Rozdział I

NIENAWIDZĘ PRZEPOWIEDNI

Tak właściwie to połowa wakacji minęła mi nawet spokojnie. O ile do spokoju można zaliczyć codzienne lekcje szermierki, strzelanie z łuku, wspinanie się na ściankę wspinaczkową plująca lawą i tysiące innych rzeczy, które większość dzieciaków może oglądnąć w telewizji w programie „Nie próbuj robić tego w domu".

Chyba, że akurat te dzieci są herosami, którzy przygotowują się do wojny z superpotężnymi tytanami.

Tak się składa, że ja jestem herosem, który ma zdecydować o losach tej wojny. I za osiemnaście dni muszę podjąć decyzję. Decyzję, która najprawdopodobniej zmieni ten świat.

Początek końca świata rozpoczął się od przybycia na kolację pomarszczonej mumii kobiety w kolorowej sukience.

Na ten widok wszyscy w pawilonie jadalnym zamilkli. Nawet Pan D. zastygł z zaskoczenia. Pierwszym razem Wyrocznia zeszła ze strychu dwa lata temu i to był jedyny taki przypadek w historii. Teraz też musiało dziać się coś ważnego, skoro pofatygowała się z Wielkiego Domu do pawilonu jadalnego.

A tak na marginesie, poprzedni raz nie skończył się zbyt dobrze.

Na widok sylwetki mumii Annabeth, moja przyjaciółka dosłownie zaniemówiła. Spojrzeliśmy na siebie. Jej spojrzenie mówiło jedno: zaczyna się.

Tymczasem Wyrocznia, okryta zielonkawą mgiełką zdążyła podejść już na środek pawilonu jadalnego, tuż obok ogniska. Wokół naszych stóp zaczęła zbierać się nieprzyjemna zielonkawa mgiełka. Podobnie jak poprzednim razem, nikt nie odważył się poruszyć. Usłyszałem, tak jak inni obozowicze, syczący głos:

Jam jest duch Delf, głos Fojbosa Apolla, zabójcy potężnego Pythona.

W tym momencie wyrocznia odwróciła się w moją stronę. Wpatrywała się przez chwilę we mnie martwymi oczami. Nagle w mojej głowie zabrzmiał straszliwy, piszczący dźwięk, coś jakby przejechanie pazurami po tablicy. Zakryłem rękoma uszy, jednak to nic nie pomogło. Spośród tego hałasu powoli wyjawiały się słowa:

Jeden heros podejmie wyzwanie

Inaczej świat królestwem Tytana się stanie

Odnajdzie tego, co ogień darował

Tego, co tajemnicę wielką dochował

Za osiemnaście dni wielka przepowiednia się wykona

Heros z poświęceniem dla świata skona

Syn Pana Mórz duszę półboską postrada

Niebo i Ziemia błogosławieństwo swe nada.

W tym samym momencie Wyrocznia znieruchomiała, opadając bezwładnie na trawę obok ogniska. To nie byłaby najlepsza ofiara dla bogów – pomyślałem jeszcze, widząc, że płomyki ognia niemal liżą jej kosmyki włosów na czaszce. Chociaż w tamtym momencie skupiłem się jednak bardziej na tym, że przed chwilą ta mumia wywróżyła mi śmierć dla świata. Dopiero teraz zauważyłem, że wszyscy, włącznie z Chejronem i Panem D. patrzą się na mnie ze strachem.

- Percy, wydaje mi się, że musimy porozmawiać. – powiedział centaur, jednak ja nie ruszyłem się z miejsca. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem od Wyroczni.

- Później. Teraz muszę… pobyć sam – Nie wiedziałem, kiedy zrobiłem się taki… sentymentalny?

Po prostu nie chciałem przebywać teraz wśród tych wszystkich herosów, którzy wpatrywali się we mnie z zaciekawieniem i strachem. Musiałem to wszystko przemyśleć. Opuściłem pawilon, odprowadzany dziesiątkami spojrzeń. Udałem się tam, gdzie po prostu wydawało mi się to naturalne: nad ocean. Usiadłem na mokrym piasku, wsadzając stopy do chłodnej wody.

- A więc mam zginąć… - pomyślałem.

Ocean zmienił się, tak, jakby tato chciał mnie pocieszyć. Moim tatą jest, tak nawiasem mówiąc, Posejdon, a więc umie robić takie rzeczy. Teraz woda przybrała jasną, optymistyczną barwę, a małe rybki podpłynęły do mojej dłoni, łasząc się do niej jak kot. Siedziałem tam przez dłuższą chwilę. Pomyślałem o Tysonie i mojej normalnej rodzinie. Teraz pewnie wykuwa on magiczną broń. Tak właściwie to teraz bardzo chciałem być z moją mamą i ojczymem, zjeść niebieskie gofry popijając niebieskim sokiem wiśniowymi i zapomnieć o całym tym zamieszaniu z Kronosem. A tak właściwie to dlaczego nie…?

Natychmiast podniosłem się z miejsca i pobiegłem w stronę domku numer 3. Kolacja już się skończyła, tak więc naprawdę ciężko było uciec mi przed ciekawskimi spojrzeniami. Zauważyłem, że honor odniesienia Wyroczni na strych przypadł braciom Hood, którzy postękując i sapiąc marudzili na cały obóz. W końcu weszli do Wielkiego Domu z ogromnym hukiem. Podejrzewałem, że po takim potraktowaniu mumia jeszcze przez dłuższy czas nie wypowie żadnej przepowiedni.

Szybko przekroczyłem próg morskiego gmachu i zacząłem się pakować. Z pewnym rozczuleniem spojrzałem na róg Minotaura wiszący na ścianie. Pomyślałem, że za kilka miesięcy mogą oddać go na strych z dopiskiem „Róg Minotaura, zabitego gołymi rękoma przez Percy'ego Jacksona, który oddał swoje życie za bogów". W sumie to bardzo optymistycznie.

Zdążyłem spakować kilka ładunków śmiercionośnej broni zanim weszła Annabeth.

- Hej, Glonomóżdżku… Percy – powiedziała, widząc moją niewyraźną minę. – Co powiedziała ci wyrocznia? –

Nie odpowiedziałem, jednak Annabeth dalej ciągnęła temat.

- Czy jest tam coś o śmierci? – nadal milczałem. - Percy, odpowiedz!

- Tak, jest – powiedziałem cicho.

Nie miałem ochoty na rozmowę z Annabeth, jednak ona nie dawała za wygraną. Pociągnęła mnie za rękę i niemal siłą wyprowadziła z domku. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tej chwili uprzytomniłem sobie, że jej śliczne włosy okalają twarz w taki sposób, że robi się ona jeszcze piękniejsza. `

- Najpierw pójdziesz do Wielkiego Domu, porozmawiać z Chejronem. On jest naprawdę zmartwiony. – powiedziała stanowczo – Potem zrobisz co zechcesz.

Nie chciałem kłócić się z córką Ateny (uwierzcie mi, to naprawdę bez sensu – tak samo jak podchodzenie do Festusa z barankiem wypchanym siarką – ale to już inna historia) dlatego już bez sprzeciwu ruszyłem w stronę pola truskawek. Nadal trzymałem w ręku plecak, do którego w ostatniej chwili wepchałem kilka złotych drachm i ambrozję. Z niepewną miną przekroczyłem próg Wielkiego Domu, po czym Annabeth poprowadziła mnie do sali rekreacyjnej. Od czasu powrotu Kronosa stała się ona jednak kwaterą główną narad wojennych (nie pytajcie nawet dlaczego). Byli już tam grupowi wszystkich domków (łącznie z Clarisse w pełnym uzbrojeniu bojowym) oraz Chejron. Nie było Pana D., ale nie byłem zdziwiony. Teraz i bogowie szykowali się do wojny, a przede wszystkim do bitwy z Tyfonem – potworem, którego niechcący obudziłem zeszłego roku (ale to już dłuższa historia). Gdy wszedłem do środka nastała grobowa cisza. Ustał nawet spór córki Aresa z nowym grupowym domku Apollina Michaelem Yew. Chodziło o jakiś tam rydwan, ale ostatnio nie miałem zbytnio głowy do zajmowania się obozowymi sprzeczkami – od miesiąca zastanawiałem się, jak mam pokonać Kronosa.

- Jesteś, Percy – odetchnął z ulgą Chejron, widząc mnie w drzwiach. Jednak gdy zauważył plecak na moim ramieniu jego mina zrzedła.

- Wyruszasz na misję? – zapytał.

- Na początku jadę do mamy. Muszę pozałatwiać kilka spraw. – odpowiedziałem. – Potem idę na misję – przytaknąłem.

Po minie Annabeth i Chejrona wiedziałem, że zrozumieli „pozałatwiać kilka spraw" jako „pożegnać się przed śmiercią".

- Percy, co powiedziała ci Wyrocznia? – zapytał po dłuższym milczeniu centaur.

- Muszę wyruszyć samotnie na misję. – odparłem.

Zaraz potem Clarisse niemal na równi z Annabeth wykrzyknęła:

- Nie możesz! Nie przed bitwą! –

-Muszę! – warknąłem – Wyrocznia powiedziała, że jeśli nie pójdę, Kronos wygra! –

Rozglądnąłem się po sali. Wszyscy przyglądali mi się w milczeniu. Z oczu braci Hood zniknęły wesołe ogniki. Silena i Beckendorf siedzieli obok siebie, trzymając się za ręce, jednak z niezwykłą uwagą słuchali moich słów. Clarisse wciąż stała w wojowniczej pozie, w sporym oddaleniu od bawiącego się złotą strzałą Michaela. Polluks od Dionizosa wciąż był przybity śmiercią brata, a Katie Gardner od Demeter niechcący zamieniała piłeczki ping-pongowe w kwiaty. Chejron nerwowo przechadzał się koło mnie, machając ogonem, a Annabeth przyglądała mi się ze zmartwieniem.

Wszyscy obozowicze byli już zmęczeni wojną, która się tak naprawdę nawet dobrze nie rozpoczęła. Wszędzie toczyły się małe bitwy, gdzie dawni współtowarzysze z domku walczyli ze sobą na śmierć i życie. Rekrutacja do obozu spadła do zera. Satyrowie coraz rzadziej wracali na Wzgórze Herosów z półbogami, ponieważ wszędzie włóczyły się tłumy coraz potężniejszych monstrów. Thalia, moja przyjaciółka a zarazem dowódczyni Łowczyń Artemidy od miesięcy nie dawała znaku życia. A dodatkowo Grover zniknął i nie było z nim kontaktu.

A teraz miałem jeszcze przed sobą niezaplanowaną misję, na którą miałem wyruszyć sam.

- Może to podstęp? – powiedział Travis Hood na głos to, co wszyscy myśleli w duchu.

Chejron znów nerwowo zamachał ogonem.

- Wyrocznia nigdy nie może zostać opętana, nawet przez Kronosa. Jeśli nakazała Ci wyruszyć na misję, to musisz to zrobić, Percy. – centaur wysłał mi współczujące spojrzenie. Rzadko zdarza się, że heros wyrusza na misję sam. I takie misje przeważnie nie kończyły się sukcesem.

- Ale on nie może! – krzyknęła Annabeth – Nie teraz, przed bitwą – córka Ateny złapała mnie za ramię – Jesteś naszą ostatnią nadzieją! Naszą i bogów! -

- Przykro mi, ale muszę. – odparłem cicho.

- Opowiedz nam jeszcze dalszą część przepowiedni – powiedziała wyjątkowo spokojnie Clarisse.

- Muszę wyruszyć sam, bo inaczej zapanuje królestwo tytana. Mam odnaleźć tego, co dał ogień. –

- To musi być Prometeusz! – krzyknęła Annabeth. Chejron uciszył ją gestem ręki.

- Było tam jeszcze… że heros umrze dla świata i że syn Posejdona straci swoją duszę. – to powiedziałem na jednym oddechu. Ale komu jest łatwo mówić o własnej śmierci?

Na twarzach zebranych w sali pojawiło się przerażenie i współczucie. Annabeth spojrzała na mnie z nieokreślonym wyrazem twarzy.

- A więc poznałeś już część Wielkiej Przepowiedni. – wydawało mi się, że w głosie Chejrona słyszę żal. – Najwyższy czas, abyś poznał jej całość. Annabeth, dziecko, jeśli możesz to zaprowadź Percy'ego na strych.

Niechętnie ruszyłem się z miejsca za córką Ateny. Jedno spotkanie z Wyrocznią w ciągu dnia całkowicie mi wystarczyło. Ledwie wyszedłem z kwatery, a już rozgrzały tam na nowo okrzyki kłótni Clarisse z Michaelem.

Strych wydawał mi się jeszcze ciemniejszy i bardziej tajemniczy niż zwykle. Trofea herosów były poutykane wszędzie. Przypomniałem sobie o rogu Minotaura w moim domku i uśmiechnąłem się posępnie.

Wziąłem do ręki zakrzywiony spiżowy miecz, wygięty w literę M. Wciąż było widać na nim zielone plamy trucizny poprzedniej właścicielki.

- Szabla Kampe. – powiedziałem do Annabeth – Pamiętasz jak Grover spowodował panikę? – przypomniałem sobie o bitwie w Labiryncie, i o stosach pogrzebowych po niej.

Nie da się ukryć – mam ciężką depresją przedśmiertną. I wspomnienia zmarłych kolegów mi w tym nie pomagały.

Annabeth odchrząknęła i spojrzała na mnie.

- Przepowiednia.

- Racja – Odłożyłem szablę. – Przepowiednia.

Podeszliśmy do okna. Mimo, że mumia została przeniesiona tutaj jakieś pół godziny temu wyglądała, jakby nie ruszała się stąd od wieków. Jej szkliste oczy wyglądały z wysuszonej twarzy. Na jej widok przeszły po mnie dreszcze.

Jeśli chciało się opuścić obóz w lecie, to zazwyczaj trzeba było przyjść tu na górę po zadanie. Tego lata odrzucono tą zasadę, ponieważ obozowicze wyjeżdżali przez cały czas na misje bitewne.

- Tak właściwie to dlaczego ona jest mumią? – zapytałem Annabeth.

- Nie od zawsze nią była. Wcześniej zamieszkiwała w ciele pięknej kobiety. Ona była normalna jakieś pięćdziesiąt lat temu. Ale nie mamy teraz na to czasu. – czasem wydawało mi się, ze nie mogę zagiąć córki Ateny żadnym pytaniem.

Annabeth podeszła do mumii i wyciągnęła ręce.

- Proszę o Wielką Przepowiednię.

Mumia ani drgnęła. Annabeth podeszła do niej i odpięła jej jeden z koralików. Nigdy nie zwracałem uwagi na jej biżuterię, ale teraz okazało się, że to, co czasem śniło mi się w koszmarach przez ostatnie cztery lata znajduje się na wyciągnięcie ręki. W tym momencie nieźle się wkurzyłem, jednak nim zdążyłem wyrazić moje oburzenie Annabeth pociągnęła mnie mocno za rękaw i poprowadziła do schodów. Po jej minie widziałem, ze nie chce przebywać w tym miejscu dłużej niż musi. Patrząc na nią oprzytomniałem sobie, że musze jeszcze porozmawiać z nią, zanim umrę. Bo zeszłoroczny pocałunek na pewno nie był pocałunkiem dwójki przyjaciół.

- Annabeth… - powiedziałem, gdy byliśmy w połowie schodów.

- Tak? – zapytała, nawet nie patrząc na mnie.

- Bo widzisz, ja… - zacząłem, jąkając się.

Ona podniosła na mnie wzrok. Po jej minie spostrzegłem, że wie o co chodzi.

- Porozmawiamy o tym, jak będzie już po wszystkim. – powiedziała, odwracając się ode mnie, zobaczyłem jednak, że jej twarz sposępniała.

Doszliśmy wreszcie do naszej kwatery wojennej. Na nasz widok Chejron uspokoił wszystkich.

- Myślę, że powinniście tego wysłuchać. Percy… Wielka Przepowiednia – Annabeth podała mi pergamin.

Rozłożyłem go lekko drżącymi rękoma i zacząłem czytać:

-Heros, który od bogów najstarszych pochodzi. Osiągnie lat szesnaście wbrew wszelkiej przeszkodzie – zawahałem się lekko. Mimo, że wiedziałem już, że umrę, miałem obawy przed przeczytaniem dalszego fragmentu przepowiedni.

-Świat pogrążony ujrzy w snu wiecznym bezkresie. Jeden… jeden wybór kres życiu herosa przyniesie – zrobiłem pauzę.

Jak świat może zapaść się w bezkresny sen, jeśli nie oznacza to śmierci?

Przez krótką chwilę pomyślałem, że jeśli ktoś ma umrzeć, to niech to będę tylko ja. Chociaż z drugiej strony zastanawiałem się, skąd wzięły się u mnie nagle tak chwalebna idea.

- Czytaj dalej – pośpieszyła mnie Clarisse. Z największym trudem przeczytałem dwie ostatnie linijki.

-Dusze półboga ostrze przeklęte wyżenie. Olimp w perzynie legnie lub zyska zbawienie – wszyscy popatrzyli na mnie z czymś na kształt litości.

A ja czułem się okropnie. Już po raz drugi dzisiaj miałem wgląd na własną śmierć.

W sali, nie po raz pierwszy już dzisiaj zapanowało ciężkie milczenie. Nagle poczułem złość. A więc od początku byłem przeznaczony na śmierć – i wszyscy o tym wiedzieli! Chejron, Annabeth, wszyscy bogowie, włącznie z moim ojcem!

- Percy, mam nadzieję, że teraz rozumiesz, dlaczego ci nie wyjawiliśmy całej przepowiedni… - Chejron miał zamknięte oczy. W końskiej postaci niemal dosięgał lamp sali rekreacyjnej.

- Żebym się nie zniechęcił, prawda! Żebym nie wiedział, że to i tak na nic, że umrę! – wykrzyknąłem.

- Nie powiedzieliśmy ci, bo wiedzieliśmy, że tak zareagujesz! Że stchórzysz! – to Annabeth naskoczyła na mnie.

- Mówisz tak, bo to nie twoja dusza ma być wyżęta! –

- Dobrze wiesz, że przepowiednie często są dwuznaczne!-

- Tak, ale ciężko uznać, że „heros z poświeceniem dla świata skona" znaczy coś innego niż śmierć! –

- Percy, Annabeth… - to Chejron nam przerwał. Dopiero teraz zauważyliśmy, że wszyscy nam się przyglądają, a woda z kranu położonego w kącie sali unosi się nade mną. – Percy, musisz wyruszyć na tę misję, do Prometeusza. Więc może omówilibyśmy przynajmniej jej część? – centaur przyglądał mi się z niepokojem.

Facet ma trzy tysiące lat, widział niejedną śmierć herosów, więc moje położenie zbytnio nie stanowiło dla niego problemu. A przynajmniej tak myślałem.

Jednak musiałem przyznać mu rację. Umrę, czy nie – mam jeszcze misję do spełnienia. A dla prawdziwego herosa misja to świętość – pomyślałem z ironią.

- Więc mam odnaleźć Prometeusza. – starałem się mówić spokojnie, jednak głos drżał mi mimowolnie. – On nie został uwolniony przez Heraklesa jakieś tryliardy lat temu?

- Został, ale Zeus uwięził go ponownie, całkiem niedawno – Chejron zastanowił się – Właściwie to nie wiem nawet z jakiego powodu.

- Słynna sprawiedliwość bogów… - mruknąłem pod nosem, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.

- Fakty są jednak takie, że Prometeusz uwięziony jest w Paśmie Błękitnym Appalachów. A konkretniej na stoku góry Mitchell. –

Próbowałem sobie przypomnieć, gdzie leży taka góra, lecz jakoś kiepsko mi to szło. Dopiero po chwili skojarzyłem sobie, że to gdzieś w Karolinie Północnej.

- Ale tak właściwie to po co masz się tam udać? – zapytał Connor.

- Wyrocznia mówiła, że Prometeusz dochował jakąś tajemnicą. – odpowiedziałem.

Może to sposób na pokonanie Kronosa? – zastanawiałem się w duchu.

- Może to sposób na pokonanie Kronosa? – powiedział na głos moje myśli Beckendorf. Jego wielkie jak rękawice bejsbolowe ręce spoczywały teraz na mieczu, jakby wielka bitwa miała się zaczął tu i teraz.

- A więc wyruszam natychmiast. – powiedziałem.

„Ale najpierw do mamy" – pomyślałem. Za osiemnaście dni mam umrzeć. Umarli czasu nie liczą, więc po co mam się śpieszyć?

- Dobrze, Percy. Jak wykonasz swoją misję to przyjdź od razu pod Olimp – to nie był rozkaz, lecz prośba.

Przytaknąłem. Umocnienia Olimpu zaczniemy robić dopiero jedenastego sierpnia. Jak starczy mi czasu to dlaczego nie…

- Koniec zebrania – oznajmił Chejron.

Grupowi domków chętnie podnieśli się z miejsc. Mogli opuścić przytłaczającą atmosferę kwatery na rzecz przytłaczającej atmosfery swoich domków.

Również wstałem. Bez słowa udałem się w stronę granic obozu. Na zewnątrz panowała całkowita ciemność, jednak byłem zdeterminowany, aby dotrzeć do mamy i Paula. Podążyli za mną Chejron i Annabeth. Gdy dotarłem na miejsce, obok sosny, która jeszcze przed kilkoma laty była moją przyjaciółką, Thalią, dopiero zdałem sobie sprawę z tego, że naprawdę wyruszam samotnie na misję.

- Powodzenia, Percy – powiedział centaur, patrząc na mnie ze zmartwieniem.

- Hej, Glonomóżdżku – Annabeth przytuliła się do mnie i pocałowała w policzek. – Nie zapomnij o mnie. – szepnęła mi do ucha.

Uśmiechnąłem się do nich. Dla takich ludzi warto umierać.

Szybko ruszyłem przed siebie. Ostatni autobus do dzielnicy, w której mieszka mama z Paulem miałem za jakieś 30 minut.

Popatrzyłem za siebie. Obok sosny stali Chejron i Annabeth. Obóz Herosów powoli zapadał w niespokojny sen. Z przykrością uświadomiłem sobie, że być może ostatni raz cieszę się jego widokiem.