Zdenerwowany, lub raczej wytrącony z równowagi komandor Drugiej Dywizji Piratów Whitebeard'a stukał nerwowo palcami o drewniane, wypolerowane biurko stojące w jego kajucie. Spojrzenie skupione miał na przedmiocie, leżącym na pustej półce, powieszonej na samotnej ścianie. Owy przedmiot wyglądał niezwykle, jeśli tak to można było określić. Wyglądał jak owoc, który złapały płomienie i zamarzły w czasie.
Wyglądał niczym figurka, którą jakiś kolekcjoner z chęcią dołączyłby do swoich zbiorów.

Prawdą było jednak, że Ace wciąż rozważał wszystkie za i przeciw jedzeniu Mera Mera no Mi.

Kamień z podmorskiej strażnicy, woda, Haki. Przeciw.
Bycie Logią. Nowe super moce, które na pewno spodobałyby się Luffy'emu. Za.

No właśnie, Luffy.

Ace przywołał pewne wydarzenia, które miały miejsce jeszcze długi czas po pożarze w Gray Terminal. Ile razy to Luffy budził się, krzycząc imię Sabo, Ace'a albo Dadan? Ile razy budził się cały spocony, mamrocząc coś o gorącu i ogniu? Ile razy wzdrygał się, gdy widział ogień?

Ace nie był ślepy.

Ace wiedział, że Luffy już prawdopodobnie przezwyciężył swój lęk przed ogniem. Ale gdyby... Gdyby znowu znaleźliby się w podobnej sytuacji? W wielkim pożarze, ogniu, czymkolwiek?

Ace nie mógł pozwolić, by jego młodszy, słabiutki braciszek spanikował w takiej sytuacji.
A Luffy nie mógł bać się ognia, jeśli Ace byłby tym ogniem tak?

Portgas D. Ace westchnął i jeszcze raz przeklął w duchu swojego głupiutkiego braciszka, zanim zjadł bardzo ładnie wyglądający Diabelski Owoc.

Och, gdyby tylko Mera Mera no Mi smakował tak dobrze, jak wyglądał.


Krótka miniaturka, oparta na moich rozważaniach. Co skłoniło Ace'a do zjedzenia Mera Mera no Mi? Cóż, chyba zbyt głęboko doszukuję się sensu. Nie bijcie mnie, proszę.