A/N: Witam wszystkich po długiej przerwie :) Początkowo miał to być one-shot ale zważywszy na długość, postanowiłam go podzielić. Dzięki temu to ff zyska trzy rozdziały. Mam nadzieję, że się spodoba, oczywiście liczę się z tym, że mogą się gdzieś tu znajdować błędy, których nie udało mi się wyłapać. Także proszę o konstruktywną krytykę. Miłego czytania!


Chen nie pamięta dokładnie dnia, w którym po raz pierwszy spotkał Laya. Kojarzy ten dzień jak przez mgłę, czasem wydaje mu się, że widział już tysiące wersji tamtych wydarzeń. Jedyne czego jest pewny to to, że była to zima. Pierwszy wtorek stycznia, który spędzał w Seulu razem z przyjaciółmi. Śnieg prószył już od kilku dni zasypując drogi, zimny wiatr szczypał żartobliwie przechodniów w nosy i policzki, jednak nikt się nie śmiał. Uciekali przed nim, chowali się w klimatyzowanych budynkach, pędzili przez ulicę zakutani po samą szyje. To dla tego aż tak się wyróżniał idąc w samej skórzanej kurtce i ześlizgującym się co chwilę szalikiem z ramion. Nie stawiał też tak szybko kroków jak inni, szedł powoli delektując się otoczeniem, chłonąc je. Z uśmiechem na ustach pozwalał chłodowi ogarnąć swoje ciało, zamknąć w szczelnym kokonie. Dopiero kiedy zbliżał się do kawiarni, w które miał spotkać znajomych zapiął kurtkę i obwiązał szyję szczelnie szalem. Nie chciał aby się martwili, szczególnie D.O zawsze panikował, że ten będzie chory. Później oczywiście jego spekulacje okazywały się trafne ale Chen nie chciał nawet o tym myśleć. Zresztą on często się wyłączał i to właśnie takim sposobem wpadł na niego. Zachwiał się chcąc utrzymać równowagę ale jak wiadomo, powszechna jest złośliwość rzeczy martwych, oblodzony chodnik naprawdę musiał go nienawidzić, bo Chen poślizgnął się tracąc równowagę. Plecak zsunął się z jego ramienia lądując na ziemi a w ślad za nim poszedł szalik i telefon trzymany przez niego w dłoni. Instynktownie zamknął oczy szykując się na bliskie spotkanie z podłożem ale zamiast twardej ziemi poczuł otaczające go ramiona. I to nie takie zwykłe a silne i naprawdę wygodne ramiona. Łapiąc się przodu kurtki nieznajomego wypoziomował swoją postawę stając prosto na nogach. Jednak dopiero po chwili puścił poły kurtki i cofnął się o krok. To co zobaczył wstrząsnęło nim na tyle, że niefortunnie znów poślizgnął się na lodzie tym razem nieznajomy także go złapał. Poprowadził go kawałek dalej na nieoblodzony chodnik i wręczył mu jego zguby.

-Przykro mi ale z twojego telefonu to już chyba nic nie zostanie.- uśmiechnął się przepraszająco a Jongdae wydawało się, że świat się na chwile zatrzymał, ten mężczyzna miał w sobie to coś.

-N..nie szkodzi. Poradzę sobie...

-Jestem już spóźniony, więc to dlatego tak gnałem nie patrząc się na nikogo. Jeszcze raz przepraszam.- dopiero teraz zauważył, że nie znajomy miał torbę przewieszoną przez ramię. Wystawał z niej blok z białymi kartkami i jakieś pędzle. W dłoni wciąż trzymał jego telefon.

-Ja powinienem przeprosić, prze zemnie jesteś spóźniony jeszcze bardziej.- było mu wstyd. D.O miał rację, kiedyś przez swoją nie uwagę wpadnie w tarapaty.

-Nic nie szkodzi. Teraz muszę już iść ale obiecuję, że naprawię twój telefon i oddam Ci go.- Chen mógł już tylko patrzeć jak tamten w biegu odwraca się do niego aby mu pomachać a później skręca za róg jakiegoś budynku. Ciemnowłosy był zbyt oczarowany i oszołomiony by pobiec za nim i wziąć swoją własność, mógł tylko patrzeć w przestrzeń z plecakiem i szalikiem w ręku. Po chwili otrząsnął się i ostatni raz odwracając się za siebie ruszył w stronę domu. Tamtego dnia nie dotarł do kawiarni.

Chociaż możliwe jest też, że to była sobota a nie wtorek i, że to lato a nie zima. Drzewa miały by koronę pełną soczystej zieleni a ciepły wiatr rozwiewałby jego spocone włosy. Słońce znajdowałoby się na samym środku nieba i grzałoby niemiłosiernie. W tedy też Jongdae wpadłby na nieznajomego w drodze bezpośrednio do domu Baekhyuna niosąc ręku pucharek lodów i telefon. Nieznajomy w tej wersji także ratuje go przed upadkiem niszcząc przez przypadek jego telefon i odchodząc w pośpiechu zabiera go ze sobą obiecując oddanie.

Jedyne co łączyło każdą z wersji była stolica Korei Południowej, miejsce, które Jongdae równocześnie pokochał i znienawidził. Uważał bowiem, że ludzie w stolicy nie zwracali uwagę na naturę ich otaczającą. ich wzrok zatrzymywał się tylko na migoczących bilbordach i wyszukanych wystawach, nie umieli spojrzeć dalej. Za każdym razem też jego telefon ucierpiał na ich spotkaniu a on stał oczarowany nieznajomym. I takich wersji było jeszcze więcej ale Chen odnosił wrażenie, że tylko jedna była prawdziwa. Jednak w tej wersji nie spotykał nieznajomego ani w zimę ani w lato tylko w niewdzięczną jesień pełną nieporozumień...

。。。

Zegar właśnie wybijał osiemnastą kiedy Chen szybkim krokiem zmierzał w stronę centrum. Pogoda robiła się coraz gorsza, wiatr przybierał na sile a temperatura malała. Zbierało się na burze a Jongdae święcie przekonywany przez przyjaciół, że dziś z nieba nie spadnie ani jedna kropelka wody, nie zabrał ze sobą parasola. Miał na sobie tylko koszule i bluzę z kapturem a czuł, że to mu nie pomoże ochronić się przed deszczem. Zatrzymał się na przejściu czekając aż światło dla pieszych zmieni się z czerwonego na zielone. Omiótł niebo kolejnym spojrzeniem, przeklinając gdy poczuł kroplę deszczu na nosie. Chen był osobą, która kochała naprawdę wiele rzeczy, nie przeszkadzało mu zimno zimy czy upały lata, kochał je ale deszczu nie potrafił strawić. Przy każdej takiej pogodzie jego humor pogarszał się i poprawić go mógł jedynie śpiew. Jednak nie mógł zacząć śpiewać na środku ulicy jak idiota. Ludzki wstyd jeszcze posiadał.

Puścił się biegiem gdy tylko pojawiło się zielone światło. Pędził na złamanie karku do najbliższego sklepu aby się w nim schować. Potrącał przy tym przechodniów, jego plecak telepał się niebezpiecznie na boki przez co przedmioty w nim były narażone na zepsucie. W momencie, w którym Chen wbiegł do pierwszego lepszego lokalu deszcz zaatakował ze zdwojoną siłą. Teraz bezwstydnie uderzał kroplami w szare zabudowanie miasta zmywając z bloków brud dnia codziennego.

Jongdae rozejrzał się po pomieszczeniu i stwierdził, że właśnie znajdował się w bibliotece. Jednak nie takiej zwykłej a naukowej, ilość studentów była przeogromna a jemu wydawało się, że to w parku w okresie wiosennym mnożą się jak mrówki. Westchnął przeczesując dłonią włosy zrobił krok do przodu zwracając uwagę paru osób. Rzucił im tylko obojętne spojrzenie i z widocznym wahaniem wkroczył w wir regałów, czuł na sobie parę spojrzeń ale zignorował je. Zapewne studenci zauważyli, że jego wygląd nie pasuje do kogoś kto ukończył co najmniej dwudziesty rok życia, więc dla nich nie miał tu czego szukać. Ktoś taki jak on, ich zdaniem, gubił się w stosie książek o literaturze antyku, geometrii, chemii zaawansowanej, medycynie czy ekonomii, powinien co najwyżej kończy czytać właśnie ostatnią część Harry'ego Pottera. Skrzywił się na te myśli kręcąc głową na boki i równocześnie szukając odpowiedniego działu. W pewnym momencie stanął naprzeciw jednego z regałów czytając grzbiety książek, wodził wzrokiem z lewej na prawą szukając odpowiedniego tytułu. Wyciągał właśnie książkę z półki gdy poczuł jak jakiś ciężar wpada na niego a on sam potyka się i przechyla coraz bardziej w bok. Wypuścił książkę z ręki i upadł na twarda ziemię czując jak telefon wypada z jego kieszeni. Po chwili czuł już na sobie ciężar drugiego ciała, większego i cięższego, zdecydowanie męskiego ciała.

Bał się poruszyć pod większym ciałem, więc leżał na wznak z zamkniętymi oczami czekając na bóg wie co. Dopiero gdy poczuł jak ciężar znikł odważył otworzyć się oczy. Rozszerzyły się na widok przed sobą a jego gardło zaschło z wrażenia. Takiego widoku nie widział jeszcze nigdy, podparł się na łokciach lustrując osobę przed sobą. Przede wszystkim nie był to nastolatek tylko dorosły mężczyzna, z widocznym przez obcisła bluzkę abesem, umięśnionymi ramionami, mleczną skórą i oczami o takiej głębi, że omal w nich nie utonął. Przez ramię miał przewieszony pasek od torby a z niej wystawała kurtka razem z pędzlami i plikiem białych kartek spiętych spinaczem. Oblizał spierzchnięte usta, zaraz je zagryzając i podnosząc się do siadu, było mu wstyd. W tym momencie poczuł się jak największa łamaga i frajer na tym świecie, musiał zaliczyć tak brawurową glebę i to przed takim przystojniakiem. Już czuł jak na jego policzkach rosną wypieki zażenowania. Nie zdążył jednak nawet dobrze usiąść kiedy na wysokości jego twarzy pojawia się dłoń. Niepewnie chwycił ją, tym samym dając podnieść się do pionu przez nieznajomego, zauważył przy tej czynności, że jest niższy od niego, jego usta znajdowały się na wysokości jego oczu.

-Musisz mi wybaczyć ale właśnie spieszyłem się na wykład.- głos nieznajomego sprawił, że na ciele Jongdae pojawiła się gęsia skórka, jeżeli wcześniej omal nie utonął w jego oczach to teraz śmiało mógł powiedzieć, że przez barwę jego głosu leży już na dnie. Uniósł lekko głowę aby zrównać wzrok z tym jego. Pierdolony, perfekcyjny student. Jongdae nie był w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o bóstwie stojącym przed nim. -Naprawdę przepraszam.- jego twarz rozświetlił uśmiech. Matko boska, czy on ma dwa urocze dołeczki na policzkach czy ja mam zwidy?! Chen dostawał niemal palpitacji serca.

-Ni...nic się nie stało.- tylko tyle zdołał z siebie wydusić, na więcej po prostu nie było go w tej chwili stać. Oczekiwał, że teraz student raczej zniknie za regałami pędząc na ten swój wykład ale zdziwił się mocno gdy ten złapał go za ramiona i zaczął oglądać ze wszystkich stron.

- Yah, co ty robisz?!- jego głos niebezpiecznie stał się wyższy o oktawę.

-Spokojnie, sprawdzam tylko czy nic ci nie zrobiłem. Ten zepsuty telefon to moja wina, więc mogło istnieć ryzyko, że prze ze mnie stało się coś jeszcze.

-Zepsuty telefon? Przecież mój jest w kieszeni.- na dowód tego chłopak chciał wyjąc swój małe urządzenie z tylnej kieszeni spodni ale natrafił tylko na pustkę, telefonu nie było. Przełknął ślinę powoli odwracając się za siebie a widząc za sobą swoją połamaną na części własność, jęknął zrezygnowany. Odwrócił się do nieznajomego tyłem zupełnie ignorując jego obecność, próbując pozbierać części telefonu. Ekranik zbił się całkowicie, a jego wnętrze połamało się w taki sposób, że ze środka wypłynęła jakaś substancja. Chen nawet nie chciał wiedzieć co to jest, chciał tylko z powrotem swoją własność w całości. Jak on teraz zadzwoni, do któregokolwiek ze swoich znajomych? Jego matka odrazy zacznie się o niego martwić, po za tym w pamięci tego małego urządzenia miał wiele ważnych rzeczy. Przeklną po raz kolejny pod nosem, wyciągając dłoń po zepsutą baterię ale uprzedziła go czyjaś ręka, która złapała oblepioną, dziwną mazią, zepsutą część telefonu przez chusteczkę. Nawet nie musiał się odwracać aby wyczuć jak blisko niego znajduje się nieznajomy, stykali się nie mal całkowicie a Jongdae miał wrażenie, że niedługo umrze z tego stresu. Nie poruszył się nawet o milimetr gdy ten odezwał się ponownie.

-Słuchaj, naprawdę przepraszam za zepsucie ci telefonu. Jak już mówiłem spieszyłem się na wykład, teraz jest on już nie istotny, jednak nie patrzyłem przed siebie i nawet cię nie zauważyłem. Nie chciałem żeby to tak wyszło ale skoro byłem taki nie uważny, to biorę na siebie koszty naprawy twojej własności. Naprawdę mi przykro.- w jego głosie dało wyczuć się smutek. Odsunął się od niego powoli, zbierając resztę popsutych części. Jongdae wyprostował się, nie wiedząc co powinien teraz zrobić, z jednej strony chciał opieprzyć studenta za zepsucie telefonu ale z drugiej był zbyt piękny aby złościć się o taką drobnostkę. Westchnął tylko widząc jak chusteczka z częściami zostaje delikatnie schowana do skórzanej torby, skinął tylko głową samemu schylając się po torbę i książkę. Ponownie ubiegł go jednak student. Odebrał z jego rąk swoją własność, jednak książkę z powrotem odłożył na półkę. Odwrócił się twarzą do mężczyzny, czując, że powinien jakoś go pocieszyć.

-Nic się nie stało, każdemu się zdarza.- uśmiechnął się szeroko chcąc aby tamten ponownie się uśmiechnął. Wyglądał w tedy jeszcze ładniej.

-Teraz naprawdę czuje się jak cham, powinienem ci to jakoś wynagrodzić.

-No bez przesady.

-Nie, już wiem. Pada deszcz, a ty wyglądasz jakbyś cudem zdążył przed tym jak zaczęło lać. Odprowadzę cię, w końcu mam parasol.- zadowolony ze swojego pomysłu, wyciągnął z torby czarną parasolkę i pomachał nią lekko przed twarzą Chena.

-Daj spokój, przeczekam to. Ty spieszysz się na wykład, nie będę cię jeszcze bardziej spowolniał.- Chen naprawdę chciał spędzić jeszcze chociaż chwilę w towarzystwie nieznajomego ale czuł się winny jego spóźnienia na wykład. On sam wiele razy spóźniał się do szkoły przez obcych ludzi i nie chciał, żeby mężczyzna był na niego zły, tak samo jak on był za każdym razem gdy taka sytuacja miała miejsce.

-Wykład nie ma już znaczenia i tak dotarłbym na uczelnie pod koniec. Po za tym czuje się odpowiedzialny za to co się stało i naprawdę, chcę cię odprowadzić. Nie daj się prosić, nie muszę odprowadzać cię pod samo mieszkanie.-

-Więc niech będzie, ale tylko do przystanku.- zastrzegł zmierzając do wyjścia zaraz za studentem.-Później biegniesz na uczelnie.-

-Jesteś uroczy.- ten zmierzwił mu włosy, przepuścił go pierwszego w drzwiach, po czym rozłożył parasol i zrównał swój chód z Chenem. Jongdae nic na to nie odpowiedział, czując jak znów z zażenowania robi się czerwony na twarzy.

Nie odzywali się do siebie całą, choć krótką, drogę do przystanku autobusowego. Chen nie miał pojęcia co mógłby powiedzieć starszemu, z kolei ten, wyglądał jakby głęboko nad czymś myślał. Jongdae postanowił zostawić go sobie samemu i kiedy doszli do wiaty przystanku, gdzie stał już autobus, który miał jeden z przystanków zaraz przy jego domu, wyszedł z pod parasola idąc w jego kierunku. Poczuł jednak jak ktoś łapie go za ramię i ciągnie do tyłu, w taki o to sposób wylądował w ramionach mężczyzny, z którym szedł pod parasolem. Przełknął głośno ślinę, czując w gardle gulę w momencie, w którym poczuł ciepły oddech na swojej szyi. Nie potrafił się ruszy, choć wiedział, że jego transport zaraz odjedzie.

-Obiecuję ci, że naprawie ten telefon tak szybko jak się da. A teraz biegnij, bo zaraz autobus ci odjedzie.- po czym popchnął go lekko do przodu a Chen, nie mając odwagi obejrzeć się za siebie, wbiegł do autobusu dokładnie w tym momencie, w którym kierowca chciał zamykać drzwi. Usiadł na siedzeniu i nie patrząc przez szybę odetchnął głęboko. Jeszcze nikt nie doprowadził go to takiego stanu w tak krótkim czasie. Czół jak jego serce przyśpiesza swoje bicie na samo wspomnienie twarzy nieznajomego, a na ciele pojawia się gęsia skórka gdy udało mu się w pamięci odtworzyć jego głos. Czuł jak jego nogi są miękkie i nie miał pojęcia jak do tej pory był w stanie na nich ustać. Moszcząc się wygodniej na siedzeniu zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie nic o nieznajomym mężczyźnie, no oprócz tego, że to student, najprawdopodobniej malarstwa, zgadując po pędzlach i pliku kartek. Najgorsze było jednak to, że ten miał jego telefon, który chciał mu oddać gdy uda mu się go naprawić, a oni nie wymienili się żadnymi danymi osobistymi. Jednym słowem, Chen już nigdy nie miał zobaczyć nieznajomego studenta a jego telefon przepadł, jak kamień w wodzie. Chłopak załamany swoją głupotą uderzył głową o zagłówek, czując zmęczenie dniem dzisiejszym i przysiągł sobie, że nigdy więcej nie zaufa swoim przyjaciołom. Tak, to zdecydowanie wszystko przez nich.

。。。

Jongdae trzymał w dłoniach ciepły kubek z herbatą, próbując wchłonąć to nikłe ciepło bijące od niego. Już na samym początku, po tym jak opieprzył swoich przyjaciół, D.O zarzucił na niego najcieplejszy koc jaki miał w domu i kazał Jongin zaparzyć czarną herbatę. Tylko na nim mógł polegać, w końcu D.O zachowywał się jak jego matka i to na pełnym etacie. Kiedy mówił, że ma pustą lodówkę ten od razu leciał na zakupy, gdy załamywał ręce bo nie miał czasu aby zjeść obiad, zawsze można było liczyć na Kyungsoo, który przynosił mu, jeszcze ciepły, posiłek, z kolei kiedy źle się czuł czarnowłosy potrafił czuwać przy nim do białego rana, zmieniając zimny okład na czole a to wszystko po to aby poczuł się kochany. Kai miał naprawdę szczęście, mając takiego chłopaka. Często żartowali, że młodszy wygrał go na jakiejś loterii, ponieważ przyprowadził go po prostu któregoś dnia do swojego domu i tak już zostało. Zresztą Chen nie interesował się tym, D.O był starszy od niego i zasługiwał na prywatność, nie musiał się im zwierzać ze swojego życia osobistego. Po za tym w ich małym gronie wzajemnej adoracji, jak w żartach nazywała ich jego mama, przydawał się ktoś taki jak on.

Odstawił kubek na stolik obok, w momencie, w którym ten zaczął parzyć jego palce. Chen kichnął głośno chowając głowę w koc i sięgając ręką po chusteczkę. Wydmuchał nos ignorując śmiech Chanyeol i Baekhyuna po czym, na złość, rzucił w nich wysmarkaną chusteczką. Ci zaczęli piszczeć jak małe dziewczynki i w mgnieniu oka zmienili swoje dotychczasowe miejsce, kanapę, na podłogę. Jongdae próbował się z nich zaśmiać, jednak zamiast jego, zazwyczaj głośnego śmiechu z gardła wydobyło się tylko ochrypłe kaszlenie.

-Umieram.- wycharczał, czując jakby w jego gardle tkwiło tysiące małych szpilek.

-To już się nie odzywaj, bo całkowicie stracisz głos.- na jego czole pojawiła się dłoń D.O. -Naprawdę, chłopaki, to przez was teraz Chen jest chory a dobrze wiecie, że niedługo ma występ.-

-Kochanie, to nie nasza wina, że tak pisało w prognozie pogody. Przejdzie mu, już ty o to zadbasz.- Jongin uśmiechnął się ciepło obejmując Kyungsoo w pasie.

-Tak, zadbam o to. -przyznał. - Jednak zadbam także o to abyście zostali surowo ukarani.

-Słucham?- Baekhyun odwrócił się w ich stronę z przerażonym wzrokiem wbitym w D.O.

-To słuchaj uważnie, a nie tak jak tą swoją pogodynkę. Wszyscy zostaniecie ukarani za swój wybryk, tak długo jak będziemy razem mieszkać Chanyeol zmywa naczynia, Baekhyun sprząta łazienkę a ty Kai... masz celibat do odwołania.- Kai z wrażenia zakrztusił się kawą, którą właśnie pił, Chanyeol siedział z rozdziawioną miną a Baek przeżuwał dalej chipsy ze skwaszoną miną.

-Ale kotku..

-Nie "kotkuj" mi tutaj Kim Jongin. Należy wam się kara, w końcu przez was Jongdae stracił głos i telefon. Naraziliście go na niepotrzebny stres, a teraz nie siedzieć tak, tylko idźcie sprzątać. Baekhyun, łazienka ma ślinić, z kolei talerze mają być tak wypucowane, że będzie dało się w nich przejrzeć.

-Nie zmusisz mnie do tego.- Baekhyun zostawał nieugięty, zatrzymał Chanyeola, gdy ten wstawał.

-Tak?- tamten pokiwał głową.-W takim razie, ktoś tu będzie głodował.

-No to jest już szantaż!

-Sam chciałeś, pamiętaj, łazienka czeka.- Baekhyun wstał z ziemi puszczając rękę młodszego, z jego oczu ciskały pioruny a szczęka była nienaturalnie napięta. Oboje rozeszli się w swoje strony zostawiając niedojedzone chipsy na podłodze.

-Jongin, idź się uczyć. Muszę porozmawiać z Jongdae.

-Ale.. - młodszy nie wiedział co ma zrobić, jednak pod spojrzeniem starszego puścił go i odstawił spusty kubek na stolik.

-Spokojnie, przyjdę później do ciebie ale na razie muszę poświęcić trochę czasu poszkodowanemu. Okej?- Kai skinął jedynie głową i schylił się aby skraść z jego ust pocałunek. Chen wywrócił jedynie oczami na ten przesłodki obrazek, ale gdy pocałunek zaczął się przedłużać odchrząknął znacząco niszcząc ich nastrój. Jongin zniknął w drzwiach od swojego pokoju.

-No to opowiadaj, na kogo dokładnie wpadłeś.- Kyungsoo zobaczył jak Chen znieruchomiał ze zdziwioną miną. -Jongdae, nie jestem takim idiotą żeby nie zorientować się o co dokładniej chodziło. Gdy wczoraj wróciłeś do domu miałeś taki wyraz twarzy jakby zstąpił ci anioł z nieba. Nie pytałem wczoraj ale dzisiaj już musisz mi wszystko opowiedzieć. Umma D.O chętnie cię wysłucha.- zapędzony w kozi róg, Chen, ze smętną minął zaczął cicho opowiadać wczorajsze wydarzenia. Kyungsoo był naprawdę świetnym słuchaczem, potrafił szybko wyciągać wnioski a jego rady były naprawdę cenne. W między czasie słyszeli jak Chanyeol zbija talerze, w końcu też D.O musiał interweniować, obawiał się, że młodszy zbije całą jego cenną zastawę a Jongin zdążył zaparzyć sobie dwa razy kawę.

-Cóż mogę stwierdzić, że oboje jesteście tak samo głupi.- wzruszył ramionami gdy zobaczył wkurzony wzrok młodszego. -Taka prawda, żaden z was nie zapytał drugiego o imię czy jakiś numer kontaktowy. Choć z drugiej strony... myślę, że mogę powiedzieć, że ten student, tak?- Chen pokiwał głową.-Był tak samo oczarowany tobą, jak ty nim.

-S..słucham?- Chen zakaszlał.

-No i dobrze, że słuchasz.

-Ale..

-A co innego mogę ci powiedzieć? Nie byłem przecież tam z tobą, a z tego co mi powiedziałeś, wywnioskowałem właśnie to. Na pewno jednak, oboje popisaliście się głupotą i nic już na to nie można poradzić Chen. Nie powiem ci, że już nigdy go nie spotkasz ale także nie licz na cud. Wszystko w swoim czasie, bo jeśli to prawdziwa miłość, to ona nigdy się nie wypali. Będzie cię szukał tak długo aż znajdzie.- poczochrał włosy młodszego wstając z kanapy i odszedł w stronę pokoju Jongina. Chanyeol już dawno skończył zmywać naczynia a Baekhyun leżał od dawna w łóżku, w taki sposób Jongdae został sam, z myślą, że jeśli Kyungsoo naprawdę ma racje, to faktycznie może poczekać. W końcu, jeśli kocha to nie przestanie.

。。。

Kim Jongdae miał problem i to ogromny, po dwóch dniach intensywnej terapii leczniczej D.O, wcale nie czuł się lepiej. Jedyne co się zmieniło to kichanie i ból głowy, te objawy zniknęły całkowicie, jednakże wciąż miał problemy z mówieniem. Męczył go ostry kaszel i na nic było leżenie pod grubym kocem, picie herbaty z miodem, czy smarowanie klatki piersiowej przeróżnymi maściami, Chen miał wrażenie, że jest jeszcze gorzej niż było na początku. D.O doradzał mu zostanie w domu chociaż przez tydzień, jednak młodszy nie mógł od tak przestać chodzić do szkoły. Znajdował się w ostatniej klasie liceum, matura była tuż za rogiem a on miał leżeć w domu kurując się? O nie, Chen nie mógł na to pozwolić, i choć czuł się fatalnie, obwiązany zimowym szalikiem zmierzał szybkim krokiem w stronę gmachu szkoły. Tym razem był przygotowany na wszystko, w plecaku miał parasol a nawet rękawiczki, gdyby nagle spadł śnieg, ubrania na zmianę, w końcu ktoś mógł oblać go w szkole wodą, a w kieszeni kurtki, którą miał na sobie, znajdował się stary telefon Kyungsoo. Może nie był wypasiony, tak jak jego wcześniejszy ale mógł przynajmniej bez problemu pisać i dzwonić do innych.

-Hej, Jongdae.- podskoczył czując na łokciu czyjąś dłoń. Krzyknąłby gdyby tylko mógł. W odpowiedzi wychrypiał tylko krótkie "hej" i uśmiechnął się szeroko. Przednim znajdował Huang ZiTao, bardziej znany jako Tao, co prawda był starszy o rok, jednak przez problemy zdrowotne poszedł do szkoły o rok później, w taki sposób stali się kolegami z ławki. -Stało ci się coś w gardło?- zmarszczył brwi. Chen pokiwał głową stając za nim i popychając jego wózek do przodu. Właśnie z takiego powodu Tao nie poszedł na czas do szkoły, w dzieciństwie miał niefortunny wypadek i jego skutkiem był wózek inwalidzki, jednak starszy nie specjalnie się tym przejmował. Podobno w tym roku trafił mu się naprawdę przystojny rehabilitant, a dokładniej student, który był w jego klinice na praktykach.

-Przeziębiłem się.- wyszeptał mu do ucha, schylając się.

-Oh, w takim razie nic już nie mów. Będziemy musieli porozumiewać się po przez kartki.- Suho odwrócił się twarzą do niego i uśmiechnął pokrzepiająco. ZiTao był naprawdę świetnym przyjacielem, przy nim nie dało się smucić, on zawsze był wesoły i uśmiechał się do wszystkich. Może nie dawał złotych rad jak Kyungsoo, jednak także świetnie pocieszał. Chen zawsze życzył mu w życiu wszystkiego co najlepsze. Teraz mógł jedynie pchać wózek przyjaciela przez korytarz, do sali, w której mieli mieć pierwsza lekcję. Jongdae nienawidził matematyki...

Kiedy w końcu nastąpiła zbawienna długa przerwa, Jongdae poczekał aż wszyscy wyjdą z klasy i powolnym krokiem podszedł do Tao. Chciał bowiem aby uczniowie przeszli szybko do stołówki szukając wolnych miejsc, tym samym w szybkim czasie sprawiając, że korytarz opustoszeje a dzięki temu będą mogli spokojnie przedostać się w ich ulubione miejsce. W milczeniu pchał wózek przyjaciela przez szeroki korytarz aż na patio, które znajdowało się w ich szkole. Chen usiadł na jednej z ławek przyciągając przyjaciela tuż obok niej tak aby mogli stykać się ramionami i odchylił głowę w stronę zachmurzonego nieba. Między nimi panowała cisza mącona jedynie przez szeleszczący woreczek, z którego Tao wyciągnął kanapkę. Jadł przez chwilę w milczeniu całą swą uwagę skupiając na widoku przed sobą, jednak zaledwie po chwili jego głos zabrzmiał Jongdae w uszach.

-Z racji tego, że dziś nie jesteś zbyt gadatliwy, z wiadomych powodów oczywiście- jego twarz rozświetlił uśmiech pomimo gromiącego wzroku młodszego -pozwoliłem sobie zapytać Kyungsoo co tak naprawdę się stało i muszę przyznać, że jestem zawiedziony.- brwi Chena podjechały do góry.

-No wybacz ale nie popisałeś się klasą.- starszy parsknął śmiechem.- Pokazałeś jaką potrafisz być ciepłą kluchą.- łokieć Jongdae niby przypadkiem wylądował między żebrami przyjaciela powodując, że tamten zakrztusił się kanapką.

-Nawet nie zaprzeczaj! Oboje, to znaczy ja i D.O wiemy, że potrafisz być naprawdę uczuciowy i wcale cię nie winimy, choć oczywiście mogłeś zachować się inaczej.- Tao kontynuował niezrażony spojrzeniem Chena. - Baekhyun nie był lepszy gdy pierwszy raz spotkał Chanyeola. Uwierz mi, byłem przy tym, Baek wylądował z twarzą w błocie i po tym incydencie nie przychodził do szkoły przez okrągły tydzień. Po za tym skoro mówisz, że to był student i naprawdę tak przystojny jak twierdzisz to naprawdę miałeś pełne prawo do zapomnienia przysłowiowego języka w gębie.

-O Boże... Tak, był przystojny.- wychrypiał Jongdae po mimo pieczenia w gardle.

-Nie zatapiaj mi się tu w marzeniach ChenChen, bo zbieranie cię w takich momentach trwa o wiele dłużej niż ci się wydaje. Zresztą jeszcze go spotkasz.

-Tak?

-Oczywiście, że tak głuptasie.- Tao przełknął ostatni kęs kanapki i strzepnął okruszki na ziemię.-Jeżeli wszystko to, co powiedziałeś Kyungsoo było prawdą, to mam wrażenie, że to zabranie twojego telefonu nie było przypadkiem. Z doświadczenia raczej wiem, że studenci starają się unikać zbędnych kłopotów, musiałeś mu wpaść w oko inaczej po prostu by odszedł.- Chen spojrzał się na niego powątpiewająco. Szczerze wątpił w to aby spodobał się studentowi, żadna siła nadprzyrodzona nie zmusiła by tak idealnego człowieka do chociażby zauroczenia się w takiej osobie jak on. Tym bardziej, że studenci lecą na cycate laski, najlepiej Europejki, którym zachciało się przygody na drugim końcu świata, które po wszystkim wyjdą jak gdyby nigdy nic. Osobiście nie potrafił by tak, już na samą myśl o tym czuł się jak szmata, najgorszy śmieć w całej południowej Korei. Nie umiał by udawać, że danie mu pieniędzy do ręki i „subtelne" wyproszenie za drzwi nie zrobiło na nim wrażenia. Od dziecka był uczuciowy, wszystko przeżywał dwa razy od rówieśników, interesował się literaturą i muzyką, mama mówiła na niego Humanista pełną parą ale on raczej tak nie uważał. Po prostu był dojść otwartą na świat osobą, która okazywała swoje uczucia dosyć często, co spotykało się z karcącymi spojrzeniami, a nie jak reszta społeczeństwa – uczucia pokazywać tylko w domu.

Jongdae obracał się też raczej w stałym kręgu znajomych. Znali się już od paru lat i bardzo dobrze się rozumieli. Pomimo tego, że Jongdae był otwartą osobą ludzie raczej go unikali a ten nie mógł nic na to poradzić, właśnie dlatego wciąż obracał się w tym samym środowisku.

。。。

Tao w całym swoim życiu nigdy nie pragnął niczego tak mocno jak tego by mógł znów chodzić. Chciał znów wstawać o świcie i biegać leśnymi ścieżkami, chciał aby wszystko wróciło do normy, aby znów mógł chodzić ze znajomymi do kina czy na spacery. Jednak to co obiecywali mu lekarze wciąż się nie stawało. Jego nogi dalej odmawiały posłuszeństwa. I choć dalej starał się jak tylko mógł aby ponownie móc chodzić, jego nadzieja malała z dnia na dzień. Każdego ranka leżał zakopany w kołdrze po sam czubek głowy aby odciąć się od tego wszystkiego, cała ta sytuacja była tak uciążliwa dla niego jak stos cegieł zrzucony na barki. Tao uginał się pod tym ciężarem z dnia na dzień i nawet nie potrafił temu zaprzeczyć. Zazwyczaj pogodny i radosny, coraz mniej czasu spędzał ze znajomymi, D.O, Chen a nawet BaekYeol zaczynali się martwić zmianą jaka w nim zaszła ale rozumieli, że na razie nie mogą mu pomóc.

Tao z roztargnieniem zamknął książkę, odłożył ją i ze skwaszoną miną spojrzał przed siebie. Kobieta z wciąż płaczącym niemowlakiem na rękach, rozmawiała przez telefon drąc się namiętnie. Nic nie pomagały prośby reszty pacjentów szpitala, aby mówiła ciut ciszej, ona zdawała się tego nie słyszeć. Huang zrozpaczony przyłożył dłonie do skroni i zaczął je masować. Po ciężkim dniu w szkole liczył na odrobinę relaksu w szpitalu, jakkolwiek to brzmi, ale los jak zawsze z niego drwił.

Z chwilowego zamyślenia wyciągnęła go ręka matki położona na jego ramieniu. Zamrugał zdziwiony gdy przed sobą zobaczył, nie lekarza, który zawsze się zajmował ale przystojnego, wysokiego, blondyna. Cóż jak to się mówiło? Ach tak.. na takie widoki warto czekać całe życie.

-A ty to kto?- tak, brawo Tao, teraz pomyśli, że jesteś totalnym ścierwem

-Wu YiFan student z Seoulskiego Uniwersytetu Medycyny. Studiuję fizjoterapie i od dziś mam w tym szpitalu praktyki. Także to ja będę czuwał nad twoją rehabilitacją przez następne miesiące. Słyszałem, ze pani już została o tym poinformowana.

-Oczywiście.

-Że co proszę?! Nic mi nie mówiłaś!

-Bo byś się stresował, Tao. Po za tym to niewielka zmiana. Teraz zostawię cię z tym panem.- jego matka z uśmiechem przekazała rączki wózka w dłonie praktykanta.

-Co?Czekaj! Gdzie ty idziesz?!- Tao zdesperowany krzyczał za rodzicielką, która z torebką na ramieniu schodziła już po schodach. Wu YiFan nie zwracając uwagi na jego wrzaski i spojrzenia osób w poczekalni pchał wózek w stronę jednych z wielu białych drzwi. Blondyn schował twarz w dłoniach próbując uspokoić swoje hormony. Zdecydowanie to nie był jego dzień - najpierw spóźnił się do szkoły, następnie dostał jedynkę z biologii a teraz to.

-Możesz odsłonić oczy, nie oślepię cię.- dopiero teraz Tao zorientował się, że zatrzymali się. Rozszerzył palce, robiąc małe szparki i rozejrzał się po pokoju. Ściany były pomalowane na zielono, widniało na nich też pełno obrazków malowanych przez małe dzieci. Po chwili odsłonił całą twarz, jednak dalej miał ją opuszczoną a jego spojrzenie utkwił w kolanach. Teraz było mu wstyd ale tak było zawsze, najpierw robił a potem myślała.

-No już, nie wstydź się. Głowa do góry.

-Zrobiłem z siebie idiotę.

-Nie da się ukryć.- zaśmiał się krótko.

-No wiesz co?!- oburzył się Tao i podniósł twarz do góry. Przednim, na krześle siedział wysoki mężczyzna, z szczupłą sylwetką lecz szerokimi ramionami. Jego blond włosy, z odrostami, były zaczesane lekko do tyłu ale niektóre kosmyki powracały na swoje miejsce nadając mu wygląd studenta, który siedział całą noc nad książkami. Jego oczy nie przypominały tych skośnych, które on sam posiadał były większe i iskrzyły się w rozbawieniu. Wąskie usta miał wygięte w uśmiechu. Pomachał do niego dużą dłonią, Tao wydawało się, że choć i on był wysoki jak na Chińczyka i wielki to takich rozmiarów człowieka jeszcze nie widział.

-Jesteś wielki.- szepnął zapominając się ponownie.

-Naprawdę jesteś zabawny. Uznam to za komplement.- radość w jego głosie była wręcz namacalna. Dopiero w tedy ZiTao zrozumiał jak to dwuznacznie brzmiało. Spiekł buraka i pochylił się aby przydługimi włosami zasłonić twarz. W tle usłyszał śmiech starszego, przez to poczuł się jeszcze bardziej niezręcznie.

-No podnieś głowę. To nie boli, przecież przed chwilą już ci się udało.

-Nie zrobię tego. Boże... nie...

-Oj no, każdemu się zdarza. Wziąłem cię z zaskoczenia.

Tao wydał z siebie odgłos brzmiący dziwnie podobnie do kwiknięcia i oparł czoło o kolana. W tym samym czasie starszy mężczyzna zanosił się śmiechem w najlepsze. Jego śmiech był naprawdę łady i Tao nie wiedział jak to możliwe. W pewnym momencie poczuł jak ktoś ciągnie go za ramię do góry lecz wciąż miał zasłonięte oczy. Jednak gdy na jego dłoniach pojawiły się inne, długie i ciepłe palce krzyknął przestraszony odsłaniając twarz. Znów przed sobą zobaczył niesamowity widok.

-Już jest okej? Bądźmy choć trochę dorośli. Wypytam cię teraz o podstawowe rzeczy, okej?- blondyna było stać jedynie na przytaknięcie głową. Choć YiFan wstał i podszedł do biurka on wciąż czuł na swoich dłoniach dotyk jego palców.

-No więc.. imię i nazwisko?

-Hu-Huang ZiTao.

-Wiek?

-Mam dwadzieścia lat

-Pracujesz?

-Nie.

-Nie? A nie chciałbyś?- Wu podniósł twarz znad kartek aby na niego spojrzeć.

-Chciałbym, nie chciałbym... to bez znaczenia. Aktualnie powtarzam ostatnią klasę liceum, czeka mnie matura.

-Och... czyli, że od roku nie możesz chodzić?

-Dokładnie.

-Co się stało?- widząc jak się spiął uniósł ręce w geście kapitulacji.- To mi potrzebne aby napisać w papierach uniwersytetu gdy już cię wyleczę. Oczywiście jeśli nie jesteś teraz gotowy to zrozumiem.

-Nie, jest okej. Jednak nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że nie stanę ponownie na nogach nie mówiąc już o chodzeniu czy wróceniu do poprzedniego stanu.

-Cóż, to już ja będę oceniał. Dobrze?

-Niech będzie.- wyprostował plecy opierając się wygodnie na wózku. - Od szóstego roku życia trenowałem karate, następnie wu-shu. Owszem, nabawiłem się paru kontuzji ale żadna z nich nie zagrażała mojemu życiu. Każdą z nich wyleczyłem, to nie one spowodowały mój brak możliwości normalnego poruszania się. W drodze do domu spieszyłem się bardzo gdyż ojciec chciał ze mną porozmawiać, nie fortunnie na czerwonym świetle na przejście wjechał samochód. Nie zauważyłem go. Facet po wypadku zaraz odjechał, policja znalazła jedynie pusty samochód parę kilometrów dalej. Jego twarzy nie uchwyciła żadna kamera, zdjęcia wyszły zbyt rozmazane.

-Trenowałeś sztuki walki? Ciekawy pomysł na spędzanie czasu. Czyli twoje nogi nie są takie słabe. Chorujesz na jakaś przewlekłą chorobę?

-Nie. Nikt w rodzinie także nie choruje.- zaprzeczył patrząc jak rehabilitant wypełnia białą przestrzeń kartki małym, zgrabnym pismem. Złączył dłonie ze sobą próbując uspokoić swoje szalejące myśli. Wiedział, że zachowuje się jak dzieciak, jego znajomi powtarzali to cały czas ale nawet ich nagabywanie nie sprawiało, że w jakikolwiek sposób próbował to zmienić. Teraz widział tego skutki i naprawdę ale to naprawdę wstydził się samego siebie. Taki się urodził - nadpobudliwy, z mentalnością dzieciaka, nie zwracający uwagi na otoczenie i nie znający słowa ,,wstyd". Dlatego nie umiał zrozumieć dlaczego właśnie teraz, przy mężczyźnie zapewne nie wiele starszym od niego, chciał wypaść jak najlepiej.

-To w takim razie możemy zaczynać. Jeszcze zobaczysz postawię cię na nogi.

。。。

Kai przysypiał siedząc przy biurku z głową schowaną w ramionach. W tym momencie nawet książki od fizyki wydawały mu się idealną poduszką. Po ekscesach ostatniego tygodnia czuł się jakby ktoś wrzucił go do pralki i wstawił na wirowanie, jednym słowem - wymięty. Oczy miał podkrążone od siedzenia po nocach z nosem w książkach, stał się ospały i nawet nie zwracał już uwagi na ciuchy Baekhyuna walające się po całym ich wspólnym mieszkaniu. Głowa bolała go niemiłosiernie, czuł się jakby ktoś wbijał w jego skronie rozgrzane do czerwoności pręty. Stracił także apetyt i nawet najlepsze potrawy Kyungsoo nie były w stanie go zadowolić. Przygotowywanie się do matury to piekło.

Zrezygnowany wyprostował się i zaczął rozciągać. D.O by go zapewne zabił jeśliby nie wykrzesał z siebie jeszcze trochę siły na dalsze wkuwanie. Znając go kazałby mu biegać dookoła bloku ze sto kółek albo i więcej, bo choć starszy był troskliwy zdarzało się też, że był niesamowicie wredny i rygorystyczny. Kyungsoo poznał przez przypadek, może to zabrzmieć tandetnie ale prawda była taka, że gdyby starszy go nie złapał leżałby przez miesiąc w łóżku z nogą w gipsie. Sam nie mógł uwierzyć, że taki chuderlak jak D.O miał aż tyle siły żeby utrzymać w swych ramionach jego ciężar ciążący ku dołowi schodów. Niedługo później przekonał się, że jego przyszły chłopak to nie zupełnie takie niewiniątko. Przede wszystkim Kyungsoo był starszy od niego niemal o pięć lat, nie chodził na studia, rzucił je po niespełna roku, znalazł za to pracę w cukierni. Posiadał jednak znajomych wśród studentów i to z nimi początkowo mieszkał, podobno znali się jeszcze z dzieciństwa ale gdy tamci postanowili przeprowadzić się do akademika motywując to krótszą drogą, D.O wystawił ogłoszenie w internecie, że szuka współlokatorów. W miej więcej taki sposób wylądował z nim i z jeszcze dwójką jego znajomych w jednym mieszkaniu. Chanyeol i Baekhyun potocznie nazywany baekyeolem, był starszy od niego o dwa lata, byli w jednej klasie z Tao. Chanyeol często grał z nim oraz Tao w koszykówkę, wspólnie też przez jakiś czas uczęszczali na siłownie. Gdy wyżej wymieniony baekyeol postanowił uniezależnić się od rodziców moja znajomość Kyungsoo okazała się dla nich wybawieniem. Soo nie miał nic przeciwko im, wręcz przeciwnie, stwierdził, że już przyzwyczaił się do harmidru jaki tworzyli jego poprzedni współlokatorzy. Niedługo potem cukiernik poznał Chen i Tao, wszyscy razem utrzymywali dobre stosunki. Kyungsoo był ich matką i mentorem w jednym, każdy go szanował, nikt nie mieszał się w jego życie i każdy go lubił. Potrafił świetnie gotować i piec, znał się na matematyce, umiał sprzątać tak, że aż wszystko błyszczało i przede wszystkim dbał o nich, doradzał, wspierał.

Jongin parę razy spotkał przyjaciół Kyungsoo. Każdy z nich był zupełnie inny Wu YiFan potocznie nazywany Krisem wyglądał jak szef mafii a jednak wylądował na uniwerku studiując medycynę. Może i wyglądał strasznie ale był miły i, rzekomo, tak mu powiedział D.O, troszczył się o nich. Następny był Xiumin i Luhan, oboje studiowali na polibudzie. Najpierw nie mógł w to uwierzyć, obaj wyglądali na drobnych i spokojnych ale po bliższym spotkaniu okazywali się niesamowicie szaleni. Nie potrafili ustać długo w jednym miejscu, ponad to Luhan wyglądał jak kobieta. Wątpliwości czy jest tak delikatny jak płeć piękna rozwiał mecz piłki nożnej jaki rozegrali. W jego małym ciałku naprawdę drzemała siła, która mogłaby być porównywalna do tej Tao. Na końcu poznał studenta sztuki, ciągle zakręconego, jednak mądrego i utalentowanego Laya. Wydawało się, że cały czas buja w obłokach ale był dobrym słuchaczem i trafnie wyciągał wnioski. Dzielił z nim również zamiłowanie do tańca. Chińczyk okazał się mistrzem street dancu i Kai go podziwiał.

Czasami Kai zastanawiał się jak ktoś taki jak Kyungsoo mógł się nim zainteresować w ten sposób ale gdy pytał się o to jego przyjaciół, ci odpowiadali, że D.O już tak ma. Może to jego matczyna troska a może ciemna strona jaka w nim drzemie. Zresztą jego chłopak był pełen sprzeczności, zarazem delikatny i drobny oraz władczy i sprytny. Cechowała go też duża mądrość, przez co przechytrzenie go wydawało się czynem nie możliwym. Wciąż przed oczami miał Kyungsoo, który powiedział mu, że nie prześpią się ze sobą tak długo aż Kai nie skończy dziewiętnastu lat. Został jeszcze rok ale D.O często wysyłał sprzeczne sygnały, raz się na niego rzucał a później zatrzymywał tłumacząc mu, że najpierw musi zdać maturę. Inaczej palcem go nie tknie w bardziej intymny sposób. I choć Jongin żył w celibacie, pozostała mu jedynie masturbacja, to nie narzekał. Wiedział, że w przyszłości starszy mężczyzna jeszcze czymś go zaskoczy.

Ponownie zawisł nad książkami, tym razem jednak starając się czytać tekst w podręczniku a nie na nim spać. Kawa w jego kubku została wypita już dawno temu ale czuł, że jeśli wstanie nie wytrzyma i położy się do łóżka spać. Zbyt dobrze znał siebie aby ryzykować a nie chciał dostać bury od Kyungsoo. Życie w tym ich mieszkanku było czasami szalone.

Niemal krzyknął gdy na swoim ramieniu poczuł czyjąś dłoń, nienawidził gdy ludzie zachodzili go od tyłu. Odwrócił się więc z zamiarem nawrzeszczenia na kogoś kto dopuścił się tego haniebnego czynu ale za sobą zobaczył D.O. Stał patrząc się na niego dziwnym wzrokiem, na jego czole pojawiła się charakterystyczna dla ciężkiego myślenia, zmarszczka.

-Hejka, Kyungsoo. Coś się stało? Pomóc ci w czymś?- spytał się łącząc ich dłonie ze sobą. Drugą przecierał właśnie oczy chcąc pozbyć się uciążliwego szczypania.

-Niee wszystko w porządku. - omiótł spojrzeniem sowich oczu biurko młodszego a jego brwi niemal się ze sobą złączyły.

Na drewnianej powierzchni biurka stały cztery kubki, znając Kaia, po kawie oraz masa zużytych chusteczek. Jeszcze raz spojrzał na swojego chłopaka patrząc jak ten ziewając, nieudolnie stara się zasłonić usta. Westchnął gdy ten położył głowę na oparciu krzesła wciąż patrząc się w niego. Podniósł drugą rękę a jego palce zatopiły się w brązowych włosach Jongina. Przeczesywał je powoli, masując skórę głowy Kima, patrząc jak ten rozluźnia się pod wpływem jego dotyku i przymyka oczy. Trwali w tej ciszy upajając się swoją bliskością, choć tak nikłą, bardzo intymną. Dla nich obojga była to chwila relaksu.

-Wstawaj Jongin. Musisz się położyć.- zdecydował w końcu Kyungsoo. Złapał chłopaka pod pachy i podciągnął go do góry pomagając mu wstać. Rozkojarzony wzrok bruneta zbyt dobrze opisywał stan w jakim aktualnie ten się znajdywał. Wywołało to w D.O. jeszcze większy matczyny instynkt - choć Kai był piękny i taki, zmęczony i podatny na wszystko to i tak czuł, że to siedzenie nad książkami musi się skończyć. Jego młodszy partner naprawdę starał się dla niego i ten to rozumiał. Chciał jak najlepiej wypaść na maturze, nie chciał go zawieś. Dlatego też on, jako jego partner oraz mężczyzna starszy od niego powinien zadbać o to aby ten nie przemęczał się.

Kyungsoo posadził ledwo przytomnego chłopaka na krześle. Pozamykał wszystkie książki, chusteczki powyrzucał a kubki postawił w jednym miejscu. Wyciągnął spod poduszki pidżamę Jongina i chwytając go za rękę ruszył w stronę łazienki. Młodszy dał się ciągnąć co chwilę ziewając.

Po wejściu do łazienki D.O. od razu zatkał odpływ w wannie korkiem i odkręcił kurek z ciepłą wodą. W tym samym czasie Kai powoli rozbierał się, rozpinanie koszuli to sport ekstremalny zarówno po pijaku jak i podczas ogromnego zmęczenia.

Gdy w końcu wszedł do wanny, zanurzył się w wodzie po samą szyję czując ciepło z każdej strony.

-Dziękuję.- szepnął w stronę Kyungsoo uśmiechając się lekko. Ten kiwnął w odpowiedzi jedynie głową podwijając rękawy bluzy. Nalał sobie na dłonie rumiankowy szampon, który tak uwielbiał Kai i począł rozprowadzać go na jego głowie. -A teraz się odpręż.

-Mmm...- Jongin nawet nie myślał odpowiadać. Gdy ponownie poczuł na swojej głowie palce mężczyzny wszystko jakby nagle przestało mieć znaczenie. Nie zamknął jednak oczu podejrzewając, że gdy to zrobi zaśnie. Wsłuchiwał się więc uważnie w słowa swojego hyunga.

- Jak mi jeszcze raz będziesz siedział tak długo nad książkami to cię trzepnę. Potrzebujesz snu, twój organizm wciąż rośnie i po siedmiu godzinach w szkole i dwóch na sali tanecznej potrzebuje regeneracji.

-Muszę dobrze napisać maturę.- obronił się Kai.

-Jeśli ze zmęczenia zaśniesz na egzaminie to będziesz musiał powtarzać rok. Jako twój chłopak zamierzam dopilnować abyś wcześnie chodził spać i dobrze się odżywiał.- w tym czasie Jongin mył się.

-Nie zachowuj się jak moja matka, błagam.- wyjęczał gdy Kyungsoo zaczął masować jego skronie.

-A myślisz, że jak ją ubłagałem abyś mógł tu zamieszkać?- prychnął przerywając mycie jego włosów.

-Ej! Nie przestawaj!- krzyknął czując brak zwinnych palców na swojej głowie. Po chwili jednak spadła na niego kaskada ciepłej wody.

-Muszę bo mi tu jeszcze zaśniesz a dobrze wiesz jak skóra marszczy się pod wpływem wody. Chyba nie chcemy abyś wyglądał jak kabanos, prawda?- podsumował D.O. Czyszcząc jego włosy i ciało z piany.

-Tak, taa- jego wypowiedź została przerwana przez potężne ziewnięcie.

-No już, ubieraj się w pidżamę i śmigaj mi do łóżka.

-A położysz się ze mną?- poprosił ładnie robiąc oczy szczeniaczka. To zawsze działało.

-Niech ci będzie ale tylko jeśli obiecasz, że jutro nie będziesz siedział tak długo.- Jongin przytaknął myjąc zęby, będąc już całkowicie ubranym. Po wypędzeniu z łazienki przez Kyungsoo, ten chciał się umyć, poczłapał wolno do pokoju i rzucił się na łóżko. Zasnął niemal od razu, gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki. Jego obietnica wytrwania aż D.O. wróci legła w gruzach. Tak zastał go Kyungsoo, który z uśmiechem położył się obok niego i nakrył ich obu kołdrą. Od razu Kai przyległ do niego chowając swoją głowę w zagłębieniu szyi. Kyungsoo odpłynął w krainę Morfeusza niedługo po nim.

。。。

Chen z westchnieniem opadł na ławkę. Zdjął plecak z ramion i rozprostował nogi. Dziś słońce wyjątkowo raczyło przechodniów swoimi ostatnimi promieniami a wiatr uspokoił się. Niebo było przejrzyste a chmury białe. Po mimo to Jongdae nie mógł w pełni cieszyć się chwilą wolnego na świeżym powietrzu. Jego gardło wciąż odmawiało posłuszeństwa. Był już zmęczony wyszukiwaniem tysiąca różnych sposobów na wyleczenie go. Każda z prób okazywała się do niczego a gardło wciąż było czerwone. Zamkną więc oczy starając się o niczym nie myśleć. Zbyt wiele się działo.

Kiedy Jongdae poczuł, że z jego twarzy znikają ciepłe promienie otworzył oczy chcąc zobaczyć co się stało. Przed nim stał wysoki mężczyzna w okularach z czarnymi oprawkami, w bluzie i w dresach. Na ramieniu miał zawieszony plecak, uśmiechał się do niego. Chen z wrażenia omal nie spadł z ławki, przed nim stał student, który rozwalił jego telefon. Zdyszany usiadł obok niego kładąc plecak na kolanach. Grzebał w nim dłuższą chwilę zupełnie nie zwracając uwagi na młodszego, który bacznie go obserwował.

-Hej. Gdy tylko tu cię zobaczyłem przybiegłem. Naprawiłem już twój telefon.- powiedział radośnie wyciągając w jego kierunku etui na telefon. Chen wyciągnął po niego ostrożnie dłoń chcąc uniknąć z nim jakiegokolwiek bliższego kontaktu. Jednak gdy podawali sobie telefon Jongdae dotknął jego dłoni.

-Udało się nawet odzyskać wszystkie dane. Jeszcze raz przepraszam, że zniszczyłem ci go. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

-Ja... jasne.- wychrypiał obracając urządzenie w dłoniach. - Dziękuję. Ile jestem ci winien.- uniósł wzrok.

-Jesteś chory? Znam wiele różnych sposobów na chrypę. I nic nie jesteś mi winien. Ja zepsułem telefon, więc ja na swój koszt go naprawiłem.

-Trochę.- zaczął kaszleć.- Ale to nic.- stwierdził chowając telefon do plecaka.

-Niech zgadnę - przeziębiłeś się tamtego dnia, gdy wpadłem na ciebie? To było już dawno temu a ty wciąż się nie wyleczyłeś?- jego ręka wylądowała pod grzywką Jongdae dotykając czoła.

-Próbowałem.- spiął się czując jego dotyk. Czemu on musi być tak perfekcyjny?!

-Spokojnie, chciałem sprawdzić tylko temperaturę. Nic ci nie zrobię. - uniósł ręce w geście obronnym. -A próbowałeś może pić syrop z cebuli i czosnku albo nacierania smalcem na klatkę piersiową i gardło? Moja babcia zawsze tak robiła.-

-Mówisz, że to zadziała? I tak jestem na tyle zdesperowany, żeby spróbować.- wymamrotał.

-Zdesperowany?

-Tak. Uczęszczam do chóru a za parę dni mamy występ. Do tego czasu muszę być zdrowy a na razie nic nie działało.

-Śpiewasz? Ale fajnie! Będę mógł cię kiedyś posłuchać?- zaczął się ekscytować.

-Nie śpiewam jakoś specjalnie ładnie.- zawstydził się czując jak pieką go policzki.

-Na pewno jesteś w tym najlepszy!- wykrzyknął uśmiechając się po raz kolejny. Spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu i wstał z ławki. -Ja już muszę biec na zajęcia. Napiszę do ciebie później i powiesz mi czy moje sposoby zadziałały!- pomachał mu odbiegając.

-Nie mam twojego numeru, bałwanie.- jęknął Chen garbiąc się. Znów przez swoją nieśmiałość nie udało mu się zapytać studenta o imię czy chociaż o numer. Jego życie faktycznie było do dupy.

...

Wu YiFan czytał książkę potrzebną mu na zajęcia, przy okazji czekając z Luhanem i Xiuminem na Laya. Spóźniał się już od dłuższego czasu a w takich momentach Luhana i Xiumina rozpierała energia. Aktualnie tworzyli cudaniewida rozwiązując jakieś zadania z matematyki, przekrzykując się nawzajem. Blondyna rozpraszało to na tyle, że w końcu zamknął książkę i licząc do dziesięciu zastanawiał się czemu do cholery zaprzyjaźnił się z nimi. Jego rozmyślania przerwało nagłe milczenie dwójki hyungów. Otworzył więc oczy a widząc zdyszanego Xinga wstał z miejsca. Klepnął go mocno w plecy z premedytacją patrząc jak ten nie może złapać oddechu.

-Czy ty zawsze musisz się spóźniać? Dobrze wiesz, że jeśli ci dwaj znajdą choć chwilkę czasu wolnego to zaczynają być nad wyraz drażliwi i niebezpieczni dla otoczenia.

-Sorry Kris. Musiałem coś załatwić.

-Czy to miało coś wspólnego z tym twoim karmelowłosym chłopaczkiem?- zaśmiał się Xiumin pakując plik kartek do torby.

-Oddałeś mu telefon?- spytał się Luhan sącząc sok pomarańczowy.

-Tak. Siedział akurat w parku. Dlatego zrozum Kris - to było priorytetem.- uśmiechnął się przepraszająco.

-Niech ci będzie. Idziemy w końcu odwiedzić Kyungsoo? I tak jesteśmy już spóźnieni...

-Widzę ktoś tu ma napięcie przed miesiączkowe. Uspokój się, bo ci zaraz żyłka pęknie. Pisałem już do D.O i powiedział, że nasze spóźnienie jest mu w zasadzie na rękę bo Kai wyszedł właśnie do sklepu po jakieś tam brakujące składniki do obiadu.

-No widzisz? Nic złego się nie stało.

Gdy dotarli już pod drzwi do mieszkania Kyungsoo powitał ich w progu jego chłopak. Pomachał do nich wpuszczając do środka. Miał na sobie dresy i bokserkę, wyglądał na zmęczonego.

-D.O jest w kuchni, więc idźcie do salonu.- powiedziawszy to schował się w swoim pokoju.

...

-Jongin jest po prostu padnięty. To dlatego. Pisze maturę a dzień przed ma zawody taneczne, cisną go nie tylko w szkole ale i w studio.

-Jeśli będzie potrzebował pomocy z jakimiś krokami tanecznymi to mogę mu pomóc.- powiedział Lay.

-On o tym wie ale raczej nie przyjdzie do ciebie po pomoc. Wstydzi się chłopak.

-Nie wygląda na takie co by się wstydził.- zauważył Luhan żując ciastko.

-Jongin może i wygląda jak przywódca licealnego gangu ale to szczeniak.- sprostował Kyungsoo.

-Czyli zupełne przeciwieństwo ciebie. Żeście się dobrali.- mruknął Kris.

- Dość o Kaiu bo jeszcze pewnie podsłuchuje. Wiesz, że mamy już dwóch zakochanych w ekipie? Xing, YiFan pochwalcie się.-

-Naprawdę? Nie będę sam.- zaśmiał się D.O.

-Chyba wam się coś pomyliło. To Xingowi podoba się ten chłopaczek, ja nikogo nie mam na oku.- zaprzeczył Kris ale pozostali chłopacy nie zwrócili na to uwagi.

-Mam jego numer.- pochwalił się Chińczyk. -Wiem też, że śpiewa w chórze, to mało wiem ale przynajmniej coś.

-Małymi kroczkami do przodu a ty Kris?

-Już mówił-

-Tak, tak. Ja i Xiumin widzieliśmy jaką miałeś minę gdy w piątek wróciłeś z praktyk. Kto to jest? Chłopak czy dziewczyna?- Luhan zawsze wtykał nos w nie swoje sprawy ale za każdym razem udawało mu się uciec od konsekwencji.

-To mój nowy pacjent. I miałem normalną minę.- oburzył się YiFan krzyżując ramiona na piersi. -Idioci.- warknął gdy czwórka jego przyjaciół zaczęła się śmiać. Ten wieczór zapowiadał się ciekawie...