Od tłumacza: To opowiadanie jest tłumaczeniem „Harry Potter and the Spiritus Crystalus" autorstwa Bobmina356, które możecie znaleźć w oryginale na tej stronie. Wszelkie prawa do historii należą do niego, poza prawami do świata HP, które należą oczywiście do JKR.
From translator: This is translation of "Harry Potter and the Spiritus Crystalus" by Bobmin356, which can be found in English on this website. He has all copyrights for this story, except the HP world, which belongs to JKR.
Od tłumacza: Witam serdecznie wszystkich moich stałych Czytelników (i Czytelniczki!), a także tych, którzy na moje tłumaczenia natknęli się po raz pierwszy. Historia poniżej to sequel „Armii Dumbledore'a", historii, którą możecie znaleźć przetłumaczoną w moim profilu autora. Odradzam rozpoczynanie od sequela, który w wielu miejscach wyda Wam się niezrozumiały bez przeczytania pierwszej części.
Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali „Armię Dumbledore'a", dopingowali mnie do szybszej pracy i pisali, że z niecierpliwością czekają na sequel. Ta historia jest DLA WAS. Nie będę wymieniał Waszych nicków, wiecie kim jesteście :)
Jak zwykle w sytuacjach, które mogą być nie do końca zrozumiałe za względów kulturowych będę zamieszczał wyjaśnienia pod rozdziałem. Miejsca te będą oznaczone gwiazdką.
Od autora: Nie stworzyłem tych postaci, nie stworzyłem tego świata. Są one dziełem i własnością JK Rowling. Stworzyłbym to przed nią, ale byłem na tyle głupi, że spisałem swoje pomysły na serwetce w Nowym Jorku, która została ukradziona przez zirytowanego pracownika linii lotniczych, który wyrzucił ja w Anglii, gdzie została znaleziona. Jeśli wierzycie w tę historię dajcie znać. Mam też most do opchnięcia.
Rozdział 1 – Kłopoty w Norze
Powrót do Nory
Rodzina Weasleyów, a wśród nich niejaki Harry Potter, czekali cierpliwie na parkingu przed dworcem King's Cross, aż Ron i Hermiona skończą się żegnać. Ron wyglądał na niepocieszonego, gdy wreszcie podszedł do swojej rodziny. Grangerowie wsiedli do samochodu i odjechali. Hermiona wyglądała na tak samo załamaną jak jej chłopak.
Tym razem Weasleyowie wracali do Nory z rozmachem. Jako wiceminister, Artur mógł skorzystać z samochodu, kierowcy i funkcjonariusza Biura Ochrony Ministerstwa. Funkcjonariusze Biura byli podobno lepiej wyszkoleni od aurorów, ale było ich znacznie mniej i mieli zupełnie inne zadania.
Ministerialny samochód okazał się pojazdem mugolskim. Jedyną zmianą było magiczne powiększenie wnętrza auta, które okazało się znacznie bardziej pojemne, niż wydawałoby się z zewnątrz. Artur powiedział im, że jazda potrwa kilka godzin, ale przynajmniej było im wygodnie.
Harry siedział obok jednego z okien, Ginny u jego boku. Ron usiadł przy drugim oknie, za które patrzył zatopiony w myślach, podczas gdy Artur rozmawiał z żoną.
Harry przypomniał sobie rozmowę, którą przeprowadził z Dumbledorem tuż przed wyruszeniem na stację. Nim wyszli z zamku, dyrektor odciągnął go na moment na bok.
- Harry, czy możemy zamienić dwa słowa, zanim wyjedziesz do domu?
- Oczywiście.
- Harry, chciałbym, żebyś był bardzo ostrożny tego lata. Potrafisz się teleportować, ale pamiętaj o ograniczeniach. Poleciłem ludziom, by cię pilnowali, ale obiecaj mi, że jeśli będziesz chciał się gdzieś udać, weźmiesz ze sobą Remusa, albo któregoś z członków Zakonu. Żadnych samotnych wypraw na Ulicę Pokątną czy do Londynu. Możesz teleportować się bez eskorty między Norą i Grimmauld Place, ale nigdzie więcej. Przy Norze będziemy mieli na straży członków Zakonu, więc możesz spokojnie włóczyć się po okolicy i Ottery St. Catchpole.
- Rozumiem, panie profesorze. Nie sądziłem, bym otrzymał zupełną wolność, a to i tak lepsze warunki niż się spodziewałem.
- Nie martwimy się tylko o twoje bezpieczeństwo. Jasne, to nasz główny problem, ale wiemy również, jakie znaczenie ma dla ciebie twojej rodziny, a zwłaszcza panny Weasley.
Harry skinął głową. Jeśli podejść do tego w ten sposób, musiał zgodzić się z dyrektorem.
Ginny trąciła Harry'ego.
- Ciężko mu to przetrawić – zauważyła, wskazując głową na Rona.
- Wiem. Ja byłbym załamany, gdybym musiał się z tobą rozstać. Ale może będę go w stanie trochę pocieszyć.
Wyciągnął swój szkicownik z kieszeni i powiększył go do normalnych rozmiarów. Przekartkował go, zatrzymując się na rysunku Rona i Hermiony zmierzających nad jezioro. To był ładny obrazek, ale nie zapełniał całej kartki, zajmował tylko sam środek.
Ginny patrzyła z ciekawością, jak Harry dodaje kolejne rysunki przy krawędziach kartki. Uśmiechnięta Hermiona, para na balu trzymająca się w ramionach, Ron i Hermiona przy stole w Wielkiej Sali. W końcu, zamiast dodawania kolejnego rysunku Hermiony albo ich obojga, naszkicował dłoń Hermiony z pierścionkiem na palcu.
Zanim Harry skończył, zaczęli dojeżdżać do Ottery St. Catchpole. Na sam koniec podpisał rysunek małym HP na odwrocie. Potem bardzo ostrożnie wyrwał kartkę z rysownika i wręczył Ginny.
- Daj mu to.
Ginny przyglądała się rysunkowi przez moment, a potem dotknęła ramienia Rona. Kiedy Ron oderwał spojrzenie od okna, by spojrzeć na siostrę, wręczyła mu rysunek. Ron przyjrzał się szkicom i przez moment drżały mu ręce. Ostrożnie odłożył kartkę na kolana i mocno przytulił siostrę.
- Uściskaj ode mnie Harry'ego i podziękuj mu – wyszeptał jej na ucho.
Molly przyglądała się temu niespotykanemu wyrazowi braterskiego uczucia i postanowiła, że dowie się później o co chodziło.
Po pewnym czasie przyjechali do Nory. Z zewnątrz nie było śladu po bożonarodzeniowym ataku Śmierciożerców. Jedyną widoczną różnicą, zauważył z ciekawością Harry, była ochrona.
- Artur, macie tu trzech funkcjonariuszy BOM na służbie?
To sprawiło, że jadący z przodu czarodziej z BOM obrócił się na swoim fotelu.
- Skąd wiedziałeś, że mamy tu trzech ludzi z BOM na służbie?
- Widzimy ich. Jest trójka pod pelerynami-niewidkami, prawda Gin? – odpowiedział Harry.
Ginny pokiwała energicznie głową.
- Też ich widzę. Jeden przy bramie, jeden obok drzewa… - skrzywiła się. – Harry, gdzie jest trzeci, nie widzę go.
- Jest obok drzwi wejściowych. Używa peleryny i zaklęcia kamuflującego, więc ciężej go zobaczyć.
Funkcjonariusz BOM na przednim siedzeniu zmarszczył brwi. On i jego koledzy byli dumni z tego, że potrafią pozostawać nie zauważeni. Ale w końcu Minister ostrzegła ich, że gdy dzieci Weasleyów wrócą ze szkoły będzie naprawdę ciekawie.
Gdy tylko weszli do domu Ron, Ginny i Harry ruszyli prosto do swoich pokoi. Harry zmienił szkolny mundurek na wygodne krótkie spodenki i T-shirt, a potem zszedł do salonu. Po drodze wpadł na Rona, który wychodził ze swojego pokoju. Ron zatrzymał go i spojrzał na niego niepewnie.
- Harry… eee… dzięki stary. Za rysunek.
- Nie ma sprawy. Ona niedługo już tu będzie, a w międzyczasie możesz wysłać jej sowę. Mogę coś jeszcze zaproponować? Tak żeby zirytować Mionkę?
- Co?
- Zastanów się Ron. Ona spodziewa się, że przyjedzie tu za miesiąc i spędzi następny miesiąc zmuszając cię do robienia letnich zadań domowych. A jeśli zrobilibyśmy wszystkie nasze zadania zanim Hermiona przyjedzie… no cóż, wydaje mi się, że będziecie potrafili zrobić we dwójkę lepszy użytek z tego czasu – zaproponował.
To był dziwny pomysł. Kompletnie od czapy. Lato było na zabawę, a nie zadania domowe. Poza tym co innego mógłby robić z Hermioną… Nagle gdzieś w jego głowie zapracowały odpowiednie trybiki i Ron uśmiechnął się szeroko.
- Ron, pamiętaj, że wystarczy, jeśli poświęcimy na to jakiś krótki czas każdego dnia. Powiedzmy godzinę po każdym posiłku. Do połowy lipca powinniśmy mieć zadania domowe z głowy. A i tak będziemy mieli większość dnia na wygłupy.
- Zaczyna mi się to podobać. Naprawdę! – uznał Ron.
Po ustaleniu planu ruszyli do kuchni.
Podobnie jak u większości czarodziejskich rodzin, kuchnia była najważniejszym pomieszczeniem w Norze. W związku z tym, że niewiele czarodziejskich rodzin posiadało mugolski sprzęt jak telewizor, salon był z reguły miejscem cichych rozmów i lektury, podczas gdy kuchnia stanowiła miejsce rodzinnych zebrań.
Podczas remontu Molly powiększyła kuchnię. Wielki, rodzinny kociołek lśnił nowością, a obszerne półki z wbudowanym zaklęciem chłodzącym mogły pomieścić jeszcze więcej jedzenia niż wcześniej.
A po awansie Artura dochody rodziny bardzo się powiększyły, co oznaczało, że Molly może bez problemu zapełniać je wszystkie.
Ron z Harrym weszli do kuchni. Molly z pomocą Ginny szykowały już obiad. Ron, jak to Ron, usiadł przy stole i patrzył. Harry spytał Molly, czy może pomóc. W końcu był całkiem niezły w kuchni. To ją zaskoczyło. Co prawda męska pomoc przy robieniu posiłków nie była zupełnie obcą koncepcją w czarodziejskim świecie, ale w rodzinie Weasleyów praktycznie się nie zdarzała.
Zleciła mu obranie ziemniaków, podczas gdy ona i Ginny wróciły do swoich zajęć. Molly bardzo ceniła mężczyzn, którzy potrafią pomóc w kuchni. Ostatnim razem, gdy Artur tego spróbował, w czasie gdy Molly była w ciąży z Ginny, musieli żyć na zimnych kanapkach przez miesiąc.
Ginny trąciła Molly i wskazała w stronę Harry'ego. Molly zmarszczyła brwi. Harry nieźle radził sobie z obieraniem ziemniaków, ale robił to po mugolsku! Nachyliła się do Ginny i wyszeptała:
- Musimy nauczyć go paru rzeczy tego lata, ale nie zamierzam go powstrzymywać od pomagania nam. Każdy mężczyzna, który nie boi się pomóc w kuchni to prawdziwy skarb.
Po obiedzie Harry i Ginny poszli się przejść po posiadłości trzymając się za ręce. Pokazała mu kilka swoich ulubionych miejsc z dzieciństwa. Gdy dzień zmieniał się w wieczór dotarli do tego miejsca za szopą, gdzie Harry spotkał się z nią poprzedniego lata pod postacią Skrzydła. Przyciągnął ją do siebie i przytulił.
- To miejsce lubię chyba najbardziej – wyznał. – Zaczęło się tu moje nowe życie, gdy trzymałem cię w ramionach.
Od jego pocałunku ugięły się pod nią kolana. Niestety wkrótce z żalem oderwali się od siebie i ruszyli z powrotem do domu.
Wieczór z Molly i mamą
Gdy robiło się późno Ron i Ginny udali się do swoich pokoi. Harry został w salonie z Molly i Arturem. Wiedział, że ma jeszcze jedną ważną sprawę, którą musi omówić ze starszymi Weasleyami.
- Molly, Arturze, mogę z wami chwilę porozmawiać?
Molly uniosła głową znad robótki.
- O czym, skarbie?
- Chciałbym wam obojgu coś pokazać. Pewnie powinienem był to zrobić wcześniej, ale jakoś nigdy nie było na to czasu, gdy byliśmy wszyscy w domu.
To obudziło ich ciekawość. Artur uniósł wzrok znad gazety.
- Co takiego chciałbyś nam pokazać?
- Na początku poprzedniego lata wymknąłem się z Jackiem Parsonsem na Ulicę Pokątną, by kupić mu trochę czekoladowych żab. Musiałem iść do Gringotta wybrać trochę galeonów, a on chciał wymienić mugolską walutę na naszą. W Gringotcie goblin, który wiózł mnie do mojej skrytki, popełnił błąd i zamiast zabrać mnie do skrytki z moim funduszem powierniczym wziął mnie do rodzinnej skrytki Potterów. Nie zostałem tam długo, tylko na tyle, by zgarnąć trochę galeonów i pudełko zaadresowane do mnie. W środku odkryłem książkę napisaną przez mojego ojca, Syriusza i Remusa. Oraz bardzo niezwykły list. Został on zaklęty przez moją mamę. Kiedy otworzyłem go po raz pierwszy, był pusty. Potem powoli zaczęły pojawiać się słowa, jakby ktoś pisał je na moich oczach. Rozmawiałem o tym z profesorem Flitwickiem, który powiedział, że moja mama była jedną z bardzo nielicznych czarodziejek, której mogłoby się udać coś takiego. Według niego to niezwykle skomplikowana magia. Chciałbym pokazać wam ten list. Musicie wiedzieć, że niektóre fragmenty pojawiały się w odpowiedzi na moje myśli, więc mogą się wydawać nieco bez sensu. Chciałem się tym z wami podzielić, bo w pewnym sensie wciąż się ze mną komunikują dzięki niemu. W zeszłym roku Ron, Hermiona, Ginny, Luna i Neville kupili mi wisiorek do przechowywania go, który ostrzegał mnie kilkukrotnie. Może pamiętacie, że w Boże Narodzenie tuż przed atakiem dostałem ostrzeżenie od wisiorka. Stąd wiedziałem, że będą kłopoty. Myślę, że zaprzyjaźnilibyście się z moimi rodzicami. A skoro nie żyją, tylko tak mogę wam ich przedstawić.
Molly i Artur przenieśli się na kanapę, by usiąść obok Harry'ego. Teraz byli naprawdę ciekawi.
Harry sięgnął za szyję i chwilę męczył się z zapięciem. Rozpinanie go nie było łatwe, bo jego dłoń wciąż była bardzo wrażliwa. W końcu poradził sobie i położył wisiorek na stole. Dotknął go raz różdżką. Niczym w myśloodsiewni, list pojawił się nad wisiorkiem. Powiększył się na tyle, by można go było łatwo przeczytać.
Molly niemal od razu zaczęła pociągać nosem, nawet oczy Artura nieco się zamgliły.
Harry czekał, aż oboje skończą czytać, gdy nagle Molly głośno wciągnęła powietrze. Harry spojrzał z powrotem na list. Treść przewinęła się do góry, a na spodzie zaczęły pojawiać się kolejne litery pisane tym samym kobiecym charakterem pisma.
Harry, kochanie,
czekaliśmy aż wreszcie zdecydujesz się pokazać ten list Arturowi i Molly. Czemu tak długo czekałeś? Spodziewaliśmy, że zrobisz to tego samego wieczoru, podczas którego poprosiłeś ich o rękę Ginny. Tak w ogóle Twój ojciec jest nieznośnie przemądrzały. Cały czas powtarza, że wiedział, że wybierzesz rudowłosą dziewczynę. Ale nawet ja muszę przyznać, że Ty i Ginny byliście sobie przeznaczeni.
Molly, Arturze, żadne słowa nie wyrażą wdzięczności mojej, Jamesa i Syriusza za to, co zrobiliście dla Harry'ego. Byłam Ci tak wdzięczna, Molly, że miał się do kogo przytulić po śmierci Cedryka i jeszcze wiele innych razy. Wiem, że zabralibyście go od tych mugoli wcześniej, gdyby to tylko było możliwe. Otworzyliście dla niego swój dom i swoje serca, za co jesteśmy Wam głęboko wdzięczni. Wiemy też jak ważna jest dla Was obojga Ginewra. Wiedzcie, że ich związek był przeznaczeniem, wykutym przez los jeszcze zanim się narodzili.
Molly, Fabian i Gideon gorąco Cię pozdrawiają. Są bardzo dumni ze swoich siostrzeńców i siostrzenicy i twierdzą, że zawsze wiedzieli, że wyjdziesz na ludzi.
Lilly Potter
Harry oparł się oszołomiony.
- Tego tam nie było ostatnim razem! – wykrztusił. – To jest nowe!
Siedzieli przez chwilę w ciszy. Wreszcie obraz nad wisiorkiem rozmył się i zniknął. Artur podniósł wisiorek i wręczył go Harry'emu.
- Nie zgub go, Harry. Nie znajdziesz na świecie wielu cenniejszych rzeczy – powiedział delikatnie.
Molly płakała cicho. Otarła łzy fartuchem.
- Arturze, widziałeś? Fabian i Gideon!
Nagle chwyciła Harry'ego i mocno go przytuliła. Artur odczekał chwilę, po czym odchrząknął.
- Myślę, że wszyscy chętnie napijemy się herbaty – zaproponował.
Cała trójka przeszła do kuchni, gdzie Molly zaparzyła herbaty. Harry wciąż ściskał w dłoni wisiorek. Nowy dodatek do listu zdumiał go. Były w nim fragmenty, których nie rozumiał. Przez chwilę usiłował nałożyć sobie łańcuszek z powrotem na szyję, wreszcie Molly zauważyła jego kłopoty i odsunęła jego dłonie.
- Pozwól, że ci pomogę, skarbie. Nie chcielibyśmy, żebyś zgubił wisiorek.
- Dziękuję Molly. Zrozumieliście ostatnią część? Kim są Fabian i Gideon?
Molly siadła przy stole i przez chwilę milczała, mnąc w dłoniach skraj fartucha.
- To byli moi bracia. Zginęli na początku pierwszej wojny z Voldemortem. Jeszcze zanim wiedzieliśmy, że pojawił się nowy Czarny Pan. Wtedy jeszcze nie byliśmy małżeństwem. Byłam mniej więcej w twoim wieku. Któregoś dnia nie wrócili do domu. Dostać od nich wiadomość, nawet z drugiej ręki, to coś naprawdę niesamowitego.
- Już rozumiem, czemu miałeś w zeszłym roku tyle problemów z Dumbledorem – wtrącił się Artur. – Nie do końca rozumiem magię, która za tym stoi, ale to coś niezwykle potężnego i osobistego. Jak rozumiem to pierwsza część listu sprawiła, że zacząłeś się interesować Ginny?
- Nie. Ten list zmusił mnie tylko do przyznania się do tego przed sobą. Od mojego piątego roku wiedziałem, że ona jest dla mnie bardzo ważna, ale nie chciałem przyjąć tego do wiadomości.
Przerwał na moment, po czym kontynuował ciszej:
- Zanim znalazłem list, odpychałem od siebie Rona i Hermionę. Ginny też. Kiedy Dumbledore podał mi treść przepowiedni, postanowiłem odsunąć się od nich. Wtedy nie spotkałaby ich krzywda. Ale myliłem się. Na samym końcu wszystko sprowadzi się do mnie i Voldemorta, ale potrzebuję pomocy, by do tego końca dotrzeć.
Artur i Molly zadrżeli na wspomnienie imienia Voldemorta i tego, że Harry będzie musiał się z nim zmierzyć.
- Nie rozumiem jak możesz mówić o tym tak spokojnie – wyszeptał Artur.
Harry popatrzył na niego oczami, w których widać było strach.
- A jaki mam wybór? Jeśli tego nie zrobię, wszystko stracone. Wszyscy których kocham zginą w tej wojnie. Może nie od razu, ale na tym się skończy – przez moment wyglądał w ciemność za kuchennym oknem. – On tam jest, czeka na mnie i wie, że wkrótce się spotkamy.
Urwał i siedział w milczeniu, wbijając spojrzenie w ciemność, pogrążony w mrocznych myślach.
- Ale nie spotkasz się z nim dzisiaj, młody człowieku! – zmieniła temat Molly, by wyrwać go z tego nastroju. – Ginny opowiadała mi o twoich wspaniałych rysunkach. Może mógłbyś mi je jutro pokazać? Masz wystarczająco dużo ołówków i papieru, żeby kontynuować przez całe wakacje? Chciałabym zobaczyć co mógłbyś narysować podczas pobytu tutaj.
W zdecydowanie lepszych nastrojach rozmawiali jeszcze przez chwilę, wreszcie Harry poszedł do łóżka. Pocałował Molly na dobranoc i poszedł na górę, odprowadzany wzrokiem swoich prawnych opiekunów.
Anglia, nieznana lokalizacja
Voldemort siedział w swojej komnacie w kiepskim humorze. Porażka w Hogsmeade zadała jego siłom potężny cios i zmusiła go do zmiany całej strategii. Glizdogona nie było, pracował nad sprowadzeniem świeżych sił. Ale nawet Voldemort musiał przyznać, że w tej chwili był bardzo słaby.
Jego słudzy nie zdołali się dowiedzieć co właściwie stało się w Hogsmeade. Jedno było jasne. Wygrywali, gdy nagle na polu bitwy pojawił się Potter i zmienił zwycięstwo w klęskę. POTTER!
Jak zwykle sama myśl o Potterze sprawiła, że sprawdził więź łączącą go z chłopakiem. Przez ostatnich sześć miesięcy była rozmyta i niewyraźna, jakby coś ją blokowało. Jednak nie dziś. Tym razem była wyraźna i czysta!
Uderzył bezlitośnie…
Nora
Molly właśnie przechodziła obok pokoju Harry'ego, gdy usłyszała huk, jakby coś ciężkiego upadło na podłogę i jęk. Ostrożnie otworzyła drzwi i zajrzała do pokoju. Wiedziała, że Harry dopiero co skończył poranny prysznic i nie chciała naruszać jego prywatności.
Harry leżał na podłodze z ręcznikiem luźno owiniętym wokół bioder, a obie dłonie przyciskał do czoła.
- Harry! – krzyknęła i przypadła do jego boku. Uklęknęła przy nim i przytuliła go, ale nie była pewna co więcej mogła zdziałać.
Ginny, słysząc krzyk mamy, wpadła do pokoju. Ogarnęła wszystko jednym spojrzeniem. Podbiegła do szafki nocnej, złapała za słoik z maścią i pospieszyła do Harry'ego i Molly.
- Mamo, zabierz jego ręce! Nie mogę tego nałożyć, jeśli będzie zasłaniał bliznę!
Wzięła na palec odrobinę maści i czekała aż Molly zabierze ręce Harry'ego. Gdy tylko mogła, posmarowała bliznę maścią. Niemal natychmiast Harry zadrżał i rozluźnił się, nie otwierając oczu.
- Za kilka minut dojdzie do siebie – zapewniła z ulgą Ginny. – Pani Snape… to jest profesor Snape zrobiła maść, która blokuje ból wysyłany przez Voldemorta. Niestety łatwo ją zmyć. Najwyraźniej nie miał czasu, by nałożyć ją po kąpieli.
Molly spojrzała z wdzięcznością na słoik.
- Nie ma więcej? To wygląda na strasznie małą ilość. I czemu masz zielone palce?
- Nie trzeba dużo, tylko odrobinę, by przykryła jego bliznę. Ale profesor Snape dała mu kilka słoików na lato. Moje palce są zielone, bo maść jest zrobiona tylko dla Harry'ego. Profesor wspominała coś o poziomie PH, który powoduje, że skóra innych osób zmienia kolor po dotknięciu tej maści.
Harry zamrugał i rozejrzał się zmieszany. Leżał na podłodze, trzymany przez Molly, Ginny klęczała obok niego, a ręcznik wokół jego bioder był zawinięty naprawdę bardzo, bardzo luźno. Molly uśmiechnęła się do niego.
- Jak się czujesz, skarbie?
- Trochę kręci mi się w głowie, ale poza tym wszystko w porządku.
Ginny zaczęła chichotać, widząc jak niezręcznie czuje się jej chłopak. Harry spojrzał na nią spode łba.
- Harry, rozchmurz się. Mama wychowała sześciu chłopców, nie masz tam nic, czego by wcześniej nie widziała.
Molly ostrożnie wypuściła Harry'ego i wstała.
- Ginny, chyba powinnyśmy wyjść i pozwolić mu się ubrać w spokoju. Harry, przyjdź do kuchni, gdy skończysz.
Anglia, nieznana lokalizacja
Voldemort szalał z wściekłości. połączenie było otwarte, ale teraz znowu się zatrzasnęło! Znów było rozmyte i niewyraźne. Jak Potter śmie tak mu się sprzeciwiać!
Splunął. POTTER! Dość! Czas raz na zawsze odkryć sekret jego zabezpieczenia!
- Wyślijcie po tego irlandzkiego kapusia, Murphy'ego. Chcę z nim porozmawiać!
Jeden ze sług wybiegł z komnaty, by wysłać wezwanie.
Nora
Harry wszedł do kuchni, nieco jeszcze rozdygotany po ataku, ale poza tym cały i zdrowy. Ginny i Ron siedzieli przy stole i wsuwali śniadanie.
- Harry, skarbie, lepiej się już czujesz? – spytała z troską Molly.
- Tak. Ginny w miarę szybko nałożyła maść.
- W takim razie usiądź i zjedz śniadanie. Już rozdałam tej dwójce ich domowe obowiązki. Możesz iść dzisiaj z Ginny do miasta na zakupy. Ale zapewniam cię, młody człowieku, że jutro będziesz miał własną pracę.
- W porządku. Nie mam nic przeciwko pracy. Ale przekonałem Rona, żeby spędził ze mną godzinę po każdym posiłku na robieniu zadań domowych. Nie masz nic przeciwko? Pomyślałem sobie, że jeśli będziemy je robili po kilka godzin dziennie, to przed końcem miesiąca powinniśmy mieć je z głowy. Wydaje mi się, że to będzie konieczne, bo pewnie kilka osób będzie chciało z nami w ciągu tych wakacji porozmawiać.
Molly zamarła. Ron robi swoje zadania domowe z wyprzedzeniem? Uśmiechnęła się. Gdybym wiedziała, że Harry jest w stanie przekonać Rona do takiej pilności, to już dawno nalegałabym, żeby zamieszkał z nami.
- Właściwie to mi się to podoba. Nie ma problemu, żebyście poświęcali na to godzinę po każdym posiłku – zapewniła go z uśmiechem.
- Ginny ma w tym roku szczęście, żadnych letnich zadań domowych – zauważył Harry, uśmiechając się do Ginny, która pokazała mu język.
Nieco później wyruszyli na spacer do Ottery St. Catchpole. Nie była to zbyt imponująca miejscowość. Żyła tam mała, dyskretna społeczność czarodziejów, ale większość mieszkańców stanowili mugole. W miasteczku znajdowało się tylko kilka sklepów, spożywczak, targ rolny, kino, sklep z paszami i kilka innych miejsc.
Na widok kina Harry wpadł na pewien pomysł, więc zapamiętał godziny seansów, gdy mijali budynek.
Ginny wciągnęła Harry'ego do jakiegoś sklepu, który wyglądał jak mugolski, ale w pewnej chwili Harry zorientował się, że część tabliczek się porusza. Pomógł jej wybrać kilka warzyw, których Molly nie uprawiała w ogródku oraz parę innych rzeczy.
Wrócili do Nory, trzymając się za ręce.
Później tego samego dnia Harry za zgodą Molly skontaktował się przez Fiuu z Remusem i poprosił go, by wymienił mu tyle pieniędzy, by miał około pięćdziesięciu mugolskich funtów. Remus skontaktował się z nim po godzinie i z uśmiechem wręczył mu pieniądze. Miał niezłe pojęcie po co młodemu czarodziejowi taka kwota.
Ginny była w ogródku zbierając warzywa, przez co Harry został w kuchni jedynie z Molly.
- Molly, nie miałabyś nic przeciwko, żebym zabrał Ginny wieczorem na film?
Molly zmarszczyła brwi.
- Na film? A co to jest?
- To taka mugolską forma rozrywki, całkiem niezła. Wiem, że Ginny nigdy żadnego nie widziała, a myślę, że naprawdę jej się spodoba. W miasteczku jest kino. Moglibyśmy pójść na film o 19.00 i być z powrotem przed 22.00.
- Hmm… no nie wiem… - widząc zawód na jego twarzy dodała: - Może zapytasz Artura przy kolacji? On wie więcej o mugolskich sprawach. Ja się tak naprawdę na tym nie znam. Jeśli on się zgodzi to nie ma sprawy.
Przy kolacji Harry spróbował jeszcze raz, ale tym razem efekt był dość nieoczekiwany. Chociaż właśnie takiej reakcji powinien się był po Arturze spodziewać.
- Arturze?
- Tak, Harry?
- Nie miałbyś nic przeciwko, żebym zabrał Ginny wieczorem na film?
- Na film? MUGOLSKI FILM?
- Eee… tak. W miasteczku grają kreskówkę. Pomyślałem sobie, że skoro Ginny nigdy wcześniej nie była w kinie to może jej się spodobać.
Ginny z zainteresowaniem śledziła rozmowę. Nie była do końca pewna o czym Harry mówi… film? Ale brzmiało ciekawie. I czym jest kreskówka?
- Kra skuwka, Harry? Czy ma to coś wspólnego z lodowym piórem?*
- Nie, nie! To… trochę trudno to wyjaśnić. Chodzenie do kina to coś, co robią mugole, gdy są parą. To chyba niezła zabawa, ale ja widziałem tylko filmy w telewizji. To byłby mój pierwszy raz w kinie.
- Czy to bezpieczne?
- O tak, całkowicie bezpieczne. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa w pójściu na film.
- No, to brzmi jak świetna zabawa! Może wszyscy pójdziemy?
Harry szybko zorientował się, że to jedyny sposób, by mógł zabrać Ginny na upragnioną randkę, więc zgodził się z ochotą.
- Jasne, Remus wymienił mi wystarczająco pieniędzy.
- W takim razie ustalone! Idziemy wszyscy! To będzie fascynujące!
- Ja chyba zostanę, tato – wtrącił się Ron. – Chcę napisać list do Hermiony.
- W porządku.
W taki oto sposób Harry zabrał swoją wybrankę do kina z jej rodzicami idącymi dwa kroki za nimi. Westchnął w duchu, ale Ginny wydawała się tak zadowolona, że robią coś nowego, że może zabranie jej rodziców na ich pierwszą prawdziwą randkę nie okaże się tak katastrofalne.
W kinie kupił bilety, a potem zatrzymał się przy barze i zakupił cztery napoje i dwa wielkie opakowania popcornu. Ginny zrobiła wielkie oczy, widząc wielką tubę prażonej kukurydzy, którą otrzymała. Uśmiechnął się, widząc jej reakcję. Wprowadził ich na salę kinową i wybrał dwa siedzenia dla siebie i Ginny. Jej rodzice usiedli zaraz za nimi. Światła na widowni wciąż się paliły, a sala była niemal pusta.
Ginny rozejrzała się. Nie wiedziała o co chodzi. Siedziała na siedzeniu twarzą do wielkiej, pustej, białej ściany.
Harry zaśmiał się pod nosem. Artur starał się patrzeć w każdym kierunku na raz, a Molly była pewna, że zaraz spotka ich coś okropnego. Musiał coś powiedzieć.
- Molly, wszystko w porządku. Za chwilę światła zgasną, a na tej białej ścianie będzie wyświetlany obraz. Film to trochę komedia, trochę dramat, trochę historia miłosna. Generalnie ta firma robi filmy dla dzieci znacznie młodszych niż my.
Szczerze mówiąc Harry bawił się lepiej obserwując reakcje rodziny niż sam film. Ginny wpatrywała się w ekran szeroko otwartymi oczami, zahipnotyzowana rozgrywającą się przed nią historią, od czasu do czasu sięgając po popcorn. Razem z Molly zaczęły pociągać nosem, gdy bohaterka zginęła, a potem jeszcze bardziej, gdy bohater uratował ją z zaświatów i wyrwał ze szponów złoczyńcy.*
- Fascynujące! – mamrotał Artur pod nosem.
Gdy seans zakończył się i zapaliło się światło, cała trójka Weasleyów otrząsnęła się, jakby wychodzili z transu. Ku zaskoczeniu Ginny okazało się, że zjadła niemal cały popcorn!
Przed kinem Harry został zaskoczony, gdy najpierw Ginny, a potem Molly uściskały go i podziękowały za wzięcie do kina. Czuł się podobnie zaskoczony, gdy w drodze powrotnej obie nuciły melodie z filmu.
W miarę upływu czasu wszystko zaczęło nabierać rytmu. Harry miał szczęście i nie doświadczył już więcej ataków Voldemorta. Pracował z Ronem nad zadaniami domowymi, pomagał w domu we wszystkim o co prosiła go Molly i chodził na długie spacery z Ginny. Jego zdaniem to lato było idealne.
Spotkanie na Grimmauld Place
Tydzień później Harry, Ron i Ginny spotkali się z Remusem i kilkoma innymi osobami na Grimmauld Place. Molly była nieobecna, dostarczała jakąś przesyłkę dla Zakonu. To było pierwsze spotkanie z Kingsleyem Shackleboltem. Harry zaprosił również na spotkanie profesora Dumbledore'a, profesora Snape'a oraz swojego przyjaciela charłaka Jacka Parsonsa.
Wszyscy zasiedli w sali konferencyjnej Zakonu. Wszyscy, poza Remusem i przyjaciółmi Harry'ego, byli zaskoczeni obecnością Jacka i nie wiedzieli co o nim myśleć. Harry poczekał, aż wszyscy usiądą, po czym zabrał głos.
- Dyrektor Shacklebolt poprosił nas o to dzisiejsze spotkanie, by pomóc mu w odbudowie korpusu aurorów. Właśnie dlatego zaprosiłem tu mojego przyjaciela Jacka Parsonsa. Za kilka chwil oddam mu głos, ale chciałbym najpierw powiedzieć kilka słów na jego temat. Jack to charłak, pochodzi z USA. Jego ojciec był czarodziejem, matka mugolem. Kiedy jego mama zmarła, gdy Jack był jeszcze dzieckiem, jego ojciec odwrócił się od czarodziejskiego świata. W efekcie Jack wiedział o istnieniu czarodziejów, ale nie miał żadnych kontaktów z naszym światem, póki nie zaprzyjaźniliśmy się w zeszłym roku. Jack to były żołnierz mugolskiej armii i wile rzeczy, o których mi opowiadał, użyłem podczas trenowania AD.
Harry wciąż odmawiał używania nazwy Towarzysze Pottera, mimo że niemal wszyscy nazywali tak tę grupę.
- Zaprosiłem go tutaj, bo to właśnie jego metod używałem, jakkolwiek niezgrabnie i pewnie nie do końca poprawnie. Jack nie jest czarodziejem, ale reprezentuje wiedzę, której moim zdaniem desperacko potrzebujemy. Proszę, byście go wysłuchali i pamiętali, że nasze zwycięstwo w Hogsmeade było możliwe dzięki zastosowaniu mugolskich pomysłów. Dodam też, że choć mówi śmiesznie, to jest naprawdę w porzo gościem.
Uśmiechnął się do Jacka, który zachichotał i wstał z wysiłkiem, z trudem opierając się na drewnianej nodze.
- Dzięki, mały. Załatwię, coby Mikołaj przytachał ci w tym roku wielgachny wór prezentów – Jack rozejrzał się i kontynuował: - Nie jestem dobry w pięknych słówkach, więc przejdę do rzeczy. Panie Shacklebolt, chcecie złapać za wiele srok za jeden ogon.
Widząc ich nierozumiejące spojrzenia, Jack spróbował podejść do tego z innej strony.
- Wy trenujecie aurorów, którzy są odpowiednikiem mugolskich policjantów. Policjanci są szkoleni, by pojmać, a zabijać tylko w ostateczności. Jednym z powodów, dla których grupa Harry'ego była tak skuteczna, był fakt, że poszli do bitwy gotowi skopać tył… To znaczy poszli do bitwy, używając zaklęć, które ranią, okaleczają i zabijają. Nie łapią, nie ogłuszają, a zabijają. Społeczeństwo potrzebuje policjantów, którzy łapią złych gości. Ale nie używa policjantów do toczenia wojen. W wojnach walczą armie złożone z żołnierzy, którzy są szkoleni, by wykonywać rozkazy i używać zabójczej broni jako podstawowego narzędzia. Panie Shacklebolt, niech pan zada sobie pytanie: czy chce pan policjantów czy żołnierzy? Działania Harry'ego w Hogsmeade jasno pokazują różnicę między tymi dwoma typami i wyjaśniają, czemu po jego stronie było tak mało ofiar, a u was tak wiele.
Widząc zmieszane spojrzenie uczestników spotkania Jack warknął:
- Harry!
- Co? – spytał zaskoczony Harry.
- Ile macie zaklęć w repertuarze, które można uznać za nie zabójcze?
- No cóż, poza zaklęciami leczącymi, tarczami i dywersyjnymi właściwie każdym z naszych zaklęć można zabić, w zależności od wykorzystania. Powiedziałbym, że osiemdziesiąt procent naszych zaklęć może okazać się śmiertelne, jeśli ofiara zostanie pozbawiona pomocy medycznej.
Jack skinął z aprobatą głową, po czym zwrócił się do Shacklebolta i reszty:
- I to właśnie sedno problemu, panowie. Możecie stworzyć armię, albo możecie szkolić policjantów. Harry stworzył armię w niecały rok, w konspirze, pod nosem wszystkich. I nie robił tego na cały etat!
Po dłuższej chwili namysłu odezwał się Shacklebolt:
- Zdecydowanie widzę logikę w tym, co pan mówi. Będę to musiał omówić z panią Minister. Bardzo się to różni od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Z drugiej strony pani Minister ujawniła mi gdzie i kiedy możemy się spodziewać następnego wielkiego ataku. Te informacje dostarczył profesor Dumbledore. Wyszkolenie na czas sił, które będą konieczne do obrony, będzie bardzo trudne.
- Dyrektorze Shacklebolt, nie będziecie sami – wtrącił się Harry. – Oczekuję, że będę w stanie wystawić stu, może stu pięćdziesięciu ludzi.
Kingsley uśmiechnął się pobłażliwie.
- Harry, myślę że ty i reszta dzieciaków zrobiliście więcej niż do was należy…
- Nie! – przerwał mu Harry. – Proszę to zrozumieć. AD tam będzie. Chciałbym, żeby nie musiało tak być, ale znajdą się tam, razem ze mną.
- Chyba pan czegoś nie rozumie, panie Potter – powiedział rozdrażniony Shacklebolt.
- Nie, to pan nie rozumie – odrzekł stanowczo Harry. – Zadam panu proste pytanie. Czy może pan zabić Voldemorta?
Kingsley wyprostował się na krześle.
- Jestem pewien, że gdy odtworzymy korpus aurorów będziemy mogli wyeliminować Voldemorta i jego zwolenników.
- Naprawdę? – spytał Harry. – To co was do tej pory powstrzymywało? Czemu moi rodzice nie żyją? Czemu mam tę bliznę? Czemu dom Hermiony został zaatakowany w poprzednie Boże Narodzenie? Ilu mugoli zginęło?
Shacklebolt gapił się na niego z niedowierzaniem, a Harry kontynuował:
- Nie możecie zabić Voldemorta, niezależnie od tego ilu aurorów na niego rzucicie. Możecie pozbyć się Śmierciożerców, ale Czarny Pan nie zniknie. Beze mnie i AD przegracie tę wojnę. Jeśli mi pan nie wierzy, proszę spytać profesora Dumbledore'a.
Zaskoczony Shacklebolt popatrzył na dyrektora Hogwartu.
- Proszę im powiedzieć! – syknął Harry.
Dumbledore przymknął oczy na dłuższą chwilę, ale zaczął mówić:
- Istnieje przepowiednia, którą znam ja, Harry i pewnie jeszcze kilka osób z tego pokoju. Ale ty, Kingsleyu, na pewno nie. Wieszczka, której jedna przepowiednia już się sprawdziła, wygłosiła ją tuż przed narodzeniem Harry'ego. Posłuchaj:
Oto nadchodzi ten, który ma moc, pokonania Czarnego Pana… Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca… A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna… I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje… Ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana narodzi się gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…
- Wszystkie te starcia, ostatnia bitwa o Hogsmeade, to co przyjdzie do Hogwartu, wszystko zmierza do jednej nieodpartej konkluzji – kontynuował Dumbledore. – Harry będzie musiał stanąć twarzą w twarz z Voldemortem, zapewne w Hogwarcie i tylko jeden z nich wyjdzie żywy z tej konfrontacji. To jego prawo, jego przeznaczenie. Możesz stać na czele aurorów, ale to Harry dowodzi w tej wojnie.
Ginny zawsze krzywiła się, słysząc przepowiednię. Sama myśl o tym, że Harry może nie przeżyć, była dla niej zbyt brutalna. Złapała Harry'ego mocno za rękę. Gdy ktoś przy niej o tym mówił, czuła się, jakby strzała przeszywała jej serce. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała podzielić się z kimś swoim przerażeniem. Ale skoro Hermiony nie było na miejscu, zostawała tylko jej mama.
Tymczasem Kingsley wpatrywał się w Harry'ego z mieszaniną szoku i podziwu wypisaną na twarzy.
- Czy pani Minister wie o tym, profesorze Dumbledore?
- Tak. Powiedziałem jej wkrótce po tym, jak objęła urząd.
Jack pokuśtykał wokół stołu i położył dłoń na ramieniu Harry'ego.
- Mały… Harry, tak mi przykro. Jeśli czegoś potrzebujesz, poproś. Jeśli będzie to w mojej mocy to zrobię co będziesz chciał.
Harry spojrzał uważnie na chudego Amerykanina.
- Cieszę się, że to mówisz, bo, za pozwoleniem pana profesora, chciałbym zaproponować ci pracę – odparł.
Dumbledore nachylił się. To było coś nowego i bardzo ciekawego.
- Co masz na myśli, Harry?
- Panie profesorze, Jack nie jest czarodziejem i wiem, że to może być problem, ale jest najlepszym strategiem jakiego mamy do dyspozycji. Jego porady dotyczące obrony Hogwartu byłyby bezcenne. Byłby też przydatny przy ćwiczeniu zaawansowanych taktyk z AD.
- Tak, rozumiem co masz na myśli. Myślę, że możemy zrobić tu wyjątek od reguły i nawet zaoferować mu prywatną kwaterę w zamku. Byłoby to na pewno łatwiejsze, niż ciągłe przemieszczanie się tam i z powrotem. Panie Parsons – zwrócił się do Jacka – czy byłby pan zainteresowany wsparciem nas?
Jack uśmiechnął się szeroko.
- Ja? Kurczaczki, nie przegapiłbym tego za całego burbona w Kentucky! Gdzie mam się podpisać?
Dumbledore skrzywił się, a Harry roześmiał.
- On mówi „tak", panie profesorze – zapewnił. – Wyraża się bardzo barwnie, ale można się do tego przyzwyczaić.
Spoważniał i mówił dalej:
- Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym z panem omówić. Nie mam rozwiązania, ale bardzo mnie to martwi i wydaje mi się, że powinien pan to omówić z panią Minister i Radą Nadzorczą…
Dumbledore skrzywił się lekko, zastanawiając się jaką bombę Harry zamierza na niego tym razem spuścić.
- Chodzi o owutemy. Wydaje mi się, że treningi zajmą w tym roku znacznie więcej czasu niż w ubiegłym. Ale dla wielu członków AD, łącznie ze mną, to rok owutemów. Nie mam pojęcia jak możemy pogodzić naukę obrony Hogwartu z nauką do egzaminów.
- Ach. Przewidziałem, że może pojawić się taki problem – przyznał Dumbledore. – Wraz z nauczycielami staramy się tak ułożyć plan zajęć, by znalazło się w nim miejsce na pięć godzin nauki szkolnej i cztery godziny treningu. Omówię oczywiście tę kwestię z panią Minister i Radą Nadzorczą. Na pewno dojdziemy do jakiegoś sensownego rozwiązania, nawet jeśli miałoby to oznaczać przesunięcie owutemów o kilka miesięcy.
Harry uśmiechnął się do Dumbledore'a i zwrócił się ponownie do Jacka:
- Rozumiem, że nie możesz tak od razu rzucić swojej pracy, a nawet gdybyś mógł, w szkole nie będzie nikogo do września. Jeśli porozmawiasz z dyrektorem, na pewno dogadacie się na jakiś termin kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, żebyś mógł zapoznać się z zamkiem. W międzyczasie poproszę Remusa, żeby otworzył ci konto w Gringotcie, z którego będziesz mógł korzystać. Obawiam się, że nim z tym wszystkim skończymy, pogrążysz się zupełnie w czarodziejskim świecie.
Jack roześmiał się.
- Nie bój żaby. Kurczę, może nawet zostanę w okolicy, zwłaszcza jeśli znajdę sobie ładniutką czarodziejkę. Jakąś tak ładną, jak ta twoja mała rudowłosa.
Ginny zarumieniła się. Nie była pewna co myśleć o tym mężczyźnie. Wydawał się miły, ale trudno było go rozgryźć. I tak dziwnie mówił! Harry parsknął śmiechem, widząc jej reakcję.
- Jak długo nie ciśnie w ciebie upiorogackiem nie powinieneś mieć problemów – zapewnił. Rozejrzał się wokół stołu. – Czy ktoś jeszcze chciałby coś omówić?
Dumbledore rzucił spojrzenie znad okularów.
- Chciałbym dodać jeszcze jedno – powiedział. – Gdy panna Granger wróci z wakacji, chciałbym, żebyście wszyscy odwiedzili mnie w Hogwarcie. Mam coś, co powinno zainteresować was wszystkich, ale wydaje mi się, że właśnie jej spodoba się to najbardziej.
Harry skinął głową. Spotkanie zakończyło się wkrótce potem.
Anglia, nieznana lokalizacja
Voldemort siedział w swojej komnacie, kontemplując swoje plany, gdy do środka wszedł sługa i ukorzył się i jego stóp.
- Gadaj, kundlu, albo zabiję cię tu i teraz! – warknął Voldemort.
- Mój Panie, Irlandczyk Murphy przybył, jak rozkazałeś.
- Przyślij go natychmiast!
Voldemort rozparł się wygodnie. Murphy nie był Śmierciożercą, nie był sługą. Przynajmniej jeszcze nie. Reprezentował potężny, śmiercionośny gang czarodziejski z Irlandii. Od czasu do czasu Voldemort korzystał z ich usług. Obiecał sobie, że któregoś dnia wchłonie ten gang w swoje szeregi, ale ten dzień jeszcze nie nadszedł. Dziś był dzień na interesy.
Murphy wszedł do komnaty. Nie ukorzył się, w przeciwieństwie do sług Voldemorta. Czarny Pan ze wszystkich sił powstrzymywał ochotę, by potraktować go Crucio na miejscu. Jednak zamiast tego przyjął bardziej neutralny ton.
- Panie Murphy, jak miło, że pan się pojawił. Potrzebuję informacji, a wiem, że pana organizacja ma spore zdolności w tym zakresie – powiedział.
- Miło, że pan tak mówi. W czym możemy panu pomóc? – spytał Murphy.
- W pobliżu Ottery St. Catchpole mieszka pewien chłopak. Zdołał powstrzymać mój atak na jego umysł. Zrobił coś ze swoją wyraźną blizną na czole. Chcę, byś odkrył co on takiego robi.
- Wygląda na prostą robotę. Wyślę do tego jednego z moich ludzi. Dowiemy się, co Potter robi.
Voldemort syknął, słysząc to nazwisko. Usta Murphy'ego skrzywiły się na moment w uśmiechu.
- Jak sam pan powiedział, jesteśmy dobrzy w zdobywaniu informacji – rzekł.
- W rzeczy samej, panie Murphy. Otrzyma pan zwyczajową stawkę, gdy przyniesie pan informacje – powiedział Voldemort znudzonym tonem.
- W porządku. W takim razie będę już szedł, w końcu mam robotę dla pana do zrobienia.
Murphy skinął głową w geście szacunku i wyszedł.
Dłoń Voldemorta drgnęła w stronę różdżki, gdy patrzył za oddalającymi się plecami Irlandczyka.
Nora, ten sam wieczór
Gdy Molly zajrzała do pokojów chłopaków, Ron i Harry już spali. Wiedziała, że są już w takim wieku, że nie powinna ich traktować jak małych dzieci, ale pewnych nawyków trudno się pozbyć. Nieważne ile mieliby lat, i tak traktowała ich jak jej chłopców.
Zatrzymała się przed drzwiami do pokoju Ginny. Pod drzwiami widać było poświatę, a z pokoju dobiegały jakieś dźwięki. Otworzyła drzwi i ujrzała Ginny, która siedziała na swoim łóżku z kolanami podciągniętymi pod brodę i płakała cichutko.
Molly weszła i usiadła na łóżku. Ginny podniosła oczy wypełnione takim bólem, jakiego Molly nie widziała u niej od tych wakacji, które nadeszły po Komnacie Tajemnic. Molly przytuliła córkę.
- Ginny, kochanie, co się stało? Możesz mi wszystko powiedzieć.
- Mamo, tak się boję. Co jeśli on nie przeżyje bitwy? Boję się, że go stracę. Staram się to przed nim ukrywać, ale nocami, tak jak dzisiaj, nie mogę się powstrzymać. Wiem, że zgodziliśmy się poczekać, aż skończę szkołę, ale do tego czasu on może już nie żyć! Nie chcę czekać, bo jeśli to zrobię, mogę nigdy nie dowiedzieć się jak to jest, gdy czuje się pełnię jego miłości! Już sama nie wiem co mam robić…
W końcu to z siebie wyrzuciła. Ten sam strach, który gnębił Molly od Bożego Narodzenia. Bała się o Harry'ego i była przerażona, że coś się stanie Ginny.
Molly jeszcze raz spojrzała na córkę i zobaczyła kobietę, którą się stawała. Oczy zaszły jej łzami, ale jej słowa były delikatne:
- Bądź dla niego silna, Ginny. On potrzebuje ciebie i twojej miłości. Jego miłość do ciebie jest potężna. On wygra. Wygra, bo walczy o ciebie. Ale musisz słuchać swojego serca. Nie powiem ci, żebyś mu się oddała, ale nie zamierzam ci tego zabraniać. Uwierz w niego. On to przetrwa dla ciebie. Ty dajesz mu siłę, której nikt inny nie jest w stanie i wierzę, że on spędzi całe swoje życie odwzajemniając ci się swoim sercem. Zawsze czułam, że będziecie razem.
Ginny uśmiechnęła się słabo do swojej mamy.
- Dzięki. Wiedziałam, że mogę z tobą o tym porozmawiać.
Molly ucałowała ją w czoło i otarła łzy.
- Oczywiście że możesz, kochanie. Wszyscy się o niego boimy. Ale nie mogę uwierzyć, by miał przyjść na ten świat i wycierpieć tak wiele, tylko po to, by zostać zabitym przez tego potwora. Wygra, a potem oboje obdarzycie mnie mnóstwem pięknych zielonookich wnucząt, które będę mogła rozpieszczać.
Molly otuliła córkę kocem i odgarnęła jej włosy z czoła. Po raz pierwszy od tego okropnego lata po jej pierwszym roku Molly siedziała na jej łóżku i nuciła cicho, póki Ginny nie zasnęła.
Kolejna wizja
Harry obudził się słysząc delikatny, ledwo słyszalny, melodyjny dźwięk. Usiadł, nałożył okulary i rozejrzał się. Za oknem widział księżyc, który powoli zachodził za wzgórze na horyzoncie.
Nagle księżyc rozbłysnął i Harry znalazł się w zupełnie innym miejscu. Tym razem nie w swojej formie feniksa.
To była jakaś komnata, ale bez widocznych drzwi lub okien. Na samym jej środku, nad podwyższeniem, lewitował niezwykły kryształ, którego nigdy wcześniej nie widział.
Harry wpatrywał się w niego. Widział jego strukturę, każdą niedoskonałość. Lewitujący kryształ powoli obracał się wokół własnej osi, błyskając delikatnym światłem. Te promienie były nietypowe, niemal mroczne i niepokoiły Harry'ego. W jakiś sposób wydawały się być obce temu kryształowi, ale jednocześnie stanowiły jego część. Im dłużej patrzył, tym bardziej zatroskany się stawał.
Światło rozbłysło ponownie. Kiedy przygasło, stał w znajomym miejscu, w pobliży małej chatki krytej strzechą. W pobliżu pluskał staw. Harry uśmiechnął się, widząc dym unoszący się z komina i postanowił złożyć starcowi jeszcze jedną wizytę.
Drzwi otworzyły się, a z wnętrza dobiegł wesoły głos:
- Wchodź, mój chłopcze! Cieszę się, że mogę cię znowu zobaczyć!
Harry wszedł do spartańskiego pokoju i zasiadł przy stole naprzeciwko tajemniczego mężczyzny.
- Dzień dobry. Miałem nadzieję, ze jeszcze się z panem zobaczą.
- Przecież ci powiedziałem, że tak będzie, prawda? – spytał jowialnie starzec.
- To prawda, powiedział pan. Mogę spytać kim pan jest?
- Imiona! Nie mam pojęcia czemu ludzie przywiązują taką wagę do tak trywialnych kwestii. Powiem tak. Jestem jedynie przewodnikiem. W tej chwili moim celem jest pchnięcie cię we właściwym kierunku, tak zrobiłem to z kilkoma innymi w ciągu tych lat, których było więcej niż mam ochotę pamiętać. To, co zobaczyłeś przed chwilą to mała wskazówka dla ciebie. Jeśli utkniesz w martwym punkcie, niech twoje czarodziejki się nad tym zastanowią. Poradziłeś sobie bardzo dobrze, Harry. Naprawdę świetnie. Nie sądzę, by już to do ciebie dotarło, więc pozwól, że powiem ci to prosto z mostu. Ty i nikt inny, ty sam sprawiłeś, że twoja pierwsza wizja się nie ziściła!
Stary mężczyzna wybuchnął zaraźliwym śmiechem i klepnął się wesoło w kolano. Harry musiał się uśmiechnąć. Ta wesołość była nieodparta!
- Założę się, że do tej pory do tego nie doszedłeś, co mój chłopcze?
Harry nie wiedział co odpowiedzieć. To nie on. To przecież AD to osiągnęło!
- Nie, Harry. Bez ciebie nie byłoby AD. Bez ciebie nie byliby tak oddani sprawie. To wszystko twoje dzieło. AD miało swoją rolę do odegrania i wciąż ma, ale to twoja praca umożliwiła to wszystko.
Harry siedział oszołomiony. Czy ten mężczyzna potrafił czytać w jego myślach? Harry przemyślał jego słowa i poczuł jak rośnie w nim nowe, zupełnie nieznane uczucie.
Był z siebie zadowolony. Powoli wyprostował się na krześle. Jeśli udało mi się zatrzymać wydarzenia z pierwszej wizji, to mogę też odwrócić drugą wizję! Mogę to zrobić! Muszę to zrobić! Dla Ginny i wszystkich innych!
Starzec zerwał się z krzesła z szybkością, która zadawała kłam jego wiekowi.
- Na wszystkich bogów, zrozumiał! – zawołał starzec. – Harry, jestem z ciebie dumny. Dasz sobie radę! Masz jeszcze sporo do zrobienia, ale jestem pewien, że sobie poradzisz. Pamiętaj tylko, by wierzyć w siebie i ufać miłości tych wokół ciebie. Twoja miłość do Ginny i jej miłość do ciebie to wasza największa siła.
Tak jak poprzednim razem, gdzieś w oddali rozległ się dźwięk dzwonów, a pokój zaczął powoli się rozpływać.
- Zaraz! Zobaczę pana jeszcze kiedyś? – zawołał Harry.
- Być może – dobiegły go ciche słowa, jakby wypowiadająca je osoba znajdowała się bardzo daleko od niego. – Jak zdążyłeś się już przekonać, przyszłość można zmienić.
Harry był niemal pewien, że na końcu usłyszał wesoły śmiech. Kiedy światło zgasło odkrył, że wciąż siedzi na łóżku, wpatrując się w księżyc. Uśmiechnął się i przykrył kocem. Tej nocy spało mu się wyśmienicie.
Następny poranek
Coś się zmieniło. Molly, Ron i Ginny dojrzeli to od razu, gdy tylko Harry wkroczył do kuchni. Poruszał się inaczej. W jego oczach płonął ogień zaskakujący swoją intensywnością. Uśmiechnął się i życzył wszystkim dobrego dnia. Patrzyli na niego niepewnie. To nie był zwyczajny, zaspany, dopiero co wyrwany z łóżka Harry. Ginny przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Harry – odezwała się, przyciągając jego uwagę. – Znam cię. Coś się stało, prawda?
- Naprawdę, kochanie? A co się mogło stać?
Wstała i podeszła do niego. Zmrużyła oczy i spojrzała na niego. To było jedno z tych słynnych spojrzeń, którymi kobiety Weasleyów obdarzały swoich mężczyzn. Mówiło ono „Masz zrobić co chcę, bez gadania". I z reguły działało na Harry'ego naprawdę dobrze.
Nie tym razem. Wsunął dłonie pod jej ramiona, uniósł ją z ziemi, okręcił i pocałował mocno. Z całych sił musiała powstrzymywać śmiech.
Ron był rozdarty pomiędzy wesołością i obrzydzeniem. Molly obserwowała parę z uśmiechem.
Ginny była zaskoczona. Jej spojrzenie zawiodło! I to nie tylko zawiodło, ale najwyraźniej Harry potrafił je skontrować! Kontrspojrzenie! Niesłychane! Niedozwolone! Harry objął ją i poprowadził z powrotem na miejsce. Ginny usiadła kompletnie zmieszana.
Czy Harry właśnie poklepał mnie po tyłku? Jasne, zrobił to tak, żeby mama ani Ron nie zauważyli, ale zrobił, prawda?
- Gin, pamiętasz starca z moich zeszłorocznych wizji? – spytał Harry, wyrywając ją z zamyślenia.
Zdumiona pokiwała głową. A co to ma wspólnego z poklepywaniem jej po tyłku?
- Powiedzmy, że w nocy znowu sobie pogadaliśmy. Powiedział kilka rzeczy o mnie, których dotychczas nie chciałem przyjąć do wiadomości. Powiedział mi dobre rzeczy, te które wszyscy starali mi się uświadomić. Rzeczy, w które nie chciałem wierzyć. Ale z jakiegoś dziwnego powodu nie mogłem wątpić w jego słowa – wyjaśnił zadowolony. Potem nachylił się i wyszeptał jej do ucha: - Pokonam tego potwora, Gin. Możesz na to liczyć.
Podskoczyła na siedzeniu. Znowu poklepał ją po tyłku! Niezła sztuczka, biorąc pod uwagę, że na nim siedziała!
Spojrzała mu w oczy i natychmiast ujrzała jego miłość do niej, która była niczym paliwo podsycające błyski płomienia w jego oczach. Otworzył przed nią swoją duszę.
Zapewne siedzieliby tak bez końca, gdyby nie przerwała im Molly:
- Nie wiem o jakiej wizji mówisz, skarbie, ale podziałała na ciebie fantastycznie. Musze powiedzieć, że przypominasz mi teraz Billa albo Charliego. Trudno mi dokładnie stwierdzić o co chodzi, ale dobrze to w tobie widzieć.
Przez resztę dnia Ginny starała otrząsnąć się z szoku. Przywykła do „swoich Harrych", jak to nazywała. Wściekłego Harry'ego, przestraszonego Harry'ego czy Harry'ego-przywódcy, który wiódł ich do boju. Jednak ten Harry był dla niej nowy. Wiedziała, że jego pozostałe osobowości nie zniknęły, wciąż był skromny i niezmiernie uprzejmy, ale jednocześnie znacznie pewniejszy siebie. W jej oczach nie przestawał być jej Harrym, ale w wersji ulepszonej. Wyglądało też na to, że mniej wstydzi się publicznego okazywania uczuć. A tę zmianę popierała z całego serca.
Gabinet dyrektora, Hogwart, pierwsze dni lipca
Albus Dumbledore wbił spojrzenie w swoje biurko i westchnął. Musiał przekopać się przez potężny stos papierkowej roboty. Radykalne zmiany, które Ministerstwo wprowadzało, wymagały zatwierdzenia w Wizengamocie, a minister Bones nie marnowała czasu. Musiała odkręcić całe lata złych decyzji i skutków osobistych wojenek w łonie rządu. Niestety dla Albusa oznaczało to stosy dokumentów do przerobienia.
Wyjrzał za okno, myśląc co by się stało, gdyby zrzucił buty i pochodził boso po trawie. Oczywiście, Minerva uznałaby to za kolejne oznaki jego starczej demencji, ale brzmiało to tak kusząco!
Nagle wrócił gwałtownie do rzeczywistości słysząc śpiew stojącej na regale Tiary Przydziału.
Wstrząśnięty szybko spisał jej słowa na kawałku pergaminu i przywołał Minervę przez Fiuu, prosząc, by zabrała ze sobą profesora Flitwicka i oboje Snape'ów. Tiara rzadko odzywała się poza ceremonią przydziału, choć na drugim roku rozmawiała z Harrym Potterem.
W czasie swojej kadencji w tym biurze kilkakrotnie próbował zagadywać do Tiary, ale bez efektu. Źródła historyczne wskazywały, że magiczny kapelusz od czasu do czasu odzywał się do dyrektora. Ale Dumbledore'owi nie zdarzyło się to do tej pory. A jego ostatnie słowa były nadzwyczaj zagadkowe.
Po krótkiej chwili nauczyciele przybyli do jego biura i zajęli miejsca. Snape'owie wrócili z wakacji, podczas których odwiedzili siostrę Sereny w Stanach. Severus wydawał się nieco spięty i Dumbledore nie był pewny, czy nauczyciel Obrony dobrze się bawił podczas pierwszego urlopu od wielu lat.
- Dziękuję, że do mnie dołączyliście – zagaił dyrektor. – Wygląda na to, że mamy przed sobą nie lada zagadkę. Przed chwilą Tiara Przydziału przemówiła sama z siebie. Oto, co powiedziała.
Uniósł kawałek pergaminu i przekazał go profesor McGonagall.
Minerva ujęła go i przeczytała:
O Hogwarcie, zbliża się godzina,
Zapłoną ognie, bitwa się zaczyna,
Z czterech do jednego, oto twa droga,
Zjednoczeni przed obliczem wroga.
A Dzierżący Ostrze szkołę poprowadzi,
By odegnać zło, które się gromadzi.
Bez niego Hogwart nie zazna zwycięstwa,
w godzinie śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Zaskoczona uniosła wzrok i przekazała go kolejnemu nauczycielowi.
Dumbledore poczekał, aż wszyscy zapoznają się z treścią, po czym kontynuował:
- Niewiele wiadomo o Tiarze i jej wykonaniu. Legenda głosi, że Godryk Gryffindor wykonał ją niedługo przed śmiercią w celu przydzielania uczniów do konkretnych domów. Niektórzy uważają, że skoro udzielała w przeszłości ostrzeżeń, kiedy szkole groziło niebezpieczeństwo, jest czymś więcej niż tylko narzędziem przydziału. Niektórzy dyrektorzy nazywali ją nawet „Głosem Hogwartu". Niepokoi mnie, że jej słowa brzmią niemal jak przepowiednia. Musimy się wszyscy zastanowić nad ich znaczeniem.
Minerva gwałtownie wciągnęła powietrze i zbladła.
- Na Merlina, Albusie. „Z czterech do jednego"? Chyba nie chodzi o pana Pottera i jego przyjaciół? Czyżby trójka miała zginąć? Harry nie przeżyłby straty przyjaciół. A tym bardziej panny Weasley.
Serena wstrzymała oddech, a Severus zmarszczył brwi. Siedzieli przez moment w ciszy, którą w końcu przerwał Dumbledore:
- Nie Minervo, nie uważam, by pierwsza zwrotka miała odnosić się do Harry'ego i jego przyjaciół. Druga jasno mówi o młodym panu Potterze, ale to pierwsza jest wielką zagadką. Nie jestem pewien co to może oznaczać.
- Albusie? Skąd wiesz, że druga zwrotka jest o Harrym? - spytała Serena.
- Na drugim roku Harry uratował pannę Weasley przed echem Voldemorta w Komnacie Tajemnic – wyjaśnił Severus. – W Komnacie zabił bazyliszka Salazara Slytherina, przywołując do siebie miecz Godryka Gryffindora. W czasie walki bazyliszek ukąsił go. Po zabiciu węża, Harry wyrwał sobie kieł z ramienia i użył go, by zniszczyć artefakt Voldemorta, który miał sprowadzić Czarnego Pana z powrotem, kosztem energii życiowej Ginny Weasley. Trucizna zabiłaby go, gdyby nie Fawkes, który go uleczył.
- Nie wiedziałam o tym! Na Merlina, czy ten chłopak miał kiedyś normalny rok szkolny? – spytała Serena potrząsając głową. – To by wyjaśniało czemu panna Weasley jest wobec niego tak lojalna.
- Tak, Harry to ewidentnie Dzierżący Ostrze – podjął temat Dumbledore. – Jest jedyną znaną mi osobą, która może władać tą bronią, gdyż nie pozwala ona dotykać się niegodnym. Nawet ja nie jestem w stanie się nią posłużyć. A co do uczucia panny Weasley do Harry'ego, jestem teraz przekonany, że byli sobie przeznaczeni jeszcze przed wydarzeniami w Komnacie Tajemnic. Ale do rzeczy. Uważam, że pierwsza zwrotka odnosi się do samej szkoły, ale nie jestem pewien co dokładnie znaczy. Chciałbym was prosić, byście to zbadali. Każde z was zapewne podejdzie do problemu inaczej i może dzięki temu będziemy w stanie znaleźć rozwiązanie.
Dumbledore przerwał na chwilę.
- Wiecie co, to ciekawe – kontynuował. – To nie pierwszy raz w czasie mojej kadencji, gdy Tiara niespodziewanie przemówiła. Harry rozmawiał z nią na drugim roku. Spytał się jej czemu chciała go umieścić w Slytherinie.
Severus spojrzał na niego zaskoczony.
- Nie wiedziałem o tym! W takim razie czemu umieściła go ostatecznie w Gryffindorze?
W oczach Dumbledore'a zamigotały ogniki.
- Bo Harry poprosił ją, żeby nie umieszczał go w Slytherinie. I nie chodzi tu o ciebie, Severusie. On i pan Malfoy znienawidzili się od pierwszego spotkania na Ulicy Pokątnej i Harry po prostu nie chciał znaleźć się w tym samym domu co Draco. Harry ma cechy, które sprawiają, że pasowałby do każdego domu. Gryfońska odwaga, puchońska lojalność, krukońska inteligencja, a w zeszłym roku udowodnił, że potrafi być sprytny i bezwzględny, gdy stworzył armię pod moim nosem. Harry poradziłby sobie świetnie w każdym domu, może poza Slytherinem, w którym już czekali na niego wrogowie.
Severus pokiwał głową z namysłem. Odłożył pergamin na biurko dyrektora, kopiując go najpierw dla nauczycieli.
- Jeśli nie ma nic innego do omówienie, powinniśmy się zająć analizą tych słów. Dziękuję za przyjście – zakończył dyrektor.
Apartament Snape'ów, kilka minut później
Od razu po wejściu do apartamentu Serena pospieszyła do biblioteki. Mieli zagadkę do rozwiązania. Co prawda była przekonana, że w prywatnych zasobach nie mają żadnej książki, która mogłaby się okazać pomocna, ale nie zaszkodziłoby sprawdzić. W końcu znajdowała już dziwniejsze rzeczy w starych tomiszczach.
Wyczarowała na biurku dzbanek herbaty i obróciła się, by poprosić Severusa o nalanie, jednak nie było go w tym pomieszczeniu. Mamrocząc pod nosem niepochlebne rzeczy wyszła, by pogonić ociągającego się męża.
Znalazła go w salonie. Gapił się przez okno. Odwrócił się, gdy weszła i posłał jej nieodgadnione spojrzenie. Pod jej czujnym wzrokiem przeszedł do kanapy i zwalił się na poduszki.
- Severusie? – odezwała się pytająco. Gdy nie raczył odpowiedzieć zbliżyła się do niego i usiadła obok, choć zachowując więcej godności.
- Co jest? – spytała delikatnie.
- Harry – odrzekł po prostu.
- Przepowiednia? Tak, to trochę przytłaczające – przyznała.
- Nie o to chodzi – zaoponował lakonicznie.
- To o co?
- O Harry'ego.
- Tak, tak, łapię, że o Harry'ego. Chodzi ci o tę zagadkę Tiary Przydziału?
- Nie.
Po chwili ciszy wymierzyła mu silny cios w potylicę.
- Au! A to za co? – zawołał ze złością.
- To łatwiejsze niż bawienie się z tobą w dwadzieścia pytań. Albo mi powiesz co ci leży na wątrobie, albo przywalę ci jeszcze raz – ostrzegła rozdrażniona Serena.
- Harry miałby być Ślizgonem? – spytał zmieszany Severus.
Serena wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. Westchnął sfrustrowany.
- Słuchaj, wiem, że jestem dupkiem, gdy przychodzi do mojego domu, ale nie jestem pewien jak… To znaczy fakt, potrafi być czasem podstępny, ale… czy on… ja po prostu…
- Severusie, na Merlina, mógłbyś się wreszcie skupić?
- Że co? – spojrzał na nią spode łba. – To ty zapytałaś o co chodzi.
- Na bogów, czasami jesteś takim… nieważne. Słuchaj. Mamy problem. Pamiętasz Tiarę Przydziału? Musimy nad tym popracować. A ty siedzisz tutaj i martwisz się czy z Harry'ego byłby dobry Ślizgon? Co się stało z twoją koncentracją? Odkąd wróciliśmy z wakacji chodzisz jak w transie. Jeśli to się utrzyma to nigdzie za rok nie pojedziemy!
- Jeśli to oznacza koniec wycieczek do twojej siostry, to jakoś przeżyję to rozczarowanie – mruknął sarkastycznie Severus.
Niestety dla niego, usłyszała to.
- Przepraszam? – spytała uprzejmym, choć lodowatym tonem. – Co jest nie tak z moją siostrą?
- Nic takiego – udał niewiniątko. Kiedy zamachnęła się, by ponownie wymierzyć mu cios w potylicę, złapał jej rękę i spojrzał na nią wściekle. - Sereno, musisz przyznać, że to nie były najbardziej odprężające wakacje.
- Oczywiście, że były – odparła, nie rozumiejąc co ma na myśli. – A przynajmniej tak mi się wydawało. Nie podobało ci się?
- A tobie by się podobało, gdyby ośmiolatka łaziła za tobą non stop zadając ci pytania, a potem poprawiając na właściwe jej zdaniem odpowiedzi? – spytał rozdrażniony. - No naprawdę! Gdzie bym się nie obrócił to ten pieprzony bachor tam był. Wpadała zadawać mi pytania nawet gdy byłem pod prysznicem!
Gdy usta Sereny drgnęły, ścisnął mocniej jej rękę. Gdy się uśmiechnęła, warknął na nią. Gdy zaczęła chichotać, powalił ją na kanapę i przygniótł swoim ciałem.
- Co jest tak cholernie zabawnego? – spytał jedwabistym głosem.
- Ty – wykrztusiła. – Jesteś przecież nauczycielem. Pracujesz z dziećmi na co dzień. Przecież wiesz, że zadają dużo pytań. Jak inaczej mogłyby się czegoś nauczyć?
- Najwyraźniej nigdy nie widziałaś żadnej mojej lekcji – mruknął.
- W porządku, przyznaję. Cari potrafi być od czasu do czasu nieco… gadatliwa. Ale musisz przyznać, że jest też niezwykle mądra. Zaczynamy magiczną edukację wcześniej niż wy, Europejczycy. Musimy.
- Musicie?
Przewróciła oczami.
- A musiałeś kiedyś wyjaśniać mugolskiej sąsiadce, czemu twoje dziecko wylewitowało towarzysza zabaw z basenu? Magiczne dzieci uczy się unikania takich rzeczy od najmłodszych lat. My nie mamy departamentu do spraw mugoli, tak jak wy, Brytole.
- Eee… nie wiedziałem o tym – przyznał nieco niepewnie.
- Jeśli coś nie jest brytyjskie, nie warto tego znać, co? – prowokowała go.
Odmówił jej satysfakcji wciągnięcia go w kłótnię. Zamiast tego pocałował ją. Kiedy po kilku chwilach odsunął się lekko, uśmiechnął się z satysfakcją. Jej nieobecna, rozmarzona mina była tego warta!
- A jeśli chodzi o zagadkę Tiary Przydziału… - zaczął Severus.
- Co? – spytała nieobecnym głosem Serena, wpatrując się w jego usta.
- Nieważne – odparł. Zmrużył oczy, wiedząc jak oblizuje wargi. – To może poczekać – uznał, ponownie zbliżając się do jej ust.
Nora, środek lipca
Harry przemknął bezszelestnie przez korytarz między łazienką i swoim pokojem z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Wyjrzał za okno i uśmiechnął się. Winorośl pnąca się po ścianie na zewnątrz właśnie zakwitła i owady przemykały od kwiatu do kwiatu.
To całkiem odprężające. Muszę pamiętać, żeby to naszkicować, gdy skończę moje obowiązki.
Usiadł na łóżku i nałożył odrobinę na bliznę. W Norze trwał kolejny absolutnie spokojny dzień.
Koliber za oknem wisiał jeszcze przez chwilę w powietrzu, po czym niespiesznie odfrunął od domu.
Anglia, nieznana lokalizacja
Voldemort się nudził. Siedział w swojej komnacie, od czasu do czasu torturował jakiegoś sługę, ale w sumie miał niewiele do roboty. Glizdogon realizował misję i choć raz wysyłał raporty o postępach, które świadczyły, że wszystko idzie jak należy.
Jego uwagę przyciągnął sługa, który wszedł do komnaty, padł przed nim na kolana i skulił się.
- Gadaj psie! – warknął Czarny Pan, którego nuda błyskawicznie zmieniła się w złość.
- Mój panie, pan Murphy wrócił. Błaga cię o posłuchanie – wystękał mężczyzna.
- Przyślij go natychmiast!
Nagle ten dzień zaczął wyglądać lepiej. Może jednak coś dobrego się dzisiaj wydarzy!
Murphy wszedł do komnaty z małym przedmiotem w dłoni. Zatrzymał się mniej więcej metr od krzesła Voldemorta i skinął z szacunkiem głową.
- Panie Murphy, co pan dla mnie odkrył?
- To była trudna robota, mój panie. Nie wiedzieliśmy, że Biuro Ochrony Ministerstwa strzeże domu, ale i tak sobie poradziliśmy. Odkryliśmy, że Potter aplikuje maść na swoją bliznę co rano. To ta maść chroni go przed panem. Zauważyliśmy też, że Potter robi co w jego mocy, by nie zamoczyć głowy, co sugeruje, że maść łatwo zmyć.
- Znakomicie, panie Murphy! A czy pana szpieg będzie w stanie powiedzieć mi, kiedy Potter wchodzi pod prysznic? – spytał uszczęśliwiony Voldemort.
Murphy uśmiechnął się złośliwie i podał Voldemortowi mały mosiężny dzwonek.
- Przewidzieliśmy pana prośbę. Kiedy ten dzwonek zadzwoni, oznacza to, że Potter jest pod prysznicem. Proponujemy, by zaczekał pan dwie lub trzy minuty, by na pewno zmył maść.
- Spisał się pan znakomicie, panie Murphy, naprawdę znakomicie! Zostanie pan za to nagrodzony.
- Istniejemy, by służyć, mój panie.
Murphy skinął głową i opuścił komnatę.
Voldemort zaśmiał się złowrogo. teraz musiał już tylko czekać na dzwonek.
Jesteś mój, Potter! Już się nie wywiniesz!
Nora
Młody mężczyzna nawet nie zerknął za okno. Po prostu złapał ręcznik i wyszedł, nie zauważając kolibra, który podleciał do pewnego kwiatka i potrząsnął nim energicznie.
Śniadanie już się kończyło, a Harry'ego wciąż nie było. Molly zmarszczyła brwi.
- Ginny, skocz proszę zobaczyć co zatrzymało Harry'ego. Słyszałam, że się obudził. Przegapi śniadanie, jeśli się nie pospieszy.
- Dobrze, mamo. Pogonię go.
Molly nakładała Ronowi drugą dokładkę i układała w głowie menu na obiad, gdy usłyszała krzyk:
- MAMO!
Ron i Molly popędzili na górę. Znaleźli Ginny w łazience. Usiłowała wyciągnąć nieprzytomnego Harry'ego spod wciąż włączonego prysznica. Molly machnięciem różdżki wyłączyła wodę.
- Ronald, wezwij przez Fiuu profesora Dumbledore'a. Potrzebujemy też Madam Pomfrey i profesor Snape, jeśli mogą przyjść. Jeśli nie, potrzebujemy innego uzdrowiciela. Odsuń się, Ginny, wylewituję go na łóżko.
Ron pobiegł z powrotem na dół.
Molly przeniosła Harry'ego z łazienki do jego pokoju. Ginny odsunęła koc, by położyć go w łóżku, a potem nakryła jego nagie ciało.
Harrym miotały konwulsje. Uderzył głową w wannę, gdy upadł i z paskudnej rany na jego głowie ciekła krew. Źrenice uciekły mu w głąb głowy, a z nabrzmiała, czerwona blizna na jego czole krwawiła.
Molly starła krew z jego czoła własnym fartuchem i szybko nałożyła na bliznę trochę maści. Niemal natychmiast konwulsje ustały, ale Harry nie odzyskał przytomności.
- RONALD!
- Nie trzeba krzyczeć, Molly. Poppy, Serena i ja już jesteśmy – odezwał się Dumbledore, wchodząc do pokoju. – Czy mogę zaproponować, byśmy wszyscy wyszli, podczas gdy Poppy i Serena zrobią dla Harry'ego co w ich mocy?
Dwadzieścia minut później Poppy i Serena weszły do kuchni. Wszyscy pozostali siedzieli w milczeniu przy stole. Molly mięła w dłoniach fartuch. Spojrzała ze strachem na dwie kobiety. Ginny wyglądała na równie przerażoną.
- Spokojnie, nic mu nie będzie – uspokoiła je Poppy. – Uderzył się paskudnie o wannę i będzie miał dzisiaj potworny ból głowy. Na szczęście nic nie wskazuje na wstrząśnienie mózgu. Teraz śpi i nie obudzi się pewnie jeszcze przez mniej więcej godzinę, ale nie będzie trwałych konsekwencji.
- Dzięki Merlinowi! – wyszeptała Molly, gdy spłynęło z niej napięcie.
Ginny również osunęła się na krześle. Dumbledore pokazał Serenie i Poppy, by zajęły miejsce przy stole.
- Molly powiedziała mi, że kilka tygodni temu miał miejsce inny atak, choć znacznie krótszy. Wydaje mi się, że Voldemort wie o maści i co jakiś czas sprawdza połączenie, starając się uchwycić moment, gdy maść jest spłukiwana. Może istnieć czar, który ochroni przed wodą bliznę i obszar wokół niej. Będę musiał skonsultować się w tej sprawie z Filiusem. Może jakaś modyfikacja bąblogłowego.
Gdy Molly i Ginny upewniły się, ze Harry będzie cały i zdrowy, wokół stołu rozpoczęła się rozmowa. Ginny poprosiła profesor Snape o polecenie jakichś książek, skoro nie miała nic zadane na lato.
Dumbledore uśmiechnął się, gdy uczennica i nauczycielka zaczęły omawiać różne dzieła. Pilny Weasley to dziwne zjawisko. Nie żeby komuś z tej rodziny brakowało inteligencji, wręcz przeciwnie. Nawet bliźniacy dysponowali zdumiewającą błyskotliwością, gdy znaleźli projekt, w który chcieli się zaangażować. Ale nieczęsto zdarzało się, by któryś młody Weasley z własnej woli czytał książkę. Chociaż jakby się nad tym zastanowić, to Ginny zawsze była zupełnie inna niż jej bracia.
Skrzypienie desek na górze sprawiło, że rozmowy zamarły. Molly wybiegła z kuchni i po kilku minutach wróciła z Harrym. Był nieco bledszy niż zazwyczaj, ale poza tym wyglądał normalnie. Uśmiechnął się do zebranych przy stole. Łatwo można było zauważyć błyski światła w jego oczach. Usiadł ciężko obok Ginny odruchowo ujmując ją za rękę, a Molly zakrzątnęła się, by podać mu coś do jedzenia.
- Jak się czujesz, Harry? – spytał Dumbledore.
- Bywało lepiej. Ale szczerze mówiąc jeśli Voldemort nie przestanie się tak bawić to dorwę go i osobiście przyprawię go o taki ból głowy, że popamięta!
Wszyscy wokół stołu spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Harry mówił czasem o swojej walce z Voldemortem, ale nigdy takim lekkim tonem.
Dumbledore nachylił się i wbił w Harry'ego spojrzenie. Coś się zmieniło w młodym czarodzieju. Emanował siłą, nietrudno było to zauważyć. W oczach Dumbledore'a zatańczyły ogniki, gdy skrzyżował spojrzenie z Harrym. Dopiero po chwili Dumbledore zorientował się, że oczy Harry'ego odpowiadają błyskami. Ognik za błysk.
Ginny zachichotała, patrząc jak Harry z Dumbledorem przerzucają się błyskami. Na ten dźwięk obaj mężczyźni obrócili się do niej.
- Powinnam pana ostrzec, panie profesorze. Nauczył się tej pana sztuczki jakiś miesiąc albo dwa temu – powiedziała. - Kiedyś miał tak niesamowicie zielone oczy, że mogłam się w nie wpatrywać bez końca. Ale teraz… - westchnęła. – Teraz patrzenie w nie, to jak przeglądanie się w lustrze odbijającym moją duszę – powiedziała rozmarzona z zamkniętymi oczami.
Nikt nie odpowiedział. Ginny otworzyła oczy. Madam Pomfrey i profesor Snape miały na twarzy szerokie uśmiechy, profesor Dumbledore uśmiechał się promiennie, a Molly ocierała łzy fartuchem. Harry patrzył na nią, jakby zwariowała. Przypomniała sobie co powiedział i spłonęła jaskrawym rumieńcem.
- To znaczy… chciałam powiedzieć… że jego oczy… znaczy… są inne…
Harry nachylił się, pocałował ją w czoło i zasugerował cicho, żeby przestała się tak jąkać, bo udławi się jedzeniem.
- Harry, coś się wyraźnie stało. Mógłbyś mi powiedzieć co takiego? – spytał Dumbledore. Ginny rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie, zadowolona ze zmiany tematu.
- Pamięta pan wizję ze starcem? Jakieś dwa tygodnie temu odbyliśmy kolejną rozmowę. Powiedział mi rzeczy, których nie chciałem przyjąć do wiadomości i wskazał na pewne kwestie. Mogę panu to kiedyś pokazać w myśloodsiewni. Niestety nie miał za dużo informacji w związku z naszymi obecnymi problemami. To była raczej rozmowa osobista. Kiedy się obudziłem, poczułem, że moja moc znowu wzrosła, a moje oczy stały się takie, jak pan widzi. Ginny się podobają, więc nie zamierzam się tym przejmować.
- Wiem co masz na myśli, Ginny – wtrąciła się Serena. – Lepiej przygotuj sobie kij, żeby odganiać od Harry'ego sępy w następnym semestrze. Te oczy doprowadzą do szału wszystkie dziewczyny w szkole, od pierwszego do siódmego roku.
- Będzie miała większy kij. Na jej najbliższe urodziny zamienię pierścień obietnicy na pierścionek zaręczynowy. Chyba że zmieniła zdanie i nie raczyła mnie o tym poinformować – uśmiechnął się szeroko.
Ginny uderzyła go w ramię i szarpnęła za ucho, by zniżył się na poziom jej oczu.
- Jesteś mój, Potter i nie zapominaj o tym! – warknęła, a następnie przygładziła jego włosy.
- Celujesz w następne pół metra? – spytał Harry.
Nie była pewna o czym mówi, póki nie usłyszała Madam Pomfrey:
- Okrutna dziewczyna, nie sądzisz?
- I dość brutalna – dodała Serena, tłumiąc śmiech. – Jeśli ten młody człowiek nie będzie przy niej uważał, to do początku roku szkolnego rozciągnie mu uszy co najmniej o metr!
Ginny jęknęła, a rumieniec powrócił na jej policzki. Na bogów, naprawdę powinna bardziej uważać. To wszystko wina Harry'ego. Jak ja mam myśleć, gdy jest przy mnie?
Harry roześmiał się i zwrócił do profesora Dumbledore'a:
- A mówiąc poważnie, to jedyną częścią wizji, która nie była osobista, jest nowy rodzaj kryształu. Nigdy wcześniej go nie widziałem i nie mam pojęcia do czego może służyć.
Harry wyciągnął rysownik z kieszeni i powiększył go do normalnych rozmiarów. Odnalazł właściwą stronę i wręczył rysownik Dumbledore'owi. Dyrektor popatrzył z namysłem na faktycznie był kryształ, a Harry narysował go pod różnymi kątami. Na odwrocie Harry zapisał kilka spekulacji i obserwacji wraz z domysłami na temat składu chemicznego.
- To był jeden z najpiękniejszych kryształów, jakie widziałem w życiu – kontynuował młody czarodziej. – Ale migotał dziwacznie mrocznym światłem, które przyprawiało mnie o dreszcze. Nie sądzę, by było to naturalne dla tego kamienia i sprawiało, że ciężko się na niego patrzyło. Starzec powiedział, że jeśli utknę w martwym punkcie powinienem poprosić o pomoc „moje czarodziejki", co jak przypuszczam oznacza Ginny i Hermionę. Może pan skopiować tę stronę. Może do czegoś pan dojdzie.
Dumbledore zrobił dwie kopie i przekazał rysownik Madam Pomfrey, która chciała sprawdzić, czy Harry podąża za jej radami.
Harry czuł lekki wstyd, gdy Madam Pomfrey przeglądała jego rysunki.
- Przepraszam, próbowałem robić to, co mi pani poleciła, ale rysowanie scen… z wcześniej… nie pomagało mi. Wręcz przeciwnie. Odkryłem, że rysowanie obrazków zainspirowanych tym co się dzieje teraz działa na mnie dużo lepiej.
Serena uśmiechnęła się, spoglądając nad ramieniem Poppy. Mnóstwo rysunków Ginny, kilka z Ronem i Hermioną, Nora, szkoła, Molly i Artur, bliźniacy i wielki troll z instrumentem do wypalania piętna. Remus i Tonks. Nawet jeden rysunek jej i Severusa i jeden Poppy.
- W porządku, panie Potter – uspokoiła go Poppy, oddając rysownik. – Kreatywne zajęcie pomaga panu uporać się z problemami, nawet jeśli rysuje pan coś innego.
Siedzieli i rozmawiali jeszcze przez jakiś czas nim Serena, Poppy i Dumbledore wyszli.
Molly zabrała się do roboty, zmywając naczynia i robiąc w głowie listę rzeczy, których potrzebowała z ogródka. Gdy skończyła, zawołała Ginny kilka razy. Gdy nie odpowiedziała, Molly udała się w poszukiwaniu córki.
Nie musiała szukać daleko. Ginny siedziała w salonie, patrząc przepraszająco na mamę. Harry wyciągnął się na kanapie i spał z głową na jej kolanach. Molly uśmiechnęła się do Ginny, skinęła głową i wróciła do kuchni.
Ptaszek w garści
W miarę upływu czasu w Norze narastało napięcie. Harry kilkakrotnie stał się ofiarą ataków, co męczyło go i pogarszało nastrój. Po ostatnim ataku Dumbledore dokładnie zbadał otoczenie Nory i podjął decyzję. Początkowo myślał, że Voldemort po prostu nieustannie próbuje się przebić przez osłony, ale teraz był pewien, że coś te ataki wywołuje we właściwej chwili.
Harry zaczął podupadać na zdrowiu z powodu ataków. Stracił na wadze, a Molly miała trudności, by nakłonić go do jedzenia. Ginny była przerażona. Filius pracował nad modyfikacją zaklęcia bąblogłowego i miał mieć efekty w ciągu tygodnia. Ale każdy atak osłabiał Harry'ego tak bardzo, że jego przyjaciele i rodzina zaczęli bać się, że wywrą jakieś niekorzystne długotrwałe efekty.
Niecały tydzień przed urodzinami Harry'ego Dumbledore postanowił działać. Miał kila pomysłów, ale potrzebował pomocy. Wezwał więc Remusa i Tonks i pewnego ranka przybył do Nory bladym świtem. Molly niemal wrzasnęła przerażona, gdy wyłonili się z Fiuu.
Dumbledore pokazał, by zachowała milczenie i przytłumionym głosem wyjaśnił, że planują coś spróbować. Cała trójka bezszelestnie wyszła na zewnątrz i przyczaiła się na rogu domu, skąd mogli obserwować okno Harry'ego.
Niedługo potem w oknie pojawił się Harry z ręcznikiem w ręce. Dumbledore wyszedł zza rogu, a Tonks i Remus kroczyli tuż za nim. Cała trójka wydobyła różdżki. Dumbledore wycelował i powiedział:
- Aperio transtuli!
Koło okna coś zamigotało i drobny mężczyzna spadł na ziemię.
- Stupefy! – krzyknęła Tonks.
- Incacerous! – warknął Remus.
Oba zaklęcia trafiły, nim mężczyzna spadł na ziemię.
- Ciekawe – mruknął Dumbledore, gdy podeszli do związanego i nieprzytomnego mężczyzny i odwrócili go na plecy. – To wiele wyjaśnia. To Patrick John O'Reilly z irlandzkiego gangu. Voldemort używał ich już wcześniej, gdy jego ludzie nie potrafili czegoś zrobić. W jakiś sposób ten człowiek przekazywał Voldemortowi kiedy Harry idzie pod prysznic.
Molly wybiegła zza rogu i zatrzymała się gwałtownie. Pisnęła, widząc związanego mężczyznę na ziemi. Rozległ się szelest peleryny-niewidki i pojawił się funkcjonariusz BOM, który zaklął i spytał:
- Czemu osłony nas nie ostrzegły?
- Najwyraźniej wleciał tu w zwierzęcej postaci – wyjaśnił Dumbledore. – Osłony mają wykrywać jedynie zmiany w swoim obrębie, a nie kogoś, kto zmienił się gdzieś dalej i przekroczył je jako zwierzę.
Tonks zatrzasnęła na dłoniach mężczyzny antyteleportacyjne kajdanki, a funkcjonariusz BOM wezwał wsparcie.
- Molly, wydaje mi się, że Harry będzie już bezpieczny – rzekł Dumbledore. – Ten człowiek przekazywał Voldemortowi kiedy atakować. Bez niego Voldemort będzie musiał powrócić do metody prób i błędów.
Słowniczek:
„Kra skuwka" – w oryginale Harry mówi o „cartoon" („bajka"), co Artur mylnie rozumie jako „car tune" („samochodowa nuta") i pyta czy chodzi o jakieś śpiewające samochody. Oczywiście jest to nieprzetłumaczalne na polski.
Film – sądząc po opisie, Harry zabrał Ginny i jej rodziców na „Herkulesa" w wersji Disneya. Swoją drogą polecam :)
