Wysoki brunet ukrył się za fasadą budynku, mając nadzieję, że nie został zauważony przez ochronę Ministerstwa, która od jakiegoś czasu powiększała się w tempie geometrycznym. Nic zresztą dziwnego – zniknięcia, coraz częstsze i mniej spodziewane, dotyczyły głównie urzędników, którzy współpracowali z Zakonem. Tym bardziej dziwne wydało się mężczyźnie, gdy ujrzał pewnego ranka Ginny Wesley podróżującą w kierunku budynku.

Przypadek sprawił, że poznał ją wśród tłumu. Rudowłosa czupryna powiewała na wietrze i przyznać musiał, że te kolor idealnie pasował do kobiety o tak jasnej cerze. Prawie każdego ranka o tej samej porze przemierzała ulice czarodziejskiej części Londynu. Dotąd jednak nie wracała z pracy tą samą drogą, więc uznał, że korzysta z kominka. Nie było mu to zbytnio na rękę. Coraz trudniej przychodziło mu wymykać się ze swej kryjówki i obserwować wejście do Ministerstwa. Nie chciał, by któryś z aurorów patrolujący ulice zainteresował się nim bardziej, niż to konieczne. Mroczny Znak na ramieniu zdradziłby go od razu i nie miałby szans nawet na wytłumaczenie.

ooo

Severus Snape wstał powoli, jakby z ociąganiem i patrząc z pogardą na resztę półpijanej hałastry, udał się do wyjścia. Było późne popołudnie, ale brak światła utrudniał rozpoznanie pory dnia. Kurz wdzierał się przemocą w jego nadwrażliwe śluzówki i otępiał zmysł węchu – tak bardzo pomocny przy przyrządzaniu eliksirów. Ominął kilku siedzących Śmierciożerców i ignorując ich zupełnie, ruszył do wyjścia. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, prócz dwóch stalowo błękitnych tęczówek, które śledziły go już od miesięcy.

ooo

Ginny Wesley poprawiła szeroką spódnicę, której nigdy by pewnie nie założyła, gdyby nie to, że przedmiot jej nienawiści był najnowszym krzykiem mody. Przeklęła pod nosem wynalazcę tej tortury i ruszyła w kierunku kominka, z którego zazwyczaj korzystała. W ostatniej chwili wyczuła w kieszeni zwitek pergaminu, który oznaczać mógł tylko jedno – zakupy. Westchnęła jeszcze raz pod nosem i przekroczyła drzwi Ministerstwa, wtapiając się w bezimienny tłum ulicy.

Nie zauważyła brązowookiego bruneta, który chowając twarz głębiej w kapturze, ruszył kilka metrów za nią.

Tym razem poszczęściło mu się. W ostatni dzień roboczy tygodnia, rudowłosa opuściła pracę w mugolski sposób. Szła powoli, nie oglądając się za siebie i mężczyzna nie mógł zdecydować czy cieszyć się czy przeklinać beztroskę. Czasy były niebezpieczne, mogła zostać zaatakowana w każdej chwili. Czy jak teraz – śledzona. Tymczasem dziewczyna weszła tylko do kilku sklepów i ruszyła dalej, niosąc pakunki, których nawet nie pomniejszyła dla wygody.

Musi mieszkać niedaleko - pomyślał z ulgą. Nie miał zbyt wiele czasu.

Nagle Ginny skręciła w lewo i zniknęła mu z oczu. Z trudem pohamował chęć przyspieszenia kroku. Po chwili znalazł się w tej samej uliczce co ona. Dziewczyna szukała w torebce kluczy do mieszkania, głośno narzekając na bałagan. Podszedł spokojnie i pochylił się w jej kierunku.

- Może pomogę? – zapytał uprzejmie.

Wzdrygnęła się wyciągając różdżkę przed siebie, ale widząc bezbronnego, odetchnęła z ulgą i opuściła broń.

- Całkiem niepotrzebnie – mruknął. – Legilimens! – warknął.

Oczy dziewczyny zrobiły się dziwnie puste. Po kilku chwilach bez oporu, dostał wszystkie potrzebne mu informacje.

ooo

Wizyty w siedzibie Zakonu nigdy nie należały do jego ulubionych punktów dnia. Zbyt długo musiał przemykać bocznymi uliczkami, aportować się po kompletnie zapyziałych miejscowościach, by na koniec piętnaście minut spędzić tylko przed drzwiami domu czekając aż łaskawie mu otworzą. Twarz Molly Wesley mignęła mu w niewielkim okienku, stłumił westchnienia i odczekał kolejne dwie minuta na to, by kobieta poradziła sobie ze skomplikowanym zamkiem, który zamontował jej mąż.

- Przepraszam Severusie – mruknęła zawstydzona, wpuszczając go do środka.

Nie odpowiedział, ciesząc się, że wreszcie jest w ciepłym korytarzu. Zmierzch już dawno zapadł i chłód dawał mu się we znaki.

- Jakieś wieści o Sam-Wiesz-Kim? – zapytał Lupin, zapraszając go do salonu.

- Nie. Czarny Pan czegoś szuka – odpowiedział enigmatycznie. – Wyjechał ponad tydzień temu, zostawiając ich jak dzieci.

Odpowiadał na pytania Lupina, czekając aż wszyscy w końcu się zjawią. Harry Potter jak zwykle ukrył się gdzieś w kącie, mając nadzieję, że nikt go nie zauważy. Wpatrywał się w portret Syriusza Blacka, który zawiesili tu kilka miesięcy wcześniej. To dziwne, że nie pomyśleli o tym wcześniej. Minęło już pięć lat, odkąd Harry, Ron i Hermiona ukończyli Hogwart i to dzięki staraniom tej ostatniej, która właśnie teraz usiadła na wygodnej sofie wraz z Molly Wesley i jej mężem Arturem. Bliźniacy wpadli kilka sekund później, wnosząc ze sobą krzesła.

- Chyba możemy już zaczynać – powiedziała Tonks, wchodząc wraz z Szalonookim.

Popatrzyli po sobie niepewnie.

- Nie ma jeszcze Ginny – westchnął Artur.

Wbrew prośbom i groźbom, najmłodsza z Wesleyów postanowiła pracować w Ministerstwie, chcąc przynosić stamtąd potrzebne im informacje. Odkąd Percy zginął, biorąc na siebie avadę przeznaczoną dla matki, a Artur został wyrzucony przez Knota, nikt z Zakonu nie miał dostępu do zakulisowego życia Ministerstwa.

Głośny dzwonek oznajmił przybycie ostatniego żywego członka Zakonu. Molly uśmiechnęła się szeroko z ulgą i ruszyła w stronę wejścia, by znów szarpać się ze skomplikowanym mugolskim zamkiem. Artur zaproponował zebranym herbatę i skoczył do kuchni przygotować napój. Głośny pisk, rzucane w pośpiechu zaklęcia, a w końcu głośny upadek w korytarzu zwabiły wszystkich na zewnątrz.

- Lumos – rzuciła Tonks i przepchnęła się przed wszystkich, zasłaniając własnym ciałem Hermionę.

Ciało Molly Wesley leżało bezwładnie na ciemnozielonym dywanie. Zaskoczenie na jej twarzy wciąż było widoczne, jednak nikogo nie było w przejściu.

- Odrobinę w lewo, Nimfadoro – odezwał się głos z ciemności. – Drętwota – krzyknął.

Cieniutka nitka zaklęcia oplotła dłoń kobiety i posłała ją na ziemię tuż obok pani Wesley.

- Zapraszam wszystkich do salonu, wasze zabezpieczenia są żałosne, a korytarz zbyt wąski, by móc się bronić – ciągnął dalej niewidoczny przeciwnik. – Zresztą Severus chyba to potwierdzi. – Snape drgnął nerwowo, patrząc w przestrzeń przed sobą.

- Kim jesteś? – zapytał ostro Lupin.

- Przyjacielem – odparł nieznajomy.

- Przyjaciele nie atakują.

- Nikomu jeszcze nie zrobiłem krzywdy, Remusie – wymruczał. – Finite incantatem – rozeszło się po korytarzu.

Chwilę trwała niczym niezmącona cisza, aż w końcu z mroku wydobył się cichy nieśmiały głosik.

- Kim jesteś? Gdzie jestem? – pytała zdezorientowana Ginny Wesley.

- W siedzibie Zakonu – odparł. – Tylko cię odprowadziłem – dodał. – A teraz jeśli możesz, idź prosto i w lewo – powiedział tym samym miękkim głosem.

Wszyscy wstrzymali oddech, słysząc niepewne kroki. Dziewczyna wyłoniła się zza zakrętu z rękami przed sobą, badając ciemność. Natychmiast została pochwycona przez Rona, który odciągnął ją w miejsce, gdzie Molly i Tonks odzyskiwały właśnie świadomość.

- Chodźmy do salonu – powiedział głucho Severus Snape, obracając się na pięcie.

Siedzieli już wygodnie na swoich poprzednich miejscach, gdy nieznajomy wszedł do środka. Popatrzył na zebranych podejrzliwie, zatrzymując się w drzwiach. Policzył ich, a gdy rachunek się zgadzał postąpił krok do przodu, pokazując swą twarz w blasku świec.

- Pytaliście kim jestem – urwał. – Nie mogę tego powiedzieć i nie chcę, byście się kiedykolwiek dowiedzieli. To jedyny warunek współpracy, którą wam proponuję.

- Współpracy? – zapytał Potter ostro. – Porwałeś Ginny!

- Jeśli nie ja, mógł to zrobić ktoś inny – odwarknął nieznajomy. – Panna Wesley wędrowała codziennie od swojego mieszkania do Ministerstwa piechotą. Nie zna się na oklumencji i nie potrafi się nawet obronić. – Ginny z każdym słowem czerwieniła się coraz bardziej. – Nie wiem jakich informacji ma wam dostarczać, ale ja zrobię to dwukrotnie lepiej. Ministerstwo w tej wojnie jest najmniej ważne – urwał ponownie, biorąc głęboki wdech. – Chyba powinienem pokazać wam Mroczny Znak, ale za tym nie przepadam, więc sobie odpuszczę – mruknął. – No chyba, że pan Potter ma ochotę. – Popatrzył prosto w zielone oczy Wybrańca.

- Nie dziękuję – mruknął. – Czuję go.

Nieznajomy zdawał się być po raz pierwszy zaskoczony, ale szybko się opanował, patrząc tym razem prosto na Severusa.

- Nie znasz mnie – stwierdził uśmiechając się.

- Eliksir Wielosokowy i zaklęcie zmieniające głos – odparł tamten spokojnie. – Pannę Wesley porwałeś około sześć godzin temu, więc jedna porcja, którą miałeś przygotowaną na pewno niedługo się skończy. Dlatego starasz się przekazać wszystko, jeśli nie chcesz zostać rozpoznany – urwał. – Nie jesteś tak sprytny jak myślisz. – Jego głos był opanowany i zimny.

- Tak i tak. Potem tak, około sześciu godzin i nie, bo zmodyfikowałem przepis. Mam dwanaście godzin – uzupełnił. – Notatki do twojej dyspozycji mam w kieszeni płaszcza. – Uśmiechnął się z wyższością. – I musimy obaj wracać, bo Czarny Pan chyba dziś pojawi się z powrotem Severusie. Każdy osobno – rzecz jasna. Chyba nie chciałbyś tłumaczyć, gdzie byłeś? – zapytał retorycznie.

Milczeli przez chwilę, chłonąc każde słowo. Ginny opanowała się w końcu i przestała pociągać nosem.

- Z mojej strony oferuję wam poprawę ochrony siedziby i informacje – powiedział w końcu. – Od was chcę tylko ostrożności, słuchania moich rad i niekwestionowania tego, co wam polecę.

Potter poruszył się niespokojnie, gdy brązowe tęczówki skrzyżowały się z jego. Ciekawość i zainteresowanie, które z nich biło, zaskoczyły go.

- Dlaczego mielibyśmy ci zaufać? – zapytał Remus spokojnie, kładąc Moody'emu dłoń na ramieniu.

- Bo niedługo Severus nie będzie już szpiegiem – odparł szybko. – I pozostanę wam tylko ja.

- Grozisz mi? – spytał ostro Snape, chwytając za różdżkę.

Mężczyzna obrócił się w jego stronę, patrząc mu obojętnie prosto w twarz.

- Stwierdzam fakt, o którym wiesz – odparł sucho. – Znam cię też na tyle dobrze, że wiem, iż nie powiedziałeś o tym swoim współpracownikom. Prawda? – uniósł jedną brew, uśmiechając się ironicznie.

- Ty mały… - zaczął Snape.

Remus szybko zasłonił sobą przestrzeń pomiędzy nimi.

- Spokojnie Severusie. O czym mamy niby nie wiedzieć… - urwał, nie wiedząc jak się zwrócić do mężczyzny.

- Falco – uzupełnił. – Możecie mnie tak nazywać. Zapewne nie wiecie, że Severusowi już się nie ufa tak jak dawniej. Może Śmierciożercy obecnie głównie piją i gwałcą mugolskie kobiety, ale niektórzy wciąż widzą jak wymykasz się codziennie. Gdyby ode mnie to zależało, nie wróciłbyś już dziś do kryjówki.

- Ale to nie zależy od ciebie – warknął Snape.

- Nie, nie zależy – zgodził się. – Tylko nie licz na to, że popędzę ci z pomocą, gdy będziesz się wykrwawiał od cruciatusów – rzucił sucho.

Severus uśmiechnął się nieprzyjemnie nie opuszczając w dół różdżki i skinął głową na znak aprobaty. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego położenia wśród Śmierciożerców i słuchów jakie chodziły od kilku tygodni, ale nie zamierzał poddawać się niepodyktowanej rozsądkiem panice, do której próbował go właśnie zmusić Falco. Młodzieniec kategorycznie sobie na zbyt wiele pozwalał. Brawura na pewno niedługo go zgubi.

- A teraz jeśli pozwolicie, kilka spraw do omówienia – powiedział spokojnie, nie spuszczając z oczu Severusa. – Po pierwsze, mówię wam po imieniu i mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. – Gdy nikt nie zaprotestował, kontynuował. - Po drugie trzeba przebudować przejście. W przypadku jakiegokolwiek ataku brakuje wam drogi ewakuacyjnej, a obrona w nim, jak zademonstrowałem, jest prawie niemożliwa nawet dla doświadczonego aurora – skinął w głową w stronę Tonks. – Po trzecie, Ginny musi korzystać z kominków w Ministerstwie, jeśli chce tam dalej pracować. Jej niezdolność do obrony przed legilimencją jest jednym z głównych powodów, dla których nie zdradzę wam mojej tożsamości – zakończył poważnie.

- A jakie są pozostałe? – zapytał ciekawie Ron.

Falco uśmiechnął się pod nosem.

- Ron, czy ufasz Śmierciożercom? – zapytał retorycznie. – Przecież nie ufasz nawet wieloletniemu szpiegowi jakim jest Severus, choć kilkukrotnie już na to zasłużył. – Zawiesił głos. – A gdybym okazał się kimś, kogo znasz z Hogwartu? Wychowankiem Severusa? – rzucał pytaniami, a Ron czerwienił się coraz bardziej.

- Uczyłeś się z nami! – wykrzyknął rudzielec, zrywając się na nogi.

- Jestem waszym rówieśnikiem, ale nigdy nie dostałem listu z Hogwartu. Przyjęto mnie do Beuxbatoux – uciął krótko.

Wesley opadł na sofę, wydając z siebie przeciągłe westchnienie.

- Rozumiesz, że nie możemy ci zaufać od razu, Falco – zaczął Lupin.

- Tak, a moje informacje będą sprawdzane przez Severusa – dodał spokojnie. – Ale zważ na to, Remusie, że on jest odcięty od części z nich.

Snape wyprostował się i łypnął na niego groźnie.

- Na przykład? – spytał ostro.

- Czarny Pan szkoli nowego Mistrza Eliksirów, który ma cię zastąpić w ciągu kilku tygodni – zaczął spokojnie Falco. Szok odbijający się na twarzy Severusa powiedział więcej, niż ten przez ostatnie dni. – Wiem to, bo właśnie na niego patrzysz – dodał dużo ciszej.

Wysoki mężczyzna o pociągłej twarzy, może odrobinę zbyt szczupłej i kościstej, ale przyjemnie zarumienionej w świetle świec, popatrzył na nich smutnymi brązowymi oczami. Mugolskie ubranie zwisało z niego, ewidentnie źle dobrane, ale nie zważał na to.

- Zanim zapytacie, dlaczego to robię – zawiesił ponownie głos. – Chciałbym przeżyć tę wojnę po odpowiedniej stronie – oświadczył chłodno, po czym sięgnął do jednej z bransoletek, które oplatały jego nadgarstki i wyszeptał coś, czego nikt inny nie usłyszał. Świstoklik uruchomił się tak szybko, że nikt nie zdążył zareagować.