-Podaj mój telefon. – Te słowa zabrzmiały wręcz jak rozkaz, ale John był do tego przyzwyczajony, dlatego, słysząc je, rozejrzał się po laboratorium.

-Gdzie jest? – zapytał po chwili.

-W marynarce. – Sherlock odpowiedział niemal bez żadnych znaków zdenerwowania, jednak… Delikatnie, ledwo słyszalnie, zadrgał mu głos. Całą tą sytuację zaplanował, wiedział, że mu się uda. Nie zareagował na wyraz zmęczenia połączonego z oburzeniem na twarzy Johna, chociaż naprawdę mocno bał się, że być może coś mu umknie w tak ważnej sprawie. Jego kompan zdawał się być przewidywalny, ale nigdy nie można być pewnym w takich momentach.

Z ulgą zauważył kątem oka, jak jego przyjaciel rusza w jego kierunku. Opanował szybsze bicie serca, ale wiedział, że długo tak nie wytrzyma. Wolałby, żeby chwila, która zaraz miała nastąpić, trwała wiecznie, ale… Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma na to najmniejszych szans. John był straight, nie było mowy na jakąkolwiek inną opcję. Chociaż… przecież był w wojsku, tam dzieją się różne rzeczy. Ta myśl pojawiła się w jego głowie mimowolnie, a po sekundzie jej tropienia, zgodził się sam ze sobą.

Wezbrał cicho powietrze, a czując dłonie Johna na swojej klatce piersiowej, zaczął powoli je wypuszczać, doskonale wiedząc, że to spowalnia pracę serca. Kompletnie nie mógł się skoncentrować na badaniu, więc zaprzestał. Skierował swój wzrok delikatnie w dół, tak aby kątem oka złapać widok na swoją kieszeń. Wydawało mu się, jakby ta chwila trwała w nieskończoność, miał wrażenie, że zaraz mu się powietrze skończy, jego serce przyśpieszy, a John to wyczuje i (nie, to niemożliwe) od razu domyśli się, o co chodzi.

W końcu, po chwili trwającej wieczność, John wyjął telefon z jego kieszeni. Sherlock nie czuł ulgi, jedynie żal, że ta chwila musiała się skończyć. Odetchnął ze spokojem, czując nadchodzącą melancholię, która miała go nadejść po powrocie do domu.