Michael siedział na leżance w gabinecie lekarskim i wpatrywał się w niebo za oknem. Z pewnym rozbawieniem przypatrywał się nieskazitelnemu błękitowi i puszystym, białym chmurkom, których poszarpane brzegi oświetlały jasne promienie porannego słońca, nadając im delikatną, kremową barwę. Dostrzegł także kilka ciemnym kształtów latających wysoko ptaków, co w pewien bolesny sposób przypomniało mu o tym, że na ten piękny świat patrzy przez grube, metalowe kraty i brudną szybę więziennego okna.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi, których stare zawiasy zaskrzypiały wyjątkowo głośno. Nie odwrócił się jednak, dobrze wiedząc, czyje nadejście będą zwiastowały drobne, ale pewne kroki stóp w drewnianych półbutach. Jednak kiedy wsłuchał się lepiej, ze zdziwieniem rozpoznał ten charakterystyczny dźwięk, kiedy mocna, plastykowa podeszwa dotyka ceramicznych płytek podłogi. Odwrócił się lekko zdziwiony. Tymczasem właściciel, a właściwie właścicielka, ciężkich glanów ruszyła od biurka w jego stronę. W rękach niosła charakterystyczną tekturową teczkę na akta z zakładką M. Scofield. Znad pliku kartek podniosła oczy i na chwilę ich spojrzenia spotkały się.
-Ty jesteś Scofield? – zapytała, jednak zanim odpowiedział, odłożyła teczkę na leżankę obok niego i podeszła do oszklonej szafki z lekarstwami. Z kieszeni wyciągnęła kluczyk i włożywszy go do zamka, przekręciła i otworzyła drzwiczki.
-Gdzie jest Sara?... To znaczy, doktor Tancredi? – Poprawił się szybko.
-Wzięła tydzień wolnego. – Nowa lekarka nadal stała plecami do niego. – Po tym, co tutaj się stało, w sumie nie dziwię się jej.
Michael przeniósł wzrok z sylwetki kobiety na teczkę ze swoimi aktami. Tymczasem usłyszał trzask zamykanej szafki. Podniósł oczy. Lekarka podeszła do niego ze strzykawką w ręce. Teraz mógł wreszcie przyjrzeć się kobiecie. Pierwsze, co dostrzegł, były jej oczy. Brązowe, prawie złote, błyszczące, ale dziwnie smutne. Patrzyła na niego spod ciemnym rzęs i cienkich, starannie wydepilowanych brwi. Miała krótkie włosy koloru ciemnej wiśni, które sięgały jej zaledwie do ramion. Jednak w jej twarzy było coś dziwnego, coś, co sprawiało, że przeszył go zimny dreszcz. Jej zgrabny, zadarty lekko nos miał dokładnie na środku, nieco poniżej wysokości oczu, niewielkie poziome zgrubienie, które przy uważniejszym przyjrzeniu się, rzucało się w oczy i jakoś dziwnie nie pasowało do jej ładnej twarzy.
Kobieta ruchem głowy kazała mu podwinąć rękaw. Uśmiechnął się tylko na wpół drwiąco, na wpół wesoło.
-Nie dam zrobić sobie zastrzyku komuś, kogo zupełnie nie znam – powiedział szybko.
Lekarka spojrzała na niego, marszcząc lekko brwi.
-Myślisz, że jak powiem ci moje imię, będziesz mógł uznać, że mnie znasz?
-Nie, ale jak zdradzisz mi swoje imię, będzie to dobry początek znajomości.
Znów się uśmiechnął. Kobieta tym razem odwzajemniła uśmiech, ale bez cienia wesołości.
-Linda, Linda Fergusson. Czy teraz wreszcie mogę zrobić ci ten zastrzyk?
-Teraz możesz, Lindo. – Podwinął rękaw.
Lekarka jednak zawahała się, widząc jego tatuaż. Po chwili jednak przesunęła nasączoną spirytusem watą po jego skórze i wbiła igłę. Zastrzyk jak zwykle był bezbolesny. Linda cofnęła strzykawka, a Michael przycisnął watę do ranki.
-Niezły tatuaż – rzuciła odchodząc, aby wyrzucić strzykawkę do specjalnego pojemnika.
-Dzięki – odpowiedział, z powrotem naciągając rękaw koszulki.
Znów spojrzał na kobietą. Była wysoka, a jej sylwetka była muskularna, zdradzała siłę i zdrowie. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat.
Pod białym, lekarskim kitlem miała T-shirt koloru niebieskiego. Jej dżinsy miały kolor jasnego nieba za oknem. To jednak czarne, wysokie, wiązane buty na jej nogach najbardziej do niej pasowały, ale Michael nie wiedział do końca dlaczego. Spokoju nie dawało mu także tajemnicze zgrubienie na jej nosie.
-Niezła ta nowa lekarka.
Michael podniósł oczy. Niedaleko niego stała grupka więźniów. Jeden wyglądał na wyjątkowo zadowolonego z siebie. Teraz uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Świetna laska – powiedział, wykonując kilka niedwuznacznych gestów. – No i, lubi się zabawić, no wiecie, ostrzej…
-Ostrzej? – Młody wyrostek stojący obok niego zmarszczył brwi.
-Jasne. Nie widzieliście jej twarzy? Musiała mieć kiedyś złamany nos, stąd to zgrubienie. A kto by uderzył taką lady? Pewnie jakiś fan sado-macho. A skoro tak, ona też musi lubić takie zabawy. Ostra suczka.
Michael uśmiechnął się mimowolnie. Teraz wyjaśniło się, skąd ten dziwny ślad na nosie Lindy: źle nastawiony, musiał się krzywo zrosnąć zostawiając znamię. Pozostawało pytanie, czy faktycznie lubiła ostre zabawy.
-Dzień dobry, Michael.
Tym razem spodziewał się kroków w ciężkich butach należących do Lindy. Miał rację. Lekarka uśmiechnęła się do niego, a on z radością zauważył, że jej uśmiech ma w sobie pewną dozę serdeczności i wesołości.
-Cześć. Co słychać? – zagadnął ją, podwijając rękaw szarej koszulki.
-W porządku. A u ciebie? – Kobieta kończyła właśnie napełniać strzykawkę.
-Też. Wiesz, wczoraj tak się zastanawiałem, co ci się stało w nos. – Zaczął odważnie.
– Słyszałem nawet kilka teorii na spacerniaku. Żadna mi się jednak nie spodobała…
Linda szybko zrobiła mu zastrzyk.
-Spostrzegawczy jesteś, Michael – pochwaliła go, wyrzucając strzykawkę. Wolną ręką
dotknęła zgrubienia na nosie. – Był złamany. I źle złożony.
-Tego się domyśliłem. Powiedz mi lepiej, jak to się stało?
Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się o ścianę obok okna.
-Koleżanka mi go złamała – oświadczyła wzruszając ramionami. – To znaczy, przed tym, jak się zaprzyjaźniłyśmy…
-Uderzyła cię? Musiała mieć więc potężny cios.
-Jak wszystkie moje koleżanki – powiedziała wymijająco.
Michael spojrzał na nią szczerze zaciekawiony.
-To znaczy? – zapytał, ale Linda milczała, wpatrując się w okno.
Po chwili jednak drgnęła i podeszła do niego wolnym krokiem.
-Michael, wyglądasz na bystrego faceta. Lubisz układanki? Albo zagadki?
-Kto ich nie lubi? – Uśmiechnął się. – Zamieniam się w słuch.
-Przy naszym pierwszym spotkaniu powiedziałeś, że chciałbyś mnie poznać. Uznajmy, że dam ci taką szansę, pasuje?
Ochoczo kiwnął głową.
Linda przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, po czym, nie odrywając spojrzenia od jego twarzy, zaczęła rozpinać guziki kitla. Michael spojrzał na nią lekko zbity z tropu.
Kobieta tymczasem rozpięła szybkim ruchem guzik przy dżinsach. I zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, jedną dłonią zsunęła lekko spodnie, a drugą uniosła fioletowy T-shirt, odkrywając swój brzuch. Mężczyzna poczuł, jak zrobiło mu się gorąco. Spojrzał na skrawek jej nagiego ciała. Miała płaski i umięśniony brzuch, a jej pępek rysował się delikatną, okrągłą kotlinką. Jednak nieco niżej, zaraz nad jej lewym biodrem szybko dostrzegł rysunek. Był to bez wątpienia tatuaż przedstawiający czarną różę w pełnym rozkwicie. Jej wykonanie jednak było dosyć niestaranne. Kwiat miał rozmazane kontury, a skóra wokół niego nieco jaśniejszy kolor. Z trudem powstrzymał się przed dotknięciem miejsca, w którym widniał tatuaż. Musiał przyznać, że jej opalona skóra wyglądała apetycznie.
-Mam nadzieję, że ten, kto zrobił ci tą dziarę, zwrócił pieniądze za spartaczenie roboty. – Uśmiechnął się.
-To picasso – powiedziała i zapięła spodnie, opuszczając przy okazji koszulkę.
-Picasso? Z tego, co wiem facet nie rysował kwiatów, ani tym bardziej nie robił tatuaży.
-Tak się nazywa pewien rodzaj tatuażu właśnie.
-Nie słyszałem…
-Widać, że za krótko siedzisz w więzieniu – rzuciła, zapinając kitel.
-Picasso!? – Sucre wygląd na rozbawionego. Oparł się o kratę celi. – Nie starczy ci tego, co tam masz już namalowane, Fish? A poza tym, nie sądziłem, że lubisz, jak cię torturują. Jesteś, jak wy to Amerykanie mówicie? Freak. Tak, freak.
-Nie chcę nowego tatuażu. – Michael przewrócił się na pryczy. – Chcę wiedzieć dokładnie, czym jest picasso.
-To więzienny tatuaż.
-Więzienny?
-Tak. To znaczy, że robisz sobie go, jak siedzisz w więzieniu. Całkowita improwizacja! Bez specjalistycznego sprzętu, zardzewiałym spinaczem do papieru. Tuszem z długopisu! Stary, to brzmi już wystarczająco strasznie, żeby nawet o tym nie myśleć. Nie wystarczy, że znajdziesz kogoś, kto umie rysować, o nie! Potrzebujesz najlepiej igły i tuszu. Najlepszy jest podobno z wiecznego pióra, tak słyszałem. Ale taki tatuaż nie trzyma się długo, trzeba go poprawiać co jakiś czas. Znowu ryć drucikiem w skórze!
Sucre na chwilę zamilkł najwyraźniej dumny ze swojego wyjaśnienia.
-Słyszałem, że inaczej jest w więzieniach dla kobiet.
Michael uniósł się na łokciach, usłyszawszy jego słowa.
-Babki, to znaczy większość, mają uzdolnienia artystyczne. Do tego mają te wszystkie… lakiery do paznokci, tak, co to się nie zmazują. U nich prościej też ze strzykawkami. I się dziergają. A tak w ogóle – mężczyzna spojrzał na Michaela – po co ci to wiedzieć?
-A po co ktoś chciałby sobie robić taki tatuaż? – zapytał mężczyzna, nie zwracając uwagi na zadane mu pytanie.
-Żeby pamiętać, stary. Żeby nigdy nie zapomnieć, co się przeżyło w więzieniu. I że się PRZEŻYŁO. – Mocno zaakcentował ostatnie słowo.
