Na życzenie Frei Minori, pierwszy rozdział mojego opka z BeyBlade. Napisałam go jeszcze na Murim (wersja dla niewtajemniczonych: na moim starym laptopie), ktory niestety odszedł już do komputerowego nieba. Lojalnie więc ostrzegam, że może nie być idealny. Wtedy tak naprawdę dopiero zaczynałam moją przygodę z pisaniem. Robiłam mnostwo błędów, ktorych jednak teraz nie chce mi się poprawiać. Mam nadzieję, że przy czytaniu nikt nie umrze na zawał.


Rozdział pierwszy

Wbrew sobie

"Gdzie znaleźć mam odpowiedź? W modlitwie szukam jej

Czy jest ktoś, kto mnie słyszy, kto o mnie troszczy się?"

Osunęłam się po ścianie i usiadłam na zimnej posadzce. Na zewnątrz było nieziemsko gorąco, dlatego teraz z ulgą przyjęłam chłód pomieszczenia. Ściany nie miały tej przyjemnie niskiej temperatury, więc osunęłam się jeszcze niżej, kładąc się na podłodze i rozkładając ręce na boki. Nie musiałam się martwić tym, że ktoś zwróci mi uwagę. Byłam w budynku sama. Przynajmniej na razie.

Jedną ręką sięgnęłam do kieszeni, nawet nie patrząc odszukałam palcem przycisk „PLAY" na moim Mp3 i nacisnęłam go. W słuchawkach, które miałam na uszach, odkąd tylko opuściłam teren szkoły, rozległ się znajomy głos Eweliny Flinty – jednej z moich ulubionych wokalistek.

"Jak się tu dostałam i co przywiodło mnie?

Czy ludzka ma natura czy szybki życia bieg?

Płakać mi się chce"

Przymknąwszy oczy, bezgłośnie śpiewałam razem z Eweliną słowa, które już dawno wryły mi się w pamięć, lecz jakaś cząstka mnie wciąż na nowo wyłapywała ich sens. Co za ironia losu, że właśnie tą piosenkę usłyszałam, gdy właśnie tutaj włączyłam Mp3? Bo właśnie te słowa odzwierciedlały to, co w tej chwili czułam. Wciąż przecież powtarzałam sobie w kółko to jedno pytanie: co ja tu robię? Jak się tu dostałam? Co mnie tu przywiodło? Przecież nie zrobiłam tego z własnej woli. Przecież nie zgodziłam się na przyjście tutaj. A jednak tu jestem. Najlepszy dowód na to, że moi dziadkowie nie przyjmują do wiadomości istnienia słowa „nie" jeśli wypowiada je ktoś inny niż oni. Nienawidziłam tego, że musiałam słuchać ich poleceń. Nienawidziłam mieszkania w ich wielkiej willi z basenem, jaką zawsze chciałam mieć. Nienawidziłam Japonii – kraju, który zawsze wydawał mi się fascynujący - tylko dlatego, że oni tu mieszkają, a ja muszę mieszkać razem z nimi. Tutaj żadnej decyzji nie mogłam podjąć samodzielnie. Tutaj nie miałam przyjaciół, którzy wstawiliby się za mną w razie kłopotów. Tutaj wszystko wypadało mi z rąk i było nie tak jak powinno. Nawet japońskie słówka, których kiedyś uczyłam się z takim zapałem, teraz wylatywały mi z głowy, przez co słowa dziadków, nauczycieli czy nawet przypadkowo spotkanych tu ludzi stawały się dla mnie pozbawione jakiegokolwiek sensu. Czasem miałam ochotę po prostu schować głowę w poduszkę i krzyczeć aż skończą mi się siły. Albo przytulić się do Miki i wypłakać się w jej mięciutką czarną sierść.

"Na pewno mamy powód, powód, aby trwać

Powód, by się poddać i by opierać się

Już gubię się"

Fakt, ja się już pogubiłam zupełnie. Nie wiedziałam czy powinnam dalej walczyć o swoje racje i sprzeciwiać się dziadkom, gdy się mylili, czy może poddać się i potulnie wykonywać ich polecenia. Obawiam się, że miałam coraz mniej powodów, dla których warto się było ruszać rano z łóżka i iść do tej znienawidzonej szkoły. W Polsce przynajmniej przerwy przegadane z dziewczynami były przyjemne. Tutaj przyjemne nie było nic.

"Matko Ziemio, Ojcze w niebie!

Czy słyszycie mój krzyk? To ja!"

Chciałam krzyczeć. Ale nie krzyczałam. Nuciłam tylko cicho słowa, które najchętniej krzyknęłabym gdzieś w niebo. Nuciłam lecz jakby trochę głośniej niż zwykle, a echo niosło mój głos po całej powierzchni tego pustego i niesamowicie wielkiego pomieszczenia.

Nagle usłyszałam jakiś inny głos niż mój, jak zagłusza moje słowa i rozchodzi się po sali. Nie zrozumiałam słów. Były po japońsku, a ja teraz nie byłam nastawiona na rozumienie tego języka. Dotarło jednak do mnie, że ich właściciel mówił w moim kierunku i że na końcu zdania stał niewidzialny znak zapytania.

- Can you repeat? – spytałam, nawet nie otwierając oczu, by na niego spojrzeć. Czy mógłbyś powtórzyć?

Chłopak milczał przez chwilę, zapewne przypominając sobie wszystkie lekcje angielskiego, których udało mu się nie przespać. To teraz było sprawiedliwie. On mnie zaskoczył, a ja zaskoczyłam jego. Chyba jednak przypomniał sobie wystarczająco dużo, by zrozumieć, o co go zapytałam, bo powiedział.

- Pytałem, co tutaj robisz? – oczywiście po japońsku, tyle że teraz udało mi się go zrozumieć.

- Leżę – odparłam najkrócej jak potrafiłam, żeby mi przypadkiem słów japońskich nie zabrakło w międzyczasie.

- Nie uważasz, że to nie jest odpowiednie miejsce na leżenie? - usłyszałam głos jakiejś dziewczyny, mówiący coś w tym guście, chociaż pewności nie mam, bo wszystkiego nie udało mi się zrozumieć. Wyglądało jednak na to, że tamten chłopak nie przyszedł tu sam. Ciekawe czy jest z nim tu jeszcze tylko ta dziewczyna czy może jeszcze ktoś?

- Iie – odpowiedziałam, kręcąc głową, przez co moje jasne włosy trochę bardziej rozsypały się na podłodze. – Doushite? – Bo czemu niby miałabym tak uważać? Miejsce tak samo dobre jak każde inne.

- Dlatego… - przerwała na chwilę. – Dlatego, że to jest arena Beyblade a nie plaża.

Kur…czę… Musiała przypominać?

- I know – po angielsku rozmawiało mi się jakoś łatwiej. Pewnie dlatego, że wtedy nie tylko ja miałam problemy ze zrozumieniem niektórych słów. – So…?

Powiedziała coś szybko i… przyznaję się, nie zrozumiałam z tego ani słowa. Mówiła za szybko bym zdążyła coś z tego wyłapać.

- I didn't understand, what you said – powiedziałam zgodnie z prawdą, dopiero teraz otwierając oczy i leniwie odwracając głowę w stronę, z której według mnie dochodziły tamte głosy.

Dopiero teraz zrozumiałam, że moja ocena, co ilości obecnych tu ludzi była mylna. Oprócz mnie w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze sześć osób, w tym jedna dziewczyna i pięciu chłopaków. Mogli być w moim wieku, ale stawiałam raczej na to, że są starsi, a różnica wieku między nami wynosi z rok lub dwa lata. Muszę przyznać, że bardziej zróżnicowanej ekipy nie widziałam jeszcze od momentu, w którym przyjechałam do Japonii. Tylko jeden z chłopaków miał wygląd dosyć typowy dla Japończyka, no i dziewczynę też mogłam zaliczyć do mieszkanek tego kraju, choć mogę się założyć, że w jakiś sposób rozjaśniała włosy. Ten brąz był za jasny jak na naturalny. Przynajmniej w jej przypadku. Jeśli chodzi o jej postawę to strasznie przypominała mi Paulinę, z która kiedyś była przewodniczącą mojej klasy. Typowa lizuska wobec nauczycieli, lecz mimo wszystko przyjazna względem kolegów z klasy, nie udająca kogoś, kim nie jest. Ciekawa byłam, czy faktycznie taka jest czy to może tylko mylne pierwsze wrażenie? Chłopak, który jak mówiłam wcześniej, wyglądał jak typowy Japończyk, swoją postawą wskazywał na to, że liczy się dla niego tylko kilka rzeczy, a resztą przejmować się nie warto. Pewnie i szkoła jest na jednym z ostatnich miejsc jego listy rzeczy ważnych. Obok niego stał chłopak o również azjatyckiej urodzie, choć gdybym miała zgadywać, w jakim kraju się urodził, postawiłabym raczej na Chiny, a nie Japonię. Na głowie miał opaskę z symbolem Yin i Yang – takim samym, jaki ja sama nosiłam na szyi w formie wisiorka. Był tam też chłopak o typowym wyglądzie kujona i komputerowca, który chyba również był stąd. Nosił standardowe okrągłe okularki, a w rękach trzymał laptopa. Mając za ojca dość dobrego informatyka, bez problemu rozpoznałam, że jest to jeden z najlepszych na świecie, lecz i tak z pewnością nie mógł równać się z moim Murim. Pozostałych dwóch chłopaków niewątpliwie pochodziło z innej części świata. Jeden z nich miał blond włosy prawie tak jasne jak ja i przyjacielski uśmiech, który od razu przywodził mi na myśl Ankę działającą według zasady „wszystko dla wszystkich" i każdemu dającą szansę. W przeciwieństwie do mnie, bo ja tej szansy nie dawałam prawie nikomu. Ostatni z ekipy był chłopak opierający się o jedną ze ścian i zdający się w ogóle nie przejmować tym, co działo się wokół niego. Był taki obojętny… Wyglądał, jakby był lepszy od nich wszystkich albo przynajmniej za takiego się uważał. Wiedziałam, bo sama często przybierałam taką pozę. Zazwyczaj wtedy, gdy chciałam komuś udowodnić, że jestem ponad nim i nic nie obchodzi mnie ktoś tak słaby jak on.

Dziewczyna nie odpowiedziała mi, tylko zaczęła mówić coś szybko do swoich towarzyszy. Uznałam, że nie jestem im już w żaden sposób potrzebna i mogę na nowo pogrążyć się w muzyce.

„Ironia…" – pomyślałam, gdy okazało się, następna piosenka, jaką usłyszałam w słuchawkach, to „Let's Beyblade". Miałam ochotę się roześmiać, ale nie zrobiłam tego, gdyż wiedziałam, że teraz już nie jestem sama w pomieszczeniu. Słuchałam więc tylko spokojnie głosu wokalisty, mimo najszerszych chęci nie wciskając przycisku „następny utwór". Wsłuchałam się w melodię tak bardzo, że nie usłyszałam, że ktoś coś do mnie mówi, dopóki nie podszedł do mnie i nie wyciągnął mi słuchawek z uszu. Gdy z oburzeniem spojrzałam na winowajcę, uśmiechnął się on szelmowsko i spytał:

- Zagrasz ze mną?

Był to jeden z chłopaków, po głosie rozpoznałam, że to ten, który mówił do mnie na samym początku.

- Ja nie gram – odpowiedziałam, chyba nieco zbijając go z tropu.

No cóż, pewnie w jego świecie dziewczyny, które nie grają, nie spędzają czasu w takich miejscach jak to. W moim niestety muszą. Popatrzył na mnie tak, jakby myślał, że kłamię. Jednak to, co powiedziałam było szczerą prawdą. Nie grałam w Beyblade. Już nie.

"By stąpać móc po wodzie, zbyt cenny jest nasz czas

Pamiętam to, co było, lecz nie chcę wracać, by

Gonić cienie"*


*Wszystkie teksty pochodzą z piosenki Eweliny Flinty pt. „Goniąc za cieniem"


Drogi czytelniku, jeśli przeżyłeś do tego momentu, oznacza to, że eksperyment się udał i możesz już odetchnąć z ulgą. Obiecujemy, że następny rozdzial będzie już na nieco wyższym poziomie. Pozdrowienia ślą:

Alexandra & s-ka