Był wczesny ranek. Słońce dopiero zaczęło wynurzać się zza horyzontu, rzucając swoje pierwsze promienie w kierunku wysokich wież Hogwartu. Tego dnia wschód był wyjątkowo piękny, bo niebo i chmury zabarwiły się na pastelowe odcienie różu i fioletu. W niektórych oknach zamku, można było dostrzec pojedyncze postacie, które z rozmarzeniem wpatrywały się w niebiański obraz.
Jednak nie wszyscy byli zainteresowani tym fascynującym zjawiskiem. W lochach, gdzie nie dochodził żaden najdrobniejszy promyczek, pod grubą puchową kołdrą, spał sobie Severus Snape. Nie obchodziło go, co dzieje się poza obrębem jego łóżka i nie miał najmniejszego zamiaru wyściubiać swojego długiego nosa spod ciepłej pościeli. Właśnie śniły mu się różnego rodzaju eliksiry w pękatych probówkach, które wesoło tańczyły wokół jego biurka, śpiewając głośno „Yes sir, I can boogie". Przy biurku natomiast, siedział Harry Potter i co chwila był oblewany przez różne substancje. W wyniku tego był cały mokry, klejący i w dodatku nieziemsko śmierdział. To jednak zupełnie nie przeszkadzało mistrzowi eliksirów, który wręcz napawał się widokiem znienawidzonego ucznia.
Głośne walenie do drzwi przerwało senną sielankę i zmusiło profesora do powrotu z krainy marzeń, wprost do ciemnego, chłodnego lochu. Natarczywe pukanie trwało tak długo, aż mocno zdenerwowany Severus wstał wreszcie, narzucił na siebie pelerynę i uchylił drzwi. Za nimi stał Draco Malfoy w zielonej piżamie w żółte samochodziki. Minę miał wystraszoną, jakby gonił go jakiś upiór.
– Panie profesorze! – wykrzyknął – W naszym dormitorium jest bogin!
- Zaraz tam przyjdę – mruknął Snape i zatrzasnął drzwi.
Kilka minut później zmierzał już w kierunku dormitorium Ślizgonów. Wiedział, że nie uniknie konfrontacji z boginem, co sprawiało, że raz po raz krzywił się na myśl stanięcia oko w oko ze swoim największym lękiem. Nie był pewny jak zareagują jego uczniowie, jeśli dowiedzą się, czego się boi. Dla pewności postanowił wyprosić wszystkich z pokoju i zamknąć drzwi od wewnątrz.
Stojąc naprzeciw szafki nocnej zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby zanieść ją do Dumbledora, w końcu to największy czarodziej wszech czasów. Zrezygnował jednak z tego planu, gdyż nie zamierzał wyjść na tchórza. Wziął więc kilka głębokich wdechów i machnięciem różdżki zmusił jedną szufladkę do wysunięcia się. Przez chwilę nic się nie działo i Severus miał już nadzieję, że bogin w jakiś sposób zniknął. Jednak szybko przekonał się o swojej pomyłce, bo
z szuflady wyskoczyło coś przerażającego i rzuciło się prosto na mistrza eliksirów. Ten zawył ze strachu i szybko uskoczył za najbliższe łóżko. Butelka szamponu uderzyła w drzwi i upadła na ziemię. Zaraz jednak poderwała się do góry i ponowiła swój atak. Przez kilka następnych minut zza zamkniętych drzwi dormitorium Ślizgonów, wydobywały się przerażające dźwięki. Wciąż było słychać przewracające się meble, tępe uderzenia, brzęk tłuczonego szkła i krzyk wołający o pomoc.
Marcus Flint i Pensy Parkinson co sił w nogach pobiegli po odsiecz. Wrócili w towarzystwie samego Albusa Dumbledora, któremu już po drodze zdążyli opowiedzieć o całym zajściu. Zmartwiony czarodziej użył zaklęcia otwierającego drzwi i szybkim, zdecydowanym krokiem wszedł do pokoju. Widok, jaki tam zastał można było porównać do działalności trąby powietrznej. Wszystko było poprzewracane, a niektóre krzesła straciły kilka kończyn. Lustra
i szyby zostały wybite, przez co szkło rozsypało się po całej podłodze.
Severus Snape siedział zawinięty w pościel i trząsł się ze strachu. Nad nim zawisła butelka szamponu do włosów, która obficie polewała jego głowę różowawą cieczą.
– O, truskawkowy. – zauważył Dumbledore i uśmiechnął się z politowaniem. – No cóż, Severusie, najwidoczniej będziesz musiał umyć włosy.
