tytuł: Illegitimi thori
autor: euphoria
betowała wrotka777, której ogromnie dziękuję :*
fandom: Teen Wolf
Pairing: Derek Hale/Stiles Stilinski
Info: AU prawnicze? powiedzmy, że mama Stilesa nie zginęła tak jak wszyscy się spodziewali, a tatko Stilinski nie był tak przykładnym ojcem... moja kuzynka nazwała to pokręconą wersją serialu 'Largo' - jeśli ktoś oglądał xD to w zasadzie jest mój prezent dla mnie samej za dzielne kończenie tak wielu opowiadań xD / dla MMGP 2014 prompt 1
Seria 50 pierwszych randek, czyli 50 niesamowitych spotkań, które prowadzą do jednego xD


Illegitimi thori, czyli dziecko z nieprawego łoża... nieślubne dziecko - jest to też termin prawniczy, którego używa się generalnie w sytuacjach tego typu, aby określić przedmiot sprawy

Derek rozsiadł się wygodniej na swoim skórzanym fotelu i spojrzał z nad okularów na zdenerwowanego, młodego mężczyznę, który stukał palcami o swoje kolano po drugiej stronie biurka. Chryste, coś tam nie do przeczytania. Genim 'Stiles' Williams był dwudziestoczterolatkiem, który jak wielu przed nim ubiegało się o posadę jego asystenta. Tym razem, jednak sprawa przedstawiała się inaczej, bo CV, które Derek trzymał w dłoniach wyglądało zbyt idealnie, żeby mogło być prawdziwe. Nie miał jednak dowodów na fałszerstwo, a wręcz przeciwnie…

- Stiles? – spytał jeszcze raz, spoglądając na papier trzymany w dłoniach.

- Dokładnie, proszę pana – odparł chłopak. – Imię, która nadała mi mama jest zbyt trudne…

- Widzę – przerwał mu. Stiles mówił o wiele za dużo. Zauważył, to już po pierwszych minutach ich rozmowy. – Zastanawia mnie, dlaczego ktoś z takimi kwalifikacjami ubiega się wyłącznie o posadę mojego asystenta – wygłosił na głos swoje wątpliwości i obserwował, jak młody mężczyzna zagryza wargi ze zdenerwowania.

- Jeszcze nie ukończyłem studiów – zaczął chłopak. – A nawet takie doświadczenie przyda mi się później.

Derek spojrzał jeszcze raz na zdjęcie i CV, a potem zdjął okulary, które zostawiły na jego nosie odciśnięty ślad. Jego siostra zawsze mu powtarzała, że powinien przerzucić się na kontakty, ale nie potrafił się na to zdobyć. Tym bardziej, że szkła nie były mu potrzebne przez okrągłą dobę, a jedynie do czytania, tak drobnych druczków, jak te tutaj.

- Harvard – rzucił w stronę Williamsa. – Redaktor gazety uczelnianej, kilka publikacji do znanych pism prawniczych, współpraca przy kolejnych kilku – czytał dalej.

- Tak – potwierdził Stiles, żując teraz dolną wargę.

Derek przyjrzał mu się, chyba po raz dziesiąty, zastanawiając się czego chłopak nie mówi. Ciemnoszary garnitur, który miał na sobie nie wyglądał na drogi, i chyba był za duży. Williams ewidentnie nie potrafił zawiązać swojego krawata i musiał mu ktoś w tym pomóc. Ścięte na krótko włosy odsłaniały całą jego młodą twarz, ale oczy…

- Rozmawiałem, kilka tygodni temu z profesorem Isaakiem Laheyem na twój temat – zaczął po chwili.

- Och! – zdziwił się Williams i to było, cholernie, dobrą emocją, bo to znaczyło, że wcale nie wymógł na swoim wykładowcy wsparcia. – Proszę puścić, to w niepamięć. Pan profesor… - westchnął.

- …uważa, że nie powinieneś był wyjeżdżać do Nowego Jorku. Podobno dostałeś propozycję pracy w kancelarii w Bostonie… Ubiegało się o ciebie kilku head hunterów i prawdę powiedziawszy – urwał, ponownie spoglądając na CV – wcale im się nie dziwię.
Stiles otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć na swoją obronę, ale szybko je zamknął.

- Isaac mówił, także – podjął po chwili Derek – że zmarła ciotka, która się tobą opiekowała w Newton.

Williams splótł dłonie w pięści i spiął się nieznacznie.

- Ponad rok temu. To, nie ma związku z moim wyjazdem z Massachusetts. Czasem, żeby pracować z najlepszymi, trzeba zaryzykować – powiedział Stiles. – Jeśli chce pan pracować z najlepszymi, panie Hale, ma pan przed sobą moje CV, oraz do dyspozycji pół roku mojego życia – dodał, opierając się wygodnie o krzesło.

Hale uśmiechnął się krzywo i w końcu wypuścił z dłoni kartki papieru.

- Derek – poprawił go. – W firmie mówimy sobie po imieniu – dodał i wstał, czekając, aż jego gość zrobi to samo, po czym podał mu dłoń.

- Stiles – odparł tamten, ściskając ją lekko.

ooo

Stiles nie był tak przerażony od czasu, gdy pod blokiem, w którym mieszkali odbyła się strzelanina. I nie chodziło bynajmniej o huk, czy krzyki. Tego dnia Claudia Williams spóźniła się do domu, prawie przyprawiając swojego syna o zawał.

Tak, więc Stiles nie był od dawna, tak przerażony, jak podczas rozmowy z Derekiem Halem. Facet był legendą nawet w Harvardzie. Sam, też skończył tę uczelnię, a potem zaczął pracować w jednej, z najbardziej szanowanych kancelarii prawnych w Nowym Jorku. Zrobił błyskawiczną karierę, dzięki swojej wiedzy i nieustępliwości i dzisiaj właśnie Stiles odkrył, dlaczego.

Derek Hale był wysportowanym trzydziestolatkiem z najbardziej seksownym uśmiechem jaki w życiu widział. Skrojony na miarę garnitur, zegarek z białego złota i parodniowy zarost dopełniał wizerunku człowieka sukcesu.

Stiles niemal dostał palpitacji, gdy mężczyzna wspomniał o jego profesorze, ponieważ Lahey był naprawdę zdolny do wszystkiego, żeby tylko zatrzymać go przy sobie. Zaczęli ostatnio wspólną pracę nad dość poważnym artykułem i Williams doskonale wiedział, że jest potrzebny mężczyźnie do wyszukiwania informacji. Z tym, że to akurat mógł robić z Nowego Jorku. Nawet rozmowy mogli prowadzić na odległość.

Kiedy, więc Derek zaaprobował jego ofertę, serce niemal wyskoczyło mu z piersi.

ooo

Derek nie był znany ze swojej słonecznej osobowości i doskonale o tym wiedział. Przeważnie podczas pierwszych rozmów starał się zrobić dobre wrażenie, ponieważ to ono zostawało najdłużej w cudzej pamięci, ale dotyczyło, to głównie klientów. Prawdą było, że współpraca z nim była trudna, a przynajmniej nie najłatwiejsza.

Stiles o dziwo dostosował się dość szybko, co jeszcze dziwniejsze, pozostali członkowie zespołu odnosili się do niego z dużym szacunkiem i kulturą, co przeważnie im się nie zdarzało. Konkurencja w kancelarii była spora. Wiadomo było, że zostaną tylko najlepsi, więc Derek z tym większą podejrzliwością spoglądał na wesoło plotkującą z chłopakiem Lydię Martin, sekretarką jednego ze współzałożycieli kancelarii. Według hierarchii istniejącej w biurze, ona stała najwyżej, Stiles natomiast jako najmłodszy z zespołu na pewno, jeszcze nie dorastał jej do pięt.

Dni jednak mijały, niezakłócane niczym szczególnym. Powoli wracali na właściwe tory po śmierci jednego z współzałożycieli, Johna Stilinskiego, którego spadkobierca do tej pory odmawiał spotkania z udziałowcami. Chłopak w zasadzie pojawił się znikąd, a przynajmniej tak twierdził Vernon Boyd IV, jeden z prawników, z którymi Derek współpracował, na co dzień. Nikt nie przypuszczał, że stary Stilinski ma syna.

- Stiles – przywołał chłopaka, jak co rano, a Williams, jak każdego ranka przyniósł mu kawę. – Trzeba…

- …odebrać garnitury z pralni – dokończył za niego, stawiając filiżankę na stole. – Już to załatwiłem – dodał.

- Dobrze – odparł. – Masz dokumenty sprawy McVernon kontra Spinney? Doszukałeś się czegoś ciekawego? – spytał, bo umysł chłopaka był niesamowity. To, jak wiązał ze sobą fakty i wynajdywał precedensy nawet sprzed stu lat, zasługiwało na niejedno, ciepłe słowo, od których jednak Derek nie był specjalistą.

- Jak do tej pory, nie. Nie spotkałem się z niczym takim, ale podzwonię w kilka miejsc… - urwał Stiles.

- Dobrze – odparł i machnął w stronę drzwi, odsyłając dzieciaka. – Daj znać, jeśli coś znajdziesz. Do końca następnego tygodnia musimy zamknąć tą sprawę – dorzucił tylko.

Stiles miał kilka zalet, których nie można było nie zauważyć. Mimo wcześniejszych obaw Dereka, potrafił być cichy. Nie protestował, gdy musiał wypełnić nawet najgłupsze czasem polecenia i nie zasłaniał się swoimi zbyt wysokimi kwalifikacjami, dzięki czemu Hale mógł poświęcić swój czas na inne rzeczy. Williams, również nie plotkował i im dłużej przebywał z pozostałymi członkami z zespołu, tym bardziej zamykał się w sobie. Co zapewne mogłoby dziwić, gdyby nie to, że Hale po pierwszym dniu w kancelarii zaczął robić, to samo. Nigdy nie wiadomo było, co ci ludzie wykorzystają przeciwko tobie.

Dzięki czemu ugruntował swoją pozycję i teraz z każdym dniem ją wzmacniał. Dyskrecja – to było coś, co należało cenić w obecnych czasach.

Stiles początkowo był niezdarny. Nie potrafił się odnaleźć w nie-akademickim środowisku, ale dzień po dniu, oswajał się. Oczywistym było, że nie do końca nadąża za wszystkimi tutaj. Życie na uczelni toczyło się całkiem innymi torami. Dokładność i systematyczność były cechami cenionymi, ale równie mocno, zazdrośni koledzy mogli za nie nienawidzić.
Szczególnie, że pomimo całej swojej otwartości, Stiles wydawał się mieć naprawdę poważne problemy z komunikacją międzyludzką. Dygresje, które wnosił do rozmów, nie zawsze były rozumiane przez wszystkich. Nie każdy miał na tyle dużo czasu w domu, żeby po pracy jeszcze wyskoczyć do kina i być na bieżąco z nowym filmem. Niektórzy pracę zanosili do domów, a Stiles był jednym z nielicznych, który prawie nie musiał, tego robić. Miał niezwykły talent do wyszukiwania informacji, a co najważniejsze – wykorzystywania ich w życiu, co na pewno pomoże mu w przyszłej pracy prawnika – to Derek zauważał już teraz.

Stiles był kompetentny i zarazem gapowaty. Cały czas wydawało się, że jego myśli błądzą daleko stąd, ale przeważnie szybko wracał do rzeczywistości. Młody mężczyzna stanowił pewien paradoks, łączył w sobie, tak wiele przeciwstawnych cech, że Hale czasami wątpił, że Stiles jest realny. Z równym zacięciem potrafił rozprawiać o prawie administracyjnym, jak i superbohaterach. Zapominał dokumentów z domu, ale pamiętał ich treść…
Derek spojrzał, jeszcze raz przez oszklone drzwi na skupionego teraz na ekranie Williamsa i nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że coś jest nie tak.

ooo

Kancelaria Argent&Stilinski przynajmniej raz w miesiącu organizowała spotkania firmowe, by pracownicy mogli wzajemnie się poznać i zacieśnić więzy. Oczywiście mimo, to wciąż obowiązywały pewne konwenanse, ale atmosfera przeważnie się rozluźniała. Kiedy dwa tygodnie temu, podobne spotkanie zorganizowano, by poinformować wszystkich o śmierci Johna Stilinskiego, Derek widział jakie zamieszanie nastąpiło. W dobie kryzysu i niezbyt przychylnym pracownikom, pomysłom Chrisa Argenta, to Stilinski był buforem, który dawał im nadzieję na kolejne lata wspólnej pracy. To nawet nie chodziło o to, że Argent chciał zmniejszyć personel, który w obecnej chwili zajmował dwa piętra w biurowcu. Chris nie potrafił utrzymać przy sobie najważniejszych klientów, a to naprawdę nie było dobre dla wizerunku firmy, dlatego każdy z nadzieją czekał, aż pojawi się spadkobierca. Ten jednak nie był ani na firmowym przyjęciu ani na pogrzebie. Boyd, jako wykonawca testamentu posiadał tylko numer telefonu do mężczyzny, który został mu dostarczony tego samego dnia z notką, że 'illegitimi thori' potrzebuje czasu na przemyślenie, co przynajmniej powiedziało im coś o nowym szefie.

Na pewno znał się na prawie, chociaż Derek nie wiedział, jak można zastanawiać się nad przyjęciem ponad pięćdziesięciu milionów. Tak wyceniano majątek Stilinskiego, który co do centa przepisał na syna.

- Stiles – powiedział do chłopaka, który siedział aktualnie na kanapie i wklepywał w edytorze poprawki do przygotowanych wcześniej umów. Williams jakimś cudem nauczył się rozszyfrowywać jego charakter pisma, co dotąd uznawano za kod tej samej klasy, co słynna enigma.

- Wszystko jesteś w stanie przeczytać? – spytał tak dla pewności, otwierając nowy plik. Zawsze lubił robić odręczne notatki, co bardzo ułatwiało pracę, bo nie musiał przeskakiwać z okienka do okienka, ale wprowadzanie ich później było udręką. Albo poprawianie błędów osoby, która wprowadzała je za niego.

- Profesor Lahey, też powinien zostać kryptologiem – odparł tylko, nawet nie podnosząc głowy. – I naprawdę dziękuję, że nie posłuchałeś go i dałeś mi tę pracę – dodał.

Derek uśmiechnął się pod nosem i pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Myślisz, że Isaac próbował mnie od tego odwieść? – spytał rozbawiony, a głowa Stilesa uniosła się znad komputera, po raz pierwszy od godziny. – Isaac nigdy, by tego nie zrobił. Powiedział mi, że jesteś zdolny, ale nieukształtowany i powinieneś zająć się badaniami, a nie faktycznym zawodem.

Stiles westchnął przeciągle.

- Mniej więcej czegoś takiego spodziewałem się po profesorze – rzucił, wydymając lekko usta z niezadowoleniem.

- A zamierzasz pracować w zawodzie? – spytał, bo dotąd o tym nie rozmawiali, a Williams jakoś specjalnie nie przejawiał chęci uczestniczenia w rozprawach, w których Hale bronił lub oskarżał. Jak dotąd trzymał się z dala od sali rozpraw, faktycznie zajmując się głównie wyszukiwaniem informacji.

Stiles wzruszył ramionami.

- Do niedawna sądziłem, że to najlepszy pomysł pod słońcem. Wiesz, marzenie życia, ale… - urwał, ponownie wypuszczając powietrze z płuc. – Nie mam ochoty już kończyć studiów – dodał i przez chwilę wyglądał, jak ktoś kto zrzucił z siebie wielki ciężar.

- Nie takiej odpowiedzi spodziewałem się po wzorowym studencie, który otrzymał pełne stypendium i którego chwali każdy wykładowca, z którym mam wciąż kontakt. A jest ich kilku… - zauważył Derek, kręcąc się na fotelu.

- Nigdy nie miałeś chwil zwątpienia? Nawet przez moment nie zastanawiałeś się nad tym, gdzie idziesz i dlaczego? – spytał, skupiając nagle na Dereku całą swoją uwagę.

Hale zabębnił palcami o ściankę filiżanki i odstawił ją ostrożnie na talerzyk.

- Raczej, jesteśmy w trochę innej sytuacji.

Stiles wzruszył ramionami.

- Nie sądzę, ale nie będę się upierał – odparł dyplomatycznie i wrócił do wcześnie przerwanej pracy.

Derek prawie pożałował wcześniejszych słów, ale nie wiedział, co mógłby jeszcze dodać, żeby chłopak się trochę bardziej otworzył. Williams stanowił zagadkę od chwili, w której stanął w progu jego gabinetu. Początkowo wyglądał, jak zagubione szczenię, podczas rozmowy wykazał, że ma jaja i jest zdecydowany. W pracy był po prostu posłuszny, ale jakby wycofany. Być może, to dlatego zdecydował się na tę posadę, żeby obejrzeć prawników od tej drugiej strony, ale to nie wyjaśniało dlaczego nie brał czynnego udziału w rozprawach.

Derek prawie sądził, że konkurencja wysłała chłopaka na przeszpiegi, ale rekomendacja Isaaca była dostatecznym dowodem na to, że to niemożliwe. Stiles był nieprzekupny i Lahley dowiedział się o tym, gdy jeden z jego kolegów z Harvardu próbował podpytać Williamsa o ich najnowsze badania. Chłopak zaryzykował wyniki własnego egzaminu, by pozostać lojalnym. Sprawa otarła się o rektora.

- Jeśli nie jesteś pewien, tego co robisz, nigdy nie będziesz w tym dobry – powiedział po chwili, gdy jego gabinet wypełniło miarowe stukanie.

Stiles kiwnął tylko głową.

- Isaac nie powinien się w ogóle do tego mieszać – westchnął w końcu chłopak. – Znaczy profesor Lahey – poprawił się i Derek nie mógł, nie uśmiechnąć się krzywo.

- Isaac bywa czasami po imieniu, z niektórymi ze swoich studentów – rzucił mimochodem, czekając, aż Stiles złapie przynętę.

Williams odetchnął z wyraźną ulgą.

- Isaac nie jest najłatwiejszy człowiekiem. Zawsze wściubia nos tam, gdzie nie powinien – wyjaśnił Stiles.

- Bywa nadopiekuńczy w stosunku do ludzi, na których mu zależy – odparł Derek, bo to była cała prawda. I oczywiście sugestia, którą Stiles wychwycił momentalnie.

Głowa chłopaka podniosła się tak szybko, że Derek usłyszał przeskakujące w proteście kręgi szyjne. Stiles miał tak komicznie wielkie oczy, że nie sposób było się nie roześmiać. Nie byłby jednak jednym z najlepszych obrońców w tym mieście, gdyby nie potrafił utrzymać pokerowej twarzy, nawet w takiej sytuacji.

- Myślisz, że spałem z Isaakiem, żeby dostać tutaj staż? – jęknął chłopak. – Nigdy nie spałem z Isaakiem – powiedział podniesionym tonem. – Pomagam mu cały czas w jego badaniach. I… On raz zasnął na moim łóżku, gdy pracowaliśmy do późna, ale my nigdy nie… - zająknął się i zarumienił tak bardzo, że Derek musiał uwierzyć mu na słowo.

Znał jednak Isaaka na tyle dobrze, aby wiedzieć, że Lahey nie 'zasypia zmęczony'. A, przynajmniej nie na przypadkowych łóżkach, przypadkowych studentów. Oczami wyobraźni widział już Isaaka, który totalnie nie wiedział, co się dzieje, gdy Stiles pewnie oddał mu swoje łóżko i został na kanapie. A może przeniósł się na posłanie współlokatora.

Prawdę powiedziawszy nie pamiętał już układu pokoi w akademikach. Rzadko też sypiał podczas studiów, więc to też mogło mieć z tym coś wspólnego.

Stiles, wciąż patrzył na niego z czystym szokiem wypisanym na twarzy.

- Wierzę ci – uspokoił go Derek. – Ale wiesz, że to nie byłby problem. Między Isaakiem, a tobą nie ma zbyt wielkiej różnicy wieku. I nie jest twoim profesorem. Moglibyście się spotykać… - zakończył, bo oczywiście jednocześnie prześwietlił w pamięci, co ważniejsze punkty statutu uczelni.

Stiles skrzywił się wymownie.

- Przygotowany na wieczorne spotkanie? - spytał Derek, zmieniając szybko temat.

Stiles skrzywił się jeszcze bardziej.