Bellatrix była szczęśliwa. Przed chwilą usłyszała to wymarzone „tak" z ust Rodolphusa, a teraz tańczyła z nim na własnym weselu.

Dawno minęły już czasy, kiedy zazdrościła Narcyzie Lucjusza, kiedy zastanawiała się nad Rabastanem i kiedy zastanawiała się, kiedy, do cholery, Rod ją pocałuje.

A teraz Rod, już nie jej chłopak, już nie narzeczony, ale jej MĄŻ, obejmował ją w pasie, podniósł do góry i zawirował – jak małą dziewczynką. Zawsze to lubili. Bellatrix miała tylko nadzieję, że nie zechce przy wszystkich jej łaskotać, co również oboje lubili.

Całowali się z pasją za każdym razem, gdy weselnicy się tego głośno domagali. A ponieważ niektórzy z nich najchętniej zabroniliby im odrywania ust od siebie, oboje z ulgą powitali komendę kapeli „A teraz idziemy na jednego…".

Gdy Rod opróżnił już swój kieliszek, zbliżył się do niego Lucjusz.

-Napij się ze mną – zaproponował. Rod potrząsnął głową.

-Już się napiłem – powiedział, unosząc pusty kieliszek.

-Ze mną się nie napijesz? – obruszył się Lucjusz.

Wobec argumentu takiej mocy Rod skapitulował. Lucjusz był przecież już rodziną, mężem siostry jego żony, a rodzinie nie wypada odpalić „Z frajerami nie piję".

-No, to napijmy się o następne pokolenie Lestrange'ów – uśmiechnął się Lucjusz, gdy Rodolphus sobie nalał.

-I Malfoyów – dodał Rodolphus. – Najlepiej płci męskiej.

Wypili.

Później kapela znów zaczęła grać i wrócili na parkiet. Rodolphus usłyszał jedną ze swoich kuzynek pytającą jakiegoś kuzyna Belli – jak on miał na imię? Regulus? – „Zatańczysz ze mną czy jesteś jeszcze za trzeźwy?".

Oczywiście zauważył, jak Rabastan macha do niego ręką, ale nie mógł tak od razu zostawić Belli, która bynajmniej nie miała ochoty tańczyć z kimkolwiek innym.

Bellatrix była jak przyklejona do męża w tańcu. Gdy weselnicy znów zaczęli swoją przyśpiewkę „On jest temu winien…", pozwoliła się pocałować po raz kolejny, gratulując sobie pomysłu, żeby zmusić Roda, by ten zapuścił trochę brodę. Gdy była dłuższa, nie drapała tak bardzo, jak ledwo co odrastająca.

-Dzisiaj jest wesele, jutro poprawiny – śpiewał główny głos kapeli – Za dziewięć miesięcy pójdziemy na chrzciny!

Po następnej komendzie „A teraz idziemy na jednego…" Rodolphus rzucił się w stronę brata.

-Przybył? – zapytał. Rabastan skinął głową.

-Jest już prawie gotowy. Ale i tak… jesteś pewien? – zapytał nerwowo.

-Rab, nie wypada przeklinać pana młodego w dzień wesela!

-No wiem, ale… dobra. Rzucić go na scenę?

-Oczywiście! – rozpromienił się Rod. Wtedy ktoś klepnął go po plecach.

-Napijesz się ze mną? – zapytał Regulus.

Napił się.

Tymczasem człowiek przyprowadzony przez Rabastana – młody mężczyzna w dużych okularach, dzierżący gitarę – zajął miejsce na scenie, przed kapelą.

-A teraz – oznajmił wszystkim Rabastan – Specjalna dedykacja. Pan młody dla panny młodej i naszych rodziców.

Skłonił się i zszedł ze sceny. Mężczyzna uderzył lewą ręką w struny gitary.

-To moja droga z piekła do piekła… - zaczął.