Shichibukai [in] Love

część pierwsza

- Ku…

Zakrztusił się raz, i drugi.

- Kuha…

Jasny szlag, co jest?

- Kuhihihi….!

Dzień wcześniej

- Wypijmy, panowie… i panie.

Chłopak w goglach i różowej koszuli zniósł kieliszek i potoczył wzrokiem po zebranych. Byli tu wszyscy, po raz pierwszy od dwóch miesięcy. Wtedy bowiem stało się coś okropnego, a zarazem cudownego. Egzekucja Gol D. Rogera obiegła cały świat i wstrząsnęła nim w posadach. Oczywiście, nie mogło na niej ich zabraknąć. Najbardziej obiecujących nowicjuszy tego pokolenia. Świat stał przed nimi otworem, mieli marzenia, które tylko czekały na zrealizowanie. Zbudowanie wielkiej floty. Oswobodzenie Wyspy Ryboludzi. Odkrycie największej broni. Zostanie najlepszym szermierzem. Zostanie Królem Piratów. Znalezienie One Piece.

Bo One Piece rzeczywiście istniał. Ostatnia wola Rogera, ukryta gdzieś przed ludzkimi oczami, tylko czekała, aż po nią sięgnie.

Patrzyli, jak ostrza wbijają się powoli w klęczące ciało, bezlitośnie wysysając z niego życie. I ta radość tłumu na ostatnie słowa skazańca.

- Ja to nie chciałbym zostać piratem – powiedział wtedy misiowaty chłopak niepewnie.

- Przecież to zarąbista sprawa, Mew! – wykrzyknął podekscytowany chudzielec, a gogle niemal zsunęły mu się z czoła. - Możesz robić, co chcesz, cały świat stoi przed tobą!

Wysoki młodzieniec z gładko zaczesanymi włosami popatrzył na nich sceptycznie.

- Okropnie się podniecasz, Don.

- Wyluzuj trochę, co? – zarechotał chłopak o szarej skórze i nalanej twarzy. Dziewczyna w kimonie, przeglądająca się w lusterku zignorowała ich kompletnie, a rybowaty chłopak siedział nieopodal na kamieniu i po prostu patrzył.

Chłopak o sokolich oczach położył rękę na ramieniu tego w goglach.

- Daj mu spokój. Najwyżej zaciągnie się do marynarki.

- Phi, zero zabawy z ta marynarką – mruknął Don. – Nie rozumiesz tego, Mih?

- Twoi rodzice ci nie pozwolą na takie wypady – powiedział rybowaty, zerkając na nich.

Goglowaty spojrzał na niego ze złością.

- Zamknij się, Jin!

- Złość piękności szkodzi – pouczyła ich dziewczyna, nie spuszczając wzroku z lusterka.

- Tak, akurat jakby twojej piękności mogło coś zaszkodzić, Boa – mruknął sokolooki.

Szary chłopak pomachał nagle dłonią.

- Hej, spójrzcie, kto idzie!

I wtedy właśnie zaczęły się kłopoty.

Don poprawił gogle i stuknął się z pozostałymi kieliszkami. Boa go zignorowała i po prostu siedziała z nogą założoną na nogę, Mew siedział z nosem w książce, jakby nic innego się nie liczyło, Geck się wiercił, jakby chciał już iść do domu, Mih z gracją popijał napój, jak to on, Croco poprawiał szalik – od kiedy to nabrał takiej paskudnej maniery noszenia szalika?, Jin obracał w rękach okrągłą szklaną kulę.

- Jak myślicie… on mówił wtedy prawdę? – zapytał Don.

- A nawet jeśli? – powiedział Mih niecierpliwie.

Boa spojrzała na nich z dezaprobatą wyraźnie widoczną na ślicznej twarzyczce.

- Dajcie już spokój. Nie można zamienić mężczyzny w kobietę!

- Ale ten mężczyzna… - zaczął Geck.

- … wydawał się bardzo pewny siebie, choć oczywiście mogło to nie być potwierdzone żadnymi badaniami naukowymi – dodał cichutko Mew.

Jin nie wytrzymał i parsknął śmiechem, niemal upuszczając kulę. Croco wreszcie doprowadził szalik do ładu, ale nie pozwolił sobie na żadną uwagę. Mimo to, słowa mężczyzny wciąż tkwiły w jego głowie…

Mężczyzna powoli zbliżał się ulica. Przewyższał ich znacznie posturą i wyglądał… Nawet poważny zazwyczaj Mih pozwolił sobie na uśmiech. Mężczyzna… a może kobieta? zatrzymał się niedaleko nich i obserwował egzekucję.

- Kto to jest, Geck? – zapytał Jin, przysunąwszy się bliżej.

- No nie wiesz? – zdziwił się szary. – Przecież to Ivankow-sama, król wszystkich transwestytów.

- Podobno potrafi zamienić mężczyznę w kobietę… - powiedziała śpiewnie Boa. - … ale ja myślę, że to bzdury. A ty co myślisz, Mih?

Sokolooki przeczesał swoje krótkie włosy i wzruszył ramionami. Mew odwrócił głowę na chwilę, Don w ogóle wybuchnął śmiechem na widok dziwadła, które wyglądało jak umięśniony mężczyzna wciśnięty w kostium kobiety. Croco tylko jeden raz spojrzał na dziwacznego mężczyznę. A ich oczy na chwilę się spotkały…

Croco pamiętał z tego dnia tylko jedno. Okropnie bolała go głowa. Usiadł na łóżku, przyciągając do siebie zielony koc w różowe krokodylki, prezent na ostatnie urodziny od szóstki. Chwycił się za głowę, a ciemne włosy rozsypały mu się na twarzy. Cholera… co tamten mu wbił? Strzykawkę? Mimo woli się zaśmiał.

- Ku…

Zakrztusił się raz, i drugi.

- Kuha…

Jasny szlag, co jest?

- Kuhihihi….!

Szybki rzut oka w lustro upewnił go, że to naprawdę się stało. I że to nie sen…

- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Croco – mruknął do siebie, przyzwyczajając się powoli do nowego tembru głosu.

I wtedy rozległo się pukanie do drzwi.