiały ostro i nieprzyjemnie, a nie chciała robić mu przykrości.

Lee spuścił oczy i podrapał się po głowie.

– Pomyślałem, że… Eee… Poczekam i… Hm. Sprawdzę, jak ci poszło?

– Dzięki – odparła z ładunkiem wdzięczności, jaki była w stanie z siebie wykrzesać. – Wlepił mi dwa dni po zajęciach. A tobie?

– Tak samo.

– Poniedziałek i piątek.

– Tak.

– No, więc wygląda mi na to, że odpracujemy je razem.

– Chyba tak…

Stali w niezręcznej ciszy przez jakiś czas.

– To cześć. I do jutra – powiedział w końcu.

Ale jeśli teraz pozwoli mu odejść, to kiedy go przeprosi?

– Może odprowadzę cię kawałek? – zaproponowała.

– Hej, to nie ja powinienem proponować takie rzeczy?

Tenten przypomniała sobie o rodzicach degeneratach i pomyślała, że na jego miejscu pewnie nie chciałaby, by ktokolwiek o czymś podobnym wiedział. Nie mogła się za żadne skarby zdradzić ze świeżo zdobytymi informacjami, skrzyżowała więc ręce i stwierdziła:

– No, droga wolna!

– Tenten, mogę odprowadzić cię kawałek?

– Oczywiście!

Choć dzień powoli się kończył, ciepłe, konoszańskie słońce rozświetlało jeszcze niebo zdecydowanym blaskiem. Gdy wyszli za próg, zaatakowało ich pełnią swojej niemiłosiernej dla oczu mocy.

Wepchnęła ręce do kieszeni i zezując zza szpary między powiekami, zwróciła się do Lee.

– Słuchaj.

– Tak? – Pomyślała, że wyglądał bardzo zabawnie z tymi swoimi oczami jak dwa, wielkie, okrągłe korale, gdy próbował je jednocześnie ukryć pod powiekami, obserwować i ją, jako uprzejmy słuchacz i drogę przed sobą, szczodrze pokrytą rozmaitymi nierównościami.

A myśląc tak, oczywiście musiała się potknąć.

– Aj! Czy ta droga nie mogłaby być, no, tak jakby równiejsza?

– Może to kolejny sposób, by trenować nasze zdolności? – Gdy się zaśmiała, odparł: – hej, ja nie żartowałem!

– Kto wie, może masz rację.

– Na pewno mam rację. Nikt nie zostawiłby tu czegoś tak krzywego bez wyraźnego powodu.

– Tak, tak, to się nawet zgadza! Słuchaj tylko, jak to brzmi. Wszystkie ścieżki w Wiosce Liścia dodatkowym treningiem dla młodych shinobi. Nic dziwnego, że jesteśmy najlepsi.

– Teraz to sobie ze mnie zwyczajnie żartujesz!

– Nie! No… może troszeczkę! Ej, Lee, ja…

– Tak, obiecuję, że nikomu nie powiem, że potknęłaś się o chodnik.

– E… Co?! Ugh, kogo to w ogóle miałoby obchodzić? Ej, nieważne! Poczekaj, ja tu próbuję powiedzieć coś ważnego!

– Tak jest! Tak jest! Już nie przerywam! …Tenten?

Westchnęła.

– Ja… przepraszam za dzisiaj.

– Nie rozumiem. Za co?

– Jeszcze pytasz?! Za rzucanie w ciebie kunaiem, oto za co.

– Przecież to był wszystko mój pomysł.

– Może, ale z pewnością taki, na który nie powinnam się była zgodzić.

– Daj spokój. Musieliśmy im udowodnić, co znaczy bycie prawdziwym shinobi!

– Bronienie swojego honoru kosztem partnera to brak honoru – mruknęła. – Źle, że dałam się wytrącić z równowagi. Ale niewybaczalne jest to, że naraziłam cię na niebezpieczeństwo.

– Myślisz, że byś nie trafiła?

– To nieistotne.

– Dla mnie tak. Myślisz, że byś nie trafiła?

– Myślę, że by się udało. Ale problem polega na tym, że nie mogę wiedzieć tego na pewno!

– Możesz, to przecież ty rzucałaś kunaiem.

– Nie. Popełniłam podstawowy błąd.

– Błąd?

– Zapomniałam o, no, powiedzmy, elemencie chaosu.

– Chyba przestaję nadążać!

– To coś, o czym musi pamiętać każdy specjalista od posługiwania się bronią. Hej, każdy dobry shinobi nawet! No, bo co by się stało, gdyby nagle na drugim końcu pola treningowego wylądowali kosmici i siła, jaką by to wytworzyło, zepchnęłaby kunai z jego dotychczasowej trajektorii?

– Poleciałby i minął mnie bokiem? Ale jakie są szanse, że na drugim końcu pola treningowego wylądują kosmici?

– To załóżmy, że nie wylądowaliby, tylko zawiśli tuż nad nami, spychając mój kunai w dół, ale nie tak bardzo, żeby upadł, nim ciebie dosięgnie… Dobra, kosmici to denny przykład. Chodzi o to, że coś mogłoby zakłócić tor lotu mojego kunaia nie tak, jak to zrobił Iruka-sensei, tylko tak, że wylądowałby ci w oku.

– Ale co to miałoby być?

– Cokolwiek! Wiatr.

– Przecież przy każdym rzucie robisz poprawkę na wiatr.

– Ugh, to powiedzmy, że wielki spisek, który zawiązali Kaoru, Ren i Neji na twoje życie. Postanowili wytrącić mnie z równowagi, a potem przy pomocy Byakugana przekierować lekko tor lotu kunaia, tak że skończyłby w twojej czaszce. Pomyśl, wszystko wyglądałoby jak wypadek!

– Myślisz, że Byakugan jest w stanie zrobić coś takiego? To takie nie w porządku! I dlaczego wliczasz do tego wszystkiego Kaoru?

– Nie udawaj głupszego, niż jesteś! Przestań czepiać się szczegółów!

– Niczego nie udaję. Tenten, próbuję ci tylko udowodnić, że nie było niczego takiego, co przeszkodziłoby ci w trafieniu.

– To nieprawda.

– Nie. To właśnie wiara w partnera! Myślisz, że namawiałbym cię do czegoś takiego, gdybym nie był przekonany, że ci się uda?

– Ja… dziękuję. To, co zrobiłam, to dalej czysta głupota. Ale dziękuję, naprawdę.

– Hej, nie ma za co dziękować. Ty jesteś lepsza od Nejiego w rzucaniu, nie mam co do tego wątpliwości. I to ja przepraszam, że cię namówiłem.

– Teraz normalnie przesadziłeś! Dobra, dość tego. Przestańmy się nawzajem przepraszać. To i tak wszystko wina chłopaków. Po co w ogóle mówili takie rzeczy?

– Właśnie!

– Dlaczego uważają się za lepszych od nas?

– Dlaczego!

– To nie nasza wina, że nie urodziliśmy się ze specjalnymi zdolnościami!

– Dokładnie!

– I taki Ren na przykład nie jest wcale dużo lepszy od nas!

– Ode mnie jest – odparł Lee, zwieszając nos na kwintę.

– Och, dawno nie słyszałam większej bzdury! Pamiętasz biegi? Był przedostatni. Widziałam listę.

– Tak, a ja ostatni.

– Na pewno istnieje coś, w czym jesteś lepszy od niego.

– Niczego takiego sobie nie przypominam.

– Kaligrafia? Dobra, chyba nie pomagam. Ale po prostu nie znam waszych ocen i nie wiem…

– Tenten, dziękuję za twoje starania. Naprawdę to doceniam. Przecież wiesz, wszyscy wiecie, że ja… nie potrafię używać czakry.

– Na pewno kiedyś ci się uda – odparła cichutko.

– Hm – mruknął.

– Ups, wygląda na to, że odprowadziłeś mnie wprost pod dom.

– Tak? Oj…

Stali chwilę w ciszy.

– To do jutra – powiedział Lee i odwrócił się z zamiarem odejścia.

– Hej, czekaj! Może… wszedłbyś na chwilę? Na herbatę albo co?

– Nie chciałbym przeszkadzać… – odparł niepewnie.

Musiała wykorzystać jego wahanie. Był chyba całkiem chudy pod tymi wszystkimi ubraniami. Na pewno zdegenerowani rodzice nie dbali o jego dobre wyżywienie!

– Nie będziesz! – obiecała gorąco. – Moi rodzice się ucieszą, słowo.

– Naprawdę bardzo dziękuję, ale nie chciałbym…

Nagle jedno z okien otworzyło się. Wychynęła z niego głowa jej mamy, jakby wiedziona instynktem. Tenten podejrzewała, że to kolejna z tych „chūnińskich rzeczy". Albo rodzicielskich. Albo byli po prostu głośni, a okno otwarte.

Może w innym wszechświecie zdecydowała się na moment ogłuchnąć, ale w tym nie była tak litościwa.

– Och, to jest ten chłopiec, którego próbowałaś dzisiaj zabić? – spytała z uśmiechem, mierząc wzrokiem Lee od stóp do głów i czerpiąc chyba jakiś rodzaj niezdrowej uciechy z jego zmieszania.

– Mamo! – krzyknęła, nie wiedząc do końca czy bardziej chce ratować jego, czy siebie.

Zignorowała ją, jak było do przewidzenia i zwróciła się do Lee:

– Powiedz, nie chciałbyś może wejść do nas na chwilę? Mój mąż zmajstrował wybitnej znakomitości ciasto czekoladowe. Będzie bez wątpienia zachwycony, jeśli pożremy je w całości, prawda? – Ostatnie słowo wygłosiła już do wnętrza domu i jakakolwiek była odpowiedź, widocznie jej się nie spodobała, bo stwierdziła: – ej, zignorujcie go. Jest nieszczęśliwy, bo papierosy znowu podrożały. Proszę, Tenten, bądź tak dobra i zaciągnij swojego kolegę do nas.

– Przykro mi, ale wygląda na to, że nie masz wyjścia – powiedziała w stronę Lee, szczerząc się i nie mogąc nic na to poradzić.

– Ja… dziękuję – odparł, oszołomiony i dał się bez najmniejszego protestu zaprowadzić do jej mieszkania.

Pozostało jej tylko mieć cichą nadzieję, że rodzice nie będą zbyt dokuczliwi i szybko ich wypuszczą. Gdy zdjęli buty, mama powiedziała:

– Podejrzewam, że nie będziesz się czuł zbyt komfortowo, mówiąc do nas po imieniu. Ech, tak myślałam. Nasza rodzina pochodzi z Wioski Piasku i w związku z tym nie mamy nazwisk! Dlatego możesz do nas mówić rodzice Tenten-sama!

– Ugh, mamo…

– No, co? Zawsze chciałam to powiedzieć!

– Nazywam się Rock Lee. Mamo Tenten-sama, nie chciałbym przeszkadzać…

– Nonsens! Jesteśmy przeszczęśliwi…

– Lee, nie musisz tak mówić. Wystarczy „proszę pani"!

– Tak jak mówiłam, jesteśmy przeszczęśliwi, mogąc gościć u siebie tak uprzejmego, młodego mężczyznę. Zapraszam.

Weszli do dużego pokoju, w którym tata, zwinięty wcześniej na fotelu i przykryty kocem, wstał, by przywitać gościa, ale przykrycia nie porzucił.

– Tata Tenten – przedstawił się.

– Dzień dobry, tato Tenten-sama. – Tata aż zajaśniał z uciechy. Skąd ona wiedziała, że to będzie katastrofa? – Nazywam się Rock Lee. Dziękuję za gościnę w pańskim domu.

– Bardzo miło mi cię poznać, Lee. Mam nadzieję, że nie jesteś uczulony na czekoladę?

– Nie, tato Tenten-sama.

Czy zamierzał skończyć tę farsę i powiedzieć mu, by po prostu używał standardowego „proszę pana"?

– W takim razie Tenten, weź, ile wam się zmieści na talerze.

…Jasne, że nie.

– Gdzie zamierzacie siedzieć?

Zerknęła na Lee, który zdawał się uosobieniem zmieszania. Och, jej rodzice byli sadystami.

– Zrobię nam coś do picia, wymieciemy z kuchni ciasto i chyba pójdziemy do mnie.

– Rozumiem. Wybaczcie mi więc w takim razie, ale wrócę na fotel, by dalej pogrążać się w depresji. Miło było mi cię poznać, Lee.

– Zawsze tak ma, gdy ceny fajek idą w górę – szepnęła mu do ucha, gdy wychodzili, ale, choć przytaknął, nie wyglądało na to, żeby rozumiał.

Gdy już zrobiła im obojgu herbatę, ułożyła dwie góry ciasta na talerzach i wręczyła je Lee, poprowadziła go na górę, ściskając w dłoniach uszka kubków. Lee wybrał nadruk z shurikenem, a ona uznała, że ten w kunaie nie kojarzy im się w obecnej chwili najlepiej, więc sięgnęła po stare, dobre, niegroźne ślimaki. Nie uroniła oni kropelki, gdy manewrowała łokciem, by otworzyć swój pokój. Zastanawiała się, czy zostawiła tam bardzo duży bałagan. Okazało się, że tak.

– Twoi rodzice są bardzo mili – powiedział, gdy zamknęli za sobą drzwi i pozbyli się z rąk ciężaru, a ona zabrała się za odkopywanie ubrań i śmieci w przestrzeń między krawędzią szafy oraz ścianą.

– Ech, mówisz tak, bo nie masz porównania! – Jeszcze gdy słowa opuszczały jej usta, zaczęła sztywnieć, przerażona. Jak coś takiego śmiało je w ogóle opuścić?

Czuła, jak Lee także napina się jak doskonale sprofilowana cięciwa, nie musiała nawet widzieć, by jakoś wiedzieć o tym doskonale.

– Hm, to znaczy… No, chodzi mi o to po prostu, że jako grupa na zajęciach rzadko odwiedzamy się nawzajem w domach, prawda? Ja na przykład byłam tylko u Tatsuki, ona też przyszła kilka razy, choć nigdy nie weszła na górę. Czuj się zaszczycony! Jesteś pierwszą osobą, która widzi ten gigantyczny bałagan. Przepraszam za niego, tak w ogóle. Nie przygotowałam się, he he…

– Hej, nie jest tak źle! – zapewnił gorąco.

Uff, kryzys zażegnany.

– Dzięki za dobre chęci – odparła z przekąsem.

– Naprawdę!

– Proszę – powiedziała, ścieląc łóżko swoją kołdrą w kunaie. – Nie mam zbyt wielu krzeseł, ale żadna spleśniała kanapka nie powinna cię tutaj dopaść.

– Ej, świetna kołdra! – powiedział, siadając.

– Tak? – odparła, niepewnie. – A ten różowy? Nie uważasz, że to trochę… Taki, hm, majtkowy?

Pokręcił energicznie głową.

– Co w nim złego? Jak dla mnie jest w porządku.

– Dziękuję – powiedziała i uśmiechnęła się, zupełnie o tym nie wiedząc. – To mój ulubiony kolor.

Zabrali się za ciasto, obsmarowując omawianą przed chwilą pościel czekoladą i sięgając od czasu do czasu po herbatę, którą Tenten ustawiła na podsuniętej wcześniej szafce nocnej.

Nie miała pomysłu, jak zacząć rozmowę, tak, żeby nie skończyło się na obgadywaniu Nejiego, Rena albo Kaoru. Przez to właśnie palnęła, znowu raczej nieszczęśliwie:

– Hej! Czym zajmujesz się poza lekcjami?

– M-m, różnie. Trochę ćwiczę… – zaczerwienił się lekko.

– Ćwiczysz? A co?

– Pewnie zauważyłaś, że… Hm, nie radzę sobie najlepiej z czakrą. Pomyślałem… Pomyślałem, że może, wiesz, spróbuję potrenować to, co mogę… Chciałbym… Chciałbym być lepszy w walce w zwarciu.

– Taijutsu?

– Tak, dokładnie. – Teraz był już cały czerwony i z rzucanych jej spojrzeń Tenten wywnioskowała, że spodziewa się wyśmiania.

Nie zamierzała robić niczego podobnego.

– To wspaniały pomysł! – stwierdziła, uśmiechając się szeroko. – Założę się, że jeżeli będziesz dużo ćwiczyć, przerośniesz nawet Nejiego!

– Hej, nie przesadzajmy…

– Och, daj spokój! Wystarczy tylko dobrze poznać styl jego walki i wymyślić coś, żeby… No, żeby z nim wygrać! Ha! Sam powiedziałeś, że jestem od niego lepsza w rzucaniu.

– Tak, ale ty nie widziałaś, jak on walczy.

Racja, lekcje taijutsu chłopcy mieli osobno, co, tak nawiasem mówiąc, wydawało jej się skrajnie głupie. W końcu jeśli zostaną kiedyś geninami, raczej nie będą sobie wybierać, z osobą jakiej płci przyjdzie im walczyć.

– Nie może być geniuszem we wszystkim! – odparła, zniecierpliwiona, wymachując ciastem, by podkreślić wagę swoich słów.

– Cóż, w tym jest – stwierdził ponuro.

– To się poddaj. Jeśli wstajesz rano z myślą: „nie mam szansy być najlepszy w niczym" – mruknęła, zniechęcona, odłożywszy talerz i opadnąwszy na łóżko. – Jeśli z twoją czakrą jest tak źle, jak mówisz…

Nie wiedziała do końca, dlaczego właściwie go prowokuje. Po prostu, gdy raz dostrzegła, że tak naprawdę nie ma w sobie wiary, zwyczajnie nie mogła tego zdzierżyć. Widziała to już na polu treningowym, w jego wzroku i ustawieniu całego ciała. Głębokie przekonanie, że poniesie porażkę. Jak ktoś taki miał w ogóle…

–Chcę zostać geninem. I zostanę nim, choćby nie wiem, co! Ja… wyzwę. Jutro wyzwę Nejiego! A jeśli mi się nie uda, będę… będę próbował dalej! Aż do skutku!

Wtedy zrozumiała, że chyba przesadziła.

– Hm, może nie wyzywaj go, tak jakby, teraz, zaraz? Skoro jest taki dobry…

– Hej, co się stało z „możesz z nim wygrać"?

– Nie miałam na myśli, że możesz z nim wygrać za moment! Dobry shinobi musi poznać przeciwnika, wymyślić taktykę, zaatakować z zaskoczenia… No, cokolwiek!

– Najlepiej uczę się poprzez praktykę. A atakowanie z zaskoczenia jest mało honorowe.

Odpuściła sobie tłumaczenie, że w ich przyszłym zawodzie podobne działanie będzie niejednokrotnie konieczne i poprzestała na cichej nadziei, że nie wyjdzie z tego wszystkiego jakaś gigantyczna katastrofa. Może do jutra Lee zapomni o swoim postanowieniu? Ech, wolno dziewczynie marzyć.

Istnieje prawdopodobieństwo, że w wielu innych wszechświatach Tenten nie chciało się składać podobnej propozycji. Gdy jednak pół godziny później Lee zbierał się do wyjścia, pomyślała o środzie i wszystkich pieczęciach, które musiała opanować. Włożyłaby rękę psu do gardła i pogilgotała go w migdałki, gdyby w ten sposób mogła odciągnąć to w czasie. Dlatego z łatwością jej mózg wyprodukował inną, lepszą wymówkę (w końcu nie była z klanu śmiesznych trójkątów, a normalni shinobi nie mieli psów, bo niby jak?).

– Hej, może jednak dałbyś się odprowadzić, tylko kawałek? – dodała, pamiętając o rodzicach z marginesu. – W końcu robi się już późno, może ktoś nas zaatakuje i będziemy mieli szansę pokazać, jacy jesteśmy wspaniali?

– Twoi rodzice nie będą mieli nic przeciwko? W końcu ktoś rzeczywiście może nas zaatakować… Albo ciebie, nie, musiałbym cię odprowadzić z powrotem…

– Ej, wyłupiłam ci dziś prawie oko, pamiętasz? A poza tym to tylko Wioska Liścia. Kto miałby mnie zaatakować?

– Nie wiem.

– Daj spokój. Robię to dla siebie. Muszę uczyć się pieczęci i dlatego podejmę się wszystkiego, żeby nie musieć tego robić. Najlepiej do wtorku wieczorem.

– To chyba nie najlepszy pomysł…

– Bla, bla, pójdę pogadać z mamą!

I tak wylądowali na ulicy, znów razem, znów jedno drugie odprowadzające do domu.

– Spójrz – pociągnęła go za rękaw, gdy mijali akademię i wskazała palcem chłopca, który stał na mniejszym polu treningowym, umieszczonym tuż przy ścianie głównego budynku i rzucał niezabezpieczonymi kunaiami w jedną z kukieł, jakie stały zawsze przy płocie.

Ten nieszczęsny rząd desek zawsze ponosił żywiczną ofiarę, gdy hordy młodszych roczników rzucały się na niego z naręczem śmiercionośnej broni. Dalej zbudowano mur, jako ostateczne zabezpieczenie, bo płot pod entuzjastycznym naporem potrafił się nieraz poddać. Jednym z zadań geninów było reperowanie go i czasami można było ich dostrzec, jak jęcząc nad niecelnością młodszych roczników, wbijali gwoździe. Jej osobiście podobałoby się takie zajęcie. Bardziej na pewno, niż szukanie zaginionych zwierzątek!

Gdy była młodsza i mieli tam zajęcia, lubiła przychodzić trochę wcześniej i wkładać palce w dziury. Ale, choć rany płotu tak ją zawsze przyciągały, myśl o uczynieniu czegoś znowu takim jak trzeba, w pełni użytecznym i całym też wydawała jej się bardzo atrakcyjna.

Ale nie aż tak, żeby się zaraz miała do tego na ochotnika zgłaszać. Nim się spostrzegła, Lee był już przy bramie i otwierał ją, mówiąc:

– Może sprawdzimy, o co chodzi? – Ruszył w tamtą stronę, nie czekając na jej odpowiedź. Poszła niechętnie w jego ślady. Co było w tym ciekawego? Jakiś dzieciak sobie trenował i tyle. – Hej, co ty tu robisz tak późno?

Tenten, ta z paru miesięcy później, leżąca na trawie i dysząca od zmęczenia, porzuciła swój tok myślowy, gdy straszne myśli, niezwiązane z rywalizacją Nejiego i Lee, znów ją zaatakowały. Tak, to, że zaczął go wyzywać, było winą jej długiego języka i zapału Rocka, który, gdy raz zapłonął, nie dawał się łatwo ugasić. Ale od paru miesięcy dręczyła ją myśl, straszna idea, która nie chciała odejść. I nieważne, jak próbowała zdławić ją rozsądkiem, nie była w stanie jej porzucić. To było wielkie, ogromne nawet. Może największe w całym jej dotychczasowym życiu.

Niezliczone „gdyby" fruwały w głowie młodej Tenten. Jednak pośród dziesiątek żyć, które jeden szybko podniesiony alarm mógł ocalić i z jednym, które mogło podzielić ten los, kim była, by wiedzieć, jak by się to potoczyło, gdyby nie spowolnili Sasuke tamtego feralnego popołudnia?


W przyszłości mógłby stać się niegrzecznym chłopcem. Mógłby odpowiedzieć nawet „a co cię to obchodzi?", gdyby przyszła mu na to ochota. Ale teraz Sasuke Uchiha był tylko dzieckiem bardzo dobrze wychowanym przez swoich rodziców, przynajmniej dopóki nie zgłodniał albo się nie znudził. Co prawda trochę już miał dość siedzenia i trenowania, jednak gdy się odwrócił, odkrył, że to starszaki go zaczepiły, więc nie miał odwagi odpowiedzieć im niczego niewłaściwego. Stwierdził jedynie:

– Czekam na brata. – I ruszył po swoje kunaie. Jeśli nawet wypadło to trochę niegrzecznie, to tylko dlatego, że siedział tu już naprawdę, naprawdę długo.

Ale w końcu to jego brat zawsze mu powtarzał, że musi się dobrze zachowywać i trenować cierpliwość, więc starał się, jak mógł. Mama zapakowała mu bardzo dużo jedzenia, jak zwykle, więc o swój brzuch nie musiał się martwić.

– Nie wygląda na to, żeby miał dzisiaj przyjść. Skończyliście zajęcia chyba całe godziny temu! – zauważyła Tenten.

– Powiedział, że po mnie przyjdzie… Ale może mu coś wypadło? Właściwie miałem już iść… – odparł niepewnie.

Może Itachi nagle dostał jakąś bardzo ważną misję, a on siedział tu i nie zdąży go pożegnać, jeśli się nie pospieszy?

Ta myśl bardzo go zaniepokoiła. Potrafił wyjechać gdzieś na całą wieczność!

– Hej! Twój brat jest shinobi, że coś mu mogło wypaść? – zapytała Tenten z odcieniem nieskrywanej ciekawości, jakiej nie mogła powstrzymać.

Była jedynaczką i zawsze czuła lekką zazdrość wobec tych wielkich, rozgałęzionych rodów, które robiły razem mnóstwo świetnych rzeczy, dzieliły się tajemnymi technikami i miały odlotowe wrodzone umiejętności, jakie nieraz sprawiały, że w akademii ich członkowie zdawali każdy test jak po maśle.

Gdy tak się mu przyjrzeć, chłopak ze swoim strojem i ekwipunkiem doskonałej jakości pasował do jej wyobrażenia. Pewnie nawet będąc młodszym od niej, miał opanowaną każdą ręczną pieczęć. A może, kto wie, potrafił już jakąś świetną technikę? Cóż, gdyby nie Lee, na pewno by go nie zaczepiła, ale skoro już się to stało, chciała wiedzieć jak najwięcej.

Po tym, gdzie wylądowały jego kunaie, mogła łatwo stwierdzić, że cokolwiek potrafił, w tym była lepsza od niego i to dodawało jej pewności siebie. To i że był od niej niższy i miał jeszcze trochę dziecięcego tłuszczyku i w ogóle był raczej słodki.

Zwłaszcza, gdy tak dumnie wypinał drobną pierś, mówiąc:

– Tak! Mój brat jest jōninem!

Dobra, to było coś wielkiego. Nigdy nawet nie widziała żadnego, a nawet jeśli widziała, to nie odróżniła go od chūnina. Sądząc po reakcji Lee, on też nie miał dotąd podobnego szczęścia. Ale z drugiej strony w nim całkiem łatwo było wzbudzić podziw.

Sasuke, głęboko usatysfakcjonowany ich reakcją, dodał:

– Pewnie nie przyszedł, bo idzie na kolejną misję!

– Ale przecież obiecał, tak? – dopytywał się, marszcząc brwi. – Skoro jest jōninem to pewnie dotrzymuje obietnic.

Tenten miała ochotę dyskutować. Jednak Sasuke był pierwszy.

– Oczywiście, że dotrzymuje! No… – zmarkotniał trochę. – Zwykle. Mój brat jest bardzo zajęty – mówił, jakby powtarzał starą lekcję. – To geniusz!

– Większy od Nejiego?

– A kto to?

– Nie wiesz, kim jest Hyūga Neji? – spytał Lee, wytrzeszczając oczy.

Sasuke naburmuszył się lekko.

– A skąd mam wiedzieć?

Tenten była tą wieścią wstydliwie uradowana.

– A, taki jeden chłopak z naszego rocznika – odparła, machając dłonią.

– Oczywiście, że jest większy! Jest jōninem!

– No, tyle rozumiemy – odparła, trochę się niecierpliwiąc.

Lee nie miał podobnego problemu.

– Czy mógłbyś… Hm. Moglibyśmy na niego poczekać z tobą?

Tenten miała ochotę krzyknąć na niego, żeby się tak nie podlizywał jakiemuś chłopakowi, który, młodszy rocznik czy nie, wyglądał jej na przygłupa. Zakochanego w bracie bardziej, niż ona była zakochana w rodzicach, co było trochę chore. Nawet jeśli był tym jōninem, w co zaczynała wątpić.

Może gadali z kimś, kto wymyślił sobie brata? Jak inni wymyślają przyjaciół. To by było super dziwne. I dobra, całkiem interesujące. Postanowiła wyciągnąć z niego więcej informacji.

Sasuke tymczasem przyjrzał się im uważnie, mrużąc wielkie oczy i odparł w końcu, z wahaniem wyczuwalnym w głosie i lekką jakby niechęcią.

– Do-obrze?

Pokiwał głową, jakby bardziej utwierdzając w tej decyzji siebie, nie ich i zaczęła się mimowolnie zastanawiać, czy z tym bratem jōninem było wszystko w porządku. Przyjmując, że rzeczywiście istniał i rzeczywiście był większym geniuszem od Nejiego, mógł równie dobrze być też większym palantem.

– Hej, tak w ogóle to jestem Rock Lee!

– A ja Tenten – dodała szybko.

– Uchiha Sasuke.

Uchiha? Uchiha?! Gadanie o bracie geniuszu nagle nabrało zdumiewająco dużo sensu. Wszyscy znali Uchihów.

Zdjął bluzę, obrócił się i wskazał kciukiem znak na plecach swojej koszulki, jako ostateczny dowód.

– O, ra-any! – Lee nie krył podziwu i jak raz nie mogła mu się dziwić. – To twoja rodzina jest policją, prawda? Jak to jest? Czy tylko Uchiha tam są? Czy macie jakieś niesamowite zdolności? Czy to prawda, że założyliście Konohę? Zawsze chciałem wiedzieć!

Zerknęła na niego, lekko zdziwiona. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek była o tym mowa na lekcji.

Sasuke niemal spuchł z dumy i zaczerwienił się przy tym jak dorodne jabłuszko. Nie dość, że z wspaniałego rodu, to jeszcze taki słodki. Było czego zazdrościć.

– Tak, tylko Uchiha są w policji. I mój klan zbudował całą wioskę! – przyznał również, trochę na wszelki wypadek, bo nie miał o tym pojęcia. Ale pasowało, więc pewnie było prawdą. Nakazał sobie solennie, że spyta o to mamę, kiedy wróci. Ona nigdy się na niego nie gniewała za zawracanie jej głowy rzeczami, o których powinien już wiedzieć. – A naszą zdolnością jest Sharingan!

– Och. – Lee niemal podskakiwał. – Mógłbyś pokazać?

– Em, nie! To na specjalne okazje!

– Nie bądź taki – jęczał, zapominając o godności wojownika. Tenten była zbyt podekscytowana, by zwrócić mu uwagę. – Proszę?

– Niestety. Gdybym go teraz użył, spaliłby was na popiół! – zapewniał Sasuke. Skoro już kłamał, postanowił robić to po całości. Kopiowanie cudzych technik brzmiało jak kradzież, więc wolał dodać rodowemu kekkei genkai to i owo. I tak niczego nie pokaże, a brat będzie go krył, kiedy wreszcie przyjdzie. – I wasze mózgi też! I zrobił super barierę, tak, że wasze ataki w ogóle by mnie nie dotknęły!

– O ra-any! Jak walczyć z taką barierą? – spytał Lee, tupocąc w miejscu.

Tenten nie dawała się tak łatwo oszukać.

– Po prostu go jeszcze nie masz, prawda?

Sasuke zaczerwienił się trochę bardziej.

– Hej, nie słyszałaś, co powiedział? To jest potężne!

– Jasne, jasne.

– Hej, nie wierzysz mi?

– Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę!

– Nie ma mowy!

– No, pokaż!

– Pokaż, pokaż!

– Dobra – wyciągnął rękę. – Zrobię coś w tym lesie, a wy później pójdziecie tam i zobaczycie, co mi się udało.

– Dlaczego nie zrobisz tego tutaj, przy nas?

– Bo to byłoby niebezpieczne – odparł poważnym tonem.

Miał cichą nadzieję, że jakieś drzewo zwaliło się ostatnio albo coś w tym stylu. Zmarszczył brwi, imitując wielkie skupienie. Po namyśle zdecydował się zamknąć oczy, na wszelki wypadek, gdyby wiedzieli, że Sharingan koloruje je na czerwono.

Opuścił rękę i spojrzał na nich. Lee wydawał się zafascynowany. A Tenten…

– Hej, nie wygląda na to, żeby coś się stało – zauważyła, marszcząc brwi.

– Pójdziecie tam później i zobaczycie – powiedział z pewnością siebie, której wcale nie czuł. Zaczynała go irytować. – Możecie już teraz…

– Nie, nie! Chciałbym poznać twojego brata. Brzmi jak ktoś naprawdę potężny! – Lee znów wrócił do prawienia słodkości, ignorując najwyraźniej fakt, że niczego o tajemniczym bracie nie wiedzieli na pewno. – Kiedy skończył akademię? Ile ma lat? Jak się nazywa?

– Itachi i skończył ją po roku! Teraz ma trzynaście!

– Nie wierzę – odparł z błyszczącymi oczami.

Tenten również nie wierzyła. Skrzyżowała ramiona na piersi.

– Robi się ciemno. I wygląda mi na to, że on tu jednak nie przyjdzie.

Nagle usłyszała jakby ciche tupnięcie i podniosła głowę w sam raz na to, żeby zobaczyć przelatującego nad nimi ANBU.

To był jej pierwszy widziany na żywo, a nie na obrazku z książki. Ale tego stroju i maski nie dało się z niczym pomylić. Widziała go na tak długo i z tak bliska, by zdążyć dostrzec te charakterystyczne elementy.

– Bracie? – zdążył wymamrotać Sasuke z nutą zdziwienia w głosie, nim tamten zniknął bez słowa w leśnej gęstwinie.

Nagle zza rogu wyłonił się kolejny, odbił się w dwóch wielkich susach od murku i zanurkował między drzewa w ślad za poprzednim.

– O matko, twoje jutsu ściągnęło tu ANBU! – krzyknął Lee z ekscytacją, której, choć Tenten nie popierała, nie mogła w jakiś sposób nie podzielić.

Za ich plecami trzech innych członków elitarnej jednostki minęło ich, niezauważone.

– Ja nic nie zrobiłem! – krzyknął Sasuke z odcieniem lekkiej paniki.

Nie mogła krzyknąć, „wiedziałam" i nie była pewna, czy mu wierzyła. Stała, sparaliżowana, patrząc jak kolejni ANBU wyłaniają się zza budynków, aż oczy zaczęły ją piec od niemrugania. Czy Sasuke zaczął Czwartą Wielką Wojnę Shinobi?

Nagle jedna z nich zeskoczyła z dachu i podeszła, figura i długie, lśniące włosy zdradzające płeć.

– Proszę pani, proszę pani, ja niczego nie zrobiłem, naprawdę! – krzyknął Sasuke ze łzami w oczach. – Ja nie chciałem… Ja nie wiem…

Kobieta nie zwracała uwagi na jego słowa. Zbliżała się, jak nieuchronny wyrok. Czy teraz jej nowego kolegę wsadzą do więzienia? A ona sądziła, że to niewinne banialuki.

Pewna myśl uderzyła ją jak piorun. Gdyby nie byli tutaj i go nie prowokowali, nic by się nie stało. To była ich wina!

Zerknęła na Lee, ale wyczytanie z jego twarzy czegokolwiek poza szokiem okazało się dla niej niewykonalne.

ANBU ukucnęła i jedną rękę położyła Sasuke na ramieniu, a drugą jednym, pewnym ruchem ściągnęła maskę.

Cała trójka wciągnęła głośno powietrze. Twarz pod spodem była łagodna, delikatna i piękna. Sasuke pociągnął nosem, ale nie odważył się unieść ręki i wytrzeć glutów, które niemal dotykały jego ust.

Piękna pani podała mu chusteczkę. Wziął ją bez słowa i zmiął w ręce, dalej wpatrując się w jej twarz. Rzuciła maskę na ziemię. Druga dłoń w ciemnej, ukrytej częściowo pod ochraniaczem rękawiczce także spoczęła na jego ramieniu.

Kolejny ANBU wylądował tuż obok.

– Co ty wyprawiasz, jeśli mogę wiedzieć?

– Ten chłopiec jest z rodu Uchiha – powiedziała, nie odrywając oczu od jego twarzy.

– Ugh. Co zamierzasz zrobić? – Może była jakaś głupia, ale Tenten musiała przyznać, że nie tak wyobrażała sobie członka elitarnej jednostki.

Odrobina z czystej paniki, która obróciła jej mózg w puch, zdawała się go opuścić. Nie zamierzała niczego mówić, ANBU dalej onieśmielający, nawet jeśli wydawali takie dźwięki jak „ugh", ale przynajmniej wyglądało na to, że nie zamierzali wsadzić Sasuke do więzienia. Inaczej ta piękna pani nie zdjęłaby maski i ten pan nie zachowywał się tak niegroźnie, tylko pewnie powalił go na ziemię, łamiąc wszystkie żebra albo coś. I kolejna wojna też raczej się nie zaczęła. Inaczej przecież nie traciliby czasu na pogaduszki, łapanie Sasuke za ramiona i podawanie mu chusteczek, gdy się popłacze, dzieciak.

Tenten musiała przyznać, że niczego z tego nie rozumiała.

Piękna pani myślała chwilę. Odwróciła twarz od Sasuke, który wreszcie zdecydował się przetrzeć chociaż przestrzeń pod nosem i uniosła ją ku panu ANBU, nie puszczając jednak jego ramion.

– Powiedz koordynatorowi o zaistniałej sytuacji. Ściągnijcie tu Inoichiego, byle szybko. I przyszykujcie punkt, żeby miał gdzie pracować. Będę tu na was czekać z… Hej, jak masz na imię? – Uśmiechnęła się do niego łagodnie, tak jak tylko naprawdę piękne panie potrafią.

– Uchiha Sasuke – odpowiedział zza zmiętej chusteczki, wpatrując się w nią czujnie czarnymi oczami, w których tej nocy ani na moment nie miał zalśnić Sharingan.


Popełniam błąd i publikuję, nie mając zapasów, ale nie mogę się powstrzymać. Na następny rozdział niestety prawdopodobnie będziecie musieli długo poczekać, ponieważ nie mam potrzebnej wiedzy, aby należycie opisać to, przez co przechodzi Sasuke.