Przedstawienie musi trwać

By Chochlik

Wieczór był niezwykle przyjemny, ciepły wiatr muskał ciężkie, od kwiatów gałęzie. W powietrzu unosił się upajający zapach róż i jaśminu.

Jednak ciemnowłosy mężczyzna był zupełnie obojętny na otaczające go piękno. Choć szedł krokiem godnym władcy miał spuszczoną głowę. Taka postawa odbierała mu dostojność towarzyszącą mu niemalże w każdej chwili jego wiecznego życia.

Niespodziewanie westchnął ciężko i ruchem ręki odgarnął włosy opadające na jego bladą twarz. Wreszcie mógł oddać się swoim myślą, które z dnia na dzień coraz bardziej go przytłaczały. Każda z dziesięciu dób od tamtego wydarzenia była przepełniona bólem, a rozpacz na dobre wkroczyła do jego życia.

Wszystko, co znajdowało się w jego otoczeniu, przypominało mu o kobiecie, którą właśnie stracił. Z każdym drobiazgiem, w ich wspólnej komnacie wiązała się jakąś historią.

Tak samo było z ogrodem. Doskonale pamiętał dzień, kiedy przyprowadził ją tutaj pierwszy raz. Radość wprost emanowała z jej drobnego ciała, a w oczach kobiety pojawiły się iskierki. Wtuliła się w niego i wyszeptała mu do ucha gorące podziękowania.
Wspólnie dbali o część ogrodu należącą do nich. Było to jedno z tych , miejsc w którym nikt nie miał prawa im przeszkadzać.

Sacrum, świątynia ich miłości.

Skręcił z głównej alei do mniejszej, prowadzącej do ulubionego miejsca kobiety. Skwerek był ukryty pośród krzaków jaśminowca i kaskady gałęzi płaczącej wierzby. Pod drzewem znajdowała się ławeczka na której kobieta zwykła czytać książki, by później przeczytać ukochanemu ulubione fragmenty.

Po przeciwnej stronie - pod ulubioną roślinką kobiety - stała marmurowa tablica. Tutaj własnoręcznie zakopał jej prochy i kazał postawić płytę.

Padł na kolana przed nagrobkiem i ukrył twarz w dłoniach. Nie powinna jechać z nim. Gdyby została w Voltterze z Athedorą nic by się nie stało. Ale nie potrafił jej odmówić. Jak zwykle uległ swojej żonie.

Przez własną głupotę doprowadził do jej śmierci. Nie wiedział, kiedy nowonarodzeni znaleźli się przy niej i zaatakowali ją. Latynosi okrążyli go zasłaniając część polany na której stała wampirzyca. Dopiero kiedy usłyszał jej krzyk udało mu się przedostać przez mur wroga. Jednak było już za późno. To co działo się dalej pamiętał jakby przez mgłę.

W chwili, kiedy jego dłonie przesuwały się po wykutych w marmurze literach, usłyszał szmer za sobą.

- Panie? – zapytał cichy glos. Szybko zerwał się na równe nogi. Nikt z jego podwładnych nie powinien widzieć go w takim stanie.

- Coś się stało, Renato? – powiedział odwracając się do kobiety.

- Mecenasi prosili, aby przekazać, że Carlisle Cullen przybył z wizytą –wyszeptała z niepokojem spoglądając na mężczyznę.

- Zaraz przyjdę. – mruknął głosem wypranym z emocji pasującym bardziej do jego brata. Wampirzyca dygnęła i odeszła zostawiając go samego. Mecenas był jej wdzięczny, że nie czekała na niego.

W ciągu kilku sekund doprowadził się do porządku. Rzucił ostatnie spojrzenie na nagrobek ukochanej i udał się w stronę sali tronowej.

Stanął przed masywnymi drzwiami i zrobił kilka głębszych oddechów.

Przedstawienie musi trwać, pomyślał. Zamaszystym ruchem otworzył wrota.

- Witaj, mój drogi przyjacielu!