Robiłam porządki na komputerze i o to co znalazłam. FF był kiedyś publikowany bodajże na forum twilightseries, ale nie doczekał się kontynuacji po 8 rozdziale. Powracam więc z ciągiem dalszym i życzę miłego czytania :)
- Opowiedz mi o tym. - Wyćwiczonym gestem zsunął okulary na czubek nosa i spojrzał na mnie wyczekująco. Każdy jego ruch, od kręcenia długopisem w dłoni, przez przewracanie z pozorną uwagą kartek swojego notesu, po sposób w jaki intonował poszczególne wyrazy, zdawał się być dla niego codzienną rutyną. Jestem pewna, że pół godziny temu jego twarz nosiła ten sam wyraz uprzejmego zainteresowania co teraz.
- Oczywiście, ja będę mówić, ty milczeć i kiwać głową ze zrozumieniem. Kiedy zgubię wątek powtórzysz moje ostatnie zdanie w formie pytania, podasz chusteczkę gdy zacznie mi się łamać głos, a na koniec spojrzysz na zegarek, westchniesz głęboko i powiesz "do zobaczenia za tydzień, Bello" w myślach mając nadzieję, że w przypływie szaleństwa nie wyskoczę z okna. Przynajmniej nie przed uregulowaniem należności za ten miesiąc.
Posłałam mu przelotne spojrzenie, wracając do nerwowego skubania oparcia miękkiej, jasnokremowej i z całą pewnością skórzanej sofy. Kącik jego ust drgnął nieznacznie.
- Co w takim razie stereotypy każą mi myśleć o tobie, panno Swan?
- Wszystko na temat mojego nudnego przypadku znajduje się w papierowej teczce. Tej samej, której zawartość zawzięcie kartkujesz od piętnastu minut. - Jeszcze tylko trzy kwadranse. Za trzy kwadranse opuszczę ten pachnący czystością, utrzymany w antydepresyjnej, pastelowej tonacji pokój i wrócę do siebie. Spędzę wieczór przed telewizorem, oglądając kaczora Donalda i jedząc lody o smaku czekoladowym. Albo po prostu położę się i zasnę. Tak, to dobry pomysł.
- Wiem co jest w tej teczce. Chcę poznać twój punkt widzenia. Sam wywiad szkolny uzupełniony krótką notatką policyjnego psychologa nie wystarczy. - Miał miły głos. Spokojny, o przyjemnej barwie. Ciekawe czy tego też go nauczyli?
- W takim razie, powinieneś również wiedzieć, że tę przyjacielską pogawędkę zaaranżował mój ojciec i jestem tutaj tylko i wyłącznie dlatego, że nie pozostawił mi innego wyboru.
- Zawsze ma się wybór, chociaż moim zdaniem, rozsądniej jest porozmawiać ze mną przez czterdzieści pięć minut w tygodniu, niż leżeć przywiązanym do łóżka w szpitalu psychiatrycznym.
Przestałam skubać sofę i spojrzałam na niego. Siedział tak jak poprzednio, w lekkim rozkroku, bawiąc się brzegiem leżących na jego kolanach kartek. Musiałam chyba zmienić minę, bo podparł nagle brodę na jednej ręce, ukrywając rozbawienie. Jego brew podniosła się sugestywnie ku górze.
- Isabello, nie muszę być śledczym by zauważyć, że opinia wystawiona przez badającego cię psychologa jest delikatnie mówiąc naciągana. Co za tym idzie, to oczywiste, że gdyby twój ojciec nie był policjantem, rozmawialibyśmy w całkiem innej scenerii - nie patrzył na mnie, sunął powoli wzrokiem po przeciwległej ścianie. Zamknęłam oczy. - Nie sądzisz chyba, że ludzi, cudem odratowanych po próbie samobójczej, puszcza się wolno do domów. Szczególnie gdy są tak młodzi jak ty.
Starałam się opanować nerwowe drżenie kolan. Wbiłam w nie z całej siły paznokcie ale, mimo chwilowego bólu, nie przyniosło to większego efektu. Zaciskając mocno szczęki, posłałam siedzącemu naprzeciw mnie mężczyźnie gniewne spojrzenie. Na jego twarzy nie było śladu wcześniejszego rozbawienia. Wpatrywał się w moje nogi, dopóki ciszy nie przerwał dźwięk włączającego się wentylatora.
- Jesteś zdenerwowana.
- Więc tego uczą na Harvardzie? - Warknęłam przez zęby. Szumiało mi w głowie, chociaż sama nie wiem czy bardziej ze złości, czy ze wstydu. Sądziłam, jak widać mylnie, że przeprowadzka do nowego miasta zamknie mało udany rozdział z przeszłości. Wyobrażałam to sobie jak coś w rodzaju drugiej szansy. "Teraz będę nowym człowiekiem", "Nikt mnie tu nie zna, wszystko się ułoży", "Och, jestem Bella - normalna nastolatka, zostańmy przyjaciółmi". Moje porzucone życie przywędrowało za mną w postaci szarej teczki, raz w tygodniu będę je analizować z jakimś obcym facetem, aż osiągnę ten poziom szaleństwa przy którym do zwykłej konwersacji potrzebne jest użycie kaftana.
- Uspokój się, Isabello. Nie jestem tutaj po to żeby doprowadzić do umieszczenia cię w zakładzie. Napijesz się wody? - Krzesło zatrzeszczało cicho kiedy wstawał by za chwilę podać mi plastikowy kubeczek. Przyjęłam go bez słowa, starając się skupić całą uwagę na nie wylaniu na siebie jego zawartości.
- Rozumiem, że w grę nie wchodzi żadna ugoda? - Szepnęłam po chwili ciszy.
- To zależy jaki rodzaj kompromisu masz na myśli, Isabello. - Wydawało mi się, że wyczułam w jego głosie lekkie rozbawienie, ale nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Ten najbardziej korzystny. Ty dostajesz pełne wynagrodzenie za wszystkie umówione wizyty, a ja spędzam czas na nie przeznaczony z dala od tego gabinetu. W domu, w kinie, w łóżku.
- Udam, że nie zrozumiałem. Nie prowadzę sesji w plenerze ani nie odwiedzam pacjentów w ich domach.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Chcę być sama. Bez twoich pytań i dobrych rad, które nic mi nie dadzą. Oboje zaoszczędzimy czas, z czego ty na mnie zarobisz, a ja będę mieć spokój. - Chciałam zobaczyć jego wyraz twarzy. Przez dłuższy czas nic nie mówił co pozwoliło mi mieć nadzieję, że naprawdę zastanawia się nad moją propozycją. Kiedy jednak zebrał się w sobie i odezwał, nie usłyszałam tego na co liczyłam.
- Powinienem teraz westchnąć, bo nasz dzisiejszy czas dobiegł końca - spojrzałam na niego gwałtownie spod kurtyny opadających na twarz włosów. Niemożliwe. - Niestety muszę cię rozczarować panno Swan. Pieniądze, na dzień dzisiejszy, nie mają dla mnie większego znaczenia. Jeśli natomiast chodzi o ciebie, to nie dasz sobie sama rady, Izabello. Dojdziesz do tego prędzej czy później. Wolałbym jednak "prędzej", dlatego proponuję inny rodzaj kompromisu. Nie opuszczasz żadnej sesji i starasz się nie utrudniać mojej pracy. W zamian za to, nie niepokoję twojego ojca zasmucającymi telefonami na temat stanu emocjonalnego jego córki, a ty, poza tymi czterdziestoma pięcioma minutami, możesz dalej odgrywać rolę szczęśliwej i nawróconej nastolatki. - Nie wierzyłam własnym uszom. Wpatrywał się we mnie z bezczelnym uśmiechem, pstrykając srebrnym długopisem. Miał rację, gdyby Charlie dowiedział się o moim braku chęci do "współpracy" mógłby zacząć za bardzo wczuwać się w rolę troskliwego tatusia. Łączą się z tym wszelkiego rodzaju zakazy, nakazy, kary, może i nawet poszukiwanie pomocy u innych źródeł. Wzdrygnęłam się na samą myśl o szpitalu. Z drugiej strony, czy ten młody, siedzący naprzeciwko mężczyzna byłby w stanie skazać mnie na wegetację w szpitalu psychiatrycznym? Kto z nas jest większym wariatem?
- Nie patrz na mnie w ten sposób, widzimy się za tydzień, Isabello - wstał by odprowadzić mnie do wyjścia.
- Bello
- Słucham?
- Nie Isabello tylko Bello, to jedyna akceptowalna przeze mnie forma tego imienia.
Kiwnął głową w geście zrozumienia. Dopiero teraz, stojąc po środku tego pozornie przyjemnego pokoju, mogłam tak naprawdę mu się przyjrzeć. Był zdecydowanie wyższy ode mnie, choć przy swoim metrze siedemdziesiąt, nie zaliczałam tego do jakichś szczególnych wyczynów. Miał lekko rozmierzwione włosy, które bardziej pasowałyby do romantycznego poety niż psychologa. Bez okularów wyglądał mniej poważnie i choć bardzo się przed tym broniłam, siłą rzeczy spojrzałam mu w oczy. W dziwnym świetle sączącym się z wiszącej nad nami jarzeniówki, sprawiały wrażenie złotych. Nie jasnobrązowych, ani piwno-zielonych, tylko dokładnie koloru płynnego miodu. On natomiast, wpatrywał się we mnie tymi najbardziej niespotykanymi soczewkami, z wyrazem charakterystycznego, uprzejmego oczekiwania. Odwróciłam się bez słowa, chwytając za klamkę. Charlie powinien już na mnie czekać, muszę teraz szybko przywołać na twarz najszczerszy uśmiech na jaki mnie stać.
- Bello?
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie przez ramię.
- Kończyłem Oxford.
Na zamykanych drzwiach mignęła srebrna tabliczka. Przez chwilę wpatrywałam się w wygrawerowane złotymi literami "Doktor Jasper Hale", zanim ruszyłam przed siebie długim, jasnym korytarzem.
