Pustka. Tylko tyle czuję, gdy myślę o tamtych dniach. Minęło pięć długich lat. Dla ludzi to dużo, dla nas, shinigami, ułamek sekundy, bo nadal czeka nas wieczność. Dla mnie były długie. Próbowałam zrozumieć. Każdego dnia, w każdej chwili, którą z nim spędzałam. Nie rozumiem. Nadal nie rozumiem. Frustruje mnie to. Chcę wiedzieć. Chcę zrozumieć. Ale najbardziej chcę cię z powrotem, choć wiem, że nie wrócisz. Została mi tylko pustka i rozpaczliwa próba zrozumienia.


Dziesiąty Oddział żył. Był środek dnia, więc większość shinigamich było zabieganych i zaaferowanych swoimi obowiązkami. Nikt więc szczególnie nie zwracał na nią uwagi. Zresztą zdążyli się przyzwyczaić, bo tak jest co najmniej trzy razy w tygodniu. Nie została zatrzymana, nikt nie pytał o powód wizyty, bo ten był tylko jeden.

Zapukała do drzwi biura i weszła w momencie, gdy usłyszała „proszę" z ust Hitsugayi. Nawet nie podniósł na nią wzroku, bo czuł jej reiatsu od kilku minut, poza tym doskonale wiedział, po co przyszła. A raczej po kogo.

– Przepraszam za najście, kapitanie Hitsugaya – powiedziała dla formalności.

Jej zielone spojrzenie utkwiło w srebrnowłosym powodzie jej przybycia. Uśmiechnął się do niej jak dziecko przyłapane na figlach, ale to na nią już nie działało. Przyzwyczaiła się do min swojego dowódcy, a dziś miała naprawdę paskudny humor. Prosiła go wczoraj, żeby skończył przeglądanie raportów. Obiecał, że to zrobi. Rano nie było jej w biurze, najpierw spotkanie vice-kapitanów, potem inne obowiązki, więc do biura weszła dopiero kwadrans temu. Stos raportów pozostał nietknięty, a ona w przyszłym tygodniu miała się rozliczyć z działalności Oddziału z tego miesiąca. Nie miała ochoty na kapitańskie żarty.

– Może napijesz się herbaty, zanim pójdziemy? – zaproponował srebrnowłosy.

Matsumoto nie odezwała się ani słowem. Ujmowanie się za którąkolwiek ze stron nie miało najmniejszego sensu i tylko opóźniłoby nieuniknione. Była przyzwyczajona. Owszem, początkowo próbowała przekonywać Ichimaru, żeby dał sobie spokój z drażnieniem podwładnej, bo może się to dla niego źle skończyć. Nic nie zdziałała. I tak zawsze robił to samo. Pojawiał się u nich, prowadził z nią pogaduchy i oczekiwał swej zastępczyni, która zamierzała zagonić go do roboty.

Brązowowłosa nie odpowiedziała. Bezceremonialnie złapała go za kołnierz kosode, bo z haori by się wyplątał – to już przerabiali – i ściągnęła go z sofy, nie bacząc na zasady czy szacunek. Skinęła głową Matsumoto, która tylko uśmiechnęła się przepraszająco. Lepiej, żeby przychodziła po niego tutaj niż musiała przeszukiwać całe Seireitei.

– Pa, pa, Rangiku. – Srebrnowłosy pomachał kobiecie z uśmiechem. – Pa, pa, kapitanie Hitsugaya.

Traktował to jak zabawę, jakby zupełnie lekceważąc gniew swej zastępczyni. Nic nie mówiła, ale była wściekła. Czuł to wyraźnie. Najwyraźniej przyszedł dzień, kiedy łatwiej było ją wytrącić z równowagi.

– Shiroyama-san – odezwał się, gdy byli już pod budynkiem administracyjnym – możesz mnie już puścić. Sam pójdę.

Nie odpowiedziała i nie wypuściła materiału z dłoni. Mógł ją do tego zmusić – w końcu był jej kapitanem – albo nakłonić poprzez podniesienie się na nogi i zrównanie się z nią – był wyższy i musiałaby go puścić, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Pozostał jednak w tej pozycji i pozwolił się ciągnąć po brukowanych uliczkach Seireitei. Nie był to rzadki widok, ale wciąż wzbudzali pewne zainteresowanie. Dziewczyna się tym w ogóle nie przejmowała, zaś Ichimaru uśmiechał się radośnie do shinigamich, którzy im się przypatrywali.

Puściła go dopiero we wspólnym biurze. Na obu biurkach leżały dokumenty, na tym należącym do vice-kapitana dość świeże sprawy, które nagromadziły się podczas nieobecności dziewczyny. Biurokracja była naprawdę plagą Seireitei.

– Do wieczora to ma zniknąć. – W końcu się do niego odezwała. – Przeczytane, wypełnione i podpisane. Bez rysunków i wyznań miłosnych do elity Gotei – dodała złowrogo.

– Jak sobie życzysz, Shiroyama-san.

Nigdy nie mówił do niej po imieniu. Nie życzyła sobie tego, a Ichimaru wiedział, kiedy naprawdę przegina i wolał nie drażnić jej dodatkowo. Poza tym nie łączyły ich bliższe relacje, Corrie odgradzała się od niego chłodem i obojętnością, jakby bojąc się zaangażowania i zdrady. Poznała go od najgorszej strony i nie pozwalała się zrehabilitować. Przynajmniej w większym stopniu.

Usiadł za swoim biurkiem i przysunął sobie część dokumentów. Dziewczyna tymczasem najpierw przygotowała herbatę, którą poczęstowała również dowódcę. Lubił ją, miała w smaku coś, co charakteryzowało właśnie Corrie. Tajniki parzenia herbaty były mu obce, nigdy nie musiał się tym kłopotać, bo nawet gdy był vice-kapitanem Aizena, ktoś inny się tym zajmował, więc przypatrywanie się podwładnej nie zbliżało go do zrozumienia, skąd ten wyróżniający smak. To była tajemnica, której chyba nigdy nie rozwikła, ale nie wyobrażał sobie dnia bez kubka herbaty zaparzonej przez Corrie.

– Dziękuję, Shiroyama-san – powiedział, gdy postawiła przed nim naczynie.

Skinęła nieznacznie głową i usiadła do własnych papierów, żeby jak najszybciej się z tym uporać.

Pół godziny później dokumenty przestały interesować Ichimaru. Nie lubił tej części swojej pracy, choć zdawał sobie sprawę, że część tego obowiązku przejęła na siebie Corrie. Dawała sobie z tym świetnie radę i rzadko musiała zostawać po godzinach.

Przyglądał jej się. Marszczyła brwi zirytowana najprawdopodobniej jego zachowaniem. Nie lubiła, gdy coś jej obiecywał, a potem nie wywiązywał się z danego słowa. Naprawdę chciał to wczoraj skończyć, ale wieczorny spacer tak bardzo kusił, że nie mógł odmówić i praca przestała go całkowicie interesować. Musiała być wściekła, ale jak zwykle nie krzyczała na niego i nie robiła wyrzutów. Tak było tylko na początku, potem darowała sobie zdzieranie gardła i uparcie milczała. To była dla niego gorsza kara, bo nie wiedział, kiedy przestanie się gniewać. Po wybuchu łatwiej było ją ułagodzić, a tak musiał się nieźle nagimnastykować, żeby ich relacje wróciły na normalne tory. Nawet teraz nie poświęciła mu ani odrobiny uwagi, nawet krótkiego spojrzenia. Zachowywała się tak, jakby go tu nie było.

Przez pięć lat współpracy zdążył zauważyć w niej zachodzące zmiany. Nadal była otwarta i kontaktowa, ale tylko powierzchownie, to była maska dla Seireitei. Zawsze grzeczna, uprzejma i uśmiechnięta, choć ze smutkiem i nostalgią w oczach. Już nigdy nie będzie tak radosna jak przez te kilka miesięcy przed bitwą o Sztuczną Karakurę. Dla Trzeciego Oddziału stała się niezawodnym vice-kapitanem, który poważnie traktował swoje obowiązki i problemy członków Oddziału. Mogli przyjść do niej ze wszystkim, z każdą błahostką. Znali też jej drugą, mroczniejszą stronę, która tępiła błędy w funkcjonowaniu jednostki i bezlitośnie karała winnych z zimnym uśmiechem na ustach. Nie wolno było jej lekceważyć. Była w końcu osobą, która tuż po Akademii z miejsca została vice-kapitanem. Niekiedy ustawiała w szeregu mężczyzn znacznie przewyższających ją masą i siłą, kiedy zaleźli jej za skórę. Oddział wiedział, że mogą na nią liczyć, ale jednocześnie pilnowała porządku w tak dosadny sposób, że niejeden nowoprzyjęty wylatywał z hukiem po miesiącu służby. Dzięki niej Trójka uchodziła ostatnio za niemalże ideał. Niemalże, bo kapitan nadal robił, co chciał.

Dla niego też miała inną maskę. Pełną dystansu i chłodnej uprzejmości. Nie pozwalała mu się do siebie zbliżyć za blisko, ale nie oddaliła się na tyle, by byli sobie obcy. Poznał jej przyzwyczajenia i większość min, a ona przyzwyczaiła się do jego żartów i zwyczajów. Wypracowali pewien kompromis, który pozwolił im na współpracę. Dzięki temu Corrie jeszcze nie rzuciła się na niego z mieczem ani nie porzuciła tego w cholerę, a on nie pokazał jej, że jeszcze wiele musiałaby się nauczyć, żeby uważać się za równą jemu. Poza tym była jeszcze jedna tego przyczyna. Kira. Minęło sześć i pół roku odkąd zginął, zasłaniając Gina przed Aizenem, a oni nadal nie do końca potrafili to zaakceptować i zrozumieć. Właśnie dlatego tkwili w tym dziwnym układzie.

– Gapienie się na mnie nie sprawi, że dokumenty znikną – odezwała się, nie podnosząc głowy.

Czuła jego spojrzenie na sobie, ale nie reagowała, mając nadzieję, że sam wróci do pracy. Z każdą jednak chwilą było to coraz bardziej irytujące.

– Ja cię tylko obserwuję, Shiroyama-san – odparł uprzejmie.

– Jak zwał, tak zwał, a dokumentów nie ubywa – zauważyła sucho. – Przypominam, kapitanie, że jest koniec miesiąca, a ja muszę złożyć rozliczenie naszych działań do Dziewiątego Oddziału.

– To już? Jak ten czas szybko mija. – Uśmiechnął się niby zaskoczony.

– Owszem. Mija szybko. Jednym na pracy, innym na wygłupach, które nikogo nie bawią.

– Przepraszam, Shiroyama-san. Wczoraj...

– Nie chcę słyszeć tłumaczenia. – Weszła mu w słowo. – Po prostu zrób, co masz zrobić i nie utrudniaj mi obowiązków.

– Oczywiście. Byłoby wielce niewskazane, żebyś musiała brać nadgodziny z powodu papierów.

– Cieszę się, że się rozumiemy. – Ucięła rozmowę.

Ichimaru trochę niechętnie wbił spojrzenie w leżący przed nim raport. Naprawdę nie chciał, żeby siedziała po godzinach. Nie z powodu tego, że musiałby siedzieć wraz z nią, bo to akurat był jego wybór. Czuł się za nią odpowiedzialny. To, co stało się z Kirą, było jego winą. To, co stało się z nią po śmierci Kiry, było jego odpowiedzialnością. Pozwolił na to, by pomiędzy nimi coś się narodziło, a później jej to odebrał. Do tej pory nosiła żałobę i próbowała zrozumieć, dlaczego wydarzenia potoczyły się właśnie w tym kierunku. On też chciałby to wiedzieć. Przy tym czas definitywnie zakończyć krwawy szlak, który zostawiał za sobą do bitwy o Sztuczną Karakurę. Tę jedną dziewczynę chciał ocalić i właśnie próbował to zrobić.

Pukanie przerwało ciszę, która zaległa pomiędzy nimi. Corrie podniosła spojrzenie na drzwi.

– Wejść – poleciła.

Do biura wszedł jeden z niższych oficerów. Skłonił się przed kapitanem, a potem przed dziewczyną.

– Pani vice-kapitan, mamy problem – powiedział. – Wybuchła bójka pomiędzy naszymi ludźmi a członkami Jedenastego Oddziału. Uspokoiliśmy sytuację, ale wszystko może zacząć się od początku. Trzeci Oficer Madarame kazał poprosić panią o pomoc.

– Idę, poczekaj pod biurem.

– Oczywiście.

Gdy zostali sami, Corrie spojrzała poważnie na Ichimaru. Doskonale wiedziała, że jej obecność najlepiej skłania go do pracy. Gdy zaś wychodziła, wszystkie chęci z niego wyparowywały.

– Skończ te dokumenty – powiedziała.

– Dobrze, Shiroyama-san. Obiecuję.

– Nie obiecuj, tylko to zrób. Nie wierzę twoim słowom.

Odłożyła nieskończony raport na bok, przewiesiła miecz przez plecy i wyszła. Nie łudziła się, że Ichimaru spełni prośbę, choć miała niewielką nadzieję, że wypełni przynajmniej część papierów, zanim całkiem się znudzi. Im mniej zostanie, tym lepiej.

Gdy wróciła trzy godziny później, Ichimaru nie było. Tak jak przewidywała. Coś jej się jednak nie zgadzało. Podeszła do kapitańskiego biurka, oczekując kolejnego żartu swego dowódcy, ale niczego takiego nie znalazła. Za to dokumenty zostały przejrzane, wypełnione i podpisane. Wszystkie. Nawet te, które miała wypełnić sama. Cała papierkowa robota ze wczoraj i z dzisiaj została wypełniona przez te trzy godziny, kiedy ona użerała się z krewkimi podwładnymi. Do podpisania został tylko raport dotyczący bójki.

– Jak chce, to potrafi, lis jeden. – Uśmiechnęła się. Szczerze.