Rozdział 1
Kiedy odejdziesz
W ręce trzymała fotografię. Na niej ona i Keith. Stali obok siebie. Dłonie i palce splecione. Keith patrzył prosto w obiektyw. Nie mogła oderwać oczu. Od tego przeszywającego spojrzenia. Od niego.
Mieli tylko to jedno zdjęcie i trzymała je teraz mocno między palcami. Tak mocno, jakby bała się, że ktoś przyjdzie, wyrwie jej je z ręki i podrze na milion małych kawałków. Że zniszczy jedyną rzecz jaka jej po nich została. Jaka została po Nim.
Po Keithie.
Czyjś niepewny głos sprawił, że Natalie podskoczyła. Kątem oka zobaczyła jak Brooke siada obok.
-Wszystko w porządku? – zapytała. Natalie słyszała w jej głosie zmartwienie, ale nie mogła się tym teraz przejmować.
Spojrzała na nią ciężkimi i smutnymi oczami.
-Tak, wszystko… w porządku – powiedziała wbrew sobie, a Brooke wiedziała, że to nieprawda.
Uśmiechnęła się do Natalie smutno i wskazała głową na fotografię, którą ta nadal trzymała.
-Ty i Keith? – zapytała.
Widziała przecież zdjęcie. Po co pytała, czy to ona i Keith? To chyba oczywiste. Natalie lekko skinęła głową. – Hmm.. taa.. – przełknęła łzy, które były bliskie popłynięcia.
Brooke wzięła głęboki oddech.
- Natalie , on nie chciałby żeby stało się z tobą coś takiego. Nie chciałby twojej…twojej żałoby – wyszeptała i obawiając się reakcji Natalie, dodała – On nie chciałby żebyś przestała żyć, chciałby byś żyła w pełni. Wiesz to, prawda?
Natalie zacisnęła powieki, upewniając się by nie popłynęły łzy. Płacz – nie zamierzała tego robić, bo to uczyniłoby wszystko bardziej realnym. Bardziej ostatecznym.
– Nie rozumiesz. Po prostu nie rozumiesz.
Brooke nigdy nie rozumiała jej bólu. Tego otępiającego, nieznośnego, gorzkiego bólu. Po co Brooke w ogóle tu była? Nawet nie lubiła Keitha. Uważała go za dziwadło. Uważała, że jest nikim.
- Pozwól mi zrozumieć – powiedziała, próbując wziąć pocieszająco dłoń Natalie, ale ją odtrąciła, by mocniej ścisnąć zdjęcie.
- Nigdy nie zrozumiesz. – Pociągnęła nosem, oczy zaszły mgłą. – On wróci, na pewno. On nie… - wzięła głęboki oddech. – nie odszedł. Nie jest martwy. – Potrząsnęła głową przecząco.
Po co to robiła? Po co zaprzeczała? Przecież nie zwariowała, wiedziała to, ale zaprzeczanie było lepsze od tej strasznej prawdy…strasznej rzeczywistości.
-Natalie, tak naprawdę w to nie wierzysz – powiedziała Brooke, próbując ją pocieszyć. – Proszę, po prostu ze mną porozmawiaj.
Nie odpowiedziała, tylko wciąż patrzyła na ich wspólne zdjęcie a łzy w końcu zalały jej oczy i skapywały na fotografię. Patrzyła jak po niej spływają aż w końcu lądują na stoliku i znikają. Odwróciła się, by spojrzeć na Brooke.
– On nie może być martwy, bo ja nie potrafię bez niego żyć – załkała. – Co ja mam niby zrobić? Mówisz mi, że on by nie chciał bym przestała żyć, ale jak mogę to robić skoro…skoro NIE MOGĘ żyć bez niego?
- To będzie wymagało czasu, on nie chciałby stało się z tobą coś takiego – przypomniała Brooke. – To będzie wymagało czasu, ale wszystko będzie dobrze.
-Nie rozumiesz – powiedziała Natalie, marszcząc brwi.
Brooke rzuciła gniewne spojrzenie. Jej początkowo przyjazny wzrok zmienił się teraz na pełen gniewu i irytacji. Zanim ta zdążyła zareagować, wyrwała Natalie fotografię.
-To cię powstrzymuje przed ruszeniem na przód – powiedziała, oddalając się ze zdjęciem. – Musisz z tym skończyć. Skończyć z gapieniem się na zdjęcie, skończyć z rozpamiętywaniem. Wtedy wrócisz do normy.
I zanim Natalie zdążyła ją powstrzymać, przedarła zdjęcie na pół – prosto przez środek, prosto pomiędzy Natalie i Keithem, oddzielając ich. Łkała cicho, patrząc jak dwa kawałki zdjęcia szybują ku ziemi. Odlatują. Dwa kawałki odlatują od niej. Znikają.
Tak samo, jak Keith. Patrzyła na dwa kawałki przez kilka minut, jej oczy zamgliły się jeszcze bardziej zanim widok stał się tak rozmazany, że nie mogła ich już dostrzec. Nie mogła już dostrzec Jego. Nie mogła już widzieć Ich razem. Nigdy.
Byli od siebie rozdarci. Na zawsze.
Odwróciła twarz do Brooke.
- Do normy? – zaśmiała się gorzko. – Nie. Nigdy nie będzie normalnie. Jego śmierć zabrała część mnie. Część, której on już nigdy mi nie zwróci – oznajmiła z chmurnym wzrokiem.
-Jaką? – zapytała Brooke.
Łzy wreszcie popłynęły z jej oczu po policzkach, ale nie starła ich. W końcu i tak popłyną następne.
-Serce – powiedziała. – Zabrał mi serce.
Natalie obudziła się, oddychając szybko i ścierając z twarzy łzy. Stłumiła szloch, siadając na łóżku i szybko włączając światło.
Keith nie umarł. Jeszcze nie. Prawda? To musiał być koszmar. Brooke nigdy tego nie zrobiła – nie przedarła ich zdjęcia. Drżącymi rękoma otworzyła szufladę szafki nocnej i wzięła głęboki oddech ulgi, widząc zdjęcie wciąż na swoim miejscu, wciąż w jednym kawałku. Całe. To był koszmar, zdjęcie wciąż tam było, więc to nie była prawda. On nie umarł.
Widziała go wcześniej tego dnia – był wciąż z nią, żywy. Prawda? To był tylko koszmar. To nie działo się naprawdę. To nie mogło dziać się naprawdę. Wciąż im pozostał czas. Przeczesując drżącą dłonią włosy, patrzyła na telefon przez kilka sekund. Teraz spał. Nie powinna go budzić. Zachowywała się głupio. Irracjonalnie.
Ale musiała. Część niej bała się, że to nie był koszmar i to się faktycznie stało, nawet jeśli zdjęcie wciąż tu było. Całe i nieprzerwane. To było takie realne. Wzięła telefon, szybko wybrała numer, modląc sie by odebrał. Modląc się o jego głos. To wszystko, czego chciała – jego głosu.
Im dłużej trwał sygnał, tym więcej łez wzbierało w jej oczach, ale tuż przed tym jak miała się rozłączyć, porzucić całą nadzieję, zaspany głos powiedział w słuchawce – Halo?
Natalie zadławiła łzy wdzięczności. Jego głos.
-Jesteś – wyszeptała.
-Jestem, Natalie – odszepnął. – Jestem tu.
Nie mogła uwierzyć, że to ten dzień. Dzień ukończenia szkoły. Dzień do którego dążyła od początku liceum. Ale teraz, kiedy wreszcie nadszedł, nie czuła tego samego szczęścia i ekscytacji, których wcześniej się spodziewała.
Zamiast tego czuła lęk, ból i obezwładniający smutek. Odkąd poznała Keitha rzeczy zmieniły znaczenie. I teraz nie potrafiła już martwić się o cokolwiek innego niż fakt, że niebawem go straci. To było jedyne o czym myślała. Jedyne, co jeszcze się liczyło.
-Wyglądasz cudownie, skarbie – westchnęła jej mama, kiedy Natalie zeszła po schodach w swojej galowej sukience.
Była prosta, czerwona. Z paskiem ozdobionym niebieskimi i purpurowymi kamieniami, za kolana. Poruszała się płynnie w rytm jej kroków.
Natalie podeszła do mamy i wzięła swoją niebieską togę, założyła ją na sukienkę i biorąc do ręki biret, postanowiła założyć go później.
-Dzięki – uśmiechnęła się, ale wiedziała, że wygląda sztucznie, co zauważyła jej mama.
-Wszystko dobrze, skarbie?
Natalie kiwnęła, uciekając oczami przed natarczywym wzrokiem mamy.
- Tak, tak. Wszystko dobrze. Po prostu nie wierzę, że to już ten dzień.
-Jesteśmy z ciebie bardzo dumni – uśmiechnęła się jej mama. – Gotowa na przemowę?
-Taa, wszystko już mam. – Sprawdziła kieszeń swojej togi by się upewnić, że tam jest, ale wiedziała, że nie będzie jej potrzebować. Nie miała zamiaru przeczytać tego co napisała już parę tygodni temu. Nie. Dziś miała zamiar mówić z serca.
Jej mama wstała, wciąż się uśmiechając.
-Nie mogę uwierzyć, że moja mała dziewczynka jest Uczniem #1 i idzie do Duke.
Przytuliła mocno Natalie, choć ta ledwie odpowiedziała. Dlaczego to już nie brzmiało ekscytująco? Wydawało się być takie niewłaściwe.
Wszystko wydawało się być nie tak.
Kiedy pojawiła się na auli, ludzie gratulowali jej, próbowali z nią porozmawiać, ale ona szukała tylko jednej osoby. Nie mogła wytropić go zanim wszyscy nie zajęli swoich miejsc. Usiadła i odcięła się od wszystkich i wszystkiego wokół. Ledwie pamiętała drogę po dyplom i powrót na miejsce.
Jej myśli były gdzie indziej, aż nie usłyszała własnego imienia wyczytywanego by wygłosiła przemowę. Czy czas musiał tak pędzić? To był teraz prawdziwy problem, zbyt szybko pędzący czas. Chciała go zatrzymać, wrzucić w bezruch i pozwolić sobie na oddech. Zastanowienie.
Życie.
Chociaż na chwilę uspokoić wszystko.
Kiedy dotarła na scenę, światła nieco ją oślepiły, ale wciąż wzrokiem prześlizgiwała się po twarzach uczniów i rodziców w poszukiwaniu jego. Musiała go znaleźć przed przemową. Nie mogłaby tego zrobić, nie wiedząc że tam jest, patrzy na nią i słucha.
A on tam był. Stał z tyłu. Patrzył wprost na nią. To dodało jej odwagi by zacząć.
-Witaj roczniku 2006. Jestem Natalie Anderson. Jestem pewna, że wszyscy na tej sali spodziewają się, że teraz wypowiem długi monolog o szkole i o tym, jakie miała wpływ na moje życie. Ale rzecz w tym, że nie bardzo mam zamiar to zrobić. Bo szkoła to szkoła. Możecie mi wierzyć, są ważniejsze rzeczy do roboty.
Widzicie, tak daleko jak sięgam pamięcią, szkoła była dla mnie wszystkim: musiałam mieć same piątki, należeć do wszystkich kółek. Jeśli coś szło nie tak czułam się sprowokowana i smutna, ale rzecz w tym.. w tym wszystkim totalnie zagubiłam siebie. Zapomniałam kim jestem. Aż do pewnego dnia. Poznałam kogoś, kto pokazał mi co tracę. To było Życie. Pokazał mi jak się żyje naprawdę, i jak bardzo zdobywanie piątek i udział w szkolnych konkursach jest nieistotne. Myślę, że zdawałam każdy egzamin - oprócz tego z życia. Ten kurs oblałam.
Ten człowiek zawsze mi mówił: niebo jest ograniczeniem i naprawdę mam nadzieję, że miał rację. Mam nadzieję, że tylko niebo jest limitem. Naprawdę paskudne rzeczy zdarzają się ludziom, naprawdę okropne i jedno czego chcę abyście wynieśli z tej przemowy to to, że życie jest najważniejszym co macie. Ale nie bierzcie go zbyt poważnie i kiedy przydarzą wam się te paskudne rzeczy, zawsze podążajcie za marzeniami. Zapamiętajcie, by nigdy nie przestawać doceniać życia. Więc teraz idźcie i żyjcie swoim życiem i łapcie marzenia bo nigdy nie wiecie kiedy wszystko się może skończyć. Tak.. po prostu.
Uczniowie, grono pedagogiczne, rodzice i dziadkowie zaczęli klaskać, ale Natalie była skupiona tylko na Keithie. Bezgłośnie wymówiła „kocham cię" tuż przed tym jak wszyscy podrzucili birety i zaczęli sobie gratulować końca szkoły, nowej podróży w ich życiu, powodując, że Natalie straciła go z oczu. Kiedy czapki opadły na ziemię i znów mogła zobaczyć tłum, jego już nie było.
Wyszedł.
W rzeczywistości zajęło to tylko parę godzin odkąd ostatni raz widziała Keitha na zakończeniu roku, ale dla niej wydawało się, że minął tydzień. Nawet, gdy wszyscy sobie wokół gratulowali i świętowali, ona nie mogła przestać go szukać. Chociaż wiedziała, że poszedł. Że go nie ma.
Czas, ten jeden raz, wydawał się zwolnić akurat wtedy gdy Natalie i jej rodzina świętowała w restauracji. Problem polegał na tym, że wszystko czego Natalie chciała to porozmawiać z Keithem, być z nim. Jak dla niej to nie było czego świętować. W końcu po kilku godzinach mogła wyrwać się od rodziny i przyjaciół i pojechać do jedynego miejsca w którym chciała być.
Keitha.
Zapukała do drzwi wejściowych, czekając nerwowo by ktoś otworzył, żeby wreszcie z nim być.
-Natalie, witaj – powiedział pan Zatterstrom, gdy otworzył. – Ładna przemowa. Naprawdę mi się podobała – uśmiechnął się i posłał jej znajome spojrzenie.
-Dziękuję. Eee.. Jest Keith? – zapytała.
-Nie ma – zaczął pan Zatterstrom, ale jedno spojrzenie na Natalie kazało mu pospiesznie dodać – Właściwie jest w parku.
-W parku? – zapytała, upewniając się, że się nie przesłyszała. To było miejsce w które nigdy nie chodził a przynajmniej o tym nie wspominał.
-Ta, poszedł tam już parę godzin temu, myślę że powinnaś iść z nim pogadać.
-To mam w planach – uśmiechnęła się.
Podziękowała i poszła według jego wskazówek. Przeszła kilka bloków zanim dojrzała park. Wkrótce potem dojrzała Keitha, który powoli huśtał się na huśtawce, myśląc nad czymś, co wyglądało na bardzo poważne.
-Cześć – powiedziała, gdy usiadła na huśtawce obok i lekko odbiła się nogami od ziemi.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
-Jak ty…?
-Twój tato. On mi powiedział.
Skinął i odwrócił wzrok, znów zaczynając się bujać na swojej huśtawce.
-Więc… hmmm.. wyszedłeś po.. no wiesz – zaczęła Natalie.
Zatrzymał się i odetchnął głęboko. Nie mógł na nią spojrzeć.
-Tak, wiem. Przepraszam za to.
-Rozumiem – szepnęła.
Odwrócił na nią gwałtownie wzrok.
-Serio?
Natalie nieco się spięła.
-No cóż, przynajmniej się staram. Wszystko ok.?
Keith też się spiął.
-Keith?
Zeskoczył z huśtawki, łapiąc szybko oddech. Stanęła za nim, nie odrywając od niego wzroku.
-Nie. Nie jest ok.! – Kopnął w piasek, który obsypał ich oboje. – Wszystko się spieprzyło! – Wyrzucił ramię w powietrze.
-Coś się wydarzyło? – zapytała, próbując ustalić co go tak rozzłościło.
Lekko skinął.
-Tak! Wszystko jest nie tak! Nie tak to powinno być! Nie tak to powinno wyglądać!
-Co jak powinno wyglądać? – zapytała miękkim i spokojnym głosem.
- Nie powinno mnie obchodzić, że umieram. Ale mnie obchodzi i to mi się nie podoba.
-Keith, to całkowicie normalne – powiedziała delikatnie.
Potrząsnął gwałtownie głową, oczy miał pełne gniewu, smutku lub obu – Natalie nie mogła tego stwierdzić.
-Nie dla mnie. Mówiłem ci już, moje życie było stekiem gówna i nic mnie nie obchodziło czy umrę. Czasami, przez większość czasu, uważałem to za coś dobrego. Ale teraz budzę się każdego dnia i myślę o rzeczach, które mnie ominą, które stracę i chcę żeby to się skończyło. Chcę to powstrzymać! - Zatrzymał się by wziąć głębszy oddech, jego gniew opadł. Wyszeptał smutno – Nie chcę już się przejmować.
Oddychając ciężko, skupił wzrok na ziemi. Natalie podeszła i mocno go objęła. W pierwszej chwili chciał ją odepchnąć, ale nie miała zamiaru go puścić, więc w końcu słabo objął ją ramionami. Położył czoło na jej ramieniu i oddychał nierówno. Po kilku minutach, kiedy opanował swój oddech powiedział.
-Nie chcę nic stracić. Chcę… Sam nie wiem. Jestem.. tak bardzo zdezorientowany. – Ostanie słowa wymówił szeptem.
Nie bardzo znajdywała jakieś słowa pocieszenia, więc jedyne co zrobiła to przytuliła go mocniej. Po kilku sekundach podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
-Wiesz czego mi będzie najbardziej brakowało? – Głos lekko mu się załamał.
-Czego? – zapytała miękkim głosem. Podniósł rękę by pogłaskać ją po włosach.
-Ciebie.
