I oto jest! Pierwszy rozdział mojego pierwszego dłuższego opowiadania! Ostrzegam, iż jest ono cokolwiek psychiczne i, że nie dysponuję zbyt dużymi środkami finansowymi, więc za psychologa nie oddam xP
Ilość rozdziałów nie jest obecnie bliżej oszacowana - z kilkanaście będzie. Wątpię, by wyszła z tego jakaś bardziej sensowna historia o dobrze określonej fabule. Coś w stylu paru historyjek otagowanych „okruchy życia". Niemniej jednak myślę, że nie będzie jakoś szczególnie źle. Głównego bohatera tak właściwie nie ma, perspektywa będzie się zmieniać w każdym rozdziale, a narracja z trzeciej osoby. Czyli wszystko, co krasnalki lubią najbardziej. Najpewniej pojawią się jako takie błędy interpunkcyjne, ale w tej kwestii każdy Polak ma prawo do pomyłki. Interpunkcja to zUo…
Aby stworzyć to opowiadanko musiałam poczytać co nieco o szkole w Niemczech. Odrzut od gazety, książki tudzież ekranu. I tak pomieszam to wszystko jeszcze z realiami polskimi i japońskimi (muuunduuurkiii~!)
Poczucie humoru mam cokolwiek dziwne – żeby nie było, że nie ostrzegałam…
Daję T ze względu na słownictwo. Jestem osobą radykalnie nieprzeklinającą, która robi to tylko wtedy, gdy naprawdę jest źle. Ale niektóre postacie ( czytaj: Levi ) są stworzone do używania mocniejszego języka, a ja chcę zachować naturalizm ( wmawiaj sobie, Krasnal, wmawiaj…)
A więc czytajcie mnie!
.::*::.
Każdy w swoim życiu ma taki dzień, gdy ma się wszystkiego dosyć. Ma się ochotę rzucić wszystko w diabły. Albo powiedzieć otaczającym cię ludziom piękne soczyste „spierdalaj". To naturalne, że każdy raz na jakiś czas ma taki dzień.
Są jednak ludzie, którzy takowe dnie mają zbyt często. Ba, oni, na nieszczęście swoje i środowiska, mają je codziennie. Klną o byle co, rozdają kopniaki, wyżywają się na Bogu ducha winnych znajomych, nieznajomych – ogółem wszystkich. A jeśli owa osoba jest nauczycielem, to tylko współczuć uczniom, którzy, nie dość, że w trudnym okresie dojrzewania, to jeszcze muszą takiego belfra znosić.
Levi Rivaille był osobą, która każdego dnia miała wszystkiego dosyć. I był nauczycielem – geografii, ściślej mówiąc.
Pal licho wysoką, jak na nauczyciela, pensję. Pal licho zdolnych uczniów. Pal licho kochającą żonę z potomkiem w drodze. Liczyło się to, że Levi miał wszystkiego dosyć. Na żonie, swym aniele dobroci, swym diable w ludzkiej skórze, swej ostoi spokoju i chaosu, wyżywać się nie mógł. To, że Petra miewała ciążowe wahania nastroju, tylko dolewało oliwy do ognia. I jedynym sposobem, by dać upust swemu rozdrażnieniu było nękanie nieszczęsnych uczniów. Biedni uczniowie…
Levi zrobił zamaszysty podpis swym czerwonym niczym krew długopisem na piątej z kolei kartkówce. Z lekkiego pisma u góry kartki dało się odczytać, iż jest to praca Armina Arlerta. Musiał przyznać, że chłopak uczy się nadzwyczaj porządnie. Nie mógł mu wystawić nic innego, jak jeden*.
Siedząca obok Petra siorbała z jasnozielonego kubka herbatę koperkową. Wolał przemilczeć fakt, że jego żona nie cierpi koperku. Kobiety same w sobie są niezrozumiałe, a kobiety w ciąży jeszcze gorsze.
Kuchnia, w której siedzieli, była sterylnie czysta. Głownie dzięki niemu, bo Petra do sprzątania nigdy się nie paliła. Suszące się przy zlewie szklanki zdawały się być kryształowo czyste. Z kafelek można było dosłownie jeść. Nie żeby kiedykolwiek próbował, ale wydało mu się, że tak właśnie jest.
Prychnął, gdy przeczytał kolejne zdania skreślone szybkim i mało czytelnym pismem Erena Jeagera. A Hanji tak chłopaka chwaliła, jaki on bystry, jaki mądry, jakie jej dobre referaty o anatomii ludzkiego ciała przynosił. Levi cokolwiek wątpił, by z anatomii można było pisać referaty, ale nauczycielka biologii była cokolwiek dziwna, więc nawet szczególnie się nad tym nie zastanawiał.
- Hej, Levi… - Petra podniosła swoje orzechowe oczy znad herbaty.
- Co? – burknął w odpowiedzi, wstawiając równocześnie Erenowi ósemkę.
- Ja chcę z powrotem do pracy! – jęknęła przeciągle z hukiem stawiając kubek.
Levi westchnął ciężko, a jego mina aż zanadto wyrażał jego irytację.
Petra pracowała jako nauczycielka historii, plastyki i muzyki w tym samym Gymnasium**, co on. Poznali się już wcześniej, gdy jeszcze oboje mieszkali w Paryżu. On, francuski Żyd, niezbyt zresztą religijny, który podczas hitlerowskiej okupacji nie miałby zanadto lekko i ona, rodowita Francuzka, której dziad z niewiadomą ilością „pra" na początku walczył u boku Napoleona Bonaparte. Jakoś się poznali, jakoś zaprzyjaźnili, jakoś zakochali i jakoś wzięli ślub. Wszystko to przebiegło tak naturalnie, że aż podejrzanie.
- Petra, błagam, nie wkurwiaj mnie, bo oboje doskonale wiemy, że nikt nie chciałby, żebyś zaczęła rodzić na środku klasy. – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Spuściła głowę, w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Proszę… Nie przeklinaj… Ja… ja … N-nie lubię, gdy przeklinasz. – wszystkiemu towarzyszyło miarowe pociąganie nosem.
W tej chwili Levi pożałował, że w swym domostwie nie posiada siekiery. Bynajmniej nie po to, by mocno skaleczyć swą małżonkę, lecz po to, by roztrzaskać jedno z tych kusząco drewnianych krzeseł ( nie wiem, jak można być „kusząco drewnianym", ale nic mi tak nie pasowało, więc here it is :3 . ). Naturalnie potem by posprzątał. Ale siekiery nie miał. Z braku innego sposobu ujścia swej złości, zacisnął mocno pięści i rzucił nieszczęsnymi kartkówkami o stół.
- Cholera, idę spać. – burknął, szurając odsuwanym krzesłem.
Petra uniosła głowę w pytającym geście.
- Przecież jest dopiero piąta…
Zmierzył ją wściekłym spojrzeniem. To był oczywisty brak taktu z jej strony. Naprawdę nie mógł się doczekać, kiedy urodzi. Nie chodziło o dziecko, które samo w sobie nie było takie złe, ale o te zmienne nastroje. I nawyki żywieniowe. Miał wrażenie, że już całą lodówka przesiąkła zapachem ogórków kiszonych.
- Petra. – zaczął. – Błagam, kurwa, nie zrozum mnie źle, ale ja jestem zbyt zmęczony, by z tobą rozmawiać. Muszę poprawić te cholerne kartkówki napisane przez tych cholernie tępych uczniów. A Erwin jeszcze ode mnie oczekuje, bym pozałatwiał kilka spraw w związku z twoim urlopem macierzyńskim. Nie. Wkurwiaj. Mnie.
- Miałeś nie przeklinać.
Zaklnął pod nosem i wyszedł z kuchni. Minął sterylnie czysty korytarz. Minął sterylnie czysty salon. Wspiął się po sterylnie czystych schodach. Przeszedł koło sterylnie czystej łazienki, by w końcu wejść do swojego sterylnie czystego biura. Cały dom wyglądał jak szpital. Pod względem czystości, bo Petra zrobiła wszystko, by było tu jak najbardziej swojsko. Dlatego też wnętrza były utrzymane w ciepłych barwach i wszędzie dominowały staromodne kwiatowe wzory. „Jak u ciotki na imieninach", przeszło mu przez głowę.
Okrążył biurko i usiadł w swoim nadzwyczaj miękkim fotelu. Biurko wykonane było z dębu. Był to jeden z niewielu w dzisiejszych czasach model, który nie był po prostu okryty czymś, co miało imitować drewno, a rzeczywiście był z niego wykonany. Dostali je w prezencie ślubnym od któregoś z kuzynów Petry.
Niechętnie wziął się w końcu za poprawianie tych nieszczęsnych klasówek. Rzadko trafiał na pracę, w której wyczytał coś sensownego. I to ma być jedna z najlepszych szkół w kraju? Czarno widział przyszłość narodu niemieckiego.
Nie było w tej myśli o przyszłości racji. Gymnasium, w którym był zatrudniony, słynęło z uczniów narodowości różnej maści. Przeważali Niemcy, ale znalazło się też kilku Francuzów, Brytyjczyków. Znaczy więcej niż kilku, bo z kilkudziesięciu, choć raczej nie więcej niż pięćdziesięciu obcokrajowców, się znajdzie.
Jemu, postrachowi wszystkich uczniów, któremu nie dorównywał nawet w-fista Keith Shadis, przypadło wychowawstwo piątej klasy. Był to prawdziwy zastęp małych diabłów i szarlatanów. To, co wyrabiało się na lekcjach, było straszne. O ile on potrafił ich jakoś przystopować, tak inni nauczyciele po prostu nie dawali sobie rady. Skutkiem tego były fruwające w powietrzu piórniki, długopisy, kreda, gąbki, a nawet buty ( Levi nie chciał wiedzieć. ). Ponoć na matematyce ktoś postanowił przeprowadzić zamach na biednego nauczyciela, którym był Aururo, rzucając w tablicę, po której akurat pisał, cyrkiel. Przedmiot podobno wbił się w nią jakieś 5 centymetrów od jego głowy ( Levi NAPRAWDĘ nie chciał wiedzieć. ). Na chemii z kolei, gdy Mike został wezwany do dyrektora i zmuszony był zostawić klasę samą, ta postanowiła skonstruować koktajl Mołotova ( Levi NAPRAWDĘ NAPRAWDĘ nie chciał wiedzieć.)… Skład nie był zbyt udany, ale efekt jak najbardziej.
- Rozkoszne dzieciaki... – burknął do siebie. – Normalnie jak pleśń…
.::*::.
*jedynka – skala ocen w Niemczech wynosi 1 – 10, z czego jedynka to najwyższa ocena, a dziesiątka najniższa
** Gymnasium – szkoła dla najzdolniejszych uczniów.
.::*::.
Tym optymistycznym akcentem kończę cały rozdzialik. Następny będzie z perspektywy Erena i przedstawię z większymi szczegółami szatańską lekcję ( czyt: geografię )… Konstruktywna krytyka jak najmilej widziana~!
