To naprawdę był jeden z najgorszych dni w życiu major doktor Samanthy Carter. Najpierw jej budzik nie zadzwonił, co sprawiło, że spóźniła się do bazy o całe dwie godziny. Po drodze jeszcze złapała gumę, tak wiec przez ostatnie kilkadziesiąt metrów dosłownie pchała swoje Volvo, które teraz stało z przebitą oponą na parkingu. Kiedy po wszystkich trudach poranka dotarła już do bazy, przy wejściu okazało się, że zapomniała swojej przepustki. O nie mało nie weszłaby do bazy, jednak na jej szczęście generał Hammond właśnie przechodził przez punkt kontrolny i kazał rozzłoszczonemu ochroniarzowi, który widoczni był tutaj nowy, przepuścić panią major.
Do tego wszystkiego musiała jeszcze napisać raport ze swoich ostatnich badań, no i odprawa, na której wolałaby się teraz nie znajdować. Jak zwykle siedziała naprzeciwko swojego dowódcy. Uwielbiała siedzieć naprzeciwko Jacka, mogła wtedy bez żadnych podejrzeń gapić się na niego. Jak na swój wiek, pułkownik nieźle się trzymał, jego szpakowate tu i ówdzie włosy nadawały mu tylko i wyłącznie seksapilu, a czekoladowa głębia jego oczu sprawiała, że Sam po postu chciała się w nich zanurzyć. Nie od dziś było dla niej tajemnicą, że pułkownik, Jack jak nazywała go tylko i wyłącznie w myślach, jest bliski jej sercu.
Oczywiście Daniel i Teal'c także byli dla niej drodzy, ale nie w taki sam sposób jak Jack. Z nim było po prostu inaczej, za nim przemierzyłaby całą galaktykę wzdłuż i wszerz, oddałaby się w ręce Anubisa czy Ba'ala. Dla niego zrobiłaby wszystko. Prawda była taka, że kochała Jacka całym sercem. Jednak dziś nie mogła zmusić się by na niego spojrzeć. Bała się, że może nie pohamować łez, które cisnęły się jej do oczu. Ona, Samantha Carter, kobieta, która wysadziła słońce, uratowała Ziemię trylion razy, była na tyle słabą istota, jeśli chodziło o uczucia do niego, że wiedziała, iż musi być na tyle twarda, musi uważać, aby nie wybuchnąć. A wszystko z powodu jakiejś pielęgniarki.
Jack zaczął się dziwnie zachowywać miesiąc temu. Oczywiście wtedy niczego nie podejrzewała, zwalała to na stres związany z pracą. Sytuacja drastycznie zmieniła się dwa tygodnie temu, kiedy to szukając późnym wieczorem swojej przyjaciółki dr Fraiser, w ambulatorium usłyszała ściszone głosy, a następnie śmiechy. Podeszła bliżej zasłony i zobaczyła swojego Jacka… To znaczy swojego dowodzącego z jedną z nowych pielęgniarek, w świetnych humorach trzymających się za rękę. Jej serce rozsypało się na drobne kawałki. Kochała go, a on znalazł sobie inną. Oczywiście wiedziała, że tak może się stać…
Przecież nie należał do niej, był wolnym, pociągającym mężczyzną, kobiety za nim szalały. Choćby na przykład Laira czy Kynthia albo... „No właśnie Sam. To ty za nim szalejesz, a nie na odwrót. Jack Cię nie chce! Jest pewnie bardzo szczęśliwy z nią. Nigdy nie będziesz dla niego kimś więcej niż drugo-dowodzącą. Pogódź się z tym faktem!" Sam zamknęła oczy i zacisnęła usta, wracając pamięcią do kilkunastu minut przed samą odprawą.
Kobieta szła długim korytarzem kończąc śniadanie, kanapkę z tuńczykiem i sok wieloowocowy. Skręciła w prawo, kierując się wprost do biura swojego przyjaciela. Nie od dziś było wiadomo, że jeśli ktoś nie odciągnie Daniela od jego skorupek, jak to Jack mówił, to archeolog zapomni o bożym świecie. Już miała wejść do pomieszczenia, kiedy usłyszała, jak Daniel z kimś rozmawia. Nie chciała podsłuchiwać, ale i tak zatrzymała się, opierając o ścianę i nadstawiając uszu.
- Chcę się cieszyć waszym szczęściem, ale proszę cię, jesteś pewien Jack, stu procentowo pewien? Nie chcę, abyś potem…
- Tak wiem Danny-boy. Jestem pewien.- ciepły głos dowódcy sprawił, że jej twarz momentalnie się rozjaśniła.- Kocham ją i jeśli tylko mnie zechce, to natychmiast ją poślubię. Nie mam zamiaru czekać… Kupiłem już pierścionek.
Sam usłyszała jak pułkownik wyciąga z kieszeni pudełko, następnie otworzył je. Mogła przysiądź, że Daniel zakrył dłońmi usta, wyrażając swój podziw dla biżuterii. Kobieta nie słuchała dalej tego, co mówią, cichutko pociągnęła nosem i szybkim krokiem udała się w ta samą stronę, z której przyszła. Jej serce rozbite na tysiące drobnych kawałków. Jack żenił się z inną, z tą pielęgniarką. Może gdyby nie widziała jak na siebie patrzą, jak zachowują się w swoim towarzystwie, to może, tylko może miałaby cichutka nadzieję, że ten pierścionek jest dla niej. „Sam nie oszukuj się! Ile razy słyszałaś jak o nich mówią, Ferretti pewnie już przyjmuje zakłady co do daty ich ślubu."
Jej błękitne oczy zaszkliły się od powstrzymywanymi przez nią łzami, przyspieszyła kroku, nie chciała, aby ktoś zobaczył ją w takim stanie. Słabą, załamaną. Długi szary korytarz ciągnął się w nieskończoność, w końcu po kilkunastu metrach Samantha skręciła w prawo, udając się w stronę kwatery. Przyspieszyła kroku, teraz praktycznie biegła cały czas powstrzymując łzy. Nie zauważyła nawet, kiedy wpadła na Teal'ca. Mężczyzna odruchowo chwycił jej ramię, aby nie upadła, następnie dokładnie przestudiował jej twarz. Jej łagodne rysy twarzy, delikatna kremowa cera, teraz pokryte były wilgotnym i lepkim strumykiem łez. Jej błękitne oczy przepełniał smutek i żal. Teal'c wyprostował się i puścił jej ramię. Opuściła wzrok, kiedy zorientowała się, że Jaffa podejrzanie jej się przygląda i odchrząknęła cichutko, lekko prostując głowę, jednak nie całkiem podnosząc swój wzrok z jakże interesującej ją pary czarnego obuwia przyjaciela. Czekała teraz, aż mężczyzna coś powie, zapyta się o jej stan, jednak niedoczekanie. Zamiast tego Teal'c przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku swoich silnych ramion, pozwalając jej dać upust swoim uczuciom. Po kilku minutach oderwała się od niego, przypominając sobie, że miała być silna i nie okazywać swoich emocji. Sam szybko otarła oczy i skinęła w podziękowaniu do przyjaciela, następnie podążyła za nim na odprawę, na którą właśnie wzywał ich przez interkom Walter.
TBC
