oryginał: Snape's Memories (link w moim profilu)
autor: paganaidd (link w moim profilu)
Tłumaczenie za zgodą autorki.
Rozdział pierwszy
W panice chudy, niedorośnięty chłopiec gnał w dół kamiennych schodów, które całkiem wyraźnie zamierzały się poruszyć w miejscu, gdzie wychodziły na trzecie piętro. Gdyby to zrobiły, musiałby wrócić tam, skąd przyszedł, i byłby jeszcze bardziej spóźniony.
Kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, podskoczył, aby dostać się na kamienną barierkę. Ponieważ jednak schody ruszyły się ociężale, chłopiec znalazł się w powietrzu; miał nadzieję, że jego magia spowolni upadek na tyle, że przeżyje lądowanie na podeście drugiego piętra. Koziołkował w sposób, jakiego nauczył się dzięki częstemu spadaniu z miotły.
W głowie usłyszał głosy przyjaciół ostro go upominających za próbę skręcenia karku. Ale tak naprawdę nie miałoby znaczenia, gdyby skręcił kark na schodach - to byłoby lepsze od przeznaczenia, jakie czekałoby go, gdyby nie zawlókł tyłka do lochów pięć minut temu.
Harry był spóźniony na lekcję eliksirów.
Znowu.
Był pewny, że tym razem Snape spełni swoją groźbę przerobienia go na składniki eliksirów. W pędzie zeskoczył ze stopnia za gobelinem; za nic nie mógł sobie przypomnieć, jakiego zaklęcia użyła Hermiona, kiedy zrobiła ze schodów pochylnię.
Biegiem skręcił obok garbatej wiedźmy, potem minął łazienkę Jęczącej Marty. W myślach przeklinał Rona, zastanawiając się, dlaczego właściwie przyjaciel nie obudził go zanim wyszedł.
Wreszcie znalazł się na korytarzu prowadzącym do lochu Snape'a. Drzwi wciąż były otwarte, co znaczyło, że lekcja jeszcze się nie zaczęła. Harry zaczerpnął kilka szybkich wdechów i dołożył starań, żeby wejść do klasy w sposób możliwie nierzucający się w oczy.
Sala była pusta.
Po sekundzie Harry zorientował się, że jest sobota. Reszta jego kolegów była w Hogsmeade, ale Harry miał szlaban ze Snape'em. A przynajmniej miał nadzieję, że ze Snape'em.
Spojrzał w dół na swoją dłoń, która nadal bolała go i krwawiła po tym, jak Dolores Umbridge zmusiła go do rycia w jego własnej ręce. Nawet po wymoczeniu w szczuroszczecie wciąż krwawiła. Zauważył, że krew przemoczyła mu prawy rękaw. Na podłodze zaczęły się pojawiać małe krople.
- Pokaż mi to, Potter.
Stała przy nim profesor McGonagall. Harry pomyślał, że pamięta, jak widział ją stojącą na korytarzu w kociej postaci.
- Wiesz, James był dokładnie taki sam - stwierdziła, machając różdżką nad jego dłonią. - Nie potrafił skłamać nawet za cenę życia.
Krew przestała kapać na posadzkę.
- Dziękuję, Minerwo - głos Snape'a przerwał jej akurat w momencie, kiedy Harry właśnie zaczynał mieć nadzieję, że szlaban odbędzie u Minerwy. Była bardzo surowa, ale zupełnie jak Dumbledore przed nią nigdy nie używała metod dyscyplinowania, które pozostawiały trwałe blizny.
Snape, z drugiej strony...
- Trwałe blizny, Potter? - zadrwił Snape.
Szlag. Powiedział to na głos? Ktoś mu podsunął eliksir paplania? Czy poszedł do lochów, żeby Snape mógł mu dać antidotum?
- Prawdę mówiąc, Potter, miałem nadzieję, że będziemy mogli zamienić słowo.
Harry gapił się na Snape'a, który uśmiechnął się i oparł o biurko. Minę miał nieco ironiczną, ale nie było w niej cienia zwykłej złośliwości.
Harry ponownie rozejrzał się po klasie. McGonagall nie było, uznał jednak, że może ona stać tuż za drzwiami. Zdał sobie sprawę, że bez poruszenia znaleźli się w jej gabinecie. Nie, stwierdził, to był gabinet Dumbledore'a. Snape opierał się o biurko dyrektora.
Harry sięgnął do kieszeni po różdżkę. Za Snape'em ten wielki wąż, Nagini, szykował się do ataku.
- Profesorze! - krzyknął Harry. - Odsuń się! - Wycelował różdżkę, nie zastanawiając się w ogóle, jakiego zaklęcia użyje.
Wąż na chwilę został porażony oślepiającym światłem, potem zaś czmychnął na sześciu nogach. Niegroźny owad.
Harry otworzył oczy i zobaczył ciemność. Leżąca obok Ginny oddychała cicho. Harry z powrotem naciągnął na siebie koc; pragnął, żeby jego serce choć trochę zwolniło. Dużo czasu minęło, odkąd po raz ostatni nawiedził go jeden z takich snów.
Przez kilka minut wiercił się, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Westchnął. W końcu usiadł, założył skarpetki, jako że w nocy było chłodno, i wstał z łóżka. Z nocnego stolika wziął różdżkę i okulary.
- Wszystko w porządku, Harry? - szepnęła Ginny.
- Ekstra. Sen - wyjaśnił półgłosem.
- Chcesz towarzystwa? - Ginny znała podobne sny z własnego doświadczenia.
- Nie. Nic mi nie jest. - Pomyślał o tym, co powiedział Dudley o tym zdaniu kilka nocy wcześniej. - Pójdę tylko zobaczyć, co u dzieci. - To był jego zwyczaj już od lat. Nic tak nie odganiało koszmarów, jak widok spokojnie śpiących dzieci.
W świetle jej nocnej lampki zobaczył, że Lily znowu spała częściowo poza łóżkiem, a koce miała porozrzucane na wszystkie strony. Ginny twierdziła, że mała ma to po Fredzie i George'u. Tyle energii, że zdawała się nigdy nie trwać w bezruchu, nawet kiedy spała. Harry rzucił koce z powrotem na łóżko i uśmiechnął się, gdy Lily owinęła się nimi jak kokonem.
Za plecami wyczuł ukradkowy ruch. Osłony domu niczego nie zasygnalizowały, Harry był więc całkiem pewny, co... kto to był. Odwrócił się powoli i rozjaśnił korytarz bezgłośnym Lumos.
Ich nowy przybrany syn Tim z przestrachem odsunął się od światła.
- Przepraszam, panie Potter - szepnął.
Harry uśmiechnął się do niego.
- Cześć. Nie możesz spać?
Spodziewali się, że Tim najpewniej będzie miał jakieś dziwne zwyczaje. Harry odkrył, że jednym z nich było kręcenie się nocami po domu. Poprosił Stforka*, żeby dyskretnie miał chłopca na oku i obudził któregoś z dorosłych domowników, jeśli będzie miał wrażenie, że dziecko ich potrzebuje.
- Możesz wracać do łóżka, Stforku - powiedział Harry, wiedząc, że skrzat jest gdzieś w pobliżu. - Teraz ja zostanę z Timem.
- Nie musi pan, panie Potter - stwierdził chłopiec z lekkim niepokojem w oczach. - Nic mi nie jest. Stforek tylko przyniósł mi wodę i musiałem skorzystać z ubikacji, i obiecuję, że zaraz wracam do łóżka, i nie będę przeszkadzał. - Prawie zawsze mówił bez przerw między zdaniami. O ile w ogóle się odzywał.
Harry westchnął. Nie potrafił przekonać Tima, żeby nazywał go inaczej, jak tylko "panem Potterem".
- Masz ochotę na gorącą czekoladę? - spytał łagodnie. - Właśnie zamierzałem ją zrobić.
Dziecko przełknęło ciężko. Uzdrowiciele umysłów ostrzegli Potterów, że Tim bardzo boi się mężczyzn. Jednym z powodów, dla których uważali, że przybrani rodzice powinni być mocno związaną rodziną było to, że najwyraźniej matka Tima miała "nietrwałe związki z mężczyznami".
Typowe niedomówienie uzdrawiaczy umysłów, uznał Harry.
Wyciągnął rękę do chłopczyka, który chwycił ją z niepewną miną. Zauważył z uśmiechem, że malec trzyma misia, którego Harry dał mu w noc, kiedy wzięli dziecko pod opiekę. Mały rzadko się z nim rozstawał.
Harry zaprowadził Tima do kuchni. Stforek musiał usłyszeć jego sugestię, ponieważ właśnie ustawiał wszystko, co niezbędne do przyrządzenia czekolady na gorąco, na tacy leżącej na stole - włącznie z wywarem uspokajającym i eliksirem bezsennego snu (dwie fiolki, jedna z dawką dla dorosłego, druga z dziecięcą).
- Dziękuję, Stforku - powiedział Harry. - Idź już do łóżka. Prześpij się trochę.
Skrzat ukłonił się i chyłkiem wsunął się do swojej komórki.
Harry przyrządził czekoladę za pomocą różdżki, choć równie dobrze mógłby to zrobić bez użycia magii. Uzdrowiciele umysłów twierdzili, że niezbędne dla Tima jest doświadczanie magii w codziennym życiu. Przez chwilę zastanawiał się nad wywarem uspokajającym, uznał jednak, że dziecko nie wydaje się zbyt przerażone, a jedynie jest lekko podenerwowane i niespokojne.
No cóż, więc było ich dwóch. Spotkanie Dudleya, usłyszenie (i przeczytanie) tego, jak Dudley mierzy się z ich dzieciństwem, a potem przyjęcie małego Tima obudziło pewne uczucia, o których Harry nie myślał od lat.
To było coś, przez co wraz z Ginny przechodzili podczas ich zajęć i sesji z uzdrowicielami umysłów zanim wystąpili o licencję rodziny zastępczej. Harry był doskonale świadom, że ponieważ sam pochodził z domu pełnego przemocy, przybrane dziecko mogło poruszyć w nim pewne uczucia z tym związane.
Z drugiej strony to było zdrowe ujście dla jego manii ratowania ludzi.
Podał chłopcu kubek nie-aż-tak-gorącej czekolady. Porównał pełne napięcia, nerwowe zachowanie malca z jego własnymi dziećmi w tym samym wieku i w tej samej sytuacji. James trajkotałby radośnie, gdyby miał Harry'ego tylko dla siebie, Al zaś żądałby opowieści. Lily nalegałaby, żeby dołączył do nich Stforek, i urządziłaby przyjęcie z podwieczorkiem, a skrzat przebrałby się w swoją najlepszą ścierkę do naczyń na tę okazję.
Tim tylko obserwował Harry'ego z powagą, pijąc swoją czekoladę.
Harry przywołał puszkę ciasteczek z szafki. Postawił ją na stole i pchnął w kierunku chłopca, który z wahaniem wziął jedno. Harry również się poczęstował.
- Miałeś zły sen? - spytał dziecko.
Tim przytaknął, ale się nie odezwał.
- Mm, ja też - powiedział Harry poważnie. To dziecko było tak niedziecinne, że czuł się nieco zagubiony.
Malec odstawił pusty kubek na stół.
- Jutro wychodzimy z domu - oznajmił Harry, przypomniawszy sobie zaplanowane wyjście. - Pamiętasz Hermionę i Dudleya z tamtej nocy? Spotkamy się z nimi. I z paroma innymi osobami. - Miał nadzieję, że Tim nie będzie tym wszystkim zbyt przytłoczony.
Chłopiec przez chwilę milczał.
- Nie musi mnie pan zamykać, panie Potter - wyszeptał w końcu, z wahaniem dobierając słowa. - Wiem, że mam się trzymać z daleka. Może mógłbym pomóc Stforkowi albo...
Harry westchnął i wyobraził sobie minę, jaką zrobiła Ginny, gdy usłyszała te słowa. W ciągu minionych dni dziecko powiedziało już dostatecznie dużo rzeczy, które sprawiały, że Ginny bladła i wychodziła z pokoju.
- Nie, Tim - przerwał mu delikatnie. - Mam na myśli, że my wychodzimy. Cała rodzina.
W oczach chłopca zabłysły strach i smutek. Przygryzł wargę.
- Och. Więc zabieracie Stforka?
- Nie. Znaczy, Stforek należy do rodziny, ale ty teraz również - wyjaśnił Harry cierpliwie. Chyba przypominał sobie, że też miał w sobie coś takiego podczas pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Chyba pamiętał, jak pytał Rona, czy naprawdę dostał prezenty na Gwiazdkę. Pewnie, kiedy Harry zaczynał naukę w Hogwarcie, miał jedenaście lat, nie siedem (Tim był drobny; cierpiał na jakiś rodzaj braku prawidłowego rozwoju, w kwestii którego uzdrowiciele wciąż nie mogli się zdecydować: miał podłoże psychiczne? fizyczne?) - nie wiedział tylko, czy tak było lepiej, czy gorzej.
- Chce pan powiedzieć... chce pan, żebym ja też poszedł? - Dziecko wytrzeszczało na niego oczy.
Harry uśmiechnął się.
- Tak. Myślę, że będziesz się dobrze bawił. Lily chce ci wszystko pokazać.
Lily, ku wielkiemu zadowoleniu Harry'ego i Ginny, bardzo poważnie podchodziła do swojej nowej roli starszej siostry. Pomocne, oczywiście, było, że od września miała iść do Hogwartu. Perspektywa otrzymania różdżki u większości magicznych dzieci sprawiała, że odmawiały troski, jaką otaczany był Tim, ponieważ uważały ją za dziecinną. Pomogło również to, że malec wywołał u Lily skłonność do opiekowania się innymi.
- Och.
Dziecko wyraźnie zamierzało poprzestać na tym jednym słowie. Może bało się, że powie coś niewłaściwego i Harry się rozgniewa. Naturalnie po wybrykach Jamesa i Ala niewiele było rzeczy, które mogłyby Harry'ego naprawdę rozgniewać. Zirytować i rozdrażnić, to możliwe, ale nie rozgniewać.
- Chodź. - Harry znowu wyciągnął rękę. - Położymy cię z powrotem do łóżka.
Tim ujął jego dłoń z nieco mniejszym wahaniem tym razem. Harry zauważył też, że chłopiec wziął trzy czy cztery ciastka i ukradkiem wsunął je do kieszeni.
Stforek mówił już Harry'emu i Ginny, że Tim chował jedzenie w torbie pod łóżkiem. Skrzat i pani domu martwili się zostawianiem zepsutego jedzenia na podłodze, Harry jednak wiedział, co dziecko robi. Polecił Stforkowi nie sprzątać pod łóżkiem i obiecał się tym zająć. Wyglądało na to, że właśnie miał okazję.
- Hej, Tim? - rzucił, gdy wspinali się ciemnymi schodami do nowej sypialni malca. - Te ciastka wyschną w twojej kieszeni.
Chłopiec zatrzymał się. Harry zszedł kilka stopni, kiedy dziecko odwróciło się, żeby spojrzeć mu w twarz. W świetle wydzielanym przez różdżkę Harry'ego Tim sprawiał wrażenie wstrząśniętego.
- Wiesz, że zawsze możesz zabrać coś z kuchni - ciągnął Harry swobodnie. - Albo poprosić Stforka. - Zaczął znowu iść na piętro, ciągnąc chłopca za sobą. - Ale jeśli tak jest dla ciebie łatwiej, mogę zamontować w twoim pokoju szafkę na jedzenie. I mogę rzucić na nią zaklęcie, żeby zachowywała świeżość schowanych w niej rzeczy. Nie chcę po prostu, żeby cokolwiek przyciągało myszy, dobrze?
Otworzył drzwi sypialni Tima i malec od razu wdrapał się na łóżko, obserwując Harry'ego z obawą. Krótkim zaklęciem Harry usunął jedną z płytek podłogowych, naraz przypomniawszy sobie, gdzie chował rzeczy u Dursleyów. Kilka kolejnych czarów stworzyło niewielki składzik na pożywienie, zaopatrzony w zaklęcie zastoju. Wszystko, co chłopiec tam umieści, pozostanie świeże i nie będzie wabiło myszy ani owadów. Wyciągnął rękę po ciastka z kieszeni dziecka. Tim podał mu je z zakłopotaniem. Wtedy Harry wycelował różdżkę pod łóżko i przywołał ukrytą tam torbę.
Dziecko pisnęło w proteście. Harry usiłował przybrać uspokajającą minę.
- Wszystko w porządku, chcę tylko odłożyć jedzenie.
Wyciągnął z torby jeszcze kilka ciastek, jabłko, trochę gotowanej marchewki, pół kanapki, jakiś ser i inne łatwe do schowania kąski. Z bólem serca zauważył, że poza ciastkami niczego nie można tam było nazwać "smakołykiem". Tim jadł wszystko, jak to bywa z dziećmi, którym nieobcy jest głód. Ani razu dotychczas nie poprosił o jedzenie ani go nie odmówił, nie mówił też, że coś lubi, a czegoś nie, poza tym, że brał mnóstwo ciastek czekoladowych.
Harry odłożył torbę do składzika i umieścił na wierzchu zdjętą wcześniej płytkę.
- Proszę bardzo. Możesz jeść, co tylko chcesz, bez konieczności schodzenia do kuchni. Tylko nie nakrusz na łóżku. - Zanotował sobie w myślach, żeby powiadomić o tym Stforka i może zapewnić, żeby zawsze w skrytce było coś do przekąszenia.
Spojrzał na pozostałe przedmioty, jakie znajdowały w torbie. Było tam parę zabawek, które Tim dostał w Świętym Mungo. Dziecko ruszyło do przodu z wyciągniętą ręką, ale gdy tylko Harry rzucił na niego okiem, szybko wskoczyło z powrotem na łóżko. Wydawało się zbyt przerażone, by powiedzieć choć słowo.
Harry wyjął z torby album ze zdjęciami. Stary i zakurzony. Harry doskonale wiedział, skąd ten album pochodzi.
Z jego gabinetu.
Jedynego pomieszczenia, do którego dzieci nie miały wstępu i nawet Ginny pukała, zanim tam weszła. Prosił Tima, żeby tam nie wchodził.
Harry podniósł album wyżej. W środku były zdjęcia jego rodziców, Syriusza, Remusa, a nawet kilka Severusa Snape'a, które dostały się Harry'emu po tym, jak Ministerstwo odczytało testament mistrza eliksirów. Były to fotografie Snape'a i matki Harry'ego, Lily.
- Przepraszam. Przepraszam. - Chłopiec zasłonił się rękoma zanim jeszcze Harry zdążył cokolwiek zrobić.
Widok dziecka kulącego się ze strachu odebrał Harry'emu wszelką ochotę do krzyku. Ostatnim razem, kiedy miał ochotę tak wrzeszczeć, James wziął bez pozwolenia jego miotłę (najnowszy model Błyskawicy). James był wstrząśnięty tamtymi krzykami ojca. Tim byłby zdruzgotany.
Harry wziął długi wdech, walcząc ze złością (jego uzdrowiciel umysłów byłby z niego dumny). Malec już prawie hiperwentylował z przerażenia.
Harry wypuścił powietrze i bezgłośnie policzył do dziesięciu. Gdy uznał, że może się odezwać bez irytacji w głosie, powiedział:
- Muszę to odłożyć na miejsce. Jeżeli chcesz obejrzeć coś, co znajduje się w moim prywatnym gabinecie, musisz najpierw spytać. Naprawdę niegrzecznie jest robić inaczej. - Zdał sobie sprawę, że brzmi jak Remus, kiedy tak mówi. Łagodne nagany Remusa zawsze znaczyły więcej niż dzikie wybuchy innych ludzi. - Też muszę iść do łóżka. - Nachylił się i poklepał poduszkę chłopca. - No, połóż się.
Zbite z tropu, wystraszone dziecko usłuchało.
- Zawołaj mnie albo ciocię Ginny, jeśli będziesz czegoś potrzebował, zgoda? - szepnął Harry, przykrywając Tima. Podkradaniem z regałów zajmą się jutro.
Harry skulił się obok Ginny. Był tak zmęczony, że nawet nie wiedział, kiedy zasnął. We śnie znowu znalazł się w gabinecie dyrektora.
- Zadziwiające, że dzieci zawsze zdają się robić tę jedną rzecz, której właśnie nie chcesz, aby robiły - powiedział Snape sardonicznie.
KONIEC
rozdziału pierwszego
* Stforek - jedynie dla mnie słuszne tłumaczenie imienia owego skrzata; wynika ono z oryginalnego zapisu tego imienia, które po angielsku zapisywane jest jako "Kreacher", choć "stwór" / "stworek" po angielsku pisze się "creature"; skoro więc autorka cyklu o Harrym Potterze nazwała tego skrzata niejako fonetycznie, uznałam, że w przekładzie powinno być podobnie, a dla mnie fonetycznie zapisany "Stworek" to "Stforek" - równie nieortograficzny, jak angielskie "Kreacher"
Będę wdzięczna za wszelkie komentarze, które pojawią się pod tym opowiadaniem - są one dla mnie zawsze bardzo ważne, ponieważ zarówno jako autor, jak i jako tłumacz lubię wiedzieć, jakie tekst sprawił wrażenie na Czytelnikach, co w nim jest dobrego, a co złego, co się spodobało, a co wręcz przeciwnie. Jestem wdzięczna za każdy komentarz, pozytywny czy krytyczny, uważam bowiem, że każdy z nich pozwala mi się rozwijać. Nie mówiąc już o przyjemności płynącej z ich czytania ;-).
Żeby skomentować tekst nie trzeba być zarejestrowanym. Robi się to poprzez kliknięcie na niżej zamieszczone słowa "Review this Story / Chapter"; otwiera się wtedy nowe okno, gdzie w wąskim pasku wpisuje się imię / pseudonim, a w dużym polu pisze uwagi odnośnie tekstu. Po zakończeniu wystarczy kliknąć przycisk "Submit Feedback / Review" i gotowe.
