Drogi Inkwizytorze. W związku ze zbliżającym się ślubem, z uprzejmą prośbą zwracam się do Ciebie o gościnę dla twojej młodszej siostry, lady Catherine. Niestety pomysł zamążpójścia nie przypadł jej do gustu, przez co stwierdziła, że porozmawia z Tobą osobiście. Oczywiście zamiar ten powzięła bez zgody ojca, czy mojej. Liczę, że przedyskutujesz z nią tę kwestię, oraz ukażesz powszechnie znane zalety tego związku, których twoja szanowna siostra nie umie dojrzeć. Oczekuj jej wizyty, która zapewne odbędzie się w najmniej konwencjonalny i właściwy sposób, jaki tylko można sobie wyobrazić.
Bądź gotów.
Z wyrazami szacunku,
Lady Annabelle Trevelyan
Noc była wyjątkowo chłodna. Igiełki mrozu kłuły go w płuca, gdy głęboko wciągał powietrze. Oparł się o kamienny mur i spojrzał w ciemność, jakby próbował coś wypatrzeć w oddali. Gwiazdy skrzyły się na niebie, odbijały w jeziorze znajdującym się u stóp Podniebnej Twierdzy. Śnieg majestatycznie bielił wierzchołki gór, a jego głowa pulsowała bólem tak mocnym, że prawie zwalał z nóg. Ostatnimi czasy było tylko gorzej. Koszmary męczyły go za każdym razem, gdy zamknął oczy. Żyły pulsowały tępym bólem. Był na głodzie i coraz częściej nie umiał sobie z tym poradzić. Pomasował sztywny kark i westchnął cicho. Sprawa była skomplikowana, a on zbyt wykończony, by to roztrząsać w tej chwili. Dochodziła trzecia. Twierdza stała uśpiona, cicha, jakby martwa. Czarne myśli ogarniały go coraz częściej, zawijając w kokon strachu i wątpliwości. Taka będzie, jeśli nie weźmie się w garść i nie zrobi czegoś ze swoim problemem. To wszystko zawędrowało zbyt daleko, aby się teraz wycofać.
Może to ból głowy i wyostrzone nazbyt zmysły zwróciły jego uwagę na nienaturalny szelest przy jednej z wież. Zbyt głośny, jak na ptaka odgłos, spowodował, że instynkt trenowany przez wiele lat bycia Templariuszem, wziął górę, a on spiął się i cicho ukrył przy schodach, żeby mieć dobry widok na całą sytuację. Przezornie nie wysuwał miecza z pochwy, aby choć najmniejsze odbicie światła go nie zdradziło, ale położył na nim rękę, w razie, gdyby instynkt go nie zawiódł.
Widział, jak drobna postać wychodzi z okna i schodzi lekko po murze obrośniętym dzikim winem. Opięte ciasno spodnie wskazywały na płeć włamywacza, a czarny kaptur na jego zamiary i chęć pozostania anonimowym. Jej spięta sylwetka, oświetlana przez jasno świecący księżyc, niepewne ruchy i wciąż ześlizgujące się z mokrych kamieni dłonie, ujawniały, iż postać schodząca z wieży nie robi tego zbyt często. Zaryzykował i cicho podszedł pod wieżę, ustawił się tak, aby nie mogła go dostrzec. Zeskoczyła bezszelestnie na ziemię i rozejrzała wkoło, wzdychając z ulgą. "Zbyt wczesny powód do dumy" – pomyślał i złapał ją od tyłu, próbując unieruchomić.
Zareagowała błyskawicznie, wywinęła się i próbowała zadać mu cios niegodny jakichkolwiek kodeksów walki, ale zrobił unik i wykręcił jej ręce do tyłu. Parę minut szamotali się, jednak dziewczyna wreszcie odpuściła, zdając sobie sprawę, że dalsza walka nie ma najmniejszego sensu. Był zbyt silny.
– Co tutaj robisz? – zapytał, nie siląc się na grzecznościowy ton.
– Niech cię diabli – warknęła wściekle, próbując się wyrwać. Wykręcił jej mocniej ręce, aż sapnęła z bólu.
– Nie mam dzisiaj humoru na dworskie rozmowy – syknął. – Kim jesteś i co tutaj robisz?
– Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje pytania. Chcę natychmiast widzieć się z Inkwizytorem.
– Teraz? – Parsknął. – Nawet, gdybyś była cesarzową Orlais, nie byłoby o tym mowy.
– Muszę. Się. Widzieć. Z. Andrew. – sapnęła, wierzgając i próbując go kopnąć.
– Spokojnie, klaczko, nie wierzgaj tak. Rano na pewno z chęcią się z tobą zobaczy. Tymczasem źle wymierzyłaś komnatę, jego znajduje się bardziej na lewo. Nie wyglądasz na kogoś, kto miał wziąć udział w nocnej schadzce.
– Jak śmiesz! – krzyknęła oburzona, a on dopiero teraz zwrócił uwagę, że jej akcent na pewno nie wskazuje na żadne slumsy. Czyżby była to jakaś córka kupca albo drobnego szlachcica, która chciała uwieść Inkwizytora? Parsknął do siebie.
– Nie wiem, co jest w tym śmiesznego, ale racz mnie puścić, ty kupo mięśni, albo gorzko tego pożałujesz!
– Doprawdy?
– Oczywiście! Jak Andrew się o tym dowie, wyzwie cię na pojedynek, albo każe ściąć! Masz mnie natychmiast do niego zaprowadzić, żołnierzu!
Parsknął. W zasadzie głowa przestawała go już boleć, pomimo krzyków i gniewnych tupnięć włamywacza.
– Oczywiście, Milady. Nie omieszkam tego uczynić. – Jego ton stał się przesadnie grzeczny, a uchwyt nieco zelżał. Rozluźniła się i przestała wyrywać.
– Czy raczyłbyś mnie wypuścić?
– Pozwól, że eskortuje cię osobiście do komnat Inkwizytora, pani.
Poszli w stronę jego pokoju. Stwierdził, że może zaryzykować gniew Andrew i zaprowadzić ją tam, lecz najpierw musiał się upewnić, czy włamywaczka nie posiada przy sobie żadnej broni. Szczytem nieodpowiedzialności byłoby przyjście do jego komnat z marszu, gdy zapewne Inkwizytor spał w najlepsze i nie myślał, że cokolwiek może mu grozić.
– Musimy powziąć jednak pewne środki ostrożności – zaczął, popychając ją w stronę swojej komnaty. – Przede wszystkim musisz powiedzieć, jak cię zwą i dlaczego próbowałaś odwiedzić Inkwizytora w tak niekonwencjonalny sposób.
– Oh, to zrozumiałe, że troszczysz się o swojego pana. Naturalnie nie mogę teraz zdradzić swojego mienia, ale twój trud, dobry żołnierzu, zostanie wynagrodzony.
– Naturalnie, milady.
Gdy weszli do jego komnaty, zamknął po cichu drzwi i puścił ją. Nie próbowała uciekać. Stanęła dumnie na środku komnaty i najwyraźniej czekała. Kaptur nadal miała nasunięty na twarz, ale zauważył, że jej strój wykonany był z przedniego materiału, a buty wyglansowane były na wysoki połysk.
– Raczysz usiąść, milady. Ja przygotuję tylko parę rzeczy, nim pójdziemy odwiedzić Inkwizytora.
Odsunął krzesło i wskazał je dłonią. Lekko kiwnęła głową i przycupnęła na jego brzeżku z gracją godną hrabiny. Śmiech i patos tej sytuacji powodował, że parsknął pod nosem, szukając liny. Przeszedł za jej plecy niby nadal czegoś szukając. Trzymała dłonie na podołku. Nie miał większych problemów ze związaniem jej. Cała ta sytuacja coraz bardziej go bawiła.
– Co ty... oh! – westchnęła, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że została oszukana. – Niech cię pustka pochłonie – warknęła, szarpiąc się. Stanął przed nią i uśmiechnął się lekko unosząc jeden kącik ust.
– Niestety, pani, muszę spełnić swoją powinność i przeszukać cię.
– Spróbuj mnie tknąć, ty kupo mięśni! – krzyknęła, wierzgając nogami tak, żeby nie mógł podejść. Związał jej również nogi, nie dostając przy tym nawet zadyszki.
– No dobrze, teraz powiesz mi, kim jesteś. – Podszedł do niej i ściągnął jej kaptur z głowy. Twarz zakryta byłą przez maskę w kształcie kota. Włosy w blasku świec miały odcień pszenicy, związane w jakiś wymyślny warkocz, który widział pierwszy raz w życiu. Bez zwracania uwagi na jej złorzeczenie odwiązał maskę i lekko podniósł jej podbródek w stronę światła. Spojrzała na niego, wściekle mrużąc oczy. Miał jakieś dziwne wrażenie, że już kiedyś, gdzieś ją widział.
– Teraz muszę cię przeszukać, jeśli chcemy gdziekolwiek się udać.
-Dotknij mnie, a pożałujesz! – Miała oczy w kolorze bławatków. Przyglądał jej się chwilę w skupieniu. Bez większych ceregieli zaczął sprawdzać, czy nie ma broni. Gdy dotarł do bioder gwałtownie zacisnęła uda.
– Nie odważysz się – wysyczała. Spojrzał jej prosto w oczy i z poważną miną rozwarł jej uda.
– Nie ujdzie ci to na sucho – wysyczała wściekle.
– Doprawdy? – Bawił się znakomicie. Przeszukał ją, o dziwo nie znajdując żadnej broni. Odwiązał ją, pozostawiając jednak dłonie związane, chociaż coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że dziewczyna jest nieszkodliwa.
– Teraz możemy iść – skwitował, jakby cała sytuacja była jak najbardziej normalna. Sapnęła wściekle. Poprowadził ja do komnat zajmowanych przez Inkwizytora. Zapukał do drzwi. Widział sączące się przez szparę pod drzwiami światło.
– Mamy szczęście. Inkwizytor chyba nie śpi.
Nic nie odpowiedziała, tylko wściekle patrzyła przed siebie. Gdy usłyszeli zdziwione zaproszenie, Cullen wprowadził kobietę do komnaty.
– Co też się dzieje, że mi przeszkadzasz o tej godzinie, Cullenie?
– Cullen?! – krzyknęła dziewczyna, spoglądając na prowadzącego ja mężczyznę. – Chcesz mi powiedzieć, że to TEN Cullen Rutherford, kapitan wojsk Inkwizycji, wspaniały strateg, na punkcie, którego połowa Orlezjańskich dam byłaby w stanie zgrzeszyć i oddać się cudzołóstwie? – Cullen lekko zarumienił się, ale też wypiął dumnie pierś. – Raczysz sobie kpić! – Zakończyła swoją wypowiedź rozżalona, jakby wszystkie jej marzenia właśnie prysły.
– Witaj Catherine – przywitał ją Inkwizytor. – Dostałem bardzo miły list od matki, w którym zawarła tezę, że uciekłaś sprzed ołtarza i właśnie zmierzasz w sam środek niebezpiecznej wojny. Myślałem, że w matce obudziły się przez wieki zakopane pokłady humoru, aczkolwiek teraz widzę, że jednak nie żartowała.
– Drogi bracie – zaczęła dziewczyna, prostując się. Cullen spoglądał na nich z wysoko uniesionymi brwiami. – Doskonale powinieneś zdawać sobie sprawę, że miałam ambiwalentny stosunek do tego małżeństwa. Nie oczekiwałeś chyba, że to wszystko dojdzie do skutku?
– Musisz pamiętać, że podpisaliśmy umowę z margrabią i musimy się z niej wywiązać.
– WY podpisaliście umowę. Ja nie miałam z tym nic wspólnego! – krzyknęła wściekle. – Nie mam zamiaru wychodzić za tego barana czy wam się to podoba, czy nie!
– Nie będę teraz z tobą o tym dyskutował – Uciął gwałtownie i odwrócił się od niej, zwracając do Cullena. Dziewczyna zakipiała z gniewu. – Mógłbyś zaprowadzić ją do komnaty słonecznej? Nie spodziewałem się lady Catherine tak wcześnie, więc może nie być do końca przygotowana, jednak mam nadzieję, że te drobne niedogodności nie będą przeszkadzać mej siostrze.
Cullen widział, że lady Catherine otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale Inkwizytor obrócił się na pięcie i zajął jakimiś dokumentami. Kapitan otworzył drzwi, puszczając ją przodem. Wyszła, ze spuszczoną głową. Przez chwilę szli w milczeniu.
– Więc uciekłaś ze swojego własnego ślubu? – zaczął, próbując nieco rozluźnić atmosferę. Spojrzała na niego wściekle, zacisnęła usta, ale nic nie powiedziała. Szła dalej, patrząc prosto przed siebie.
– To jakiś zwyczaj w waszych stronach? – Podjął na nowo, spoglądając na nią kątem oka. – Przyszły małżonek zapewne zjawi się w najbliższym czasie? Czy to jakaś sprzeczka narzeczonych?
Zawarczała, szczerząc zęby, niczym wściekła kocica.
– Jest to zaprawdę konwersacja godna wysoko urodzonej szlachcianki, milady. Twoje komentarze są doprawdy pouczające i inteligentne.
– Nie jest to temat, o którym chciałabym dyskutować. W szczególności z tobą, sir.
Cullen uniósł lekko brwi. Stanęli przed drzwiami. Catherine, usilnie wpatrywała się w podłogę, więc wpadła na niego, odbijając się od jego klatki piersiowej. Rzuciła mu pełne nienawiści spojrzenie.
– Jesteśmy na miejscu – rzucił wesoło. Prychnęła. Otworzył jej drzwi, przepuścił ją z pompatycznym gestem, lekko się kłaniając. Już miała wejść i zatrzasnąć drzwi, ale odwróciła się gwałtownie.
– Rozwiąż mnie.
Uśmiechnął się kącikiem ust, uniósł brew.
– Tylko, jeśli poprosisz.
Prychnęła.
– Nie mam zamiaru o nic cię prosić.
– Więc będziesz musiała poradzić sobie sama.
Spojrzała mu prosto w oczy, zacisnęła usta. Chwilę jakby biła się z myślami, aż w końcu spuściła oczy zawstydzona.
– Czy byłbyś tak miły i rozwiązał mnie? – Miała naprawdę ładne oczy. Głębokie, inteligentne i smutne. – Proszę – dodała, rumieniąc się przy tym.
W zasadzie zrobiło mu się głupio. Rozwiązał jej dłonie i spojrzał na kawałek liny, oraz czerwone ślady na jej nadgarstkach. Związał ją zbyt mocno. Zagryzł wargę.
– Wiesz...Współczuję ci. Bycie zmuszanym do takich rzeczy jest niewłaściwe i nie powinno mieć miejsca.
Myślał, że wybuchnie. Zezłości się, wścieknie, podniesie wysoko głowę i zruga go, jak wcześniej. Jednak ona jedynie odwróciła wzrok, spojrzała na ścianę, westchnęła głęboko. Nie czekał na jej odpowiedź. Skinął jej głową i wyszedł, zostawiając dziewczynę z własnymi myślami.
Parę dni później znalazła bukiet bławatków i chabrów, przewiązanych kawałkiem sznurka. Nie miał karteczki, ale domyślała się, od kogo mogą być.
