Tytuł: Nigra Rosa (Czarna róża)
Autor: EsteBella;* i Fantasmagoria.
Beta: Nie ma na razie. My sobie tak same nawzajem betujemy xD
Gatunek: Komedia/Romans/Non-canon/? (Reszta wyjdzie w praniu)
Parring: HP/SS
Ostrzeżenia: własne postacie ; nowe przedmioty w Hogwarcie ; zmiana charakteru niektórych osób. Resztę ostrzeżeń będziemy dawać tuż przed kolejnym rozdziałem
N/A: Ostrzegę tylko, że to będzie raczej jedyny z takich poważnych w miarę rozdziałów... Tak w ogóle to ten rozdział jest tylko takim wstępem, można w sumie go chyba nawet nazwać prologiem... Swoją drogą to mogliście to już na Gospodzie czytać, ale... chciałam tu dać i nie widzę przeszkód ;p
~Rozdział Pierwszy~
Pogrzeb
Nie wiem gdzie jestem ani jaki jest dzień...
Jak zapewne wiesz od paru dni jestem na wolności. On jest w trzeciej klasie. Muszę jakoś do Niego dotrzeć. W związku z tym, mam do Ciebie prośbę. Wiem, że jak przyjdzie co do czego, to mogę na Ciebie liczyć - bez względu na konsekwencje, jakie możesz ponieść. Dziękuję Ci za to. Ale odszedłem od tematu. Jeśli mi się nie uda do Niego dotrzeć i udowodnić, że to nie ja jestem winny... jeśli umrę, próbując się do niego dostać - musisz Mu powiedzieć i się Nim zająć. Ja wiem, że proszę o wiele, ale znam (z opowieści Lily) tych mugoli co się Nim zajmują... i wierz mi: to nie są dobrzy ludzie...
A i tak… wiem też, że nawet jak będę miał szczęście i wszystko pójdzie dobrze, pozostaje jeszcze MM. Oni mi nie uwierzą, nawet jak zobaczą dowód. Z tym idiotą Knotem na czele, to nie ma o czym marzyć!
Więc jeśli mi się uda i będę musiał uciekać (a prawie na pewno będę musiał) to zerknij od czasu do czasu na Niego i Jego poczynania. Słyszałem, że urwis jest z Niego, jak z Nas kiedyś. A ucząc nas swego czasu wiesz, jakie to może być destrukcyjne i niebezpieczne. Oczywiście ta prośba obejmuje tylko czas, gdy będziesz w Anglii. Ale to już nie jest coś bardzo potrzebnego. Miło byłoby, ale ja jakoś dam radę się z nim kontaktować jeśli mimo wszystko mnie nie znienawidzi...
Lecz nie można uciekać przez całe życie. To Twoje własne słowa – widzisz, jednak zapamiętałem coś z Twych przemyśleń. Pozwól, że o lepszej opcji życia nie będę mówił, bo wtedy dla mnie jest wszystko jasne, ale jeżeli mnie zabiją... słuchaj, On potrzebuje miłości. Wiem, że mimo wszystko potrafisz ją dać. Znam Cię zbyt dobrze, żeby uwierzyć w to, co Ty mówisz i uważasz na ten temat. Więc jeśli umrę to proszę Cię o przejęcie moich obowiązków względem chłopca. Przyjedź do Anglii i daj mu dom, w którym będzie się czuł dobrze. Wiem, że przez pewną osobę to i tak do końca nie będzie możliwe, ale myślę, że potrafisz tę osobistość trzymać w ryzach jak potrzeba. W końcu macie tylko siebie – to też Twoje słowa. Chyba jednak mam dobrą pamięć mimo tylu lat w Azkabanie…
Pozdrawiam,
Łapa.
PS Jeżeli będę martwy, a dalej nie będą Ci go chcieli oddać, możesz powołać się na ostatnią wolę zmarłego. Zresztą, poradzisz sobie (jak zwykle) i nie musisz słuchać porad takiego "młodzieniaszka" jak ja. Oby tylko nie było trzeba wykorzystywać tej opcji... Ale obiecaj, że w razie czego spełnisz moją prośbę. Lepiej nie wysyłaj sową odpowiedzi, bo jeszcze mnie przez to namierzą. Jak tam kiedyś spotkasz Lunatyka to mu ją przekaż, on na pewno jest bardziej żywotny niż ja…
No i założę się, że mnie „wyniucha" już niedługo…
Odziana na czarno postać siedziała przy kominku, w którym dogasał już ogień. Na kolanach trzymała dwa listy. Jeden z nich był od przyjaciela, a drugi był zawiadomieniem o jego śmierci oraz czasie i miejscu pogrzebu. Pierwszy, był już trochę zżółknięty z ledwo widocznym nań atramentem i pozaginany w rogach co wskazywało, że był wiele razy czytany. Drugi zaś, był schludny, na białym pergaminie, ledwo tknięty, tak jakby ta osoba wiedziała, co w nim znajdzie i tylko raz go przeczytała a potem odłożyła.
– A teraz Cię nazywają bohaterem... – prychnęła postać i wrzuciła oficjalny list do ognia. - Knot jest beznadziejny... może go przynajmniej po tym odwołają. A więc przyszedł czas na wypełnienie obietnicy, co, Syriuszu?
Pogrzeb był bardzo skromny. Zaproszono tylko najbliższe osoby: Remusa, Harry'ego, Dumbledore'a, profesor McGonagall, Hermionę i Weasley'ów. Mahoniowa trumna, okryta strzępkiem czarnej szaty Syriusza, leżała już w dole wykopanym przez Dyrektora. Czarodziej podniósł sporą hałdę ziemi i zakopał rów. Przelewitował czarny kamień, który miał w miarę okrągły kształt i machnął nad nim różdżką. Prawie natychmiast pojawił się na nim napis:
Syriusz Black
Ojciec chrzestny, przyjaciel, wielki czarodziej.
~ 17 maja 1960 - 13 maja 1996 ~
* Nie ważne są zasady *
To były ulubione słowa Syriusza. Powtarzał je, ilekroć Harry miał kłopoty. Przez cały czas trwania tej smutnej ceremonii, żadna osoba nie odezwała się ani słowem. W głębi duszy, każdy z obecnych, cierpiał straszliwie. Przeżywał katusze, tylko dlatego, że musiał patrzeć, jak młody, przystojny, utalentowany mag zostaje złożony do grobu. Z powodu, że stanął pośrednio na drodze Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Wszyscy uwielbiali jego osobowość, żarty, styl bycia. Kochali w nim to, że zawsze mogli na niego liczyć. Liczyć na to, iż im pomoże, nawet w kryzysowej dla niego sytuacji… I żałowali tylko, że trumna była tak naprawdę pusta, bo ciała nie dało się odzyskać…
Harry zbliżył się i położył na nagrobku lilię. Białą, czystą, niewinną. Zupełne przeciwieństwo jego ojca chrzestnego, który zawsze pakował się w tarapaty. Spojrzał na pomnik i cofnął się do tyłu, dając innym możliwość pożegnania z Syriuszem.
Gdy pogrzeb się skończył, zielonooki odsunął się całkowicie od pozostałych. Przeszedł na skraj polany, na której odbyła się uroczystość i ukrył się w krzakach. Wiedział, że to poniekąd tchórzostwo, ale niepotrzebna mu była teraz Hermiona - nadskakująca mu jak dziecku - albo Ron - który tylko klepał go po plecach. Nadal uważał ich za swoich przyjaciół, lecz w tym momencie po prostu nie mógł znieść tych ich współczujących min. W dodatku Dumbledore...
Tak. Dumbledore. Już go nie tytułował. Starzec stracił jego zaufanie. Brunet był zdania, iż starszy czarodziej mógł jakoś temu zapobiec. Tylko nie bardzo wiedział jak. Co nie zmienia faktu, że on to po prostu wiedział.
Siedział tak bardzo długo, lecz - pomimo ogarniającego go smutku - nie uronił ani jednej łzy. Wiedział, że Syriusz by tego nie chciał. Nie chciałby rozpaczania po jego śmierci. Wolałby świętowanie w pełnej krasie, radość z tego, że oni jednak przeżyli. Jednak Złoty Chłopiec nie potrafił. Nie teraz. W ogóle nie chciał. Miał się cieszyć z tego, iż właśnie stracił ostatnią osobę, którą mógł uznać za rodzinę?
- Naprawdę, wspaniały powód do radości… - mruknął Chłopiec, Który Przeżył.
Dobra Potter, weź się ogarnij, bo robisz się cyniczny…
- Cóż, najwyżej skończę jak Snape… - odpowiedział swojemu wewnętrznemu głosowi i nagle zaczął się histerycznie śmiać. Potem śmiech przeszedł w cichy szloch i zielonooki uronił jedną łzę, która spływając mu po policzku, skrzyła się w ostatnich promieniach wiosennego słońca.
Gdy tylko słońce już do końca skryło się za horyzontem, usłyszał kroki. Nie odwrócił się, nie miał jakoś ochoty. Taki sobie bunt, w końcu jest nastolatkiem, wolno mu.
- Harry. – poczuł rękę na ramieniu - Dyrektor poprosił mnie, żebym cię zawołała. Za pięć minut uaktywni się nasz świstoklik. – zawsze ta sama Hermiona. Bezgranicznie ufająca swojemu zwierzchnikowi, ale nie winił jej za to. Każdy może dokonywać osądów sam. On nie będzie podejmować decyzji za swoich przyjaciół. Podniósł się ze swojego miejsca i ruszył na środek polany, gdzie czekali na niego Weasleyowie wraz z Remusem, McGonagall i Dumbledorem. Ustawili się wokół popękanej mydelniczki, która miała ich przenieść na hogwardzkie błonia.
- Zostały dwie minuty do aktywowania się świstolika – poinformował ich pan Weasley.
Remus spojrzał w stronę dyrektora Hogwartu i z miejsca wmurowało go w ziemię. Na twarzy starca widniał perfidny uśmieszek wyrażający satysfakcję. Gdy tylko zauważył, że były uczeń się w niego wpatruje zamienił go na swój zwykły, dobrotliwy wyraz twarzy. Jednak jego oczy nadal zdradzały, że był bardzo z czegoś zadowolony. Wilkołak potarł skronie, zastanawiając się o co chodzi starcowi...
Spojrzał w bok. Jego wzrok padł na wronę, siedzącą na gałęzi - wiszącej zaledwie pół metra nad grobem jego przyjaciela - przyglądającą mu się uważnie. Wydawało mu się, że puściła mu oczko, po czym przeniosła swoje uważne spojrzenie na Złotego Chłopca. Lupin zamrugał. Wrona dalej siedziała na drzewie, lecz nie patrzyła już w ich stronę. Wpatrywała się w nagrobek i kręciła łbem. Gdyby był to człowiek, Remus pomyślałby, że z niedowierzaniem. Znów zamrugał i widząc, że ptak nie zniknął, nachylił się do Minerwy i szepnął:
- Ta wrona jest jakaś dziwna. Widziałaś może, kiedy przyleciała? Wcześniej jej tu nie widziałem…
- Siedzi tu chyba od początku pogrzebu. Jak nie dłużej. Wydaje mi się, Remusie, że ona tutaj już była jak myśmy przybyli. – odpowiedziała McGonagall.
Wilkołak już chciał coś odpowiedzieć, ale zaczęło się odliczanie.
- Trzy, dwa, jeden… - głos pana Weasleya ucichł i wszyscy poczuli szarpnięcie w okolicach pępka. Zniknęli.
A czarna wrona odleciała ze swojego miejsca na gałęzi dębu i poszybowała do pobliskiego lasu. Po chwili wyłoniła się stamtąd elegancko ubrana kobieta. Wygładziła swoją długą, czarną suknię i ruszyła w stronę miejsca pochówku Syriusza Black'a. Gdy już doszła do marnie wykonanej płyty nagrobnej, machnęła lekko dłonią - tak jakby odganiała od siebie komara – i sekundę po tym już trzymała w niej kwiat. Czarną różę. Uśmiechnęła się kącikiem ust, jednocześnie odgarniając niesforne, czarne pasma włosów za uszy. Mało kto wiedział, że to był jego ulubiony kwiat.
- Żegnaj, Syriuszu...- powiedziała cicho i położyła kwiat na krzyż z białą lilią, tworząc przepiękny kontrast...
_
A tak... Zapomniałam: data śmierci i urodzin Syriusza nie są prawdziwe (poza latami).
Nigra Rosa jest po łacinie. Poprawnie byłoby Nigrum Rosa, ale "Nigra" jakoś ładniej nam brzmiało śmiech.
