Paringi: Syriusz Black/Remus Lupin, Alice Longbottom/Frank Longbottom

Ostrzeżenia: Time Trave, Feminist Themes, Desi Potters, Palestinian character(s), Philippine Sirius, Jewish Remus, POC Hermione, Blind Character, Deaf Character, Autistic Character, mentions of abuse, Sign Language, Amputee Harry, Disabled Character, Homophobic Language, Ableist Language, Platonic Relationships, Asexual Character, Trans Male Character, Racist Language, Slow Burn, Adopted Sibling Relationship, Parent-Child Relationship, Scars, Car Accident, Mentions of Violence, Bullying, Friends to Lovers, Period-Typical Homophobia, Period-Typical Racism, Period-Typical Sexism, Wizarding Politics, Walburga Black's A+ Parenting, Orion Black is a good father.


PROLOG

Ministerialne bale, zdecydował Harry, były jedną z najgorszych rzeczy, jakie wymyślił człowiek. Daleko za wojną i dyskryminacją, oczywiście, ale jednak. Harry wybrałby spędzić cały dzień z Voldemortem, niż kolejną godzinę otoczony politykami. Jedyną jego podporą w tej beznadziejnej sytuacji była jego najlepsza przyjaciółka, Hermiona, w tym momencie tańcząca z jednym z młodszych asystentów szefa któregoś z wydziałów. Jefferson, chyba. A może Johnberg. Harry nie był pewien.

Harry był jednak pewien, że oczy ludzi skierowane były na jego przyjaciółkę. I nie dziwił się im. Hermiona wyglądała pięknie. Jej ciemna skóra błyszczała, czerwona sukienka idealnie do niej pasowała, a upięte w skomplikowany kok włosy otaczały jej ładną twarz niczym aureola. Gdyby nie była dla niego jak siostra, Harry pewnie by się w niej zakochał.

Ponownie skupiając się na mówiącym do niego od niemal godziny Mulliganie, ledwo powstrzymał wzdechnięcie.

- ...ja tylko mówię, że jeśli zmniejszymy władzę Wizengamotu i oddamy ją ludziom, w końcu się rozwiniemy, nie możemy przecież ukrywać, że...

- Wizengamot to ludzie, Mulligan - przerwał mu Harry. - Obaj dobrze wiemy, że to by nigdy nie przeszło, nawet gdybym ja to poparł. A nie mam zamiaru tego robić. - Harry przerwał na chwilę, zbierając myśli. - W Wizengamocie są ludzie, którzy wiedzą co robią, a my musimy im zaufać. A jeśli chcesz coś zmienić, to radzę ci wplątać się w konflikt Hartwin-Lockes. Oni co chwilę próbują przeforsować jakieś prawo, najczęściej przeciw temu drugiemu.

- Nie możemy jednak ignorować...

- Nie możemy pozwolić na to, by zapanował chaos - przerwał mu Harry. - Większość ludzi nie interesuje się polityką, Mulligan. Ilu czarodziei poszłoby na jakiekolwiek wybory, w których nie jest wybierany minister? To byłaby jedynie strata czasu i pieniędzy, a my dobrze wiemy...

Dłoń na jego przedramieniu sprawiła, że przestał mówić. To była Hermiona, zaróżowiona i lekko zdyszana po energicznym tańcu, patrząca na niego z rozbawieniem.

- Obiecałeś mi jeden taniec, braciszku - uśmiechnęła się do niego. Gdyby nie ona, zapewne rozpocząłby kłótnie z Mulliganem, a tego nikt nie chciał.

- Oczywiście - odpowiedział, kłaniając się lekko. - Panie Mulligan, wybaczy mi pan na chwilę.

I, nie czekając na odpowiedź, podążył za swoją przyjaciółką na parkiet.

-I-I-I-

- Miałeś nie rozpoczynać żadnych politycznych kłótni, Harry - syknęła na niego zirytowana Hermiona, gdy w końcu weszli do ministrialnego samochodu, chroniąc się w nim przed fotografami. - Dobrze wiesz, jak to się kończy.

- Niczym, czego nie pokonamy, Herm - Harry uśmiechnął się do niej. - To banda kretynów, nie zobaczą obelgi nawet gdyby zatańczyłaby przed nimi makarenę.

- Harry... - westchnęła. - Nie możesz spędzić całego życia o coś walcząc.

- Sama chciałaś, żebyśmy zajęli się polityką.

- Nie sądziłam, że aż tak się zaangażujesz. Może się pomyliłam...

- Ty? - parsknął Harry. - Ty nigdy się nie mylisz,

Nagły huk i szarpnięcie samochodem sprawiło, że wylecieli do przodu, zatrzymani jedynie przez pasy. Wszędzie wokół nich był duszący dym, słychać było zbliżające się służby.

- H... Herm - wydusił z siebie Harry. - Hermiona? Jesteś cała?

Świszczący oddech był jedyną odpowiedzią jaką dostał. Z trudem przekręcił głowę, by spojrzeć na swoją siostrę. Brunetka oparta była o drzwi, nieprzytomna, jedynym znakiem, że żyła, była poruszająca się klatka piersiowa. Była chorobliwie blada, jej sukienka i szyba, na której podparta była jej głowa, zakrwawione.

- Herm...

Próbował się odpiąć, zbliżyć się do niej, jednak nie miał wystarczająco sił. Nagle, spomiędzy gęstego dymu, dotarło do niego światło latarki i poczuł ulgę. Pomoc przybyła.

- Panie Potter - wycharczał z przedniego siedzenia kierowca. - To był zaszczyt pana poznać.

- Daj spokój, Anthony. Zaraz nas stąd wyciągną - z wielkim wysiłkiem zaczął delikatnie pukać w szybę, używając swojego sygnetu, by dźwięk był lepiej słyszalny. -

- Tutaj! Słyszę coś! - jeden z ratowników podbiegł do nich, za nim kilka innych, niosących różne sprzęty. - Czy wszyscy są w porządku?

- Moja siostra jest nieprzytomna, kierowca chyba nie żyje - powiedział słabo. - Co się stało?

- Pijany kierowca w was uderzył. Zaraz was wyciągniemy.

- Nie spieszcie się - powiedział Harry, czując się coraz lżej. - Mamy czas...

Potem była tylko ciemność.