Brzydziła się siebie. To było szaleństwo? To było, złamanie wszystkich zasad moralnych jakie posiadała. To było złe, niedopuszczalne, niewybaczalne, budzące odrazę.. A jednak była z nim, absolutnie ulegając mu tak jak nikomu innemu przedtem. To nie był Matt- przyjacielski i wyrozumiały. To nie był Stefan – kochający i słodki, ani nawet Damon - uroczy i arogancki Klaus był po prostu drapieżnikiem. A ona jego ofiarą.
Coś w nim, zawsze było pociągające. Sposób w jaki jego ciało się poruszało, głębia jego głosu...gdy mówił z tym akcentem, błękit jego lodowatych oczu cz to że zawsze miał to czego chciał. Nie była pewna, ale Elena Gilbert od dawna przestał być pewna swoich myśli i uczuć a zwłaszcza jeśli chodziło o tego mężczyznę.
Nawet teraz, kiedy jego dłonie znajdował swoją własną grzeszną drogę na jej ciele. W ciemnościach, gdzie nikt nie mógł ich znaleźć. Wszystko w niej krzyczało w sprzeczności.
Z jednej strony chciała tego. Kogoś, kto będzie na tyle silny by nigdy nie podzielić się nią z nikim. Kto będzie potrafił, pokazać jej wszystko to co świat w sobie kryję. Kogoś, kto zdusi w niej ogień by zastąpić go własnym potężniejszym. A z drogiej czuła że cokolwiek się stanie on nigdy nie pozwoli jej odejść. Że już zawsze będzie czuła te jego zimne ręce. Że już zawsze będzie jego. Ale czy tak naprawdę mogło jej to przeszkadzać?
Nie.
Pomimo wszystkiego co jej zrobił. Pomimo jak bardzo zrujnował jej życie. Pomimo cierpienia i smutku. On jeden, nigdy jej nie okłamał. Zawsze był szczery w tym co z nią robił. Cóż, przynajmniej tyle..
Wielbił żar w jej oczach, kiedy ją dotykał. Zapach, miękkość jej skóry. Cichutki szmer jej młodego serca które pompowało słodki czerwony nektar w jej żyłach, sprawiając że była tak rozkosznie śmiertelna.
Ubóstwiał, sposób w jaki próbowała mu się przeciwstawić. Jak jej delikatne dłonie próbowały go odepchnąć by po chwili gorączkowo chwycić materiał koszuli. Jego dziewczyna była jak jedna wielka sprzeczność. Ale to w niczym nie przeszkadzało. Właściwie, przysparzało dużo rozrywki. Parznie jak się miota było urocze. Zawsze patrzyła na niego tak.. tak zagubiona.
Jego niewinna owieczka. Jego aniołek w świecie diabłów i potworów...
Była lustrzanym odbiciem. Nigdy niezdolnym do ucieczki przed swoim przeznaczeniem. Na zawsze pozostawiona w świecie potworów. Wepchnięta otchłań bólu ze swoimi poprzedniczkami. Skazana na wieczną samotność uwieziona w ciele innej kobiety..
Był wilkiem. Niespokojnym stworzeniem, szukającym swojego miejsca, wrażliwym na swój ból zagubionym chłopcem, który tak naprawdę nie chciał zostać sam, Nie chciał być samotny.
Brzydziła się, siebie ale nie jego dotyku. Oni sami w mroku, oddając się jej zwątpieniu i jego potrzebie bliskości. Gdzieś pośrodku ich uczuć i myśli, pojawiło się coś czego oboje nie chcieli. Coś, co wiązało ich w dziwny mistyczny wręcz sposób. Coś, czego nie można było określić w blachy słowny sposób. Coś, co ludzie uważali za piękne. Coś, za co oddawało się życie. To coś, jedna było dla nich najgorszą karą. Bo, pomimo ich bólu i samotności. Bo, pomimo tego jak bardzo się naprawdę potrzebowali. Bo, pomimo tego jak bardzo mogli być szczęśliwi. Między nimi zawsze już miała istnieć niewidzialna bariera. Niewidoczna ściana która blokowała wszystko ale niepozwalana odejść jakby wiązać ich łańcuchami do siebie. Zawsze i na Wieki.
Myśli szybko wyparowywały z jej głowy kiedy patrzył tymi błękitnymi oczami. Dotykając jej ciała w ciemnościach. Gdzie nikt przez krotką chwile nie mógł odebrać im tego co już prawie było ich, co wznosiło ich ku gorze, pokazując wszystko to czego pragnęli by na powrót opaść i zatopić się w cieniu ich jaźni...
