"O poranku"
Sala była pusta, tylko ona sama wirowała pośrodku, niczym liść targany jesiennym wiatrem. Nie widzi mnie, ponieważ stoję w cieniu, obserwując ją w niemym zachwycie, skryty w kącie nieopodal miejsca, w którym tańczy. Jej oczy są zamknięte, twarz zdobi lekki, błogi półuśmiech, tak cudowny w swej rzadkości – wtedy widziałem go po raz pierwszy i ostatni w życiu.
Od tamtej chwili minęło ponad 40 lat. Nie posiadam zbyt wielu tak wyraźnych wspomnień z tamtych czasów. W zasadzie to jest jedyne – tak realne, tak barwne, tak bliskie. Wspomnienie skrzętnie schowane w jednej z szufladek pamięci, do której sięgam z niemalże nabożną delikatnością każdego ranka. Wyciągam je, by je odkurzyć, pokolorować, przeżyć na nowo. W życiu odebrali mi już wszystko – zawsze podnosiłem się, bo miałem siłę, której źródła zniszczyć nie mogli. W chwilach bliskich załamania zamykałem mocno oczy, przywołując z nową mocą jej obraz.
Zafascynowanie, pożądanie, zakochanie. Nie wiem, co to było. Może któreś z tych, może żadne. Albo wszystkie na raz. Bałbym się nazwać to miłością, gdyż byłaby to miłość nieodwzajemniona w takim sensie, w jakim tego oczekiwałem, a więc bolesna.
Znów jest poranek. Stoję przy otwartym oknie, obserwując wschodzące słońce. Rześki, wiosenny wiatr spędza z moich zamkniętych powiek resztki nocy. I znów tam jestem.
Przez chwilę walczę ze sobą, czy nie podejść, nie przyłączyć się do tańca. Chciałbym ująć jej drobne dłonie w swoje, choć przez moment zapomnieć się w jej oczach. Byłem jednak zbyt pochłonięty pilnowaniem swoich własnych, by nie zdradziły zbyt wiele. Mógłbym ją tym tylko spłoszyć, a jej braku w swoim życiu bałem się najbardziej na świecie. Codziennie przegrywam walkę z samym sobą, zostając w kącie.
Lubię myśleć, że tańczy dla mnie. Że skoro poza nami nie ma tu nikogo, jej radość i entuzjazm są skierowane właśnie do mnie. Ale po chwili uświadamiam sobie, że ta zielona sukienka, którą ma na sobie, wiruje razem z nią, podkreślając wyrazistość jej wnętrza. Gwałtowne ruchy i zmiany gestów symbolizują rozterki, lekkie podskoki i śmiałe piruety to każde miłe wspomnienie, wspięcie na palce z niemalże natychmiastowym przykucnięciem, to te wszystkie chwile, kiedy podcięto jej skrzydła.
Ta chwila jest intymna dla nas obojga – gdy zauważam, że jej taniec zwalnia, usuwam się bardziej w cień, kierując się do wyjścia. Uśmiecham się do myśli, że choć przez te parę minut z wieczności była tak naprawdę tylko dla mnie.
