Moja sprawa
Rozdział I - Przesłuchania
Przesłuchanie pierwsze, tajne.
Śledczy - agent Roy Mustang.
Świadkowie - agentka Maria Ross i agent Mick Termion.
Zapis i nagranie - Sciezka Ashcroft.
Podejrzana - biała kobieta, wiek około 30 lat, oczy brązowe, włosy blond. Używa nazwiska Elizabeth Hawkeye.
Agent Mustang: Imię i nazwisko?
Podejrzana: Elizabeth Hawkeye.
AM: A prawdziwe?
P: Elizabeth Hawkeye.
AM: Od jak dawna przebywa pani w Stanach?
P: Urodziłam się tutaj.
AM: Gdzie?
P: W Memphis.
AM: Pani rodzice?
P: Nie wiem. Od dzieciństwa wychowywałam się w sierocińcu.
AM: Zawód wyuczony?
P: Stenotypistka.
AM: Czy w takim wypadku może znpisać pani na maszynie fragment jakiegoś tekstu?
P: Co konkretnie?
AM: Może być tekst konstytucji.
(słychać stukot maszyny)
AM: Dziękuję, wystarczy. Co panią sprowadziło do Waszyngtonu?
P: Szukałam pracy.
AM: W Memphis jej nie było?
P: Nie. To znaczy nie wiem, zaraz po przyjeździe był ten wypadek.
AM: Jaki wypadek?
P: Nie wiem, obudziłam się w szpitalu. Nie pamiętam, co było wcześniej.
AM: Jak to - nie pamięta pani?
P: Nie wiem. Lekarz orzekł, że cierpię na amnezję.
AM: Więc skąd wiedziała pani, jak się nazywa?
P: W kieszeni kurtki płaszcza miałam portfel z dowodem i trochę pieniędzy.
AM: Ile?
P: Nie mam pojęcia.
AM: Dlaczego w ogóle trafiła pani wtedy do szpitala?
P: Ktoś na ulicy wyrwał mi torebkę i mocno popchnął, podobno uderzyłam głową w latarnię.
AM: Skąd pani to wie?
P: Właścicielka sklepu, koło którego to się stało, zadzwoniła po karetkę. Potem odwiedzała mnie w szpitalu i pomogła mi się urządzić w Waszyngtonie.
AM: Jak się nazywa?
P: Rita Ripston.
AM: A ten, kto panią napadł?
P: Nie mam pojęcia.
AM: Nie zgłosiła pani tego na policję?
P: Nie.
AM: Czemu?
P: Wyszłam ze szpitala po dwóch tygodniach. Myśli pan, że po tym czasie ktoś zająłby się sprawą ukradzionej torebki?
AM: A czy ta pani, jak jej tam?
P: Rita Ripston?
AM: O właśnie, czy ona nie mogła iść z tym na policję?
P: Nie chciałam jej o to prosić, bo i tak tyle dla mnie zrobiła…
AM: A jak pani dowiedziała się czegoś o swojej przeszłości?
P: Poszłam do Urzędu Stanu Cywilnego, tam mi powiedzieli co i jak.
AM: I nie wróciła pani w rodzinne strony?
P: Nie.
AM: Dlaczego?
P: Po co?
AM: Jak to - po co? Spotkać rodzinę, przyjaciół, narzeczonego…
P(drgnięcie): Z tego, co wiem, nie mam rodziny. A narzeczony i przyjaciele, których i tak nie pamiętam? Czy to ma sens? Szukanie ich w Memphis to szukanie igły w stogu siana. Zresztą, i tak już ich nie znam, to są obcy ludzie…
AM: Jak to?
P: Po tej całej amnezji nic o nich nie wiem. Równie dobrze mogę tu poznać nowych ludzi. Zacząć nowe życie.
AM: I zaczęła pani?
P: Tak.
AM: W jaki sposób?
P: Poznałam ludzi, dostałam pracę.
AM: Jaką pracę?
P: W Urzędzie Stanu Cywilnego, jako sekretarka.
AM: To chyba niezbyt wysoka pensja?
P: Nie, więc szukam czegoś lepszego.
AM: Czy to do tego USC się pani włamała?
P: Mówiłam, że wróciłam po klucze do mieszkania.
AM: Tylnymi drzwiami, bez torebki, zamaskowana i w dodatku ze sfałszowanym aktem urodzenia?
P: Znalazłam go na podłodze.
AM: Czemu nie poprosiła pani o pomoc w odzyskaniu kluczy strażnika?
P: Bo mógł mnie nie poznać i nie wpuścić.
AM: A może po prostu nie miał wiedzieć o sfałszowanym świadectwie urodzenia Eleny MacCarthy?
P: Ja nic nie zrobiłam.
AM: Nie, wcale.
P: Bardzo proszę powstrzymać się od złośliwości.
AM: To wszystko na dzisiaj.
Przesłuchanie drugie, tajne.
Śledczy - agent Roy Mustang.
Świadkowie - agentka Maria Ross i agent Mick Termion.
Zapis i nagranie - Sciezka Ashcroft.
Podejrzana - biała kobieta, wiek około 30lat, oczy brązowe, włosy blond. Używa nazwiska Elizabeth Hawkeye.
Agent Mustang: Zacznijmy od początku. Jak się pani nazywa?
Podejrzana: Elizabeth Hawkeye.
AM: Zamieszkała?
P: W Waszyngtonie, przy Lincolna 85, mieszkania 8. Ale to już chyba pan wie?
AM: A niby skąd miałbym wiedzieć?
P: Z akt. Chyba, że nie chce się panu ich czytać.
(chichot w tle)
AM: Kiedy przyjechała pani do Waszyngtonu?
P: Pięć miesięcy temu. Mniej więcej.
AM: Czym się pani zajmuje?
P: Jestem sekretarką w USC przy Kensington Lane.
AM: Zna pani innych pracowników?
P: Oczywiście.
AM: A strażników?
P: Z widzenia.
AM: Rozpoznałaby ich pani na ulicy?
P: Raczej tak.
AM: A oni panią?
P: Nie wiem. Tyle osób pracuje w USC, nie wszyscy wszystkich znają. Szczególnie, że ja pracuję tam od niedawna.
AM: A wcześniej? Gdzie pani pracowała?
P: W sklepie u pani Ripston. Ale zrobiłam kurs na stenotypistkę i podjęłam pierwszą pracę, jaka się trafiła.
AM: A co z panią Ripston? Ma z nią pani kontakt?
P: Oczywiście, spotykamy się co tydzień.
AM: Czy to młoda osoba?
P: Koło trzydziestki. Całkiem ładna, brunetka, taka… mniejsza o to.
AM: Niech pani dokończy.
P: Czemu? Nie miałam jej opisywać.
AM: Mimo to proszę dokończyć.
P: Rita należy do kobiet, które… jakby to powiedzieć… podobają się mężczyznom.
AM: Tak? A skąd pani wie?
P: Takie rzeczy się po prostu wie.
AM: No dobrze. O czym to myśmy rozmawiali?
P: O Ricie Ripston.
AM: A wcześniej?
P: Umiejętnie okrążał pan właściwy temat dążąc do zadania mi zasadniczego pytania.
AM: Tak? A jakiego?
P: No właśnie czekam, aż je pan zada.
(znowu chichot)
AM: A, właśnie przypomniałem sobie, o co miałem panią spytać. Ma pani jeszcze jakichś znajomych prócz pani Ripston?
P: Mam kilka koleżanek z kursu, paru znajomych z USC i całkiem miłych sąsiadów.
AM: Z nikim się pani nie spotyka?
P: Nie.
AM: Dlaczego?
P: To moja prywatna sprawa.
AM: Pani wie, że dla mnie ta odpowiedź jest dość jednoznaczna. I nie przemawia na pani korzyść.
P: Bywa. Nie mam obowiązku się panu zwierzać.
AM: Szkoda, chętnie bym posłuchał.
P: Nie wątpię.
AM: Wróćmy do pani znajomych, konkretnie do sąsiadów.
P: Właśnie, co u nich?
AM: Pani mnie pyta?
P: A kogo mam pytać? Sądzę, że pan i pańscy ludzie rozmawiali z nimi kilkakrotnie po aresztowaniu mnie.
AM: A skąd pani wie?
P: To chyba standardowa procedura, przecież…
(moment ciszy)
AM: Słucham? Co chciała pani jeszcze dodać?
P: Nic.
AM: Wyraźnie chciała pani coś dodać. Co takiego?
P: Nieważne.
AM: Skoro nie chce pani nic dodać, to nie pozostaje mi nic innego niż przejść dalej. Zostawmy sąsiadów. Co z pani koleżankami?
P: W jakim sensie?
AM: Jakimkolwiek.
P: Anne, Jess, Mary, Betty i Tess. Z nimi mam obecnie kontakt. Nazwiska ma pan zapewne w aktach, więc nie będę się silić, żeby je sobie przypomnieć. To miłe dziewczyny, pogodne, dobrze wychowane. Miałyśmy dość szczęścia, że wszystkim nam udało się znaleźć pracę.
AM: Czy któraś z nich przynależy do jakiegoś stowarzyszenia, klubu, partii…?
P: Mary i Tess należą do Armii Zbawienia. Ciągle robią jakieś zbiórki.
AM: Proszę się nie wygłupiać. Pytam poważnie.
P: A ja odpowiadam panu na pytanie.
AM: Zna pani Johna Carthy'ego?
P: Nie.
AM: W takim razie, jeśli nie chce pani nic więcej o swoich znajomych opowiedzieć, nadszedł chyba czas na to… jak je pani nazwała? "Zasadnicze pytanie"?
P: Tak.
(odgłos wyjmowania czegoś i kładzenia na stole)
AM: Wie pani, co to jest?
P: Nie.
AM: Z niczym się pani nie kojarzy?
P: Wygląda jak drewniany a… a… jak się na to mówi? Proteza?
AM: Ma pani pojęcie, czyje to może być?
P: Nie.
AM: A czemu ta osoba panią odwiedzała?
P: Mnie? Nie znam nikogo ze sztuczną ręką.
AM: Wczoraj wieczorem mężczyzna w ciemnych okularach zapukał do pani drzwi. Nasi ludzie próbowali go zgarnąć, ale jedyne, co zdołali… zatrzymać, to ta kończyna.
P: Może pomylił adres?
AM: To czemu zaczął uciekać na okrzyk "policja"?
P: Skąd mam to wiedzieć?
AM: Skoro nie wie pani tego teraz, to chyba przydałoby się pani to przemyśleć. Dam pani trochę czasu. Kończymy na dzisiaj.
AN: Oto i pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania. Następne będą sukcesywnie przybywać. Wątek romansowy się niewątpliwie rozwinie. Sądzę, że na wszystkie pytania, które powstały po przeczytaniu pierwszego rozdziału znajdą się odpowiedzi w następnych. Pozdrawiam i czekam na recenzje.
