Odkąd tylko pamiętam nasze wzajemne relacje były skomplikowane.
Wszystko jakby nie patrzeć zależy od dnia. Nie od pogody, ani naszego humoru, nie jest to też chronologiczne na zasadzie, że jak poniedziałek to nudno, wtorek wesoło, w czwartek irytująco i tak dalej. Po prostu nie wiemy kiedy będziemy się dogadywać, a kiedy skakać sobie do gardeł. To jest siła wyższa.
Ja i Stan jesteśmy przyjaciółmi. Można powiedzieć nawet najlepszymi, ale czy jest tak codziennie? Skąd.
Najlepsi przyjaciele są ze sobą choćby nie wiadomo co, o każdej porze dnia i nocy. I tu jest ten prawie że niezauważalny haczyk, tak nie jest. A może jest? Nie wiem. Jakby się tak zastanowić to z jego strony jest. To ze mną jest problem, z moim egoizmem. Zawsze ja, wszystko ja, jak coś złego to on, a później nawet żadnego `dziękuję`. Może mam problem. Może jestem zazdrosny. Nie wiem.
Kocham go co kilka dni, na zmianę. Zawsze może znaleźć się pretekst do kłótni. Zawsze wstając rano z łóżka nie mogę być pewny jak tego dnia będzie nam się rozmawiało. A może w ogóle nie będziemy? Może po prostu w drodze do szkoły każdy wyjmie iPod'a i zajmie się sobą. U nas niczego nie można być pewnym. Ale może to był główny składnik naszej tak trwałej przyjaźni, może gdybyśmy codziennie pałali do siebie sympatią, po paru latach by nam się to znudziło.
Druga opcja? Zaczniemy na siebie naskakiwać chociażby dlatego, że nie chciałem podpowiedzieć mu na kartkówce. Wtedy sypią się wszelkie brudy jakie potrafimy na siebie w danej chwili wyciągnąć, po czym bluzgając, obrażeni na cały świat wracamy do domu, bądź spędzamy cały dzień w szkole nie zwracając na siebie najmniejszej uwagi. Ale nie ważne jak strasznie się posprzeczamy, zawsze następnego dnia wszystko zaczyna się od początku, od nowa. I tak w kółko.
Czasami po prostu rozmowa bardzo nam się nie klei. Do głowy nie przychodzą nam żadne tematy jakie moglibyśmy poruszyć i jest tak nudno, że z niecierpliwością wyczekujemy towarzystwa Kenny'ego bądź Cartmana. Jak widzicie - pełen spontan.
Ostatnie i chyba najmilej zresztą widziane : miłość, miłość i jeszcze raz miłość. To taki moment kiedy wygłupiamy się przez cały czas, śmiejemy, plotkujemy i jednym słowem dobrze spędzamy czas. Wtedy potrafimy porozmawiać nawet o aborcji, a i tak świetnie się przy tym bawić. To takie chwile które cenimy najbardziej, kiedy naprawdę cieszymy się ze swojego towarzystwa, dziękujemy Bogu za siebie nawzajem i ni licho nam się rozstawać. Zazwyczaj kończy się na nocowaniu gdzie całą noc trzymając w rękach kontrolery do gier tyramy każdego jak leci, nie przestając się przy tym kochać*. Czy tak nie powinien wyglądać każdy nasz dzień? Dzięki Bogu, nie! Wtedy cała spontaniczność zamieniłaby się miejscami z wielką, niekończącą się, przepełnioną miłością kluchą.
Kocham go, jest mi najbliższy i myślę że ze wszystkich, kiedy mam gorsze dni, właśnie jego chcę mieć pod ręką. Prawdziwego przyjaciela, w pogodę i niepogodę, kiedy między nami świeci słońce, bądź szaleje tajfun.

Tak na marginesie, na sam koniec. A co, jeśli chcę czegoś więcej? Jeśli uważam że najwyższy czas opuścić bezpieczną strefę przyjaźni i spróbować czegoś innego niż do tej pory, czegoś bardziej ekstremalnego? To mogłoby być ciekawe, poza tym o ile mi wiadomo na nikogo na razie nie ma chrapki.
Cóż, wygląda na to, że poruszę ten temat przy naszych najbliższych chwilach szczęścia i zrozumienia. Póki co, trzymajcie kciuki. W końcu jak szaleć, to na całego.

* hahahahahhah xD. Bez skojarzeń moi drodzy.

I o to mamy pierwsze polskie wypociny z south parku. Cieszycie się? Być może ktoś to znajdzie, kiedyś.