T/N: Tłumaczenie fanfika „In Death, Standby" autorstwa Sophismy, którego oryginał znajduje się pod adresem: fanfiction.*net*/s/8507725/1. (bez „*")
Hej! Wszelkie pochwały za tę niesamowitą i zdecydowanie nietuzinkową historię należą się pani Sophismie. Jako osoba tłumacząca mogę tylko mieć nadzieję, że uda mi się dorosnąć do jej pięt z moim nie zawsze perfekcyjnym tłumaczeniem. Gdyby mi to nie wyszło, polecam sięgnąć po oryginał – In Death, Standby i dalszą lekturę w tej formie. Oryginał na chwilę obecną liczy 10 rozdziałów i jest jeszcze nie zakończony. Tyle słowem wstępu. Zapraszam na opowieść! :)
…o0o…
Sophisma
W śmierci, wierny
tłumaczenie: August Pyro
…o0o…
Ostrzeżenia: bezwstydne AU, odrobina nie do uniknięcia OOC, okazjonalnie ordynarny język, wysokie prawdopodobieństwo przemocy, tortur, krwi i śmierci, tak jak i innych makabrycznych i mrocznych tematów. Historia zawiera również slash, co oznacza homoseksualne interakcje pomiędzy mężczyznami, i to prawdopodobnie kiedy Harry będzie wciąż niepełnoletni, więc czujcie się ostrzeżeni! I mimo tego, że nie będzie dosadnych scen erotycznych, pojawią się ich oczywiste aluzje w ciągu całej historii. Duża ilość błędów gramatycznych i ortograficznych jest prawdopodobna, ale proszę, spróbujcie je wytrzymać i nie pozwólcie im powstrzymać was przed cieszeniem się opowiadaniem.
Jeśli którakolwiek z wymienionych rzeczy obraża was, lub sprawia, że nie czujecie się dobrze, powstrzymajcie się od marudzenia, ponieważ zostaliście ostrzeżeni. Marudy zostaną zignorowane, za to sensowna krytyka jest zawsze mile widziana i brana pod uwagę.
Zrzeczenie się praw: Piszę fanfiction, co dość jasno świadczy o tym, że nie posiadam nic i nie pozyskuję żadnych pieniędzy. Zwyczajnie lubię bawić się w piaskownicy innych ludzi.
A/N: Uwielbiam te opowiadania, w których zamiast zabić, Voldemort zabiera Harry'ego ze sobą. I zdecydowałam się napisać takie opowiadanie. Mam nadzieję, że jest odrobinę inne niż wszystkie pozostałe wersje, i że udało mi się wnieść coś nowego do raczej zużytego i wymęczonego schematu.
A teraz, poza już wspomnianym, myślę że warto nadmienić, iż napisałam ten prolog dość dawno temu i że pomimo tego, że mam kawałki i fragmenty tej historii już napisane, to nie jest to nic konkretnego. Wstawiam prolog głównie po to, by zdobyć motywację do kontynuowania pisania, ponieważ czuję palącą potrzebę skończenia tego. Wiem, gdzie chcę poprowadzić tę historię, ale moim problemem jest to, że ta wiedza niszczy moją motywację do ukończenia jej. „Po co pisać, skoro i tak wiem, co się stanie dalej?" oto moja wymówka, którą zaczęłam nienawidzić.
Kolejną rzeczą, o której chciałabym wspomnieć od razu, jest to, że nie uznaję niczego krótszego niż osiem tysięcy słów, za godne miana rozdziału, więc najprawdopodobniej większość rozdziałów będzie raczej długa. Innymi słowy, proces pisania będzie zabierał dużo czasu i czasami aktualizację mogą potrzebować wieków, by się pojawić. Jednakże, zamierzam opowiadanie skończyć. Któregoś dnia.
Przyjemnego czytania i zostawcie komentarze!
…o0o…
W śmierci, wierny
Prolog
Niesforne dziecko i knowania starego człowieka
...o0o…
Przez większą część swojego dziwacznego wczesnego dzieciństwa Harry uważał, że jest wężem. Raczej straszliwie zdeformowanym wężem, owszem, lecz wężem tak czy inaczej.
Teorię tę potwierdzały małe codzienne wydarzenia, które wypełniały nieistotne, krótkie życie Harry'ego. Harry był wychowywany głównie przez węża i mieszkał pośród innych węży z Dworu. Mówił w języku węży, wyśpiewywał miękkie sylaby, które spływały z jego ust jak miód. Wygrzane miejsca przy kominku i ludzkie ciała przyciągały go tak, jak magiczne ogrody przyciągały gnomy. Harry nawet czuł się jak wąż przez większość czasu, a przez resztę nazywany był „małym wężykiem".
Lata później, gdy Harry wspominał swoje dziecięce wierzenia i czas bycia wężem, nie mógł dokładnie wskazać momentu, kiedy nasienie zwątpienia – niepewnego, przerażającego zwątpienia, że być może Harry jednak jest człowiekiem – zostało zasiane w jego umyśle. Był to długi i żmudny proces, nagromadzenie małych incydentów, które zachwiały jego wiarą i głęboko zakorzenionym zaprzeczeniem.
Najwcześniejszym z tych zdarzeń, które Harry wciąż potrafił sobie przypomnieć, był czas, kiedy mężczyzna z czerwonymi oczami kazał mu chodzić. Prośba – która wcale prośbą nie była, zważywszy na to, że mężczyzna z czerwonymi oczami nigdy o nic nie prosił, ale Harry tego jeszcze wtedy nie wiedział – zaskoczyła Harry'ego, bo nie wiedział, że może chodzić. Przez krótki moment mierzyli się zawrzale spojrzeniami, nim mężczyzna z czerwonymi oczami nie wytrzymał, wyciągnął swą różdżkę i dał Harry'emu ultimatum: albo będzie chodzić albo będzie płakać i chodzić. W rezultacie Harry płakał, raczej żałośnie i zdecydowanie z całego serca, aż na jego ubrudzonych policzkach utworzyły się maleńkie rzeki łez, ale także chodził, co w tym czasie było ogromnym ciosem w jego przekonania o swojej wężowej naturze.
Pewnego razu Harry'emu nie udało się przestawić swojej żuchwy i prawie się udławił kosem, którego próbował połknąć w całości. Mężczyzna z czerwonymi oczami był absolutnie wściekły i stanowczo zabronił Harry'emu jeść czegokolwiek, czego sam najpierw nie zatwierdził. Radzenie sobie z klątwą, którą Harry otrzymał jako karę, bledło w stosunku do dyskomfortu wykasływania piór przez cały tydzień.
Harry radośnie paplał w języku węży, dopóki mężczyzna z czerwonymi oczami nie zmusił go do nauczenia się innego, znacznie bardziej ordynarnego i szorstkiego języka, obrzydliwego ludzkiego języka, którego mężczyzna z czerwonymi oczami nazywał językiem angielskim. Harry używał tego angielskiego z własnej woli tylko wtedy, kiedy był zły, a wtedy przeklinał mężczyznę z czerwonymi oczami używając słów, których znaczenia nie do końca rozumiał.
Jednakże ostatni i najbardziej niszczycielski cios w jego wewnętrzną naturę węża nastąpił pewnego pięknego, jesiennego dnia, kiedy Harry był wciąż dosyć mały. Nagini, najbardziej zaufana przyjaciółka i obrończyni Harry'ego, zrzędziła od wielu dni, nawet tygodni, nim Harry zebrał wystarczająco dużo odwagi, by zapytać co jej jest. Nagini wpierw ponarzekała na swędzenie, drapanie i głośne małe pisklęta, nim wreszcie z niechęcią wyjaśniła, że zrzuca skórę, co najwidoczniej było bardzo nieprzyjemne, ale nie do uniknięcia. Owe wytłumaczenie niezwykle zamąciło Harry'emu w głowie, ale każde następne pytanie Nagini zbywała niegrzecznym sykiem, po czym kazała Harry'emu zająć się sobą gdzieś indziej.
Harry zastanowił się uważnie nad tym co usłyszał, przetrawił nowe informacje swoim dziecinnym, prostym umysłem i doszedł do jednego wniosku. Jako wąż, jego obowiązkiem było zachować się tak samo jak Nagini: musiał zrzucić swoją skórę. Przez pierwsze kilka dni swych prób próbował tego, czego sam był świadkiem. Ocierał się o meble, kamienie i krawędzie ścian, każdą dostatecznie szorstką powierzchnię i o kilka nie aż tak odpowiednich, w nadziei, że jego upiornie blada skóra złuszczy się i odpadnie. Wkrótce okazało się to bezużyteczne. Bolało go przez jakiś czas, jego skóra zaczerwieniła się i zaróżowiła, ale nie dawała żadnych oznak stawania się luźniejszą niż przedtem. Gdy Harry przemyślał swój plan raz jeszcze, zrozumiał, że musiało się tak dziać z powodu jego wadliwych łusek. Podczas gdy Nagini miała piękne, duże i symetryczne łuski, które pokrywały calusieńką jej skórę, Harry łusek nie miał wcale; tylko obrzydliwą, jednolitą skórę, która była bezużyteczna w każdym znaczeniu tego słowa. Była zbyt miękka, zbyt gładka i zdecydowanie zbyt bezbarwna. I jak się okazało – również zbyt ściśle przymocowana do jego ciała.
Następnego wieczoru, Harry gwizdnął ostry nóż stołowy ze stołu jadalnego i ukrył w swoim rękawie. Zimno metalu stykającego się z jego nadgarstkiem rozpraszało go gdy jadł, ale nie pozwolił, by cokolwiek ujawniło się na jego twarzy, tylko przełknął swój posiłek po cichu i uciekł z sali jadalnej tak szybko, jak tylko mógł. Przemknął przez znajome, zakurzone korytarze, aż znalazł się w bezpiecznej przestrzeni swojej sypialni i skulił w kłębek na podłodze. Poleżał tak przez chwilę, dysząc, próbując złapać oddech i uspokoić swoje nerwy, nim wyciągnął nóż z rękawa i spojrzał na lśniące ostrze niespokojnie.
Biorąc głęboki oddech, by się przygotować, rozpoczął pracę.
Pierwsze nacięcie bolało najbardziej.
A może jednak to drugie?
A może ból był najgorszy w miejscu, w którym Harry przegryzł dolną wargę, by powstrzymać się od skomlenia, a metaliczny posmak krwi wypełnił jego usta. Jednakże, to pierwsza łza, która uciekła jego oczom i skapnęła wprost na otwarte rany, sprawiła, że krzyknął. I było tylko gorzej, gdy Harry miał już wystarczająco dużo pojedynczych nacięć, przecinających się ze sobą przez całą długość jego nóg i rąk, by móc chwycić jeden kawałek skóry i pociągnąć. Musiał włożyć swoją maleńką piąstkę do ust, by powstrzymać się przed wrzeszczeniem, ale w końcu udało się mu.
Koniec końców, cała ta ostrożność okazała się niepotrzebna. Harry ledwie zaczął i większość jego skóry wciąż pozostawała twardo na miejscu, kiedy mężczyzna z czerwonymi oczami wyłonił się z cieni zalegających w pokoju, cichy i groźny jak zawsze. Harry wpierw pomyślał, że nie udało mu się być dostatecznie cicho, i że mężczyzna z czerwonymi oczami w jakiś sposób zdołał usłyszeć jego ciche pojękiwania po drugiej stronie Dworu. Ale może to nie była cała prawda. Płacze i jęczenia wywoływały niewiele ponad żadną reakcję w mężczyźnie. Dużo bardziej prawdopodobne było to, że poczuł delikatną woń krwi, i to metaliczny zapach przekonał go do wędrówki przez korytarze, by zbadać jej źródło.
Cokolwiek to było, nie miało już znaczenia, bo Harry wiedział, że to koniec gry. Wyraz bladej twarzy mężczyzny przepowiadał nadejście Armagedonu dla Harry'ego, gdy tylko mężczyzna ochłonie wystarczająco, by móc sformułować odpowiednie słowa zaklęć. Harry gapił się nieruchomo w oczy mężczyzny przez chwilę, mężczyzna odwzajemnił jego spojrzenie, po czym Harry powoli wyciągnął zabarwiony szkarłatem nóż ze swego ciała i odłożył go ostrożnie na podłogę. Ukrył zdławione łzy i przybrał minę tak niewinną, jak tylko to było możliwe. Oczywiście, mężczyzna z czerwonymi oczami nie dbał o niewinność czy winę, gdy był w humorze, ale warto było chociaż spróbować.
Mężczyzna z czerwonymi oczami przekroczył pokój jak błyskawica, złapał garść czarnych włosów Harry'ego i pociągnął, zmuszając dziecko, by spojrzało w górę. Harry nie pozwolił uciec jęknięciu, a za to odpowiedział krnąbrnym spojrzeniem. Mężczyzna z czerwonymi oczami nie lubił płakania, jęczenia czy marudzenia. Cóż, rzadko lubił, gdy Harry otwierał swe usta w ogóle, a będąc w tak poważnych tarapatach jak teraz, Harry nie zamierzał podsycać niesławnej furii mężczyzny.
– Co ty wyrabiasz, durne dziecko? – warknął mężczyzna z czerwonymi oczami głosem nabrzmiałym gniewem. Harry przełknął gulę w gardle, pociągnął nosem, by pozbyć się smarków i wytarł ślady po łzach ze swoich policzków, nim wreszcie zmusił się do znalezienia słów.
:Nie angielski: szepnął :język wężów.: Nawet łagodne sylaby jego własnego języka zdawały się stawać mu ością w gardle. Harry nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak ostre i okrutne dźwięki angielskiego wycisnęłyby z jego strudzonego ciała ostatni dech. Chciałby, aby mężczyzna z czerwonymi oczami zrozumiał, nawet bez tłumaczenia.
Być może tak się stało, bo po ledwie słyszalnym westchnięciu, znajome syki wypełniły pokój.
:Dobrze. Ale wytłumaczysz ten nonsens tak czy inaczej, nie zależnie od tego, którego języka użyjemy.:
Harry znowu pociągnął nosem, przysunął się bliżej, zacisnął swe piąstki na czarnych szatach mężczyzny i skinął głową. Potrzeba mu było paru prób, by jego wytłumaczenie było wystarczająco jasne, by mężczyzna mógł zrozumieć jego sedno. Wtedy mężczyzna zadał parę pytań, wszystkie bardzo trudne do odpowiedzenia, a z każdą odpowiedzią Harry czuł się coraz bardziej głupio, gdy opisywał swoje życie jako węża. Gdzieś podczas tej raczej długiej i skomplikowanej historii mężczyzna najpierw zaczął i potem skończył rzucać lecznicze zaklęcia i tylko słuchał uważnie. Harry chciał mu powiedzieć, by kontynuował swoje czary, bo jego ręce i nogi wciąż wszędzie bolały, ale szybko zmienił zdanie i postanowił prędko dokończyć swą opowieść. Kiedy powiedział już wszystko, co było do powiedzenia, umilkł i poczekał na komentarz mężczyzny z czerwonymi oczami.
:Nie jesteś żadnym wężem, głupie dziecko: powiedział mężczyzna z czerwonymi oczami, a w jego głosie zabrzmiała dziwna nuta, jakby nie był pewny, czy powinien być zły, niedowierzający, czy poirytowany, czy też coś pośredniego między wszystkimi trzema.
:C-co?: spytał cicho Harry, a jego oddech klinował się znowu w gardle.
:Nie mogę nawet pojąć, co sprawiło, że uwierzyłeś, że jesteś wężem:wymamrotał mężczyzna z czerwonymi oczami, bardziej do siebie niż do Harry'ego.:Choć to wyjaśnia wiele rzeczy. Muszę zamienić słowo z Nagini.:
:Ale ja…: zaczął Harry, gotów bronić swojej pozycji węża, lecz słowa rozpuściły się na jego języku i odmówiły ponownego pojawienia. Żadne z wyjaśnień – żadne z wymówek – nie brzmiało dobrze nawet w jego głowie. Teraz, gdy o tym pomyślał, co sprawiło, że uwierzył, że jest wężem? Żaden wąż nie mógł chodzić, biegać czy skakać, tak jak Harry mógł. Nie było węża, który by potrafił mówić w języku ludzi, jak Harry potrafił. Węże nie czytały, a Harry się tego uczył.
:Powstrzymujesz mnie od byciem wężem: uświadomił sobie Harry i podniósł swój oskarżający wzrok na mężczyznę, któremu kiedyś myślał, że mógł w pełni zaufać. :Zmuszasz mnie do chodzenia na nogach jak człowiek. Nie pozwalasz mi już mówić w języku węży, moim języku! Nie pozwalasz mi na jedzenie tego, czego chcę, a zmuszasz mnie do jedzenia przy stole i używania noży i widelców! Zmuszasz mnie do spania w łóżku, przez co nie mogę wygrzewać się przy ogniu całą noc. Odbierasz mi to. Zmuszasz mnie do przestania! Właściwie jak bardzo złośliwy jesteś?:
Przez twarz mężczyzny przebiegła osobliwa ekspresja, ale zbladła równie szybko jak się pojawiła, gdy mężczyzna uniósł dłoń i ze zmęczeniem potarł oczy swoimi długimi, szczupłymi palcami.
:Posłuchaj mnie, smarkaczu. . . Harry. . . Jeśli naprawdę byś był wężem, pozwoliłbym ci robić cokolwiek uważasz, że węże robią, dzień w dzień. Mógłbyś jeść wszystkie drozdy i chochliki, które byś chciał i spać na podłodze przy ogniu każdej nocy, ale ty nie jesteś wężem: powiedział mężczyzna z czerwonymi oczami, a jego szkarłatne spojrzenie wbiło się w postać Harry'ego w najbardziej niepokojący sposób. :I myślę, że tyle to sam już rozgryzłeś. Uczepienie się swoich durnych nadziei nie zamieni cię w węża, niezależnie od tego, jak bardzo byś pragnął, by tak było.:
Harry przełknął wielką gulę rozpaczy i wbił swoje spojrzenie we wzbudzające niepokój czerwone oczy, nim powiedział cichutko:
:Ale byłbym naprawdę grzecznym wężem. Obiecuję.:
Kącik cienkich warg mężczyzny uniósł się w szyderskim wyrazie uśmiechu.
:Jeśli to miała być prośba, bym cię przetransfigurował w węża, to obawiam się, że będę musiał odmówić. Jesteś dla mnie znacznie cenniejszy jako człowiek.:
:Ale będzie ze mnie naprawdę okropny człowiek: spróbował Harry raz jeszcze, ale mężczyzna z czerwonymi oczami tylko pokręcił głową.
:Na tym świecie jest zbyt wiele pospolitych ludzi. Bezużytecznych i słabych. Gorszych ludzi, którzy nie powinni się w ogóle narodzić: wyjaśnił mężczyzna z czerwonymi oczami. :Zaufaj mi, a upewnię się, że pewnego dnia zostaniesz wyjątkowo wspaniałą istotą ludzką, w porównaniu do tych żałosnych stworzeń. Nic mojego nie będzie mniej niż idealne, a ty nie będziesz wyjątkiem od tej reguły.:
Harry powoli przemyślał te słowa i, ku swemu zaskoczeniu, odebrał je jako krzepiące. W tych słowach ukryta była prawda – przecież wszystko, co mężczyzna z czerwonymi oczami robił, robił z wyjątkową precyzją i dokładnością. Jeśli zamierzał zrobić z Harry'ego wyjątkowo dobrą istotę ludzką, to tak uczyni, nie zależnie od tego, jak koszmarnym materiałem Harry okazałby się z początku.
Palce Harry'ego owinęły się ciaśniej wokół czarnego materiału szat, Harry przylgnął do mężczyzny z niemal desperacją i skinął głową na zgodę.
:To w porządku.:
Mężczyzna z czerwonymi oczami obdarzył go usatysfakcjonowanym pół-uśmiechem, nim ponownie skoncentrował swoją magię. Harry obserwował, jak koniec różdżki rysuje precyzyjne wzory na rękach i nogach Harry'ego, a blada i nieskazitelna skóra zakrywa rany i pokiereszowania, skąd Harry zdołał ją oderwać.
:Jesteś w tym naprawdę dobry: skomplementował Harry mężczyznę z czerwonymi oczami i w zamian otrzymał małe, na wpół rozbawione parsknięcie i podziękowanie. Harry był prawie pewny, że drwiono z niego, ale nie dbał o to, ponieważ dużo ważniejsza myśl pojawiła się w jego głowie. :Czy przyszedłem na świat w jaju?:
:Sądziłem, że już ustaliliśmy, że jesteś człowiekiem? Więc nie, nie przyszedłeś. Ludzie nie biorą się z jaj.: Mężczyzna z czerwonymi oczami westchnął, znów rozdrażniony. Złapał cienki nadgarstek Harry'ego i rozkazał mu rozpostrzeć palce, by mógł uleczyć dość postrzępioną skórę pomiędzy nimi. Harry podporządkował się bez słowa, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał.
:Więc czemu ja nie mam rodziców? Wyczytałem z książki, że ludzie mają rodziców, ponieważ ktoś musi się zająć młodymi. Nie znoszą jaj, widzisz, tak jak węże, a ludzkie dzieci są dosyć głupie, więc nie mogą same o siebie zadbać: wytłumaczył Harry, czując się całkiem dumny z tego, jak wiele wie. Wtedy przerwał, uświadamiając sobie, że teraz sam był ludzkim dzieckiem i zastanowił się, czy też jest głupi.
Nie zauważył, że mężczyzna z czerwonymi oczami też przerwał, znieruchomiał w środku rzucanego zaklęcia i spojrzał w dół na Harry'ego, z nieznacznie zmarszczonymi brwiami.
Kiedy Harry się zreflektował, szybko pokręcił uspokajająco głową.
:Jest w porządku, tak myślę, skoro mam ciebie i Nagini: zapewniło dziecko, nie chcąc rozdrażnić mężczyzny z czerwonymi oczami bardziej, niż już rozdrażniło. A ponad to, Harry wierzył, że mężczyzna z czerwonymi oczami, jak również Nagini, mogli go powstrzymać przed byciem głupim sto razy lepiej, niż jakikolwiek inny rodzic kiedykolwiek by mógł.
:Nie masz rodziców, ponieważ ich zabiłem: powiedział zimno mężczyzna z czerwonymi oczami i wrócił do łatania Harry'ego z niewzruszonym spojrzeniem na twarzy. Harry, ze swojej strony, był dość zaskoczony wyznaniem i gapił się na mężczyznę szeroko otwartymi, szmaragdowymi oczami.
:Och: skomentował wreszcie Harry. Nie był do końca pewien, co powiedzieć lub zrobić, ale po krótkim czasie spytał :Dlaczego?:
:Ponieważ chciałem cię: powiedział po prostu mężczyzna z czerwonymi oczami, a jego różdżka trąciła teraz już całkowicie wyleczone palce Harry'ego jeden ostatni raz.
:Mnie?: spytał Harry, a jego oczy stały się tylko większe.
:Tak. Najlepiej również martwego: powiedział mężczyzna z czerwonymi oczami. Kiedy świadomość tego, co mężczyzna miał na myśli, dotarła do Harry'ego, drgnął nerwowo, jakby chciał się odsunąć od niego. Nie zrobił tego jednak, tylko odchylił się do tyłu na tyle, by móc dobrze się przyjrzeć twarzy mężczyzny. Wnioskując po spokojnym wyrazie jego twarzy, Harry bez problemu stwierdził, że był tak poważny jak zawsze.
:Ale ja jestem żywy: powiedział z wahaniem Harry. Był odrobinę zmartwiony tym, że jeśli wytknie prawdę, mężczyzna z czerwonymi oczami również zda sobie z niej sprawę i zabije Harry'ego na miejscu. W końcu, mężczyzna wolałby Harry'ego najlepiej w martwej formie, co brzmiało dość alarmująco zdaniem Harry'ego.
:Odmówiłeś umrzeć: odparł mężczyzna z czerwonymi oczami i schował swą różdżkę, nim zmierzył ciekawe i nieco przestraszone spojrzenie Harry'ego swym własnym, niezrażonym. Szkarłatne oczy szukały czegoś w twarzy Harry'ego, aż uniosła się dłoń i jeden długi palec odnalazł dziwną bliznę w kształcie błyskawicy na czole Harry'ego. Harry miał tę bliznę jak długo pamiętał, ale to był pierwszy raz, kiedy mężczyzna z czerwonymi oczami uznał jej istnienie. Harry zezował do góry, próbując obserwować ruch palca śledzącego kształt jego blizny.
:Rzuciłem klątwę i trafiła cię ona dokładnie w to miejsce: rzekł mężczyzna z czerwonymi oczami. Jego oczy miały wręcz nieobecny wyraz, jakby mężczyzna spoglądał przez wiry historii, aż do nocy, kiedy się to zdarzyło i przypominał ją sobie bardzo wyraźnie. :Ale przeżyłeś i jedynym świadectwem tego, że klątwa zadziałała, jest ten znak.: Nagle do oczu mężczyzny powróciła bystrość i cała ich porażająca uwaga z powrotem skoncentrowała się na Harrym, unieruchamiając go w miejscu. :Naznaczyłem cię jako moją własność i tak długo jak ten znak tu jest, należysz do mnie. Rozumiesz?:
Harry przełknął głośno ślinę, ale skinął głową niemniej jednak.
:Rozumiem.: I rzeczywiście rozumiał, doskonale.
Mężczyzna z czerwonymi oczami również kiwnął głową, dając znać Harry'emu, że jest zadowolony z odpowiedzi, nim wstał i pociągnął go ze sobą. Żaden z nich nie odezwał się ponownie, jako że wszystko warte wypowiedzenia zostało już wypowiedziane, ale to wtedy Harry zrozumiał, że to czym jest nie miało tak naprawdę znaczenia. Był Harrym i mężczyzna z czerwonymi oczami mógł uformować z niego pustymi słowami co tylko chciał; czy to węża, czy to człowieka, czy gumochłona. I z całą swą szczerością, Harry mógł przyznać, że był to układ, wobec którego nie miał absolutnie nic przeciwko.
– Dobranoc. – To słowo, w języku ludzi, było ostatnim, jakie Harry wyszeptał, nim sen utulił go w swych ramionach tamtej nocy. Jeśli mężczyzna z czerwonymi oczami chciał, by Harry był człowiekiem, to człowieka otrzyma. Gdy Harry od razu usłyszał ciche „Śpij, dziecko", wiedział, że mężczyzna z czerwonymi oczami również zdaje sobie z tego sprawę.
…o0o…
Po tym, jak Harry został człowiekiem, wszystko stało się logiczniejsze. Nagle rzeczy, których nienawidził robić przedtem, jak używanie noży i widelców, kąpanie się regularnie lub uczenie się czytania i pisania, stały się najbardziej oczywistą rzeczą do zrobienia. Dziwaczne rzeczy, o których czytał w książkach, zaczęły mieć sens. Dziwne słowa, które mężczyzna z czerwonymi oczami czasem do niego mówił, nabrały znaczenia. Wszystko było takie oczywiste, tak przerażająco i wspaniale ludzkie, że Harry'emu ciężko było w to wszystko uwierzyć. Całkowicie przebiło bycie wężem i po kilku tygodniach przystosowywania się, Harry mógł tylko patrzeć wstecz i zastanawiać się, jak mógł być tak głupi.
Mężczyzna z czerwonymi oczami był oczywiście zadowolony z postępów Harry'ego, bo powoli, choć z lekkim wahaniem, zaczął opowiadać Harry'emu o tajemnicach. Niebezpieczne, lecz cudowne dziedziny magii, mężczyzna z czerwonymi oczami rzekł i choć popatrzył na Harry'ego tak intensywnie jak zawsze, jego głos uzyskał nową, łagodniejszą barwę, zupełnie jakby te tajemne sprawy wywoływały nawet w mężczyźnie z czerwonymi oczami podziw.
Oczywiście, Harry wiedział o magii od zawsze. Widział rzucane zaklęcia nawet jeszcze zanim potrafił mówić, a bibliotekę zalewały książki na jej temat. Mężczyzna z czerwonymi oczami opowiedział mu o magii wcześniej, nauczył kilku zaklęć nawet, i opowiadał o teoriach i różnych rodzajach magii. Ale to nie miało nic wspólnego z tajemnymi sprawami. To też magia, prawda, ale inny rodzaj magii. Tajemnice były bardziej fascynujące i zdecydowanie delikatniejsze. Już samo wspominanie ich było ekscytujące i straszne zarazem.
Kiedy mężczyzna z czerwonymi oczami mówił o nich, używał takich słów, jak potężna, wyjątkowa i święta. Kiedy stawał się najbardziej rozgorączkowany, mówił o nieśmiertelności i zakazanej. Harry nauczył się nowych słów, takich jak legilimencja, nekromancja i magie ofiarne, a za każdym razem, gdy słyszał nowe słowo, biegł do biblioteki, by je odszukać. Zawsze słuchał uważnie, i mimo że przez większość czasu nie do końca rozumiał, kwestie poruszane przez mężczyznę interesowały go tak, jak żadna inna sprawa. Skoro nawet mężczyzna z czerwonymi oczami był tak zakochany w tych tajemnych sprawach, to musiały być czymś absolutnie cudownym. Mężczyzna zawsze zaczynał swoje wywody od wspomnienia o magii i zawsze kończył na jej wychwaleniu. Harry szybko przyswoił sobie zwyczaj wzięcia zachwyconego oddechu w trakcie ciszy, która następowała po każdym wykładzie i cichego westchnięcia: „Naprawdę uwielbiam magię", co czasami zyskiwało mu rzadki, sztywny pół-uśmiech mężczyzny z czerwonymi oczami.
Jedynym innym razem, kiedy mężczyzna z czerwonymi oczami zdawał się tak skupiony, jak wtedy gdy mówił o tajemnych sprawach, był czas, kiedy wspominał o Hogwarcie.
Harry nie był pewny, czym dokładnie ten Hogwart jest, oprócz starego zamku. Sposób, w jaki mężczyzna z czerwonymi oczami o nim czasem mówił, sprawiał, że Harry myślał, że to dom mężczyzny, ale wtedy dyskusja zyskiwała ostrzejszy ton i padało imię Dumbledore i ten ciepły obraz zostawał zniszczony. Mężczyzna z czerwonymi oczami potrafił spędzić godziny na opisywaniu korytarzy i holów, gdy czuł się nostalgicznie. A Harry zawsze słuchał, nawet jeśli nie uważał tego Hogwartu za tak interesujący jak tajemna magia.
Raz, mówiąc o Hogwarcie, mężczyzna poruszył bardzo delikatnie temat „Komnaty", lecz zaraz potem stał się raczej cichy i zamyślony, zostawiając go.
Kiedy Harry spytał „co z komnatą?", mężczyzna tylko popatrzył na niego poważnie.
– Jeszcze nie zdecydowałem. Jeśli cię to zacznie dotyczyć, to się dowiesz – odparł po chwili. Mężczyzna z czerwonymi oczami nie powiedział już nic więcej po tym, a Harry nie ośmielił się dopytywać. Poważna mina nie opuściła twarzy mężczyzny i pozostał on głęboko w swych myślach, aż do zmroku.
…o0o…
Tej nocy Harry był niewidzialny.
Oczywiście, nie był naprawdę niewidzialny, jako że nie znał żadnych zaklęć, które mogłyby mu ją zapewnić i nigdy nie położył swych rączek na jednej z tych niezwykłych peleryn czy amuletów, o których czasami czytał. Nie, Harry nie potrzebował takich rzeczy, by stać się niewidzialny. Już dawno temu nauczył się, że jeśli pozostanie wystarczająco cicho i będzie stał bez ruchu, ludzie przejdą obok niego, nie zauważając jego obecności. Była to przydatna umiejętność, zwłaszcza gdy się mieszkało w takim miejscu jak to i spędzało czas w otoczeniu takich ludzi, jak ci.
W tym momencie Harry stał nieruchomo w kącie holu wejściowego, owinięty ponurą ciemnością, która tak często czaiła się w korytarzach budynku, którego nazywał domem, i obserwował jak dziwaczni, odziani na czarno ludzie, znów wmaszerowują przez drzwi wejściowe. Śmierciożercy, zwał ich mężczyzna z czerwonymi oczami. Za każdym razem, gdy o nich mówił, podły, próżny błysk w jego niepokojących oczach zdawał się nasilać. Śmierciożercy, i to słowo było wypalone głęboko w Harry'ego młodym i ciekawym umyśle.
Kiedy Harry był młodszy i głupszy, wierzył, że to mężczyzna z czerwonymi oczami sam stworzył te stworzenia. Z pewnością tylko mężczyzna z czerwonymi oczami mógł wpaść na coś równie potwornego i skrzywionego, a jednocześnie pełnego pięknego wdzięku. Ale gdy pewnego razu Harry nieśmiało wyjawił swe myśli mężczyźnie, ten zarechotał niemal zachwyconym śmiechem i powiedział, że ci ludzie byli jego poplecznikami, jego najbardziej lojalnymi służącymi. Harry nie wspomniał o tym więcej, ponieważ ten obłąkany śmiech szczerze go przeraził w tamtym czasie. Ale nawet teraz, kiedy Harry z podziwem spoglądał na te ciemne postacie, nie mógł nie zastanawiać się, czy pod tymi maskami jest prawdziwe ciało, czy może też ci ludzie byli tylko duchami i koszmarami ukrytymi pod czarnymi szatami i złotymi maskami, z dala od wścibskich spojrzeń.
– Śmierciożercy – wymamrotał po cichu sam do siebie i czar niewidzialności pękł pod ciężarem tego słowa. Jedna z ciemnych postaci usłyszała bezgłośny szept, jej głowa bezzwłocznie zwróciła się mniej więcej w kierunku Harry'ego, a spojrzenie przedarło przez cienie, aż do kąta, w którym stał Harry. Ani Harry, ani Śmierciożerca gapiący się na niego nie poruszyli się przez chwilę; Harry niepewien co zrobić, a Śmierciożerca oczywiście rozważając szansę, że tylko wyobraża sobie małe dziecko w tym pokoju. Powoli, postać uniosła rękę i szturchnęła ramię innego Śmierciożercy, nim wskazała na kąt i Harry'ego. Coraz więcej głów zwracało się w stronę Harry'ego, ale on się nie poruszył, tylko wpatrywał bez mrugnięcia okiem w dziejące się przed nim widowisko.
– To dzieciak.
– Co do. . .?
– Jest prawdziwy?
Harry rozważył danie przeczącej odpowiedzi na ostatnie pytanie, w nadziei na odwrócenia nieoczekiwanej uwagi, którą otrzymywał, ale w końcu nie zrobił tego. Mężczyzna z czerwonymi oczami nie lubił, gdy Harry odzywał się bez pytania, a już zdecydowanie nie lubił, gdy Harry mówił rzeczy, które nie były prawdziwe. Było mnóstwo małych rzeczy, których mężczyzna z czerwonymi oczami nie mógł znieść, ale Harry nauczył się ich na pamięć i wiedział, jak ich unikać. Właściwie, jeśli Harry miał być całkowicie szczery, to sądził, że mężczyzna z czerwonymi oczami w ogóle niczego nie lubił. Zdecydowanie był zawsze wystarczająco poirytowany.
– Co ty tu robisz? Kim jesteś? – zapytał jeden ze Śmierciożerców i przepchnął swą drogę do Harry'ego. W jego tonie była pewna ostrość, ale wciąż był dziwnie miękki: głos kobiety. – Czy Czarny Pan wie, że samemu tu sobie spacerujesz?
– Obserwuję – odparł Harry i spokojnie zerknął na zbliżającą się Śmierciożerczynię. – A mężczyzna z czerwonymi oczami wie wszystko. – To zatrzymało Śmierciożerczynię, ale szybko wzięła się w garść. Jej drobna dłoń chwyciła chude ramię Harry'ego z zaskakującą siłą i dziecko wzdrygnęło się na ten kontakt.
– Czy nie rozumiesz, jak nierozsądnym było przyjście tu dzisiaj? Ci ludzie nie wahaliby się nawet sekundy, by cię zabić – syknęła Śmierciożerczyni, ściszając swój głos tak, by tylko Harry mógł ją usłyszeć.
Harry wydął wargi, gapiąc się spode łba na Śmierciożerczynię. Przyzwyczaił się do grożenia jego życiu, ale mimo to nie uważał, że kompletny obcy mógł ot tak sobie mu grozić. Tylko mężczyzna z czerwonymi oczami – i być może Nagini – mieli do tego prawo.
Jednak Harry nie dostał wystarczająco czasu, by wypowiedzieć swoją opinię na głos.
– Puść dziecko, Narcyzo – lodowaty, znajomy głos zabrzmiał gdzieś z przodu holu. Śmierciożerczyni trzymająca ramię Harry'ego wypuściła je natychmiast, prawie się wzdrygając. Harry z fascynacją przyglądał się, jak wszystkie duchy i koszmary opadają na kolana, gdy mężczyzna z czerwonymi oczami z wdziękiem przechodzi przez pokój. Zatrzymał się tuż przed Harrym i spojrzał na niego z góry, a niepokojące, szkarłatne oczy nieznacznie się zmrużyły.
– Co tu robisz, smarkaczu? – spytał niebezpiecznie spokojnym głosem, który Harry uznałby za przerażający, gdyby nie był do niego tak doskonale przyzwyczajony.
Tak faktycznie, to mężczyzna z czerwonymi oczami nie był z bliska aż tak przerażający, jak się mu wydawało. Podczas gdy był potężny i okrutny ponad miarę, i zatem godny strachu i szacunku, wciąż był bardziej rzeczywisty, niż większość ludzi, których Harry spotkał. Nie chował się za anonimowością tych bezdusznych, złotych masek. Nie ubierał swych myśli w nic nie znaczące słowa i długie przemowy, jak wiele z jego Śmierciożerców. Harry zawsze mógł zaufać mężczyźnie z czerwonymi oczami, że powie i zrobi tylko to, co naprawdę ma na myśli, jak również, że będzie chciał tego, co zrobi i powie, nie zależnie od tego, jak okrutne i złośliwe by były jego intencję. Jego działania i słowa miały sens i każdy jego uczynek miał swoją przyczynę i cel. Nie było możliwości, aby mężczyzna z czerwonymi oczami mógł być duchem lub koszmarem, bo był bardziej żywy i obecny niż ktokolwiek inny, kogo Harry znał.
Nie żeby Harry znał wielu ludzi, rzecz jasna. Rzadko mógł opuścić Dwór, a ludzi wewnątrz Dworu trudno było nazwać tym rodzajem, do którego Harry by się chciał zbliżyć, nawet czując się bardzo samotnie. Ale Harry miał mężczyznę z czerwonymi oczami i mężczyzna był wystarczającą ilością ludzi w jednej osobie, by usatysfakcjonować Harry'ego do końca życia.
– Obserwuję – powtórzył wyjaśnienie, które przedstawił zaledwie kilka minut wcześniej wścibskiej Śmierciożerczyni.
– Więc proszę, powiedz, dlaczego obserwujesz? Czy nie powiedziałem ci wyraźnie, byś zajął się sobą dzisiejszej nocy gdzieś indziej niż tu?
– Powiedziałeś. – Harry ze zmieszaniem pokiwał głową na zgodę. – Ale ktoś musi obserwować, kiedy nie ma Nagini. – To było oczywiste wytłumaczenie i Harry był nieco zaskoczony sam sobą, że to je przedstawił w pierwszej kolejności.
Mężczyzna z czerwonymi oczami zdawał się pomyśleć nad jego słowami, nim przytaknął lekko w odpowiedzi.
– Niech będzie. Ufam, że zdasz jej raport, gdy tylko powróci.
Harry zamrugał.
– Oczywiście, że tak.
Mężczyzna z czerwonymi oczami zbadał wzrokiem jego wątłą postać, nim wolno wyciągnął swą cisową różdżkę i obrócił ją leniwie między palcami. Harry spoglądał na ten ruch zafascynowany, doskonale wiedząc, co zaraz nadejdzie. Słyszał, jak Śmierciożercy niespokojnie wiercą się w tle, ale żaden z ich dwojga nie zwracał na nich większej uwagi.
– Czy wiesz dlaczego? – zapytał krótko mężczyzna z czerwonymi oczami, nie zawracając sobie głowy uściśleniem pytania ani trochę bardziej niż konieczne.
– Ponieważ się nie posłuchałem – odpowiedział Harry bez namysłu i lekko potaknął, bardziej tik jego chudej szyi niż prawdziwe kiwnięcie. To proste pytanie, zważywszy, że nieposłuszeństwo i niepowodzenia były jedynymi dwoma rzeczami, których mężczyzna z czerwonymi oczami nie tolerował w żadnym wypadku.
– Słusznie – powiedział mężczyzna z czerwonymi oczami i obdarzył go małym, cierpkim uśmiechem. Harry był prawdopodobnie jedyną obecną osobą w holu, która mogła zinterpretować ten skrzywiony, nikły uśmiech poprawnie – gest aprobaty. Uśmiechnął się szeroko, jego małe, białe ząbki błysnęły w ciemnościach, a zielone oczy rozjarzyły się, gdy patrzył, jak cisowa różdżka zatrzymuje się, by wskazać prosto na niego.
– Mój panie. . . – najbliższa Śmierciożerczyni: ta, której imię to Narcyza, czy coś równie głupiutkiego, zaczęła niepewnie, ale natychmiast została uciszona jednym ostrym szkarłatnym spojrzeniem. Harry zastanowił się w myślach, czy kiedyś uda mu się nauczyć tej sztuczki i czy któregoś dnia także będzie potrafił piorunować tak spojrzeniem. To mogła być poręczna umiejętność. Harry przetestował swoje zabójcze spojrzenie, krzywiąc się na swoje bose stopy, lecz jego palce nawet nie zadrżały.
– Jest jeszcze inny powód – kontynuował mężczyzna z czerwonymi oczami, gdy już uciszył Śmierciożerczynię.
Harry zastanowił się nad tym dokładnie, nim odparł z wahaniem:
– Ponieważ zostałem przyłapany?
Mężczyzna z czerwonymi oczami pozwolił, by jego uśmiech się chwilowo powiększył, nim wyraz ten zginął koszmarną śmiercią na jego twarzy, i wyszeptał słowa klątwy w dzwoniącej w uszach ciszy:
– Crucio.
Harry nie krzyczał. Z doświadczenia wiedział, że krzyczenie w niczym nie pomaga, a jedynie zapewnia mu później zdarte gardło i sprawia, że jedzenie i oddychanie nie są zbyt przyjemne. Zamiast tego, zagryzł zęby i zacisnął oczy, gdy nieznośny ból i żar rozdarły jego małe ciało. Nie zarejestrował upadku na twardą, marmurową podłogę, ani tego, jak jego kończyny dygoczą spazmatycznie. Nawet kiedy klątwa została zniesiona, po zaskakująco krótkim czasie, Harry potrzebował kilku chwil, by dojść do siebie, podczas gdy echa klątwy powoli zanikały. Jeszcze większy wysiłek sprawiło mu podniesienie się na swe trzęsące nogi, wyprostowanie pleców i popatrzenie krnąbrnie w te zimne, czerwone oczy, które zdawały się piekielnie zdeterminowane, by ponownie ujrzeć go na podłodze.
Harry czuł, jak jedna łza ześlizguje się w dół jego policzka, a posmak krwi wypełnia jego usta. Miał nieme nadzieje, że nie wgryzł się w swój język zbyt głęboko. W samym środku ich walki na piorunowanie się spojrzeniami, mężczyzna znienacka wyciągnął rękę, szybko jak błyskawica, i przesunął swym palcem po policzku Harry'ego, łapiąc samotną łzę, nim dotarła do podbródka Harry'ego. Minęła kolejna krótka chwila, nim schował swą różdżkę do kieszeni i westchnął trochę.
– Dołącz więc do nas – powiedział po prostu mężczyzna, obrócił się na pięcie i zaczął maszerować ku schodom na drugim końcu holu.
Harry zwlekał tylko tak długo, by pozwolić sobie na mały, zwycięski uśmiech, nim pośpieszył za szybko oddalającą się postacią. Był pewien, że znów zdał jeden z tych dziwacznych małych testów mężczyzny, skoro pozwolono mu zabrać się na jakiekolwiek spotkanie, jakie miało być prowadzone. Harry'ego tak naprawdę nie obchodziły te spotkania, jako że były nudne i trwały zbyt długo, ale lubił, gdy mężczyzna z czerwonymi oczami miał wystarczająco dobry humor, by pozwolić mu przyjść. Dzięki temu Harry czuł się ważny i akceptowany.
Harry przeskoczył przez roje Śmierciożerców, dogonił mężczyznę z czerwonymi oczami i mocno złapał czarny rękaw swoją małą rączką. Czerwone oczy spojrzały w dół na niego, tylko na chwilę, ale gdy żadne oschłe słowa nie nastąpiły, Harry ukrył kolejny uśmiech schylając głowę i szczerząc się na swoje bose stopy. Jego palce zadrżały, machając do niego wesoło.
…o0o…
Nie minęło dużo czasu, nim Harry ponownie zapragnął być niewidzialny.
Przez całą drogę po schodach, aż do korytarza na drugim piętrze, czuł jak w tył jego głowy wwiercają się lodowate spojrzenia. Kiedy raz lub dwa odważył się zerknąć przez ramię, jedynym co ujrzał były złote maski i puste oczodoły skierowane ku niemu. Te bezosobowe, puste spojrzenia sprawiały, że ciarki przechodziły Harry'ego i mocniej ściskał czarny rękaw w swej dłoni. Mężczyzna z czerwonymi oczami wydawał się albo nieświadomy albo obojętny na nie. A może przyzwyczaił się do nich. Może nawet podobały mu się przeszywające, puste oczy i niepodzielna uwaga. Może to właśnie tego chciał. Był właśnie taki dziwaczny, zawsze pragnął głupiutkich rzeczy jak uwaga, panowanie nad światem, czy więcej bezosobowych duchów klęczących u jego stóp.
Harry zebrał się w sobie i powiedział mężczyźnie z czerwonymi oczami, jak bardzo dziwaczny jest. Został nagrodzony umiarkowanie gniewnym spojrzeniem i niewielkim popchnięciem, przez które potknąwszy się, przekroczył wielkie, podwójne drzwi do głównej sali jadalnej.
Harry zawsze lubił tę konkretną salę. Zajmowała ogromną przestrzeń z wysokim sufitem i posiadała bardzo ładny widok na wioskę Little Hangleton. Niestety, mężczyzna z czerwonymi oczami nie doceniał ładnego widoku tak bardzo jak Harry, bo okna były w większości schowane za ciemnopurpurowymi firanami z aksamitu. Ściany pokrywała obrzydliwa, zielona tapeta, która już powoli odpadała, a dywan na drewnianej podłodze składał się tylko z grubej warstwy kurzu. W skład mebli całej przestronnej sali wchodził jeden długi stół po środku i kilkanaście dziesiątek krzeseł go otaczających; większość z nich zaprojektowana raczej po to, by wyglądać dobrze, niż by być jakoś szczególnie wygodna.
Ogólnie rzecz biorąc, pokój miał nieco dramatyczny wygląd, który sprawiał, że Harry czuł się tak, jakby wkroczył w jeden z tych przyprawiających o gęsią skórkę horrorów, które kiedyś czytał, gdy pozwolono mu na coś innego niż suche podręczniki i tomiszcza z zaklęciami. Tak naprawdę, jedynym przyprawiającym o gęsią skórkę czasem, jaki ten pokój widział, były spotkania zamaskowanych duchów, a Harry nie uważał, by te się liczyły za jakieś wyjątkowo przerażające stworzenia, skoro mężczyzna z czerwonymi oczami miał je tak perfekcyjnie pod kontrolą. Były całkiem smutnymi małymi istotami, w całej swej cudacznej, ponurej grozie. Śmierciożercy. Harry zastanowił się, czy mógłby ich znaleźć w Potwornej Księdze Potworów, jeśli by szukał dostatecznie długo.
– Szkoda, że Nagini tu nie ma – wymamrotał Harry, idąc za mężczyzną z czerwonymi oczami przez pokój, do drugiego krańca długiego stołu. Harry i Nagini czasem toczyli czarodziejskie pojedynki na tym właśnie stole, o ile Nagini była w pobliżu i o ile oboje mieli na to czas. Bardzo ciekawe pojedynki, zważywszy na to, że Harry jeszcze nie miał swej różdżki, a Nagini nie mogłaby utrzymać różdżki, nawet jeśli by ją miała.
– Nie waż się postawić stopy na stole podczas tego zebrania – wysyczał mężczyzna z czerwonymi oczami do niego niebezpiecznie – albo przysięgam, że spędzisz tydzień pod Cruciatusem.
Harry spojrzał niedowierzająco na mężczyznę.
– Nie zrobiłbyś tego tak naprawdę, prawda? Poza tym, zawsze jesteś taki zajęty, nie znalazłbyś aż tyle czasu, by spędzić tydzień tylko mnie przeklinając.
– Po to mam zwolenników – odparł mężczyzna z czerwonymi oczami niewzruszenie, siadając z dramatyzmem na krześle u szczytu stołu, a jego płaszcz skłębił się wokół niego. Harry poobserwował go trochę, próbując rozgryźć, jak bardzo poważny był. Ciężko było powiedzieć, skoro rzadko się zdarzało, by mężczyzna wyglądał inaczej niż poważnie. Był zły, czasami, ale nawet wtedy wyglądał na poważnie złego. W końcu Harry zdecydował się nie ryzykować i zanotował sobie w pamięci, by trzymać swoje nogi z dala od stołu podczas nadchodzących godzin.
Może znajdzie i mężczyznę z czerwonymi oczami w Potwornej Księdze Potworów. Najprawdopodobniej pod etykietą Niedorzeczne i Drażliwe Potwory.
– I tak chciałbym, by Nagini tu była – burknął Harry pod nosem. Naprawdę czasami za nią tęsknił, kiedy znikała na dłuższy czas. Była jedyną, która odważyłaby się odpyskować mężczyźnie z czerwonymi oczami i nie zostałaby za to potraktowana klątwą. Harry nigdy tak do końca nie rozgryzł, dlaczego Nagini dostawała tak dużo forów, kiedy chodziło o nieposłuszeństwo i zuchwalstwo, ale podejrzewał, że to dlatego, że tak naprawdę Nagini była matką mężczyzny.
Krzesła zaskrzepiły, przesuwane po podłodze, gdy Śmierciożercy usiedli na swych miejscach, a Harry nie przegapił tego, jak mężczyzna z czerwonymi oczami krzywi się na ten ostry dźwięk. Niezadowolenie pojawiło się na jego twarzy, a przenikliwe spojrzenie powiodło po jego zwolennikach. Harry współczuł im trochę, więc posłał mały, przepraszający uśmiech najbliższemu z nich.
– Gdzie mam siedzieć? – spytał cicho mężczyznę z czerwonymi oczami, który jedynie spojrzał na niego krótko, nim wskazał palcem w dół, na podłogę.
– Hmpf – fuknął Harry. Posłusznie usiadł na podłodze, ale nie bez skrzyżowania swych chudych ramion i wydęcia wargi zaraz potem. Harry wiedział doskonale, że wyczarowanie jeszcze jednego krzesła za pomocą różdżki nie stanowiłoby żadnego wyzwania dla mężczyzny z czerwonymi oczami, nawet jeśli miało być jeszcze lepsze niż krzesła obecne w pokoju, ale i tak nie zaskoczyło go jakoś specjalnie, kiedy mężczyzna odmówił. Czynienie drobnych złośliwych uczynków jak ten zawsze pozwało mężczyźnie poczuć zadowolenie z siebie i swojego rzekomego wewnętrznego zła, więc Harry nie narzekał. Zazwyczaj pozwalało to mężczyźnie z czerwonymi oczami utrzymać dobry nastrój.
Kiedy Harry już się ułożył najwygodniej jak mógł, uniósł z determinacją spojrzenie na Śmierciożerców i obserwował.
W końcu, obserwowanie było czymś, w czym był dobry.
…o0o…
Jeśli istniało coś, czego Severus Snape nienawidził bardziej niż Czarnego Pana, to było to bycie zdezorientowanym.
Dezorientacja była skutkiem ignorancji, a ignorancja z kolei prowadziła do tragicznej ścieżki pomyłek i niepowodzeń. Severus nie uważał siebie za szczególnego ignoranta, lecz wręcz chlubił się niezłą spostrzegawczością i byciem zawsze dobrze poinformowanym o ważnych sprawach. A jednak – musiał przyznać, że nie mógł przypomnieć sobie innego razu, gdy był tak zdezorientowany, jak w momencie, gdy usiadł na swoim miejscu przy ogromnym stole spotkań i obserwował małe, zielonookie dziecko siedzące u stóp Czarnego Pana. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że jego zdezorientowanie było marginalnie łatwiejsze do zniesienia był fakt, że wszyscy dookoła zdawali się być równie jak on zaskoczeni nagłym zjawieniem się dziecka na dworze Czarnego Pana.
Aczkolwiek Severus podejrzewał, że wspomniane pojawienie się chłopca nie było wcale takie nagłe, jak by się to mogło wydawać. Sposób w jaki Czarny Pan i ten tajemniczy chłopiec się do siebie odnosili, wskazywałby dość jasno na to, że obydwaj się znali i niemal komfortowo czuli w swym towarzystwie. Widok Czarnego Pana karzącego nieposłuszeństwo klątwą Cruciatus nie był niczym nowym, ale ujrzenie tak małego dziecka akceptującego ją tak spokojnie i z tak zaskakującą dojrzałością było niespodziewane. Severus mógł się tylko domyślać, jak wiele razy ta torturująca klątwa musiała być rzucona na chłopca, by znosił ją tak dzielnie. A jednak najbardziej niepokojącą częścią spektaklu był euforyczny uśmiech dziecka, kiedy tylko Czarny Pan pozwolił mu się zabrać z nim na spotkanie.
To dziecko nie mogło być synem Czarnego Pana, czyż nie? Nie, oczywiście, że nie. Cały ten pomysł był śmieszny. Z Czarnego Pana żaden materiał na rodzica, a mało prawdopodobne, by mężczyzna miał w wysokim poważaniu taki zwyczaj, jak posiadanie dziedzica. W końcu zamierzał żyć wiecznie, a zatem całkiem zbędny był mu dziedzic. Poza tym, jeśli miałby mieć dziedzica to byłby to ktoś bardziej. . . cóż, po prostu ktoś bardziej w każdym znaczeniu tego słowa.
Zielonookie dziecko było maleńką istotą i po wyglądzie Severus zgadywałby, że na pewno nie jest ani trochę starsze niż Draco – sądząc po tym co Severus zapamiętał ostatnim razem, gdy widział swojego chrześniaka. Jednak podczas gdy Draco był zadbanym i niepotrzebnie głośnym dzieckiem, zielonooki chłopiec miał potargane czarne włosy i zamienił zaledwie kilka cichych słów bezpośrednio z Czarnym Panem. Miał na sobie bardzo zwyczajne zielone szaty, o kilka rozmiarów za duże, a jego stopy pozostawały zupełnie bose. Było coś niezaprzeczalnie nienaturalnego w tym dziecku: coś, co sprawiało, że Severus najchętniej oderwałby od niego spojrzenie i udał, że wcale go tu nie ma; ale i tak, chłopiec zdecydowanie nie był wystarczająco wyjątkowy, by być dziedzicem Czarnego Pana. Severus z trudem odepchnął od siebie ciekawość i z powrotem skierował swą uwagę na trwające spotkanie.
– Mój ojciec wyraził zainteresowanie ubieganiem się o pozycję Ministra Magii – przemawiał obecnie Barty Crouch Junior, a pogarda lała się z każdego jego słowa. – Jeśli się tak stanie, to bardzo możliwe, że przepchnie większość ustaw, które dotychczas blokował biurokracyjny charakter Ministerstwa, w tym te, które zezwolą na brutalniejsze sesje tortur i przymus spożycia Veritaserum przez podejrzanych o należenie do Śmierciożerców.
– To niespodziewana zmiana sytuacji, rzeczywiście – powiedział Czarny Pan krótko – ale prawdą jest, że ten człowiek staje się dla nas zagrożeniem.
– Czy powinniśmy się go pozbyć? – spytał Lucjusz Malfoy z drugiego krańca stołu. – W oczach publiki Crouch jest jedynym, który próbuje wnieść sprawiedliwość do tych niepewnych czasów. Obawiam się, że jego śmierć mogłaby negatywnie odbić się na twoim poparciu ze strony neutralnych czarodziejów, mój panie.
Severus był jednym z nielicznych, którzy zauważyli, jak zielone oczy małego dziecka mrużą się na tę wzmiankę, i to tylko dlatego, że na to czekał. Zafascynowany obserwował, jak chłopiec wpierw wbił swe spojrzenie w Lucjusza, by następnie powoli podnieść swój wzrok ku Czarnemu Panu. Jego zielone spojrzenie się nie zachwiało, gdy intensywnie się wpatrywał w najpotężniejszego czarodzieja tego wieku, ewidentnie czekając, aż mężczyzna zauważy jego wzrok. Czarny Pan zauważył go raczej szybko, spróbował go zignorować i kontynuować spotkanie, ale co było dość zabawne, szybko się poddał.
– Co jest?
– Jak smakuje śmierć? – zapytało dziecko i to pytanie zabrzmiało jak dzwon w nagłej ciszy holu. Wydawało się, że wszelki, nawet najmniejszy ruch zamarł, gdy echo tych słów odbijało się w ich uszach, a wszystkie oczy zawisły na chłopcu. Jeśli samego Czarnego Pana zaskoczyło to pytanie, to nie okazał tego w żaden widoczny sposób.
– Dlaczego pytasz? – dociekał Czarny Pan.
– Cóż – zaczął chłopiec i zerknął na ludzi zebranych wokół stołu – oni są Śmierciożercami, nie? A skoro jest ich tak wielu, to pomyślałem, że śmierć musi smakować naprawdę dobrze! – zadeklarował niewinnie, nim przerwał, by nad czymś się zastanowić. – Chociaż, wyglądają na głodnych. Powinieneś ich więcej karmić.
Łatwo rozpoznawalny, zachwycony rechot Bellatrix, przerwał ciszę. Jedno spojrzenie Czarnego Pana wystarczyło, by ją uciszyć.
– Obiecuję ci, że pewnego dnia dowiesz się dokładnie, jak smakuje śmierć. Ale dzisiaj nie jest tym dniem – odpowiedział Czarny Pan po prostu i, ku wielkiemu zdziwieniu swych Śmierciożerców, w jego tonie pojawiło się dość jasne rozbawienie.
– To jutro? Na śniadanie może? – spytało natychmiast dziecko, patrząc niecierpliwie ku oczom Czarnego Pana.
I kiedy Czarny Pan niecnie uśmiechnął się do chłopca u swoich stóp i odparł: „Zobaczymy", Severus nagle bardzo mocno zaczął wątpić w swój wcześniejszy osąd, iż to dziecko nie może być synem Czarnego Pana. Czy skłonność do morderstwa mogła być dziedziczną cechą? Chłopiec tylko skinął uroczyście głową i wrócił do swojego gapienia się, obserwując Śmierciożerców z jeszcze żywszym zainteresowaniem niż wcześniej. Severus powoli zaczynał uznawać ten wzrok za niespodziewanie niepokojący.
Czarny Pan spojrzał w dół ku chłopcu, nim powrócił do Śmierciożerców, a jego zimne czerwone oczy wwierciły się w jednego z nich w szczególności. Barty Crouch drgnął nerwowo pod ciężarem tego spojrzenia.
– Być może nadszedł czas, by świat poznał twoje powiązania – rzekł Czarny Pan. – Upewnij się, że ta informacja stanie się na tyle publiczna, by Ministerstwo nie mogło jej uciszyć.
– Mój panie, moja pozycja w Ministerstwie…
– Zrób, jak ci każę – Czarny Pan warknął ostro, ucinając słowa Croucha i sprawiając, że większość Śmierciożerców się wzdrygnęła. – Mało prawdopodobne, by czarodziejski świat zagłosował na kandydata na Ministra, który nawet nie umie zatrzymać własnego syna po swej stronie.
– Zajmę się tym, mój panie – potaknął Crouch i pokłonił się lekko.
Czysty, dziecięcy głos przeciął powietrze sali narad ponownie:
– Czy Mui to twoje imię? Nic dziwnego, że nigdy mi go nie wyjawiłeś, skoro jest takie głupiutkie jak to! – Czarny Pan odwrócił się bardzo powoli, by spojrzeć w dół, na dziecko, a jego wzrok był absolutnie morderczy. Najwidoczniej chłopiec również rozpoznał groźbę kryjącą się pod tą ekspresją, bo jego głos zabarwiła niepewność, gdy dodał: – Powinienem nazywać cię panem Paańe?
Severus był całkiem pewny, że wkrótce na cmentarzu Little Hangleton pojawi się nowy grób, kiedy Czarny Pan wyciągnął swą różdżkę i wskazał nią na dziecko z napinającym nerwy do granic możliwości spokojem. Dziecko było albo bardzo odważne, albo niesamowicie głupie. A może odrobinę takie i takie.
Gryffindor, pomyślał Severus z drwiną w duchu.
– Ja nie… – zaczął chłopiec, ale Czarny Pan machnął różdżką raz i szepnął zaklęcie pod nosem, zbyt cicho, by ktokolwiek usłyszał jakie. Chłopiec urwał zdanie z krótkim tchnieniem i uniósł obie ręce, by zakryć usta, a jego oczy się rozszerzyły. Jego spokojna postawa nie zachwiała się ani razu podczas tego zdarzenia, co było dość niebywałe. Czarny Pan nie był w końcu znany z samokontroli czy opanowania, gdy był rozwścieczony.
– Trzy dni. Teraz wynoś się stąd – powiedział krótko czarodziej, nie spoglądając na dziecko ponownie. Chłopiec posłał Czarnemu Panu jedno miażdżące spojrzenie, zbierając w swojej niewielkiej formie zaskakująco dużo zabójczej irytacji i paląc jej ogień dookoła, jak jakiś dziwny rodzaj bezróżdżkowej magii, nim odwrócił się z dumą i odmaszerował w stronę drzwi. Na jego twarzy malował się pewien rodzaj pychy i głęboka dezaprobata, tak zupełnie nie pasująca do tej dziecięcej twarzy, przypominająca Severusowi już bardziej urażonego arystokratę niż małego chłopca. Kiedy dziecko przeszło obok, jego zielone oczy na krótką chwilę spotkały wzrok Severusa, chwilę która nie trwała nawet tak długo jak mrugnięcie okiem, a jednak trwała na tyle długo, by roztrzaskać cały świat Severusa.
Pamiętał te oczy. Pamiętał ten właśnie odcień zieleni i tę pewną siebie upartość, która w nich zamieszkiwała. Pamiętał jak te oczy wyglądały, kiedy się śmiały i pamiętał jak wyglądały, gdy płakały. Tak jak i pamiętał jak piorunowały spojrzeniem i jak łagodne potrafiły być. Pamiętał te oczy tak boleśnie dobrze, że ciężko mu było oddychać, a jego serce bolało. Jak mógłby nie pamiętać?
I wtedy ta chwila minęła, chłopiec wypadł z pokoju i Severus pozostał sam w świecie, który już nigdy nie miał być taki sam.
Lily.
To były oczy Lily. Severus był tego pewien. I teraz, gdy miał już ten istotny fragment układanki we właściwym miejscu, wszystko nagle nabrało sensu tak szybko, że Severus z trudem starał się nadążyć. Chłopiec był dzieckiem Lily. Dzieckiem Lily i Pottera. Dzieckiem z proroctwa. Zaginionym, ponoć zmarłym dzieckiem. Ale nie, to dziecko nie było ani martwe, ani już dłużej zaginione. Było właśnie tu, żywe i dobrze się mające, w rękach Czarnego Pana.
Dziecko Lily, które cierpiało z powodu Cruciatusa tuż przez oczami Severusa i które spytało, jak smakuje śmierć ze szczerą ciekawością.
Minęły lata odkąd Severus czuł tak głęboką, wstrząsającą światem rozpacz, jak w tym właśnie momencie. Właściwie, nie czuł jej od tej koszmarnej nocy, kiedy przekazał proroctwo Czarnemu Panu i skazał Lily na śmierć. W pewnym sensie, ta sama wypełniona chaosem noc sprowadziła Severusa do tej sytuacji. On skazał tego małego chłopca, który posiadał oczy Lily, na ten los, przez wyszeptanie słów proroctwa prosto do ucha Czarnego Pana: dając mu powód, by skierował całe swe destruktywne okrucieństwo na tego biednego chłopca.
Proroctwo. To właśnie to proroctwo było osobistym przekleństwem Severusa przez zbyt wiele lat. To była jego kara za wszystkie złe uczynki i niewłaściwe wybory. A teraz ta po trzykroć przeklęta rzecz znów powracała, by uderzyć w Severusa z siłą emocjonalnego Crucio ponownie.
To dziecko, ten Harry, był tym, który według przepowiedni ma pokonać Czarnego Pana i oto był, rozdawał swe łagodne uśmiechy i ciche słowa mężczyźnie, którego miał zmieść z powierzchni Ziemi; ukryty z dala od świata, który ma uratować. Po ujrzeniu tego wszystkiego, Severus mógł tylko przypuszczać, jak głęboko Czarny Pan zatopił w tym dziecku swe zatrute szpony, i czy miało sens posiadanie nadziei na to, że chłopiec może zostać uratowany, czy też nic już z niego nie pozostało. Naprawdę, teraz już całkowicie pojmował, czemu Albus nie mógł wcześniej znaleźć tego dziecka, patrząc na to jak głęboko ukryty był w Mroku, jak stoi pośrodku tej burzy jaką był Czarny Pan i jego rosnące imperium.
Część Severusa chciała skoczyć równo na nogi, przebiec przez drzwi i odnaleźć chłopca, a następnie aportować ich obu w jakieś bezpieczne miejsce. Na szczęście, jego rozsądniejsza część przypomniała mu, że nie dobiegłby nawet do końca stołu, nie, kiedy Czarny Pan siedział jedynie parę metrów od niego. Jedyne, co Severus mógł teraz zrobić, to przesiedzieć do końca spotkanie i potem pospieszyć z tą informacją do Dyrektora. To była jego jedyna szansa, by kogokolwiek uratować.
– Wygląda na to, że Severus jest zbyt zajęty rozkoszowaniem się swoim olśnieniem, by poświęcać większą uwagę przebiegowi spotkania. – Znajomy, zimny głos wtargnął w świadomość Severusa, rozrywając jego myśli i sprawiając, że wzdrygnął się odruchowo. Severus dokładnie się upewnił, że pozbył się wszelkich śladów swoich szalejących myśli z twarzy i że głos mu nie zadrży, nim przemówił:
– Przepraszam, mój panie. Byłem raczej dość. . . zaskoczony pewnymi odkryciami – rzekł ostrożnie Severus, mając nadzieję, że nie brzmi tak niepewnie i na tak wstrząśniętego, jak się w rzeczywistości czuł. Czarny Pan obdarzył go pokręconym uśmiechem.
– Tak, tyle to jest oczywiste – powiedział mężczyzna, podczas gdy jego przenikliwy wzrok oceniał Severusa solennie. Kiedy przemówił ponownie, w jego głosie zawisł ostrzegający ton. – Zostań po spotkaniu. Mam kilka spraw, którymi trzeba się zająć.
Severus potaknął z szacunkiem, doskonale zrozumiawszy ukryte znaczenie tych słów. To był rozkaz, by zachował dla siebie swoje odkrycie i Severus zamierzał go doskonale przestrzegać. Musiał pozostać przy życiu przynajmniej na tyle długo, by poinformować Albusa o tej nowej zmianie sytuacji. Bardzo możliwe, że zmieni ona kierunek całej wojny i wpłynie na los całego świata. I tym razem Severus zamierzał odegrać swą rolę poprawnie. Jego uczynki skazały na zagładę Lily, ale być może wciąż będzie mógł ocalić jej syna. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić.
Reszta spotkania minęła Severusowi jakby we mgle. Nic, co Śmierciożercy powiedzieli, nie miało dla niego znaczenia, a waga pozostałych informacji została przyćmiona przez tajemnicę, jaką był Harry Potter. Oczekiwał dyskusji z Czarnym Panem po części z nietypową dla siebie chęcią, ale jednocześnie obawiał się, w którą stronę nadmieniona dyskusja może go poprowadzić. Jeśli nie będzie miał ani trochę szczęścia, to Czarny Pan zwiąże go przysięgą nie wyjawienia swej wiedzy nikomu, a może nawet usunie mu wspomnienia lub zwyczajnie zabije. Severus podejrzewał, że nikt poza nim i Czarnym Panem nie wie, jak ważne jest to dziecko i z tego co Severus widział, Czarny Pan mógł pragnąć utrzymać ten stan sytuacji.
Kiedy Czarny Pan w końcu odprawił swych zwolenników, Severus pozostał, gdzie był, tylko wstając, kiedy i Czarny Pan wstał.
– Wiesz kim jest ten chłopiec, czyż nie, Severusie? – spytał Czarny Pan, kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim Śmierciożercą.
– Mam swe podejrzenia, mój panie – odparł dyplomatycznie Severus, nie chcąc zdradzić zbyt wiele. W towarzystwie Czarnego Pana najlepiej było trzymać słowa na wodzy, ponieważ najprawdopodobniej mężczyzna użyje ich przeciwko niemu wcześniej czy później.
Czarny Pan oczywiście zdał sobie sprawę z tego, co Severus robi, bo posłał swemu szpiegowi nie do końca rozbawiony pół-uśmiech, nim odezwał się ponownie:
– Chcę, żebyś poinformował Dumbledore'a o tych swoich podejrzeniach.
To zdecydowanie zaskoczyło Severusa, lecz nic poza wolnym mrugnięciem jego oczu nie wydało jego reakcji.
– Mój panie, czy nie uważasz, że wiedza, iż ten chłopiec jest żywy, nie zachęciłaby Dumbledore'a do zorganizowania jakiejś. . . gryffindorskiej próby ratunku? – spytał ostrożnie.
– To mało prawdopodobne. Dumbledore nie może sobie pozwolić na zaryzykowanie swoich już i tak wciąż uszczuplających się sił do tak samobójczej misji – odpowiedział Czarny Pan. Severus wiedział, że słowa Czarnego Pana były prawdą, oczywiście, ale i tak gwałtownie musiał powstrzymać tę małą część siebie, która chciała zapytać, jakiego rodzaju protekcję Czarny Pan utworzył dla chłopca. Takie pytanie bez wątpienia sprawiłoby, że Czarny Pan stałby się podejrzliwy i z pewnością nie pomogłoby sprawie Harry'ego Pottera. Severus miał nadzieję, że jeśli będzie wystarczająco ostrożny i właściwie zagra swymi kartami, to może uzyska szansę porozmawiania bezpośrednio z chłopcem, może nawet bez ograniczającej swobodę wypowiedzi obecności Czarnego Pana.
– Pragnę, by uczęszczał do Hogwartu, gdy nadejdzie czas – powiedział w końcu Czarny Pan, wyjawiając powód swej dziwnej prośby. Cokolwiek, czego Severus się spodziewał, czy co podejrzewał, zdecydowanie nie było tym i gdyby nie lata podwójnego szpiegostwa, to zbierałby właśnie szczękę z podłogi w tym momencie. Severus musiał odnaleźć powód tej, wszystko na to wskazuje, szalonej decyzji. Umieszczenie chłopca tuż pod nosem Dumbledore'a było niezwykle ryzykowną decyzją, jeśli Czarny Pan zamierzał zachować dla siebie lojalność chłopca.
– Hogwart, mój panie? Z pewnością Durmstrang lub…
– Umieszczenie go w Hogwarcie jest niezwykle istotne dla moich planów. To wszystko, co musisz wiedzieć – przerwał Czarny Pan i jego ostry jak brzytwa wzrok wepchnął jakiekolwiek inne pytania i spory, jakie Severus miał, z powrotem w jego gardło.
Severus potaknął z uznaniem.
– Czy pragniesz, aby Dumbledore wiedział o twoim planie, by umieścić chłopca w Hogwarcie?
– Nie, jeszcze nie. Informacja, że chłopiec żyje winna wystarczyć na razie staremu głupcowi – rzekł Czarny Pan. – Upewnij się, że dotrze do jego uszu. Możesz odejść.
Severus ukłonił się lekko i pospieszył na zewnątrz, kompletnie nie zauważając małej, żywej postaci, siedzącej tuż za drzwiami sali jadalnej.
…o0o…
Harry znów był niewidzialny.
Usiadł na podłodze na zewnątrz sali jadalnej, oparł się o ścianę naprzeciwko i z posępną miną spiorunował wzrokiem zamknięte drzwi. Właśnie odkrył trzecią rzecz, którą mógł dodać do swojej małej listy „rzeczy, które mężczyzna z czerwonymi oczami nie będzie tolerował". Najwidoczniej mężczyzna miał poważne problemy ze swoim imieniem. Trzy dni bez języka? I kto tu jest nierozsądny!
Harry wsadził jeden ze swoich maleńkich palców do ust i, ciekaw, zbadał wnętrze tej dziwnej, pustej przestrzeni. To było dziwne uczucie, nie mieć swojego języka gdzie winien być. Jego zęby były na miejscu, ich ostre krańce zadrapywały palec Harry'ego; miękkie wnętrze jego policzków, twarde podniebienie i dalej absolutnie nic więcej. Spróbował wydać z siebie jakiś dźwięk, ale wszystko co potrafił, to tylko bełkotliwe skomlenie i gulgotanie. Harry musiał to przyznać mężczyźnie – jego kary stawały się coraz bardziej pomysłowe wraz z upływem czasu. Harry nie do końca miał pewność, czy to dobrze czy źle.
Harry osunął się całym swym ciężarem po ścianie i głęboko westchnął.
Nagini będzie taka zawiedziona, kiedy tylko wróci. Harry obiecał jej, że będzie miał oko na wszystko, a jedyne co udało mu się osiągnąć, to zostać wyrzuconym z zebrania. Nagini była bardzo ciekawa rzeczy, które się działy we dworze. Nienaturalnie ciekawa, kiedy pomyślał o tym, że jest tylko wężem i sprawy ludzi zazwyczaj miały bardzo mały wpływ na jej codzienne życie. Nagini kiedyś mu wyjaśniła, że musi wiedzieć wszystko, co jest ważne, aby móc pomóc „Tomowi", kiedykolwiek ta pomoc będzie potrzebna, ale kiedy Harry spytał, kim jest ten Tom, otrzymał tylko tajemniczy komentarz, który brzmiał mniej więcej tak: „Jestem pewna, że dowiesz się któregoś dnia, wężyku". Nagini bywała czasami tak niesamowicie denerwująca, z tymi jej wszystkimi tajemniczymi stwierdzeniami i dezorientującymi wyjaśnieniami. Lecz z tego, co Harry zauważył, większość węży miała podobne podejście, lubiły wydawać się bardziej tajemnicze, niż w rzeczywistości były. Będąc tylko ogonami z twarzami i tak dalej, lubiły mieć coś, czym mogły podbudować swoje ego.
Ostatni promyk słońca opuścił korytarze Dworu do czasu, gdy drzwi sali jadalnej wreszcie się ponownie uchyliły. Korytarz był kompletnie ciemny, dzięki czemu łatwiej było Harry'emu schować się na tej otwartej przestrzeni, by móc obserwować, jak zamaskowane postacie przepływają przez drzwi. Niektóre z nich mówiły śpiesznymi, ściszonymi głosami, a inne wydawały się tylko pragnąć wyjść tak szybko, jak to tylko możliwe. Żadna z nich nie zauważyła Harry'ego mimo tego, że parę z nich niemal na niego nastąpiło w swym pośpiechu. Kilka minut później ostatni z duchów pojawił się w drzwiach i jemu wydawało się śpieszyć jeszcze bardziej niż wszystkim pozostałym. On także nie zauważył Harry'ego, nawet nie zerknął w jego stronę wystarczająco długo, aby mieć szansę go zobaczyć, więc Harry z rozbawieniem potrząsnął tylko głową, obserwując, jak Śmierciożerca prędko oddala się w głąb korytarza.
Nie były zbyt inteligentnymi stworzeniami, ci Śmierciożercy, a przynajmniej nieszczególnie spostrzegawczymi. Harry przypomniał sobie te wszystkie razy, kiedy mężczyzna z czerwonymi oczami był wściekły z ich powodu i rozgorączkowany mamrotał o „niekompetentnych głupcach". Nagle, te słowa było mu o wiele łatwiej zrozumieć.
Niedługo potem mężczyzna z czerwonymi oczami przekroczył drzwi rozsądniejszym tempem i niewidzialność Harry'ego natychmiast pękła pod czerwonym spojrzeniem.
Harry nie kłamał, kiedy te kilka godzin wcześniej oznajmił Śmierciożerczyni, że mężczyzna z czerwonymi oczami wie wszystko. Mężczyzna wiedział wszystko. I także widział wszystko, a pseudo-niewidzialność Harry'ego była bezużyteczna wobec niego i jego przeszywającego czerwonego wzroku.
Ale i sam Harry także nie był ślepy. On też mógł dostrzec niewielkie szczegóły, na które inni ludzie byli ślepi. Tylko Harry mógł zobaczyć małą zmarszczkę od zmęczenia, dokładnie schowaną za rozgniewanym spojrzeniem. Nikt inny poza Harrym nie zauważyłby, że grymas, którym mężczyzna go obrzuca, nie jest poirytowany z jego powodu, lecz ponieważ mężczyzna chciałby mieć chwilę spokoju, zamiast musieć się zajmować Harrym. Harry był jedynym, który mógł zinterpretować ciche westchnięcie, które nastąpiło zaraz po tym, właściwie – jako dźwięk poddania się, zamiast uznania go za poirytowane prychnięcie. I wszystkie te małe szczegóły sprawiały, że Harry'emu było żal Czarnego Pana.
– Powinienem był wpaść na to już dawno temu – mruknął mężczyzna z czerwonymi oczami. – Ta rzadka cisza z twojej strony jest darem od Merlina.
Harry przewrócił oczami i chwiejnie wspiął się na nogi. Zwlekał jeszcze chwilę strzepując większość pyłu ze swoich ubrań, nim nagle pobiegł szaleńczym sprintem przez korytarz. Nim mężczyzna z czerwonymi oczami zdążył zareagować, Harry już ciasno otoczył swoimi chudymi ramionami jego biodra i zatopił swą twarz w ciemnych szatach. Mężczyzna natychmiast zesztywniał i Harry mógł poczuć, jak poirytowane spojrzenie wbija się w tył jego głowy. Jednak nie zgodził się puścić, nie nim nie poczuł, jak niepewne palce przesuwają się raz po jego włosach. Harry podniósł głowę tylko na tyle, by móc szeroko i promiennie uśmiechnąć się do mężczyzny z czerwonymi oczami.
– Tak, możesz być uciążliwy, nawet kiedy jesteś zmuszony zachować ciszę. Wierzę, że przekazałeś swoje zdanie – powiedział mężczyzna, przewracając lekko oczami i delikatnie odpychając od siebie Harry'ego. Harry tylko uśmiechnął się szerzej i skoczył wesoło za mężczyzną, gdy ten zaczął iść w stronę swojego gabinetu.
Byli już w połowie drogi, kiedy Harry sobie przypomniał. Szybko podbiegł do mężczyzny z czerwonymi oczami i pociągnął go za rękaw, nim wskazał z podekscytowaniem za siebie, tam skąd przyszli. Mężczyzna z czerwonymi oczami uniósł ciekawie jedną brew i Harry przedstawił z przejęciem, jak otwiera nie istniejącą książkę i ją czyta.
– Jaką książkę chcesz? – spytał mężczyzna z czerwonymi oczami i irytacja powróciła do jego głosu. Tę irytację jednak łatwo Harry'emu było zignorować, ponieważ mężczyzna zawsze brzmiał na mniej lub bardziej poirytowanego. Harry uniósł swe ręce i swoimi palcami wskazującymi zrobił dwa bardzo straszne kły, w nadziei, że sprawią, że będzie wyglądał bardziej jak potwór. Musiało nie specjalnie działać, skoro druga brew dołączyła do pierwszej, a mężczyzna dalej gapił się na jego pokaz.
W końcu, mężczyzna poddał się z lekkim warknięciem i Harry poczuł obcą obecność w swym umyśle. Spróbował zignorować wszystkie swoje zmysły, które krzyczały do niego, by walczył i zablokował ten atak, i po prostu pozwolić mężczyźnie przetrząsnąć swoje myśli bez przeszkód. Kiedy minęło kilka krótkich sekund, obecność się wycofała.
– Masz najdziwniejsze pomysły – powiedział sucho mężczyzna z czerwonymi oczami, ale uniósł różdżkę i przywołał żądaną książkę jednym krótkim machnięciem. Podał książkę Harry'emu, który złapał ją z zadowolonym uśmiechem. Wtedy mężczyzna odwrócił się ponownie i kontynuował swą drogę, nie zawracając sobie głowy sprawdzeniem, czy Harry za nim idzie. Nie było takiej potrzeby, ponieważ obydwaj doskonale wiedzieli, że Harry będzie za nim podążał.
Harry przytulił mocno książkę do swej piersi, by powstrzymać ją przed ucieczką lub zaatakowaniem go i pośpieszył prędko za mężczyzną z czerwonymi oczami. Wślizgnąwszy się do gabinetu mężczyzny i zająwszy swe miejsce na wygodnym, zielonym fotelu w kącie pokoju, Harry nie mógł powstrzymać małego, szczęśliwego uśmiechu, który zawitał na jego twarzy bez pozwolenia. Mężczyzna z czerwonymi oczami był często irytujący i nierozsądny, ale i czasami miewał momenty, kiedy był tak ludzki.
Harry pogłaskał Potworną Księgę Potworów delikatnie i zabrał się do pracy z całą determinacją sześciolatka.
…o0o…
W międzyczasie, daleko, daleko w starożytnym zamku Hogwart, Albus Dumbledore po raz pierwszy od bardzo długiego czasu przypomniał sobie, jak smakuje nadzieja.
…o0o…
- cdn -
…o0o…
