Shoichi Irie był istotą dość... skomplikowaną. Nie interesowała go miłość cielesna, ni piankowej rozkoszy podniebienia nie pragnął... Czasem zdawać się mogło, iż w zasadzie jest jednym z robotów stworzonych przez Spannera, pozbawionym uczuć i reagującym jedynie na rozkazy...
Czasem, lecz nie zawsze.

Jedną z chwil, gdy widać było jego prawdziwe, pełne grozy oblicze były momenty programowania. Biada temu, kto wkroczył do pracowni w chwili, gdy rudowłosy miał randkę z systemem binarnym, oj, biada... Nikt jednak nie mógł opowiedzieć, czego dokładnie należało się w zachowaniu przedprogramowym wystrzegać. Zamknięte drzwi były wystarczająco straszne...

Kolejną słabością Irie były truskaweczki. Taaak, mógłby je zajadać godzinami, rozpływając się w ich formie, której nawet najlepszy Fotoszop nie byłby w stanie poprawić, w ich smaku, tak innym od substytutów znajdowanych w dodatkach do PC Formatu... Wyglądał wtedy słodko i niewinnie. Chyba, że się skończyły nie w porę. Wtedy biada temu, co taki mały koszyk przyniósł/podjadł/był pod ręką, oj, biada...

Ostatnią i chyba największą rzeczą wytrącającą Shoichiego z równowagi był, jak może nietrudno się domyślić, jego przełożony. Niezrozumiana niechęć do białych włosów i pogodnego uśmiechu osiągała apogeum zwykle w określone dni miesiąca (gdyby Sho-chan był kobietą, łatwo byłoby to wytłumaczyć, podobnie jak ból brzucha, jednak najprawdopodobniej rzeczywiście jest robotem zaprogramowanym na hejt...) i trwała od zarania dziejów/powstania Windowsa. Dość długo, nieprawdaż..?
Nawet nasłał jakieś dzieci, by usunąć obiekt swej nienawiści. I choroby, gdyż niezmiennie na jego widok dostaje gorączki, czerwienieje i ucieka do łazienki. Biedne dziecię...

Nie rozumiem, dlaczego ja.
Dzisiaj dostałem od niego paczkę czekoladowych pianek.
Chyba mu wybaczę.