Kai: ee... Powracam po ... ponad trzech latach (borze sosnowy) z fanfikiem. Krótko mówiąc, to crossover z The Elder Scrolls V: Skyrim, czyli mamy naszą dwójkę bohaterów z TRC, trochę własnych postaci i świat Tamriel w całej swojej skomplikowalności. Mam nadzieję, że będzie zjadliwy dla osób, które w grę nie grały, bo starałam się jakoś objaśniać uniwersum :) Główny wątek gry przewija się w tle od czasu do czasu, podobnie jak parę wydarzeń z zadań pobocznych, które gracz rozpozna, ale raczej nie ma to większego wpływu na to co się dzieje z Kurogane i Fayem (no prawie).
I to jest drugi mój fanfik inspirowany tą serią gier, pod wpływem części czwartej, Obliviona, napisałam stary Światłocień... Nieważne :) Solace jest długie i jest już ukończone, a pierwszy stycznia wydaje się dobrym czasem do powrotu do fandomu :) Fik jest publikowany i tu, i na moim DeviantArcie (jak edytuję profil, to gdzieś się znajdzie link). Także... enjoy :)
Rozdział I
Kurogane nie uważał siebie za sentymentalnego, miał jednak wrażenie, że już niedługo zatęskni do umiarkowanego klimatu Cyrodil, a zwłaszcza do koszar w Cesarskim Mieście, gdzie nawet zimą dało się spać bez dygotania pod kocami. Jego towarzysze broni, krzepcy ciemnowłosi wojowie, również nie byli zadowoleni z oddelegowania ich do służby w Białej Grani , jednego z miast mroźnego Skyrim na dalekiej północy. Rozkaz był jednak rozkazem, więc cesarski oddział od kilku tygodni maszerował szlakami, które stawały się coraz mniej udeptane i coraz bardziej śliskie, nocował w futrzanych namiotach i chrypiał od czasu do czasu z powodu lodowatego powietrza, którego nałykali się śpiewając rytmicznie.
Kurogane najgorzej wspominał przejście gór granicznych, gdy nocą złapała ich burza śnieżna i o mało co cały oddział nie poszedł w rozsypkę, nie mogąc opanować silnego wiatru wyrywającego śledzie z ziemi i rzucającego płachtami namiotów na wszystkie strony. O jakimkolwiek ogniu nie było mowy, więc resztę nocy spędzili pod jakimś występem skalnym, wściekli i zmarznięci.
Potrzeba było długich godzin przy palenisku i sporo kufli norskiego miodu, którym poczęstowali ich koledzy po fachu w Helgen, przygranicznej mieścinie, pierwszym przyczółku ludności, jaki Kurogane zobaczył po tej stronie granicy. Właśnie w tej chwili grzał się przy ogniu, obserwując jak tutejszy żołnierz – wysoki, barczysty Nord w służbie Cesarstwa – pokazuje jego dowódcy mapę Skyrim i objaśnia coś na tyle głośno, by słyszeli go wszyscy żołnierze.
– … Macie szczęście, że traficie do Białej Grani – mówił Hroldan, wskazując palcem na miasto w centralnej części Skyrim. – To handlowe centrum i doskonała baza wypadowa w każdym kierunku, a przy tym jest tam ciepło. Najgorszy klimat jest w tych górach – machnął ręką w kierunku małego okienka szczelnie zasłoniętego szmatami, od którego i tak wionęło zimnem. – I na samej północy, przy Morzu Upiorów.
Kurogane przyjrzał się Nordowi znad kufla miodu, który okazał się naprawdę zacnym trunkiem. Mężczyzna był typowym przedstawicielem swojej rasy – potężnie zbudowanym wojownikiem o jasnych włosach i oczach, z toporem na plecach. O mieszkańcach Skyrim mówiło się, że są dumnym, surowym ludem, nieufnym w stosunku do magii i przekładającym nad nią siłę pięści. Słynęli jako nieustraszeni wojownicy, dla których honor był ważniejszy od życia. Oczywistym było, że Cesarstwo chce mieć ich przy sobie. Nie mogło pozwolić sobie na utratę kolejnej prowincji, a biorąc pod uwagę to, co obecnie działo się w Skyrim, interwencja wojsk była jak najbardziej uzasadniona.
– Dużo ich jest w Białej Grani? – Zapytał Kurogane, przyciągając uwagę wszystkich. – Tych całych… Gromowładnych?
Hroldan zmarszczył brwi.
– Jest jeden duży ród, który sprzyja Gromowładnym – odparł sucho. – Drugi jest natomiast wierny Cesarstwu. Reszta ludności popiera albo jednych, albo drugich, ale tylko kilku włączyło się w konflikt po stronie buntowników. Jarl jest lojalny wobec cesarza, a w Białej Grani produkuje się broń i pancerze dla naszych żołnierzy. Póki co nie macie się co martwić. Będzie gorzej, jeśli wyślą was w stronę Wichrowego Tronu, tam ludzie wierzą bardzo w Ulfryka – imię przywódcy buntowników, królobójcy i uzurpatora, Hroldan niemal wypluł.
Kurogane słyszał już sporo o tym Ulfryku i facet nie wydawał się miłym gościem: zamordował Najwyższego Króla Skyrim jakąś cudaczną mocą, ogłosił się nowym władcą i zamierzał oderwać prowincję od Cesarstwa i powrócić do zakazanego kultu Talosa. Przy tym dyskryminował zwierzoludzi i Dunmerów mieszkających w najgorszej dzielnicy Wichrowego Tronu i hołdował zasadzie „Skyrim należy do Nordów", co było sprzeczne z polityką Cesarstwa.
Jakimś cudem ten brutal zdołał zebrać wokół siebie spore grono popleczników i wojowników i właśnie dlatego oddział, do którego Kurogane należał, znalazł się tutaj.
– Do wojny domowej jeszcze trochę brakuje – Hroldan wskazywał palcem na strategiczne punkty na mapie. – Na razie Ulfryk zajął Wichrowy Tron, ma swoich ludzi w Gwieździe Zarannej – przesuwał palcem po głównych miastach, wiedząc pewnie, że nazwy poszczególnych włości niewiele powiedzą Cesarskim. – W Zimowej Twierdzy i Pękninie. Do nas należy Samotnia, Morthal, Biała Grań, Falkret i Markart. Póki co dochodzi jedynie do potyczek między patrolami, Ulfryk nie zdobył jak dotąd wystarczającej liczby ludzi, by przepuścić otwarty atak.
Czyli miesiące wyczekiwania, skomentował Kurogane w myślach. Dłuższe stacjonowanie w jednym miejscu, czekając na ostateczną decyzję co do stłumienia buntu, od czasu do czasu krótkie wypady by wspomóc inne oddziały. Cesarz nie mógł sobie pozwolić póki co na wysłanie większych ilości wojska, by pozbyć się problemu, więc grano na zwłokę, czekano, aż bunt sam wygaśnie.
Miał nadzieję, że nastąpi to szybko. Co prawda w domu nikt na niego nie czekał, ale dużo przyjemniej było chodzić ulicami Elfickich Ogrodów, w cieniu Wieży z Białego Złota, i nie martwić się tym, że po zapadnięciu zmroku można zginąć od uderzenia potężnych ramion trolla śnieżnego, strzały wypuszczonej przez zdradzieckiego Gromowładnego czy od jeszcze gorszego wroga – mrozu.
Odłożył kufel na stół i potarł zdrętwiały kark, czując jak alkohol jednocześnie rozgrzewa i mrozi jego wnętrzności. Norski miód był dziwnym napitkiem, przypominającym mocną miętę i dającym uczucie lodu w żołądku. Oficjalnie był nielegalny, ale nikt nie respektował tego prawa, zwłaszcza, że butelki rzadko znajdowały się poza Skyrim. Kurogane stwierdził, że mógłby to polubić, ale i tak wolał czerwone wino z Puszczy Valen. Zresztą, był na służbie i nie mógł za bardzo rozwodzić się nad tą kwestią.
Wstał, by rozprostować kości. Servatius Cosades, jeden z młodszych żołnierzy, obrzucił go niechętnym spojrzeniem, które Kurogane odwzajemnił tak, że chłopak odwrócił wzrok. Na twarzach pozostałej ósemki Cesarskich zagościły złośliwe uśmieszki. Odkąd Servatius, syn hrabi Brumy, wstąpił w ich szeregi, mniej lub bardziej świadomie robił wszystko, by zniechęcić do siebie wszystkich, wywyższając się swoimi zdolnościami i pochodzeniem.
Kurogane nie wieszczył mu długiego życia. Chłopak był zbyt brawurowy. Teraz siedział i dygotał z zimna, podzwaniając zbroją i mamrocząc pod nosem obelgi. Kurogane zignorował ciche przekleństwa i przeszedł się po pomieszczeniu..
– Kiedy ruszamy? – Zapytał Servatius natarczywym i pozbawionym szacunku tonem Hroldana, który od dłuższej chwili opierał się o ścianę i milczał.
– Rano – odparł krótko Nord, obserwując chłopaka chłodnymi jak całe Skyrim, niebieskawymi oczami.
– Nie lepiej teraz? – Servatius uniósł głos, a Kurogane wywrócił oczami, niedowierzając, że ktoś może być tak głupi. – Odpoczęliśmy już, nie ma co tracić czasu!
Gromki, pogardliwy śmiech przetoczył się przez kwaterę, gdy wysoki Nord bez słowa podszedł do szlachetki, złapał za gardło, podnosząc bez wysiłku odzianego w lekką zbroję chudzinę, zaciągnął go do drzwi, drugą ręką szarpnął je, otworzył na oścież i wyrzucił chłopaka w wichurę.
– Więc idź, powodzenia – powiedział poważnie Hroldan, zatrzaskując drzwi i ryglując drzwi. Napotkał spojrzenie Cresciusa, dotąd milczącego dowódcy cesarskiego oddziału i uniósł brwi. Za jego plecami rozległo się rozpaczliwe walenie w drzwi.
– Wpuść go za chwilę – powiedział tylko Crescius. Był surowym mężczyzną o twarzy pooranej bliznami, który nie tolerował niesubordynacji. – I następnym razem spytaj mnie o zdanie, gdy postanowisz wyrzucić któregoś z moich chłopców na zewnątrz – dodał spokojnie, chociaż kąciki jego ust lekko drgnęły.
Hroldan uśmiechnął się lekko, przez co jego zaczerwieniona od mrozu i miodu twarz pojaśniała.
Kurogane wywrócił oczami. Chwilę później do koszar wszedł dygoczący jeszcze bardziej, obklejony śniegiem Servatius, kuląc ramiona i starając się zejść z oczu żołnierzom. Kurogane nie mógł powstrzymać się od posłania mu złośliwego uśmiechu. Następnie wybrał jedno z posłań na podłodze – najwidoczniej Helgen nie było szczególnie finansowaną twierdzą – i ułożył się na nim, układając obok siebie swój miecz.
Przebudzenie było nieprzyjemne, i sądząc po burkliwych przekleństwach i złorzeczeniach, nie tylko dla niego. Na ścianach pojawił się lód, palenisko już wygasło, a oni próbowali rozgrzać zdrętwiałe ciała. Crescius wyjątkowo pozwolił im napić się odrobiny wina z zapasów, dał dodatkową chwilę na przygotowanie się do wymarszu i w końcu opuścili Helgen.
Miasteczko leżało na stoku góry, więc początkowo marsz w dół był problematyczny, zwłaszcza, że Cesarscy nie mieli doświadczenia w szybkim poruszaniu się zaśnieżonymi drogami. Hroldan podarował im ciężkie, futrzane płaszcze, którymi otulili się z wdzięcznością, wkrótce jednak przestały być im tak niezbędne, bo zeszli w nieco cieplejsze rejony.
Dotarli do Rzecznej Puszczy, wioski usytuowanej na brzegach niewielkiej rzeki, a stamtąd mieli już tylko kawałek do Białej Grani, której wzgórze już majaczyło się na horyzoncie. Szli wzdłuż Białej Rzeki, a humory poprawiły im się znacznie, gdy dostrzegli miodosytnię. Później już tylko rzut kamieniem dzielił ich od stajni i przedmurza. Brama otworzyła się przed nimi i Kurogane postawił pierwszy krok w tym mieście.
Hroldan przystanął i pobieżnie opisał im miejsce, w którym oddział miał spędzić co najmniej kilka najbliższych miesięcy. Zaraz za murami, po lewej stronie znajdowały się koszary i sklep łowiecki. Po drugiej stronie ulicy ciągnęły się domy i sklepy, a ulica kończyła się placykiem targowym, na końcu którego kusiła schludna gospoda. Gdzieś pomiędzy znajdowało się jeszcze kilka domów i tak przedstawiła się Dzielnica Polna. Wchodząc wyżej na zbocze wzgórza dzięki schodom, znaleźć można było się w Dzielnicy Wiatru, głównej dzielnicy mieszkalnej, gdzie znajdowała się również świątynia, Komnata Umarłych, w której Nordowie grzebali zmarłych oraz Jorrvaskr, budynek przypominający odwróconą łódź, główna siedziba Towarzyszy, słynnej organizacji wojowników. Jeszcze wyżej, w Dzielnicy Chmur na szczycie wzgórza znajdował się pałac jarla wraz z lokalnym więzieniem i kilkoma pomieszczeniami wojskowymi.
Biała Grań sprawiała wrażenie spokojnego miasta. Mieszkańcy – głównie Nordowie, chociaż cesarskie oko Kurogane dostrzegło kilku Leśnych Elfów czy Redgardów – przechadzali się ulicami, korzystając z pięknego, słonecznego poranka. Kupcy już zaczęli zachwalać towar, miejscy strażnicy snuli się niczym nie niepokojeni. Nic nie zwiastowało wiszącego nad Skyrim widma wojny domowej, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Następnych kilka dni upłynęło im na zakwaterowaniu i podziale obowiązków. Na razie mieli współpracować z miejscową służbą, oczekując dalszych rozkazów z Samotni.
Zmierzchało, gdy Kurogane schodził schodami prowadzącymi do pałacu, mając przed sobą całe miasteczko. Kończył właśnie wartę w więzieniu, gdzie obecnie przebywało zaledwie dwoje więźniów – nijaki, chudy złodziej i cicha kobiecina, skazana za zabójstwo męża, która nigdy nie sprawiała problemów. Było to miłą odmianą w stosunku do więzienia w Cesarskim Mieście, potężnego budynku, gdzie pełno było szumowin i przestępców, a nieostrożny strażnik mógł paść ofiarą pomysłowości więźniów.
Na niebie drżała błękitno-zielona zorza polarna. Kurogane nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego i falujące niebo wzbudzało w nim dziwne uczucie: coś pomiędzy zachwytem, a niepokojem, jaki towarzyszy złym przeczuciom. Zignorował to i schodził dalej, mijając sadzawkę o przejrzystej wodzie, na dnie której dostrzegł kilka złotych septimów. Zszedł na plac Dzielnicy Wiatru, wyłożony drewnianym chodnikiem. Pod rosłym, usychającym drzewem pośrodku stało kilka ławeczek, a na jednej z nich siedziała bosa dziewczynka. Uniosła zielone oczy na żołnierza, po czym umknęła między domy jak spłoszone zwierzę.
Kurogane uniósł brew, ale zignorował dziewczynkę. To nie była jego sprawa. On był tutaj tylko po to, by wypełniać rozkazy. Miał nadzieję, że już niedługo wyślą ich do walki. Biała Grań może i była spokojnym miejscem, ale długotrwały spokój zawsze go nużył, a dopiero walcząc czuł, że naprawdę żyje.
Noc była chłodna i wietrzna. Zszedł jeszcze niżej i spojrzał na gospodę. W głowie zadźwięczało mu pytanie: a może by wstąpić? Skończył już służbę, a Gospoda pod Chorągwianą Klaczą kusiła światłem padającym z okien, kołyszącym się cicho szyldem i czystym śpiewem barda, niosącym się po całej okolicy.
Podjął decyzję i przekroczył próg. Hulda, hoża właścicielka gospody, zaprosiła go do środka, zachwalając jadło i napiwki. Pośrodku lokalu płonęło ognisko, którego dym unosił się pod sufitem i znikał między wąskimi szparami sklepienia. Bard, smukły jasnowłosy chłopina, grał na lutni i śpiewał pieśń o jakimś lokalnym bohaterze. Oprócz Kurogane w gospodzie było jedynie dwóch innych gości: ponury zbrojny ork, jak podszepnęła Hulda, najemnik szukający roboty, i jasnowłosy człowiek w granatowych szatach, siedzący samotnie w kącie i pijący wino.
Szaty oznaczały czarodzieja, a czarodziej oznaczał kłopoty, więc Kurogane z dwojga złego dosiadł się do orka.
– Burgug gro-Coblug – przedstawił się ochrypłym głosem ork o paskudnej fizjonomii, zresztą nieodbiegającej zbytnio od pozostałych przedstawicieli tej rasy, z płcią piękną włącznie. Zza grubej dolnej wargi sterczały żółtawe kły. – Najemne ostrze. Pięćset septimów za miesiąc.
– Drogo się cenisz – mruknął Kurogane, stawiając kufel na nieoheblowanym stoliku i samemu siadając na krześle. – Kurogane.
– Dziwne imię jak na Cesarskiego – mruknął ork.
Kurogane wzruszył ramionami, nie mając zamiaru wdawać się w dyskusję o swoich rodzinnych koneksjach. Jego imię mogło budzić zdziwienie, ale obecnie jedynie uczeni pamiętali o akavirskich najeźdźcach, którzy dawno temu najechali Tamriel, przynosząc ze sobą charakterystyczny wzór miecza. Kurogane sądził, że płynęła w nim jakaś kropelka ich krwi, a to imię było swego rodzaju spuścizną, która jakoś uchowała się przez stulecia wraz z jego niezwykłym mieczem, ale na ogół nie zawracał sobie tym głowy, zwłaszcza, że mądre głowy zgodnie uważały, że Akavirczycy wymarli.
– Ładna broń – mruknął Burgug, wskazując podbródkiem na miecz, który Kurogane zdjął z pleców i oparł o krzesło tak, by muskać palcami rękojeść i w razie potrzeby chwycić za broń. – Ale czy skuteczna?
– Niejedną głowę już ścięła – odparł krótko Kurogane, patrząc twardo w oczy orka. Orkowie byli dziwnym ludem, ale doskonałymi wojownikami, od dziecka walczącymi o swoje miejsce.
– Zmierzyłbym się z tobą chętnie – wychrypiał ork. – Lecz nie dziś. Liczę, że kiedyś spotkamy się na szlaku.
Kurogane uśmiechnął się drapieżnie.
– Ja również.
Zapadła cisza, podczas której Kurogane popijał miód, wdychając zapach pieczonego królika, którego zgrabna dziewczyna posługująca w gospodzie obracała na rożnie na zapleczu. Kręciła się również w głównej sali, podając alkohol i jedzenie magowi. Kurogane zmierzył ją wzrokiem: gdy pierwszy raz dostrzegł ją kątem oka, uznał ją za Dunmerkę, ale gdy zbliżyła się do ognia, zauważył, że jej ciemnej skórze bliżej do brązu niż szarości, a uszy mają ludzki kształt. Hulda za barem od czasu do czasu wołała ją do siebie, dzięki czemu Kurogane poznał jej imię – Saadia – a także obserwowała czujnie młodą Redgardkę, pilnując, by nikt jej nie zaczepiał. Młody, hałaśliwy bard nieudolnie próbował ją podrywać, co ta zbywała machnięciem ręki.
W pewnym momencie Kurogane napotkał spojrzenie czarodzieja. W gospodzie zrobiło się jaśniej, bo Saadia dołożyła do ognia, więc mógł przyjrzeć mu się uważniej. Ogniste odblaski igrały na jasnych, sięgających ramion lekko pofalowanych włosach i odbijały się w niebieskich oczach. Chociaż posturą odbiegał od swoich pobratymców – co nie było niczym dziwnym, magowie nigdy nie imponowali siłą fizyczną – był stuprocentowym jasnoskórym Nordem. Biorąc pod uwagę podejście ludu Skyrim do magii, pewnie nie był zbyt popularny pośród swoich, skomentował w myślach Kurogane i stracił nim zainteresowanie.
Jak się okazało pół godziny później, on może i stracił, ale mag najwidoczniej nie. Ork w końcu odszedł do pokoju, który wynajmował, a gdy Kurogane pomyślał, że najwyższy czas zbierać się do koszar, mag bezszelestnie uniósł się zza swojego miejsca i przysiadł się do niego.
Oczy czarodzieja były już nieco podchmielone, więc Kurogane westchnął cierpiętniczo. Magowie na trzeźwo byli problematyczni, a co dopiero pijani. Bez zaproszenia blondyn zajął miejsce orka i splótł długie palce na stole.
– Czego? – Mruknął niezbyt dyplomatycznie Kurogane, mając nadzieję, że mag szybko się od niego odczepi.
– Niczego – odparł przesadnie radośnie czarodziej, prosząc przechodzącą Saadię o następną kolejkę. – Po prostu szukam towarzystwa i rozrywki.
– Zły adres – mruknął Kurogane nieprzekonany, ale przyjął kolejny kufel miodu. Skoro on stawiał…
– Fay D. Flourite, do usług – mag wyszczerzył się do niego i podał mu rękę.
Kurogane, chcąc nie chcąc, uścisnął dłoń. Była delikatna, co od razu podkreślało profesję Faya. Pewnie nigdy nie miał broni w ręce. Ten fakt nieprzyjemnie przypomniał mu o Servatiusie.
– Nie mógłbyś tego wyczarować? – Zapytał z przekorą, wskazując na kufle pełne alkoholu.
– Nie wychodziłbym z domu, gdybym potrafił – odparł Fay, przekrzywiając głowę.
Kurogane prychnął i pociągnął łyk. Podobno picie z magami było skrajną głupotą. Po Cesarskim Mieście chodziły różne legendy o popijawach w Tajemnym Uniwersytecie, podczas których co rusz coś eksplodowało albo znikało bezpowrotnie. W najlepszych przypadkach były to przedmioty, w najgorszych towarzysze zabawy.
– Nie wysadzisz mnie w powietrze, jak się upijesz? – Upewnił się Kurogane z pewną dozą sarkazmu. Oczy Faya błysnęły rozbawieniem.
– Obrońcę ojczyzny? – Zapytał z uśmieszkiem na wargach. – A jak to miejsce stanie w ogniu tylko dlatego, że cię zabrakło w szeregach? Nie wybaczyłbym sobie.
Czyli zwolennik Cesarstwa. Jeden problem z głowy. Kurogane pomyślał, że nieźle by się skompromitował, gdyby wyszło na jaw, że pił z Gromowładnym.
– Jeszcze się nie przedstawiłeś – zauważył Fay po pewnym czasie. Rozmowa polegała na luźnych uwagach od czasu do czasu, bo i Kurogane odczuwał już skutki alkoholu. Norski miód był zdradziecki, zanotował sobie w myślach. Uderzał do głowy nagle i niespodziewanie.
– Dziwne imię – dodał Fay, gdy już otrzymał odpowiedź. Widząc zmarszczkę na czole Kurogane, zaśmiał się lekko. – Domyślam się, że Flourite również nie brzmi jak tutejsze nazwisko. Wiesz, Vignar Siwo-Włosy, Olfrid Dziecię-Wojny, Farengar Tajemny-Płomień… Jak już chcesz nazywać mnie po norsku, to jestem Fai Płynący-Rytuał, ale nie lubię tego imienia.
Kurogane wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że ani go to ziębi, ani grzeje. Magowie sami w sobie byli dziwni, modyfikacja nazwiska nie była niczym niespodziewanym.
Fay zamówił kolejną kolejkę, a Kurogane przyjrzał mu się uważniej. Mag nosił maski, co nie było zresztą czymś dziwnym, kto w tych czasach ich nie nosił… Pod maskami było jednak coś niesprecyzowanego, co zaczęło drażnić i intrygować Kurogane. Trochę irytowała go fałszywa wesołość w oczach maga, gdyż od czasu do czasu poluźnione alkoholem maski zsuwały się na moment, odsłaniając przebłyski samotności. Cóż, Fay sam stwierdził, że szuka towarzystwa. Mógł mu to zapewnić, przynajmniej do momentu, gdy przestaną pić, a ich drogi się rozejdą. Każdy sam musiał mierzyć się ze swoimi demonami.
Gdy skończyli pić, a rozmowa kompletnie przestała się kleić, mag pijackim głosem oznajmił, że chyba czas spać. Wstał i zatoczył się, co było całkowicie normalne po ilości alkoholu, jaką wypił wraz z Kurogane. Żołnierz ciężko westchnął, widząc spojrzenie Huldy i słysząc jej rzucone mimochodem zdanie, że mag wynajął pokój po lewej. Niewypowiedziana prośba, by zatargał tam maga, wisiała w powietrzu.
Ciesząc się, że ma mocną głowę, chcąc nie chcąc zawlókł rozchichotanego czarodzieja do pokoju, przyrzekając sobie, że więcej nie da się wciągnąć w popijawę z takimi chucherkami, których gadanina zdecydowanie przerasta umiejętności picia.
Pokój był typowym pokojem w norskiej gospodzie; mały, z łóżkiem, szafką i kufrem. Na oparciu krzesła pod ścianą wisiał błękitny płaszcz z kołnierzem z futra białego lisa. O ścianę opierała się misterna i wyglądająca na kruchą laska czarodziejska, ze złota i błękitnych kryształów, które pewnie były warte więcej niż cały ten przybytek.
– Magowie – mruknął niepochlebnie Kurogane, niezbyt delikatnie opuszczając maga i jego długie kończyny na posłanie. – Śpij, idioto – dodał, łapiąc bezwładną rękę maga, która właśnie zamiatała podłogę.
– Srebrny Smok i Czerwony Smok – wymamrotał Fay, a Kurogane nagle zamarł, słysząc imię swojego miecza. – Akavirska krew…
Puścił rękę maga, jakby go oparzyła. Skąd ten idiota wiedział, jak nazywa się ten dziedziczony od pokoleń miecz? Kurogane był pewien, że nawet nie zeszli na jego temat w ich nieskładnej rozmowie. Akavir? Kurogane zaklął w myślach, wychodząc. No tak, Fay był magiem, mógł skojarzyć brzmienie jego imienia z odległym kontynentem i nieistniejącym już narodem. Ale skąd wiedział o mieczu? I czym był czerwony smok? A może magowie po wypiciu mają jakieś wizje?
Rzucił kilkanaście septimów na ladę, zaskakując Huldę, zbyt wytrącony z równowagi, by zauważyć, że dał najhojniejszy napiwek, jaki otrzymała od dawna.
Wrócił do koszar, bogatszy o doświadczenie, że nie należy pić z obcymi magami w obcym kraju. Teraz należy pożałować, że nie wiedziało się tego wcześniej, położyć się spać i rano wrócić do służby.
Jakby ktoś był ciekawy:
na tej stronie tamrielma kropka ps/skyrim znajduje się mapa Skyrim, a całe Tamriel można zobaczyć tutaj: tamrielma kropka ps/oblivion
