30.10.2006

Wściekły, ale arcyopanowany Ludwig wbiegł do pokoju brata, po godzinach poszukiwań cennego zeszytu potrzebnego mu na wymarzone studia.

-Gil? Gdzie dałeś zeszyt? Gil, niepoważny jesteś! To mi potrzebne na zaraz!

Ale Gilberta nie dało się dostrzec w jego małym pokoju.

-Pewnie znowu pije z kolegami-powiedział blondyn pod nosem.

Młodzieniec zajrzał do biurka albinosa przeczesywując się przez stos papierów, liścików, zdjęć, ale zeszytu nie było. Już chciał się poddać, ale wiedział, że to zeszyt z całego roku.

Zamknął energicznie szufladę, ale wciąż był bardzo opanowany. Wiedział, że jego braciszek jest zdolny do wszystkiego i bardzo niewykluczone, że mógł schować ten zeszyt dla żartu, wiedząc, że jest potrzebny na jutro.

-Tylko gdzie jest pewny, że nigdy nie zajrzę?

Na myśl przyszło mu, gdzie mama zawsze chowała pieniądze przed ojcem, żeby nie wydawał wszystkiego na alkohol. To jedyne co tak naprawdę pamięta po mamie, która zmarła na raka jak był młody.

Zajrzał do szuflady na bieliznę. Przedarł się przez kilka warstw czyściutkich bokserek, wręcz paranoicznie starając się nie stworzyć na żadnej, chociażby najmniejszej zmarszczki.

Na dnie rzucił mu się w oczy dokument.

Dokument ze szpitala.

Dokument ze szpitala mówiący o raku.

Dokument ze szpitala mówiący o raku jedynego żyjącego Beilschmidta, który mu pozostał, jego najukochańszego brata Gilberta Beilschmidta.

Rzeczywistość zlała się ze snem tworząc niewyraźną breję, nazwaną tym, co zostało ze świadomości zszokowanego chłopaka. W końcu to nie mogła być prawda. Na pewno to kolejny żart, Gilbert by tego nie ukrywał. Nie. Nie po tym, jak oprócz niego nie ma nikogo, a reszta rodziny została w Niemczech, podczas gdy oni mieszkają we Włoszech.

Kiedy Gilbert wróci do domu przyda się solidne wyjaśnienie tego nie śmiesznego żartu.


Był już późny wieczór, a siedzącego jak na szpilkach młodzieńca nie uspokajał brak brata. Lubił się zabawić z kolegami, ale nigdy nie wracał tak późno, a nawet jeszcze nie wrócił.

Młody Beilschmidt starał się odganiać tonę najgorszych scenariuszy, ale było to mało sukcesywne, a nawet wręcz przeciwnie, im bardziej się zapierał, tym więcej złych myśli napierało.

Gdy telefon nerwowo się zatrząsł, wydając z siebie chwytliwą melodię, Ludwig wręcz skoczył na niego, ale na ekranie wcale nie widniał numer brata. Raczej jakiś zupełnie obcy.

Odebrał nerwowo słuchawkę czując w sercu, że coś złego wisi w powietrzu.

Po drugiej stronie mówił zakłopotany mężczyzna, który brzmiał jakby było mu przykro.

-Pan Ludwig Beilschmidt?

Blondyn wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić, niby miał te dwadzieścia lat, ale wciąż się uczył, i pomimo tylu przejść, wciąż wiedział tak mało o życiu, o miłości, której tak naprawdę nigdy nie dostał, nie ważne czy Eros, czy Agape. Nie zaznał miłości.

-Tak- jego głos choć był zaniepokojony, wciąż był poważny i na pierwsze wrażenie pozbawiony emocji i bezbarwny, a na pewno wiele, za głęboki jak na dwudziesto latka.

-Gilbert Beilschmidt umarł, przykro mi.

Oczy Ludwiga momentalnie rozszerzyły się, a łzy mimo wolnie zaczęły dobijać mu się do oczu. Chociaż jego druga strona wcale nie wierzyła w te absurdalne słowa, bo to w końcu głupi sen.

-A-ale jak to? Co się stało? Jak?! Dlaczego nic nie zrobiliście?!-pierwszy raz w życiu stracił panowanie nad sobą, gdy przyłapał się na tym, zakrył dłonią usta, i dodał już na pozór spokojniej-Jak?

-Pański brat był chory na raka i odmówił leczenia. Proszę tu przyjechać. Na pewno pragnie się pan pożegnać.

Gdy Ludwig zakończył połączenie, z jego błękitnych oczu popłynęły pierwsze łzy od czasu gdy zmarła mu mama. Obiecał wtedy sobie, że nieważne co jeszcze przyniesie los, on już nigdy nie będzie płakał, bo musi być silny.

Gdy wszedł na salę, w której leżał zimny jak kamień Gilbert, wszystko się chwiało i rozmazywało.

To musiał być sen.

-Panie Beilschmidt. Przykro mi.

-Co on sobie myśli?-nie przyłapał się na myśleniu-on nie stracił wszystkich. Jemu jest przykro? Zabawne.

Teraz cała jego twarz ociekała łzami. Może to wszystko co tłumił przez tyle lat, właśnie wypływało ze zdwojoną siłą?

Pochylił się nad ciałem brata gładząc mu włosy i nie reagując na to co mówi lekarz.

-Wszystko będzie dobrze Gilbert. Zawiozę cię do domu. Wypijemy piwo, zjemy wursty, obejrzymy mecz. Ale słuchaj mnie, musisz się tylko obudzić. Nie śpij.-potrząsał mu ramieniem- obudź się Gil, Francis i Antonio, nie odpuszczą ci nieobecności na imprezie.

Pielęgniarka odciągnęła szarpiącego się chłopaka od łóżka, a kolejna przykryła Gilberta białym prześcieradłem.

-Panie Beilschmidt. Jeśli to pomoże, to brat zostawił panu list.

Ludwig wziął starannie napisany list w swoje trzęsące się dłonie.

Witaj Luddy.

Odkąd mama umarła na raka, a zapity ojciec skończył dwa metry pod ziemia, było niemal pewne, że kolejne nieszczęście jest w powietrzu, a rak jest genetyczny. Na szczęście trafiło na mnie, słabego albinosa z problemami i brakiem przyszłości.

Zanim znienawidzisz mnie bo ci o niczym nie powiedziałem, pamiętaj, że nie powiedziałem ci bo kazałbyś mi sie leczyć, a:

Raz. I tak umrę, a pieniądze które zaoszczędziłem nie lecząc się są na twoją przyszłość. Od teraz to ty jesteś głową rodziny, no, może rodzina kończy się na tobie, ale to nieważne.

Dwa. Nie chciałem umrzeć przykuty do łóżka, patrząc jak wszyscy litują się nade mną i myślą, że jestem ze szkła!

Prezenty urodzinowe są w szafie, przewidziane aż do roku 2020 :)

I pamiętaj, nie ważne co mówią inni i jak bardzo są uprzedzeni do twojego perfekcyjnego charakteru, pamiętaj, że kiedy ja już nie żyje, to właśnie ty jesteś najbardziej awesome osobą na całym szerokim świecie! Przepraszam za te wszystkie chwile w których cię zawiodłem, po śmierci rodziców, gdy piłem z kolegami, niczym nie różniąc się do ojca, zamiast zostać z tobą i cię wspierać, ale teraz jesteś samodzielny, wyrobiło ci to charakter Luddy.

to szalone i abstrakcyjne pisać o sobie w trybie dokonanym! I pamiętaj! Nie możesz spisać na straty naszych awesome genów, i zrób jakiegoś dzieciaka. ;)

Twój zawsze awesome Gilbert