Siedziała na kamiennym balkonie z nogami zwisającymi kilkaset metrów nad ziemią.

- Ponury dzień, nie sądzisz? – powiedziała z szerokim uśmiechem. Jej proste włosy powiewające na wietrze wyglądały jak ciemnobrązowa flaga.

- I z czego się tak cieszysz? – uśmiechnął się złośliwie. – Nie lubisz ponurych dni.

Znowu się uśmiechnęła, błyskając idealnie białymi zębami.

- No cóż, ludzie mają prawo zmieniać zdanie, prawda?

Machała nogami w tył i w przód.

Byli na jednej z wielu zamkowych wież. On wygodnie oparty o kamienną kolumnę, włosy gładko zaczesane. Twarz chłodna i blada. Wpatrywał się w nią, oczywiście.

Zaledwie kilka tygodni wcześniej złapał ją za ramiona i z czerwoną twarzą wyznał, jak bardzo mu się podobała. Oczywiście była wstrząśnięta i mu nie uwierzyła. A on udowodnił, że mówił poważnie. Miała prawo go spoliczkować, ale tylko uciekła od niego.

Jednak to wyznanie nie w pełni było zasługą jego stalowych nerwów. Przyczyną było Veritaserum. To były klasowe ćwiczenia, a ona i on zostali partnerami z powodu dwóch nieobecności w klasie. Ich eliksir oczywiście się nie udał, mimo że bardzo starała się zrobić wszystko dobrze. Ich ciągłe docinki i kłótnie okazały się zbyt rozpraszające dla jej doskonałego umysłu. Profesor Snape dał im jednak drugą szansę, gdyż jej partner był jego ulubionym uczniem.

Spotkali się znowu, po ciszy nocnej, aby w końcu przyrządzić wywar w łazience Jęczącej Marty, w tej samej, w której kiedyś przyrządzała inny eliksir ze swoimi przyjaciółmi.

- Tym razem ja to zrobię – powiedziała swoim władczym tonem.

Obydwoje siedzieli po turecku na podłodze ze wszystkimi pożyczonymi utensyliami pod ręką.

- Zostawcie to Pannie Mądralińskiej – powiedział przeciągając samogłoski.

Posłała mu pełne wyższości spojrzenie i dalej uważnie mieszała wszystkie składniki w każdej fiolce i buteleczce. Jej skupienie było niesamowite. Wpatrywał się w nią i uśmiechnął się.

- Na co się tak gapisz? – jej głos przerwał jego zapatrzenie. Jej oczy zwęziły się, a jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.

- Na nic – odpowiedział. – A o co chodzi z tym uśmiechem?

- Nie uśmiecham się. – W jej oczach zatańczył śmiech. Zmarszczyła brwi, ale śmiech ciągle iskrzył w jej oczach. – Przestań mi przeszkadzać i patrz, jak się to powinno robić, Ślizgonie.

Zamilkł i obserwował, jak wstrząsa zawartością fiolki. Obrzydliwy, błotnisty osad zawirował. Jej ręka sięgnęła po następną fiolkę i przelała zawartość tej, którą trzymała w ręku do nowej. Podniosła fiolkę do światła i znowu zmarszczyła brwi.

- Co... – zaczęła.

Uśmiechnął się i podniósł inną fiolkę, napełnioną czymś zielonym.

- O tym zapomniałaś, Gryfonko? – zapytał potrząsając fiolką z uśmiechem zadowolenia.

- Och, dawaj to! – warknęła. Wlała zawartość fiolki z wściekłością. Podniosła ją znowu, tym razem posuwając ją do jego twarzy.

- Co niby mam z tym zrobić? – zapytał nerwowo.

- Wypić.

Szczęka mu opadła.

- Słucham? Nie wypiję niczego, co ma w sobie truciznę – skrzyżował ręce na piersiach – Sama to wypij, Gryfonko.

- Ja już odwaliłam kawał ciężkiej roboty, teraz ty wypróbuj czy to działa. – powiedziała, nie przyjmując „nie" za odpowiedź.

- Dlaczego miałbym wypróbowywać na sobie? Może jest źle zrobiony.

- Zawsze możemy obudzić nauczyciela – starała się przemówić mu do rozsądku. – Nic ci nie będzie, do cholery!

Uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Co będę z tego miał?

- Dobry stopień! – ucięła.

- Poczekaj! Jeśli to nie zadziała, pozwolisz mi się pocałować – zaczął. Widział, jak rozszerzają jej się oczy. – Jeszcze nie skończyłem, więc nie zarzucaj mnie słowami. Ale jeśli ten eliksir zadziała nie będę zawracał głowy tobie i Nocnikowi, i Łasicy przez tydzień. No i jak?

- Mówisz tak, jakbyś już wiedział, że eliksir się nie udał – powiedziała wrednie. – Wiem, kiedy nie mam racji, draniu, więc nie startuj mi tu z propozycjami! Dlaczego miałbyś chcieć pocałować Gryfonkę i szl...

- Oszczędź m. To jest coś, co nazwałbym korzystaniem z okazji, a chciałbym wiedzieć, jak to jest pocałować kogoś z Gryffindoru, kogoś takiego, jak ty.

- Jesteś nienormalny.

- „Trochę stuknięty" wystarczyłoby – powiedział niedbale. – No dobra, co ty na to? Nie będę narzucał się z moją propozycją, chyba że moja towarzyszka mi pozwoli.

- Po pierwsze, nie jestem twoją towarzyszką, a po drugie, tylko po to, żebyś wypił to głupie serum, zgadzam się na twoje warunki. Zadowolony? A teraz wypij!

Roześmiał się i wypił zawartość jednym haustem. Upuścił fiolkę na podłogę.

- Proszę. Zadowolona? – zapytał ją. – A teraz zobaczymy, czy uda mi się ciebie pocałować, czy nie.

Wykrzywiła usta w oczekiwaniu. Serum nie mogło się nie udać.

- Dobra, dawaj. Już cię wzięło.

- O tak, i to bardzo – wyszczerzył zęby. – Zobaczmy, co tam masz.

Uśmiechnęła się zimno.

- No, dobra... Jakiego koloru masz majtki?

Oczy mu wyszły na wierzch. Zanim zdążył zaprotestować, otworzył usta.

- Czarne – wypalił. Spiorunował ją wzrokiem, gdy roześmiała się głośno.

- Jaka jest twoja najbardziej ulubiona rzecz na świecie? – zapytała z obłudnym uśmiechem.

- Mój... mój miś, Rupert.

- Masz misia? – roześmiała się jeszcze głośniej. – To po prostu niesamowite!

Wzięła głęboki wdech i chciała przejść do następnego pytania.

- Sypiam z nim tylko, kiedy jest zimno! – powiedział defensywnie.

- Dobra, następne. Kiedy straciłeś dziewictwo i z kim?

- Piętnaście lat, Pansy Parkinson – odpowiedział automatycznie.

Uniosła brew i westchnęła.

- Ryzykowny seks? Niezły z ciebie numerek, co? – roześmiała się, gdy znowu zmarszczył brwi. – Jak było?

Oczy mu się zwęziły.

- Dziko.

Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.

- Mam nadzieję, że już wystarczająco się ubawiłaś, Gryfonko. Był najlepszy, mimo że to było dawno – powiedział spokojnie. – Pansy to zdzira i zasługuje na to, żeby ją tak nazywać.

- Dzięki za ekstra informacje – hardo uniosła głowę. – Następne pytanie: czego najbardziej się boisz?

- Zhańbić mojego ojca i nasze nazwisko.

Zajrzała mu w oczy.

- Naprawdę? – zamilkła. – To do ciebie niepodobne... – zagryzła dolną wargę, jak gdyby ze współczuciem.

- Uwierz mi, potrafię zaskakiwać – powiedział. – Ani się waż powtórzyć tego swoim przyjaciołom!

Kiwnęła głową. Wydawało się, że nagle spoważniała.

- Dobra, czemu nienawidzisz Harry'ego?

- Wszyscy go kochają, ktoś musi go nienawidzić – powiedział przez zaciśnięte zęby. Nienawidził siebie za przyznanie tego. „Kiedy to się skończy, zbiję Pottera!" pomyślał z wściekłością.

Zamrugała.

- Nienawidzisz go, bo jesteś zazdrosny, że wszyscy go lubią?

- Ponieważ ktoś bardzo go kocha, a on jest zbyt ślepy, żeby to dostrzec! – powiedział wkurzony. – Eliksir działa, koniec z pytaniami!

Zbyt wiele było do stracenia.

- Poddajesz się? – uśmiechnęła się. – To naprawdę kiepsko, zważywszy, ze jesteś ze Slytherinu. No dobrze, wygrałam. Nie będziesz nam wchodził w drogę przez tydzień, jak ustaliliśmy.

Skinął głową z ulgą.

Wtedy spojrzała mu w oczy.

- Ostatnie pytanie.

Serce mu załomotało. To, czego się obawiał w myślach, nagle stało się rzeczywistością.

- Kogo kochasz?

Pytanie odbijało się echem w jego mózgu, jak milion głosów. Kogo kochasz... Kogo kochasz... Nie mogę na to odpowiedzieć... Nie mogę... Nie wolno mi... Cholera... Jego mózg krzyczał o odpowiedź, a on zwalczał to z całą mocą. Hermiona przyglądała mu się intensywnie. Wydawało się, że udzielenie odpowiedzi zabiera mu więcej czasu, niż się spodziewała. Może serum rzeczywiście się nie udało... Może to jednak on wygra.

Wtedy otworzył usta i pożałował tego w tej samej chwili, w której to wypowiedział. Już nigdy nie będzie mógł tego cofnąć.

- Ciebie.

Mrugnęła dwukrotnie. Chyba nie usłyszała dobrze. Mimo wszystko nie zadała sobie trudu, żeby zapytać ponownie. Jakieś dziwne uczucie w niej zakiełkowało. Jej żołądek falował w dół i w górę, zsynchronizowany z sercem. „Moment, co on powiedział?" Jej mózg przetwarzał informację ze ślimaczą prędkością. To było niespodziewane, szokujące odkrycie... To nie była prawda...

Patrzył na nią, starając się normalnie oddychać. Coś mu utkwiło w gardle. „Żale przychodzą później..." jakiś głos zasyczał mu w głowie. To prawda. Zakłopotanie sięgnęło zenitu. Kiedyś miał zbyt chłodne podejście do wielu rzeczy, a teraz uszy zdawały się mu płonąć. „Znienawidzi mnie... ale będzie zadowolona... nie będę jej zawracał głowy przez tydzień, do diabła, może już nigdy!"

Przyglądał jej się z lękiem, a ona jemu z niedowierzaniem. Cisza dzwoniła im w uszach i żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa przez dłuższą chwilę. Wydawało się, że łazienka stała się dusząco gorąca w ciszy.

Nagle zerwała się i zaczęła uprzątać wszystkie rzeczy do torby. Szło jej szybko i skutecznie, chociaż fiolki wrzucała nieostrożnie. Chciała jak najszybciej stąd uciec. Jeszcze jedna sekunda i zwariuje od chaosu szalejącego w jej głowie. Wstała i zarzuciła sobie torbę na ramię.

- Co robisz? – zapytał, wyrwany z ciszy przez odgłos dzwoniącego szkła. Także wstał.

- A jak to wygląda? Sprzątam ten cały bałagan! – odpowiedziała z roztargnieniem. - Snape się wścieknie, kiedy się dowie, że nasz eliksir nie działa! To znaczy, myślałam, że zrobiłam go dobrze, ćwiczyłam! A teraz – totalna porażka! Nienawidzę, kiedy tak się dzie...

Nagle chwycił ją za ramiona i pocałował w usta.

Było tak, jakby zastygli w czasie, a ona zacisnęła oczy, kiedy ją całował. To był wymuszony pocałunek, ale pomimo tego łagodny.

Jego serce biło nieregularnie. Wiedział, że albo zostanie przez nią spoliczkowany, albo zawieszony przez McGonagall, ale w tym momencie nie dbał o to. Był skupiony tylko na niej, jej zniewalającym zapachu i jej ustach.

Przerwał po więcej niż dwudziestu sekundach. Odwrócił wzrok i przeklął siebie.

Odwróciła wzrok. Nie mogła myśleć. Jej umysł wydawał się odrętwiały od tego wszystkiego. Ciągle czuła jego usta na swoich i jak bardzo to krzyczało, że ją lubił. „O rany... Czy on mnie właśnie pocałował? O rany..."

Bez słowa odwróciła się na pięcie i na złamanie karku rzuciła do drzwi.

- Poczekaj! – wrzasnął za nią, ale drzwi już się otworzyły i został sam...


Draco tak przekręca nazwiska. Potty – to nocnik lub głupek, Weasel to łasica.